XXX

Na biur­ku Oska­ra le­ża­ły roz­ka­zy ozna­czo­ne li­te­ra­mi OKH (Na­czel­ne Do­wódz­two Ar­mii). Z po­wo­du sy­tu­acji na fron­cie – pi­sał dy­rek­tor In­spek­to­ra­tu Uzbro­je­nia do Oska­ra – KL Pła­szów, a więc i obóz „Ema­lii”, będą roz­wią­za­ne. Więź­nio­wie z „Ema­lii” zo­sta­ną ode­sła­ni do Pła­szo­wa, gdzie mają ocze­ki­wać na re­lo­ka­cję. Na­to­miast Oskar ma jak naj­szyb­ciej zli­kwi­do­wać fa­bry­kę na Za­bło­ciu, po­zo­sta­wia­jąc na jej te­re­nie tyl­ko nie­zbęd­nych do roz­mon­to­wa­nia urzą­dzeń tech­ni­ków. Po dal­sze in­struk­cje na­le­ży się zwra­cać do Rady Ewa­ku­acyj­nej przy OKH w Ber­li­nie.

Pierw­szą re­ak­cją Oska­ra była zim­na wście­kłość. Nie po­do­bał mu się ton od­le­głe­go urzęd­ni­ka, usi­łu­ją­ce­go zwol­nić go z wszel­kiej dal­szej od­po­wie­dzial­no­ści. To był czło­wiek, któ­ry nic nie wie­dząc o czar­no­ryn­ko­wym chle­bie łą­czą­cym Oska­ra i jego więź­niów uwa­żał za nor­mal­ny fakt, że fa­bry­kant otwo­rzy bra­mę i po­zwo­li za­brać lu­dzi. A już naj­więk­szą aro­gan­cją wy­da­wa­ło mu się to, że list nie pre­cy­zo­wał sło­wa „re­lo­ka­cja”. Gu­ber­na­tor Frank był bar­dziej uczci­wy, gdy przed kil­ko­ma mie­sią­ca­mi wy­gła­szał swo­je prze­mó­wie­nie. „Kie­dy wresz­cie wy­gra­my tę woj­nę to, je­śli o mnie cho­dzi, z Po­la­ków, Ukra­iń­ców oraz tego, co się wo­kół obi­ja, moż­na zro­bić rą­ban­kę”. Frank miał od­wa­gę na­zwać ten pro­ces po imie­niu. W Ber­li­nie pi­sa­li „re­lo­ka­cja” i uwa­ża­li się za uspra­wie­dli­wio­nych.

Amon wie­dział, co zna­czy „re­lo­ka­cja”, i pod­czas na­stęp­nych od­wie­dzin Oska­ra w Pła­szo­wie bez że­na­dy mu to po­wie­dział. Wszyst­kich pła­szo­wia­ków wy­śle się do Gross-Ro­sen. Ko­bie­ty pój­dą do Oświę­ci­mia. Gross-Ro­sen był to duży obóz w ka­mie­nio­ło­mach na Dol­nym Ślą­sku. Nie­miec­kie Za­kła­dy Ziem­no-Ka­mie­niar­skie, przed­się­bior­stwo na­le­żą­ce do SS, z od­dzia­ła­mi w Niem­czech, Pol­sce i na in­nych pod­bi­tych te­re­nach, wprost po­że­ra­ły więź­niów Gross-Ro­sen. Mimo to tech­no­lo­gia Oświę­ci­mia była bar­dziej bez­po­śred­nia i bar­dziej no­wo­cze­sna.

Kie­dy wia­do­mość o li­kwi­da­cji „Ema­lii” do­tar­ła do hali fa­brycz­nej i prze­bie­gła przez ba­ra­ki, nie­któ­rzy więź­nio­wie Schin­dle­ra my­śle­li, że to już ko­niec wszel­kich na­dziei. Per­l­ma­no­wie, ci, któ­rych cór­ka od­sło­ni­ła swój aryj­ski ka­mu­flaż, by się za nimi wsta­wić, zwi­nę­li koce i roz­ma­wia­li fi­lo­zo­ficz­nie z są­sia­da­mi w ba­ra­ku. „Ema­lia” dała nam rok od­po­czyn­ku, rok zupy, rok nor­mal­no­ści. Wi­dać tyle mia­ło tego być – te­raz czas po­my­śleć o śmier­ci. Tak my­śle­li. Sły­chać to było w ich gło­sie.

