VI

Ak­tion w noc 4 grud­nia prze­ko­na­ła Ster­na, że Oskar Schin­dler jest jed­nym ze spra­wie­dli­wych go­jów. Ist­nie­je taka tal­mu­dycz­na le­gen­da o Ha­si­dei Um­mot Ha­olam, Spra­wie­dli­wych wśród Na­ro­dów, któ­rych w każ­dym mo­men­cie hi­sto­rii ma być trzy­dzie­stu sze­ściu. Stern nie wie­rzył do­słow­nie w tę licz­bę, ale le­gen­da mia­ła we­dług nie­go zdro­we psy­cho­lo­gicz­ne pod­sta­wy, uznał więc, że mą­drze i przy­zwo­icie bę­dzie, je­śli spró­bu­je uczy­nić z tego Niem­ca pro­tek­to­ra i obroń­cę.

Herr Schin­dler po­trze­bo­wał ka­pi­ta­łu – fa­bry­ka „Re­kord” zo­sta­ła czę­ścio­wo po­zba­wio­na ma­szyn, z wy­jąt­kiem ma­łe­go od­dzia­łu wy­po­sa­żo­ne­go w pra­sy, po­jem­ni­ki na ema­lię, pie­ce, to­kar­ki. Być może Stern wy­wie­rał du­cho­wy wpływ na Oska­ra, ale czło­wie­kiem, któ­ry mógł umoż­li­wić Oska­ro­wi do­stęp do ka­pi­ta­łu na do­god­nych wa­run­kach, był Abra­ham Ban­kier, kie­row­nik „Re­kor­du”, któ­re­go Oskar w tym wła­śnie celu po­zy­skał.

Ro­sły, zmy­sło­wy Oskar i krę­py, mały Ban­kier ra­zem skła­da­li wi­zy­ty po­ten­cjal­nym in­we­sto­rom. De­kre­tem z 23 li­sto­pa­da de­po­zy­ty ban­ko­we i sej­fo­we wszyst­kich Ży­dów od­da­ne zo­sta­ły do dys­po­zy­cji ad­mi­ni­stra­cji nie­miec­kiej, tak że wła­ści­cie­le nie mie­li pra­wa ani do nich, ani do od­se­tek. Nie­któ­rzy za­moż­niej­si prze­my­słow­cy ży­dow­scy, ci, któ­rzy mie­li ja­kieś po­ję­cie o hi­sto­rii, trzy­ma­li w ukry­ciu twar­dą wa­lu­tę. Lecz do­my­śla­li się, że pod rzą­da­mi gu­ber­na­to­ra Han­sa Fran­ka wa­lu­ta sta­nie się ry­zy­kow­na; lep­sze będą kosz­tow­no­ści – dia­men­ty, zło­to, dy­wa­ny, inne to­wa­ry.

W Kra­ko­wie było wie­lu lu­dzi chęt­nych wy­ło­żyć pie­nią­dze w za­mian za to­war. Umo­wa mo­gła ozna­czać in­we­sty­cję pięć­dzie­się­ciu ty­się­cy zło­tych w za­mian za tyle a tyle ki­lo­gra­mów garn­ków i pa­tel­ni mie­sięcz­nie, dwa­na­ście mie­się­cy nie­prze­rwa­nych do­staw, od lip­ca po­cząw­szy. Dla kra­kow­skie­go Żyda, ma­ją­ce­go Han­sa Fran­ka na Wa­we­lu, na­czy­nia ku­chen­ne były ła­twiej zby­wal­ne niż zło­tów­ki.

Stro­ny za­wie­ra­ją­ce kon­trakt: Oskar, in­we­stor i Ban­kier jako po­śred­nik, nie wy­no­si­ły ze spo­tkań ni­cze­go, na­wet pro­to­ko­łu umo­wy. Pi­sa­ne kon­trak­ty były bez­u­ży­tecz­ne, bo i tak nie moż­na było ich eg­ze­kwo­wać. Ni­cze­go nie moż­na było eg­ze­kwo­wać. Wszyst­ko za­le­ża­ło od Ban­kie­ra, to zna­czy od jego oce­ny tego su­dec­kie­go pro­du­cen­ta na­czyń ema­lio­wa­nych.

Spo­tka­nia od­by­wa­ły się na przy­kład w miesz­ka­niu in­we­sto­ra w cen­trum Kra­ko­wa. Świad­ka­mi trans­ak­cji były uwiel­bia­ne przez żonę in­we­sto­ra pol­skie pej­za­że i fran­cu­skie po­wie­ści, któ­ry­mi de­lek­to­wa­ły się jego in­te­li­gent­ne i de­li­kat­ne cór­ki. Mo­gło też być tak, że in­we­stu­ją­cy je­go­mość zo­stał już usu­nię­ty z miesz­ka­nia i zaj­mo­wał uboż­szą kwa­te­rę w Pod­gó­rzu. Mógł to być czło­wiek nie tyl­ko po­zba­wio­ny miesz­ka­nia, ale za­trud­nio­ny te­raz w swo­jej wła­snej fir­mie. Ta­kie zmia­ny w cią­gu za­le­d­wie kil­ku mie­się­cy. Co bę­dzie za rok?

Na pierw­szy rzut oka mo­gło­by się wy­da­wać, że fakt, iż Oska­ra ni­g­dy nie oskar­żo­no o nad­uży­wa­nie tych nie­for­mal­nych umów, zo­stał tu przy­to­czo­ny w celu upięk­sze­nia opo­wie­ści. W na­stęp­nym roku doj­dzie do kłót­ni z pew­nym de­ta­li­stą, Ży­dem, na te­mat ilo­ści to­wa­ru, jaką miał on pra­wo ode­brać z ram­py Deut­sche Ema­il­wa­ren Fa­brik na Li­po­wej. Czło­wiek ten bę­dzie na tej pod­sta­wie rzu­cał oskar­że­nia na Oska­ra do koń­ca ży­cia. Ale tego, że Oskar nie wy­wią­zy­wał się z umów, nikt ni­g­dy nie po­wie­dział.

Oskar bo­wiem miał taką na­tu­rę, że lu­bił pła­cić, spra­wiał wra­że­nie, jak­by mógł wy­pła­cać nie­ogra­ni­czo­ne sumy z nie­ogra­ni­czo­nych za­so­bów. W każ­dym ra­zie Oskar i inni nie­miec­cy opor­tu­ni­ści w cią­gu naj­bliż­szych czte­rech lat za­ro­bią tak wie­le, że tyl­ko ktoś opę­ta­ny żą­dzą zy­sku nie spła­cił­by tego, co oj­ciec Oska­ra na­zwał­by dłu­giem ho­no­ro­wym.

Emi­lia Schin­dler po raz pierw­szy przy­je­cha­ła do Kra­ko­wa od­wie­dzić męża po No­wym Roku. Mia­sto wy­da­ło się jej naj­pięk­niej­szym, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­dzia­ła, o wie­le przy­jem­niej­sze, wdzięcz­niej­sze i bar­dziej sta­ro­mod­ne niż mo­raw­skie Brno spo­wi­te chmu­rą prze­my­sło­we­go dymu.

Nowe miesz­ka­nie męża zro­bi­ło na niej duże wra­że­nie. Okna wy­cho­dzi­ły na Plan­ty, ele­ganc­ki pier­ścień zie­le­ni ota­cza­ją­cy mia­sto w miej­scu, gdzie daw­niej sta­ły obron­ne mury. Na koń­cu uli­cy wy­ra­sta­ła wiel­ka for­te­ca Wa­we­lu – a wśród tych re­lik­tów hi­sto­rii no­wo­cze­sne miesz­ka­nie Oska­ra. Ro­zej­rza­ła się po tka­ni­nach i ki­li­mach od pani Pfef­fer­ber­go­wej. Oczy­wi­ste było, że Oska­ro­wi po­wio­dło się.

– Do­brze ci idzie w Pol­sce – za­uwa­ży­ła.

Oskar wie­dział, że w rze­czy­wi­sto­ści cho­dzi­ło o po­sag, któ­re­go wy­pła­ce­nia od­mó­wił jej oj­ciec dwa­na­ście lat temu, gdy miesz­kań­cy Zwit­tau po­spie­szy­li do wio­ski Alt-Mol­ste­in z wia­do­mo­ścią, że zięć żyje i pije jak ka­wa­ler. Mał­żeń­stwo jego cór­ki sta­ło się do­kład­nie ta­kie, ja­kie on prze­wi­dział; te­raz sam dia­beł nie zmu­sił­by go do wy­pła­ce­nia po­sa­gu.