Ra­bin Le­war­tow też był zre­zy­gno­wa­ny. Wra­cał te­raz do nie do­koń­czo­nych po­ra­chun­ków z Amo­nem. Edy­ta Lieb­gold, któ­rą Ban­kier zwer­bo­wał na noc­ną zmia­nę w pierw­szych dniach get­ta, za­uwa­ży­ła, że choć Oskar go­dzi­na­mi pro­wa­dzi po­waż­ne roz­mo­wy z ży­dow­ski­mi bry­ga­dzi­sta­mi, nie przy­cho­dzi do lu­dzi i nie czy­ni osza­ła­mia­ją­cych obiet­nic. Być może jest tak samo za­sko­czo­ny i upo­ko­rzo­ny roz­ka­za­mi z Ber­li­na, jak wszy­scy inni. Nie był już ta­kim pro­ro­kiem jak wte­dy, gdy tu przy­szła po raz pierw­szy po­nad trzy lata temu.

Nie­mniej jed­nak pod ko­niec lata, gdy więź­nio­wie spa­ko­wa­li ma­nat­ki i po­szli z po­wro­tem do Pła­szo­wa, ro­ze­szła się po­gło­ska, że Oskar za­mie­rza ich wy­ku­pić. Po­wie­dział o tym Gar­de­mu, po­wie­dział Ban­kie­ro­wi. Ła­two moż­na to so­bie było wy­obra­zić – tę nie­wzru­szo­ną pew­ność, to ni­skie, oj­cow­skie brzmie­nie gło­su. Ale gdy się szło Je­ro­zo­lim­ską i mi­ja­ło bu­dy­nek ad­mi­ni­stra­cji, gdy się pa­trzy­ło z nie­do­wie­rza­niem nowo przy­by­łych na bry­ga­dy pcha­ją­ce wóz­ki z ka­mie­niem, pa­mięć Oska­ro­wych obiet­nic była chy­ba tyl­ko jesz­cze do­dat­ko­wym brze­mie­niem.

Ro­dzi­na Ho­ro­wit­zów rów­nież wró­ci­ła do Pła­szo­wa. Oj­ciec, Do­lek, wy­pra­wił ich w ubie­głym roku do „Ema­lii”, ale oto wró­ci­li. Sze­ścio­let­ni Ry­szard, mat­ka Re­gi­na. Niu­sia, te­raz je­de­na­sto­let­nia, znów przy­szy­wa­ła wło­sie do szczo­tek i pa­trzy­ła z wy­so­kich okien na cię­ża­rów­ki to­czą­ce się pod górę do au­striac­kie­go for­tu, na wzno­szą­cy się na wzgó­rzu czar­ny dym kre­ma­cji. Jaki Pła­szów w ze­szłym roku opusz­cza­li, taki na­dal trwał. Nie mie­ści­ło się jej w gło­wie, że ten stan rze­czy może się kie­dy­kol­wiek zmie­nić.

Ale jej oj­ciec uwa­żał, że Oskar spo­rzą­dzi li­stę i wy­cią­gnie ich stąd. Dla nie­któ­rych li­sta Oska­ra była czymś wię­cej niż ko­lum­ną na­zwisk. To była Li­sta.

Kie­dyś w wil­li Amo­na Oskar wy­su­nął po­mysł, aby wy­jeż­dża­jąc z Kra­ko­wa za­brać ze sobą swo­ich Ży­dów. Był ci­chy let­ni wie­czór. Amon wy­da­wał się ura­do­wa­ny jego wi­do­kiem. Le­ka­rze Blanc­ke i Gross ostrze­gli Amo­na, że je­śli nie ogra­ni­czy je­dze­nia i pi­cia, to nie­dłu­go umrze – więc ostat­nio wil­li nie od­wie­dza­ło zbyt wie­lu go­ści.

Sie­dzie­li ra­zem, pi­jąc z wy­mu­szo­nym na Amo­nie umiar­ko­wa­niem. Oskar rzu­cił pro­po­zy­cję. Chce prze­nieść fa­bry­kę do Cze­cho­sło­wa­cji i za­brać swych wy­kwa­li­fi­ko­wa­nych ro­bot­ni­ków. Przy­da­li­by się też inni fa­chow­cy z Pła­szo­wa. Po­pro­si Radę Ewa­ku­acyj­ną o po­moc w zna­le­zie­niu od­po­wied­nie­go miej­sca gdzieś na Mo­ra­wach, a ko­lej – o trans­port z Kra­ko­wa. Dał Amo­no­wi do zro­zu­mie­nia, że bę­dzie wdzięcz­ny za każ­de po­par­cie. Wzmian­ka o wdzięcz­no­ści za­wsze pod­nie­ca­ła ko­men­dan­ta. Oczy­wi­ście, po­wie­dział, je­śli Oskar za­pew­ni so­bie współ­pra­cę wła­ści­wych in­sty­tu­cji, to on ze­zwo­li na spo­rzą­dze­nie li­sty lu­dzi.

Póź­niej Amon chciał za­grać w kar­ty. Lu­bił oko, od­mia­nę fran­cu­skie­go vingt-et-un. W tej grze mło­dym ofi­ce­rom nie­ła­two było „pod­ło­żyć się” i udać prze­gra­ną, aby się przy­po­chle­bić prze­ciw­ni­ko­wi. Był to za­tem praw­dzi­wy sport. Poza tym Oska­ra tego wie­czo­ru nie in­te­re­so­wa­ła prze­gra­na. I tak za­pła­ci Amo­no­wi za li­stę wy­star­cza­ją­co dużo.

Ko­men­dant za­czął od skrom­nych, stu­zło­to­wych sta­wek, jak gdy­by le­ka­rze i w tym za­le­ci­li mu umiar. Cią­gle jed­nak prze­gry­wał i kie­dy pod­nie­śli staw­kę do pię­ciu­set zło­tych, Oskar do­stał oko z ręki: asa i wa­le­ta, co ozna­cza­ło, że Amon musi za­pła­cić po­dwój­ną staw­kę. Ko­men­dant był nie­po­cie­szo­ny, ale nie roz­gnie­wał się. We­zwał He­le­nę Hirsch i ka­zał jej po­dać kawę. Dziew­czy­na wy­glą­da­ła jak pa­ro­dia słu­żą­cej dżen­tel­me­na: na­dal schlud­nie ubra­na w czerń, lecz z jed­nym okiem nie­mal za­mknię­tym opu­chli­zną. Była tak mała, że Amon mu­siał się schy­lać do bi­cia. Dziew­czy­na zna­ła już Oska­ra, lecz nie po­pa­trzy­ła na nie­go. Pra­wie rok temu obie­cał ją wy­do­stać. Za każ­dym po­by­tem w wil­li uda­wa­ło mu się prze­mknąć do kuch­ni i za­py­tać, co sły­chać. To coś zna­czy­ło, ale nie zmie­nia­ło tre­ści jej ży­cia. Na przy­kład przed kil­ko­ma ty­go­dnia­mi, kie­dy zupa mia­ła nie­wła­ści­wą tem­pe­ra­tu­rę (Amon był bar­dzo wy­ma­ga­ją­cy, je­śli cho­dzi o zupę, mu­sze pla­my w ko­ry­ta­rzu i pchły na psach), ko­men­dant we­zwał Iwa­na i Pe­tra, ka­zał im za­brać He­le­nę pod brzo­zę w ogro­dzie i za­strze­lić. Przez we­nec­kie okno pa­trzył, jak szła przed mau­ze­rem Pe­tra, za­no­sząc ci­che proś­by do mło­de­go Ukra­iń­ca.

– Petr, kogo chcesz za­strze­lić? He­le­nę. He­le­nę, któ­ra daje ci ciast­ka. Chy­ba nie mógł­byś za­strze­lić He­le­ny, praw­da?