Nie wy­pła­ciw­szy czte­rech ty­się­cy re­ich­sma­rek, rol­nik z Alt-Mol­ste­in na pew­no w ja­kiś spo­sób wpły­nął na dal­szy bieg ży­cia Oska­ra; rów­no­cze­śnie jed­nak nie po­my­ślał, jak bar­dzo ta od­mo­wa po­sa­gu do­tknie jego cór­kę, że zmu­si ją to do za­ję­cia po­sta­wy obron­nej i że w dwa­na­ście lat póź­niej, gdy to nie bę­dzie już mia­ło dla Oska­ra żad­ne­go zna­cze­nia, Emi­lia na­dal bę­dzie tę spra­wę roz­pa­mię­ty­wa­ła.

– Moja dro­ga – po­wie­dział Oskar – te pie­nią­dze ni­g­dy nie były mi po­trzeb­ne.

Spo­ra­dycz­ne kon­tak­ty Emi­lii z Oska­rem wy­glą­da­ły jak kon­tak­ty ko­bie­ty, któ­ra wie, że mąż ją zdra­dza, ale któ­ra mimo to nie ży­czy so­bie, aby do­wo­dy tych zdrad pod­ty­ka­no jej pod nos. Ow­szem, bra­ła udział w róż­nych przy­ję­ciach, spo­ty­ka­ła się z ludź­mi, któ­rzy jako przy­ja­cie­le Oska­ra z pew­no­ścią wie­dzie­li o jego ro­man­sach, ale za­wsze za­cho­wy­wa­ła pew­ną re­zer­wę, pe­wien dy­stans wo­bec prób za­zna­jo­mie­nia jej z praw­dzi­wym sta­nem rze­czy.

Pew­ne­go razu mło­dy Po­lak – był to Po­ldek Pfef­fer­berg, ten sam, któ­ry omal nie za­strze­lił jej męża, o czym Emi­lia oczy­wi­ście nie mo­gła wie­dzieć – przy­był pod drzwi miesz­ka­nia ze zro­lo­wa­nym dy­wa­nem na ra­mie­niu. Był to czar­no­ryn­ko­wy dy­wan, przy­wie­zio­ny z Istam­bu­łu via Wę­gry; zdo­by­cie go po­wie­rzy­ła Pfef­fer­ber­go­wi In­grid, któ­ra na czas od­wie­dzin Emi­lii wy­pro­wa­dzi­ła się od Oska­ra.

– Czy jest Frau Schin­dler? – za­py­tał Pfef­fer­berg. Za­wsze mó­wił o In­grid jako o Frau Schin­dler, po­nie­waż uwa­żał tę for­mę za mniej ob­raź­li­wą.

– To ja je­stem Frau Schin­dler – od­po­wie­dzia­ła Emi­lia, od razu do­my­śla­jąc się, co ta­kie py­ta­nie ozna­cza.

Pfef­fer­berg wy­ka­zał pe­wien takt, usi­łu­jąc za­tu­szo­wać gafę. W grun­cie rze­czy nie cho­dzi­ło mu o Frau Schin­dler, o któ­rej tak wie­le sły­szał od Herr Schin­dle­ra. Chciał się wi­dzieć z Herr Schin­dle­rem w in­te­re­sach.

Emi­lia od­rze­kła, że Herr Schin­dle­ra nie ma w domu. Za­pro­po­no­wa­ła mło­de­mu Pfef­fer­ber­go­wi drin­ka, ale ten po­śpiesz­nie od­mó­wił. Emi­lia zro­zu­mia­ła tak­że i to: Po­ldek Pfef­fer­berg był zde­gu­sto­wa­ny pry­wat­nym ży­ciem Oska­ra – wy­da­wa­ło mu się nie­przy­zwo­ite sie­dzieć i pić z oso­bą, któ­ra w tym ży­ciu od­gry­wa­ła rolę ofia­ry.

Fa­bry­ka, któ­rą dzier­ża­wił Oskar, znaj­do­wa­ła się po dru­giej stro­nie Wi­sły, na Za­bło­ciu, przy uli­cy Li­po­wej nr 4. Sto­ją­ce wzdłuż uli­cy biu­ra fa­bry­ki były no­wo­cze­sne i Oskar za­sta­na­wiał się, czy nie by­ło­by mu wy­god­nie, gdy­by się tu wpro­wa­dził, to zna­czy urzą­dził so­bie miesz­ka­nie np. na trze­cim pię­trze – mimo że uli­ca Li­po­wa, i w ogó­le dziel­ni­ca prze­my­sło­wa, to nie było to samo, co uli­ca Stra­szew­skie­go w cen­trum Kra­ko­wa.

Kie­dy Oskar prze­jął fa­bry­kę „Re­kord”, zmie­nia­jąc jej na­zwę na Deut­sche Ema­il­wa­ren Fa­brik, było tam czter­dzie­stu pię­ciu ro­bot­ni­ków za­trud­nio­nych przy nie­wiel­kiej pro­duk­cji na­czyń ku­chen­nych. Wkrót­ce po No­wym Roku Oskar otrzy­mał pierw­sze kon­trak­ty woj­sko­we. Nie były one nie­spo­dzian­ką. Utrzy­my­wał sto­sun­ki z róż­ny­mi wpły­wo­wy­mi in­ży­nie­ra­mi We­hr­mach­tu, któ­rzy za­sia­da­li w Ra­dzie Głów­nej In­spek­to­ra­tu Uzbro­je­nia ge­ne­ra­ła Schin­dle­ra. Cho­dził na te same co oni przy­ję­cia i za­bie­rał ich na obia­dy do ho­te­lu „Cra­co­via”. Po­zo­sta­ły zdję­cia Oska­ra, sie­dzą­ce­go z nimi przy suto za­sta­wio­nych sto­łach: wszy­scy uprzej­mie uśmiech­nię­ci do obiek­ty­wu, wszy­scy ob­fi­cie na­kar­mie­ni i hoj­nie na­po­je­ni, ofi­ce­ro­wie ele­ganc­ko umun­du­ro­wa­ni. Nie­któ­rzy z nich przy­bi­ja­li wła­ści­we pie­cząt­ki na jego ofer­tach i pi­sa­li cen­ne li­sty po­le­ca­ją­ce do ge­ne­ra­ła Schin­dle­ra po pro­stu z przy­jaź­ni i dla­te­go, że wie­dzie­li, iż Oskar ma za­kład i bę­dzie do­star­czał to­war. Inni dzia­ła­li pod wpły­wem po­da­run­ków, ja­kie Oskar za­wsze pod­su­wał urzęd­ni­kom – a więc ko­nia­ków, dy­wa­nów, bi­żu­te­rii, me­bli i ko­szy luk­su­so­we­go je­dze­nia. Oprócz tego krą­ży­ła wieść, że ge­ne­rał Schin­dler do­brze zna i bar­dzo lubi swe­go imien­ni­ka z bran­ży ema­lier­skiej.

Te­raz na pod­sta­wie lu­kra­tyw­nych kon­trak­tów In­spek­to­ra­tu Uzbro­je­nia Oska­ro­wi ze­zwo­lo­no na po­więk­sze­nie za­kła­du. Miej­sca było dość. Za bra­mą i biu­row­cem sta­ły dwie duże hale fa­brycz­ne. Część po­wierzch­ni pro­duk­cyj­nej w bu­dyn­ku po le­wej, pa­trząc od stro­ny głów­nej bra­my, była za­ję­ta obec­ną pro­duk­cją. Dru­gi bu­dy­nek stał zu­peł­nie pu­sty.

Oskar za­ku­pił nowe ma­szy­ny, część na miej­scu, część w Niem­czech. Oprócz za­po­trze­bo­wa­nia woj­sko­we­go trze­ba jesz­cze było za­spo­ko­ić wszyst­ko­żer­ny czar­ny ry­nek. Te­raz Oskar wie­dział, że sta­nie się po­ten­ta­tem. Za­nim na­dej­dzie lato 1940, bę­dzie już za­trud­niał dwu­stu pięć­dzie­się­ciu ro­bot­ni­ków i sta­nie wo­bec ko­niecz­no­ści uru­cho­mie­nia noc­nej zmia­ny. Fa­bry­ka ma­szyn rol­ni­czych Han­sa Schin­dle­ra w Zwit­tau w naj­lep­szych cza­sach za­trud­nia­ła pięć­dzie­się­ciu lu­dzi. Słod­ką jest rze­czą prze­ści­gnąć ojca, któ­re­mu się nie prze­ba­czy­ło.

W cią­gu lego roku zda­rzy­ło się Ster­no­wi wpaść kil­ka razy do Schin­dle­ra w spra­wie pra­cy dla zna­jo­mych – sie­ro­ty z Ło­dzi, cór­ki urzęd­ni­ka któ­re­goś z wy­dzia­łów Ju­den­ra­tu. Po kil­ku mie­sią­cach Oskar za­trud­niał już stu pięć­dzie­się­ciu Ży­dów, a jego fa­bry­ka zy­ska­ła w nie­któ­rych krę­gach opi­nię raju.