A Petr od­po­wia­dał w ten sam spo­sób, przez za­ci­śnię­te zęby:

– Wiem, He­le­no. Nie chcę. Ale jak tego nie zro­bię, on za­bi­je mnie.

Po­chy­li­ła gło­wę ku cęt­ko­wa­nej ko­rze brzo­zy. Czę­sto py­ta­ła Amo­na, dla­cze­go nie chce jej za­bić, i te­raz chcia­ła mu spra­wić za­wód swą go­to­wo­ścią na śmierć. To jed­nak nie było moż­li­we. Drża­ła tak bar­dzo, że on na pew­no to wi­dział. Trzę­sły jej się nogi. A po­tem usły­sza­ła, jak Amon krzy­czy z okna:

– Przy­pro­wadź­cie tę sukę z po­wro­tem. Bę­dzie mnó­stwo cza­su, żeby ją za­strze­lić. A tym­cza­sem może jesz­cze uda się ją wy­cho­wać.

Po­mię­dzy przy­pły­wa­mi be­stial­stwa usi­ło­wał grać do­bro­tli­we­go pana. Jak sza­le­niec. Pew­ne­go ran­ka po­wie­dział jej:

– Je­steś na­praw­dę bar­dzo do­brze wy­szko­lo­ną słu­żą­cą. Je­śli po woj­nie bę­dziesz po­trze­bo­wa­ła re­fe­ren­cji, dam ci je z przy­jem­no­ścią.

Wie­dzia­ła, że to tyl­ko ga­da­nie, ma­rzy­ciel­stwo. Od­wra­ca­ła się do tego swym głu­chym uchem, tym, któ­re­go bę­be­nek uszko­dzi­ło ude­rze­nie. Zda­wa­ła so­bie spra­wę, że prę­dzej czy póź­niej pod­czas któ­re­goś z jego na­pa­dów fu­rii – zgi­nie.

W ży­ciu tak cięż­kim jak jej, uśmiech go­ści był tyl­ko chwi­lo­wą po­cie­chą. Dziś po­sta­wi­ła wiel­ki srebr­ny dzba­nek z kawą koło Herr Kom­man­dan­ta – na­dal pił ją wia­dra­mi, moc­no osło­dzo­ną – ukło­ni­ła się i wy­szła.

W cią­gu go­dzi­ny Amon był wi­nien Oska­ro­wi trzy ty­sią­ce sie­dem­set zło­tych i na­rze­kał na brak szczę­ścia. Oskar za­pro­po­no­wał zmia­nę staw­ki. Po­wie­dział, że bę­dzie po­trze­bo­wał słu­żą­cej na Mo­ra­wach, kie­dy się już tam prze­nie­sie. Tam nie bę­dzie ła­two o słu­żą­cą tak in­te­li­gent­ną i tak do­brze wy­szko­lo­ną jak He­le­na. Same wiej­skie dziew­czy­ny. Oskar za­pro­po­no­wał więc, żeby za­gra­li jed­no roz­da­nie. Po­dwój­na staw­ka albo nic. Je­śli Amon wy­gra, Oskar za­pła­ci mu sie­dem ty­się­cy czte­ry­sta zło­tych. Je­śli tra­fi mu się oko z ręki, to czter­na­ście ty­się­cy osiem­set zło­tych. Lecz je­śli wy­gra Oskar, to He­le­na Hirsch znaj­dzie się na li­ście lu­dzi Schin­dle­ra.

Amon mu­siał się nad tym za­sta­no­wić.

– No, zgódź­że się – na­ma­wiał Oskar. – I tak po­je­dzie do Oświę­ci­mia.

Lecz w grę wcho­dzi­ło też przy­wią­za­nie. Amon tak przy­zwy­cza­ił się do He­le­ny, że nie­ła­two mu było po­sta­wić ją w za­kład. Kie­dy ob­my­ślał jej śmierć, za­wsze chy­ba do­cho­dził do wnio­sku, że wy­koń­czy ją wła­sny­mi rę­ka­mi. Je­śli więc prze­gra, bę­dzie zmu­szo­ny, jako wie­deń­ski dżen­tel­men, zre­zy­gno­wać z przy­jem­no­ści mor­der­stwa.