W tym­że roku, jak zresz­tą w każ­dym na­stęp­nym aż do koń­ca woj­ny, Ży­dzi po­szu­ki­wa­li za­trud­nie­nia, któ­re by­ło­by uwa­ża­ne za nie­zbęd­ne dla wy­sił­ku wo­jen­ne­go. W kwiet­niu gu­ber­na­tor ge­ne­ral­ny Frank wy­dał de­kret o ewa­ku­acji Ży­dów ze swo­jej kra­kow­skiej sto­li­cy. Dziw­na to była de­cy­zja: wła­dze Rze­szy na­dal przy­sy­ła­ły do Ge­ne­ral­nej Gu­ber­ni Ży­dów i Po­la­ków, i to w tem­pie bli­sko dzie­się­ciu ty­się­cy dzien­nie. Ale wa­run­ki w Kra­ko­wie, mó­wił Frank do człon­ków swo­je­go „rzą­du”, są skan­da­licz­ne. On, Frank, sły­szał o nie­miec­kich do­wód­cach dy­wi­zji, któ­rzy mu­szą miesz­kać w jed­nej ka­mie­ni­cy z Ży­da­mi. Wy­żsi urzęd­ni­cy rów­nież są na­ra­że­ni na to skan­da­licz­ne po­ni­że­nie. Obie­cał, że w cią­gu sze­ściu mie­się­cy uczy­ni Kra­ków ju­den­frei. Po­zwo­li zo­stać je­dy­nie pię­ciu czy sze­ściu ty­siąc­om wy­kwa­li­fi­ko­wa­nych ro­bot­ni­ków ży­dow­skich. Wszyst­kich in­nych prze­nie­sie się do in­nych miast Ge­ne­ral­nej Gu­ber­ni, do War­sza­wy, Ra­do­mia, Lu­bli­na, Czę­sto­cho­wy. Ży­dzi mają pra­wo wy­brać miej­sce emi­gra­cji pod wa­run­kiem, że wy­ja­dą przed 15 sierp­nia. Kto po tym dniu bę­dzie jesz­cze w Kra­ko­wie, zo­sta­nie wy­wie­zio­ny z małą ilo­ścią ba­ga­żu w ta­kie miej­sce, ja­kie bę­dzie naj­bar­dziej od­po­wia­da­ło wła­dzom. Od 1 li­sto­pa­da, mó­wił Frank, Niem­cy będą mo­gli w Kra­ko­wie od­dy­chać „do­brym nie­miec­kim po­wie­trzem”, będą mo­gli cho­dzić po mie­ście, nie oglą­da­jąc „ob­le­zio­nych ży­do­stwem ulic”.

W tym roku nie uda­ło się jed­nak Fran­ko­wi zre­du­ko­wać ży­dow­skiej po­pu­la­cji mia­sta do za­po­wia­da­ne­go po­zio­mu. Na­to­miast gdy ogło­szo­no jego de­kre­ty, wśród ży­dow­skiej lud­no­ści Kra­ko­wa, szcze­gól­nie wśród mło­dych, za­czął się pęd do zdo­by­wa­nia kwa­li­fi­ka­cji za­wo­do­wych. Lu­dzie w ro­dza­ju Iza­aka Ster­na, ofi­cjal­ni i nie­ofi­cjal­ni dzia­ła­cze Ju­den­ra­tu, zdą­ży­li już skom­ple­to­wać li­stę przy­chyl­nych Niem­ców, do któ­rych bę­dzie moż­na się od­wo­łać. Znaj­do­wał się na tej li­ście Schin­dler, a tak­że wie­deń­czyk Ju­lius Ma­dritsch, któ­re­mu nie­daw­no uda­ło się za­ła­twić zwol­nie­nie z We­hr­mach­tu i któ­ry te­raz ob­jął sta­no­wi­sko ko­mi­sa­rza Za­kła­dów Mun­du­ro­wych „Opti­ma”. Ma­dritsch nie był śle­py na ko­rzy­ści pły­ną­ce z kon­trak­tów In­spek­to­ra­tu Uzbro­je­nia i za­mie­rzał wła­śnie otwo­rzyć wła­sną fa­bry­kę mun­du­rów w Pod­gó­rzu. W koń­cu zro­bi on for­tu­nę na­wet więk­szą niż Schin­dler, ale wte­dy jesz­cze, w tym oso­bli­wym roku 1940, pra­co­wał na cu­dzym. Po pro­stu wia­do­mo było, że jest ludz­ki, to wszyst­ko.