Już raz, ja­kiś czas temu, Schin­dler po­pro­sił go o przy­dzie­le­nie He­le­ny do „Ema­lii”. Amon od­mó­wił. Jesz­cze rok temu wy­da­wa­ło się, że Ra­szów bę­dzie ist­niał dzie­siąt­ki lat i że ko­men­dant i jego słu­żą­ca ze­sta­rze­ją się ra­zem, chy­ba że ja­kiś ja­skra­wy błąd He­le­ny przy­nie­sie temu związ­ko­wi na­gły ko­niec. Rok temu o tej sa­mej po­rze nikt nie uwie­rzył­by, że tych dwo­je się roz­sta­nie, po­nie­waż Ro­sja­nie po­de­szli pod Lwów.

Je­śli cho­dzi o Oska­ra, to wy­su­nął on swo­ją pro­po­zy­cję to­nem lek­kim, swo­bod­nym. W ofer­cie dla Amo­na nie wi­dział chy­ba żad­nej pa­ra­le­li do Boga i Sza­ta­na, gra­ją­cych w kar­ty o ludz­kie du­sze. Nie za­da­wał so­bie py­ta­nia, ja­kim pra­wem pro­po­nu­je dziew­czy­nę jako staw­kę. Je­śli prze­gra, szan­se wy­cią­gnię­cia He­le­ny w ja­kiś inny spo­sób będą mar­ne. Lecz wszyst­kie szan­se były mar­ne tego roku. Na­wet jego wła­sne.

Oskar wstał i ro­zej­rzał się po po­ko­ju za ja­kimś pa­pie­rem z fir­mo­wym na­dru­kiem. Wy­pi­sał we­ksel i dał go Amo­no­wi do pod­pi­sa­nia na wy­pa­dek prze­gra­nej: „Ze­zwa­lam, żeby na­zwi­sko He­le­na Hirsch zo­sta­ło wpi­sa­ne na li­stę ro­bot­ni­ków re­lo­ko­wa­nych wraz z za­kła­da­mi DEF Oska­ra Schin­dle­ra”.

Amon roz­da­wał. Dał Oska­ro­wi ósem­kę i piąt­kę, Oskar po­pro­sił o jesz­cze. Do­stał piąt­kę i asa. Bę­dzie mu­sia­ło wy­star­czyć. Na­stęp­nie Amon roz­dał so­bie. Przy­szła czwór­ka i król.

– Wiel­ki Boże! – wes­tchnął.

Amon klął po dżen­tel­meń­sku; spra­wiał wra­że­nie, że jest zbyt wy­bred­ny, by mó­wić nie­przy­zwo­ito­ści.

– Ko­niec ze mną.

Ro­ze­śmiał się lek­ko, ale tak na­praw­dę nie było mu do śmie­chu.

– Naj­pierw mia­łem trój­kę i piąt­kę – tłu­ma­czył. – Czwór­ka mi pa­so­wa­ła, ale po­tem do­sta­łem tego prze­klę­te­go kró­la.

W koń­cu pod­pi­sał zo­bo­wią­za­nie. Oskar po­zbie­rał bank­no­ty wy­gra­ne od Amo­na i zwró­cił mu je.

– Tyl­ko dbaj o dziew­czy­nę – po­wie­dział. – Wkrót­ce na­dej­dzie czas na­sze­go wy­jaz­du.

Pra­cu­ją­ca w kuch­ni He­le­na Hirsch nie wie­dzia­ła, że zo­sta­ła wy­ba­wio­na za spra­wą gry w kar­ty.

Oskar opo­wie­dział o tym wie­czo­rze Ster­no­wi i pew­nie dla­te­go po­gło­ski o pla­nie Oska­ra ro­ze­szły się po biu­rach i do­tar­ły na­wet do warsz­ta­tów. Za­tem rze­czy­wi­ście ist­nia­ła li­sta Schin­dle­ra. Do­sta­nie się na nią było war­te każ­dej ceny.

Загрузка...