Do 1 li­sto­pa­da Frank zdo­łał usu­nąć z Kra­ko­wa dwa­dzie­ścia trzy ty­sią­ce ży­dow­skich ochot­ni­ków. Nie­któ­rzy z nich tra­fi­li do no­wych gett w War­sza­wie i Ło­dzi. Moż­na so­bie wy­obra­zić po­że­gna­nia na dwor­cu i smu­tek pu­stych miejsc przy sto­le – ale lu­dzie zno­si­li to z po­ko­rą. My­śle­li: Zro­bi­my to i da­dzą nam wresz­cie spo­kój. Oskar wi­dział, co się dzie­je, ale po­dob­nie jak Ży­dzi miał na­dzie­ję, że jest to tyl­ko chwi­lo­wy wy­skok.

Rok ten był praw­do­po­dob­nie naj­bar­dziej pra­co­wi­tym ro­kiem w ży­ciu Oska­ra. Ze sta­rej ma­nu­fak­tu­ry po­wsta­ło no­wo­cze­sne przed­się­bior­stwo, któ­re po­waż­nie będą trak­to­wać agen­cje rzą­do­we. Gdy spa­dły pierw­sze śnie­gi, Schin­dler nie bez iry­ta­cji za­uwa­żył, że każ­de­go dnia sześć­dzie­się­ciu, a na­wet wię­cej ży­dow­skich ro­bot­ni­ków nie sta­wia się do pra­cy. W dro­dze do za­kła­du za­trzy­my­wa­ło ich SS i za­trud­nia­ło przy od­śnie­ża­niu. Schin­dler od­wie­dził swe­go przy­ja­cie­la Tof­fla w kwa­te­rze SS na Po­mor­skiej, by się po­skar­żyć.

– Któ­re­goś dnia nie­obec­nych było stu dwu­dzie­stu pię­ciu pra­cow­ni­ków – za­wo­łał z obu­rze­niem.

– Mu­sisz zro­zu­mieć – zwie­rzał się Tof­fel – że nie­któ­rzy z tych fa­ce­tów mają gdzieś pro­duk­cję. Dla nich zmu­sza­nie Ży­dów do od­gar­nia­nia śnie­gu to kwe­stia na­ro­do­wej dumy. Ja sam tego nie ro­zu­miem… to ma dla nich ja­kieś ry­tu­al­ne zna­cze­nie, ci Ży­dzi od­gar­nia­ją­cy śnieg. I to nie tyl­ko to­bie tak ro­bią, wszyst­kim in­nym też.

Oskar spy­tał, czy wszy­scy inni też skła­da­li skar­gi. Tak, od­rzekł Tof­fel. Tyl­ko że gru­ba ryba z Biu­ra Bu­dże­to­wo-Kon­struk­cyj­ne­go SS przy­szła na obiad na Po­mor­ską i po­wie­dzia­ła, że prze­ko­na­nie, iż w go­spo­dar­ce Rze­szy jest miej­sce dla wy­kwa­li­fi­ko­wa­ne­go ro­bot­ni­ka ży­dow­skie­go, pach­nie zdra­dą.

– Oba­wiam się, Oskar, że bę­dziesz mu­siał po­go­dzić się z wie­lo­ma ak­cja­mi od­śnie­ża­nia.

Oskar przy­jął po­sta­wę obu­rzo­ne­go pa­trio­ty albo obu­rzo­ne­go spe­ku­lan­ta.

– Je­śli chce­my wy­grać tę woj­nę – po­wie­dział – bę­dzie­my mu­sie­li się po­zbyć ta­kich fa­ce­tów.

– Po­zbyć się ich? – zdzi­wił się Tof­fel. – Prze­cież ci dra­nie są na sa­mej gó­rze!

W wy­ni­ku ta­kich roz­mów Oskar stał się orę­dow­ni­kiem za­sa­dy, że wła­ści­ciel fa­bry­ki po­wi­nien mieć nie­skrę­po­wa­ny do­stęp do swo­ich wła­snych pra­cow­ni­ków, że ci pra­cow­ni­cy po­win­ni mieć do­stęp do za­kła­du, że nie po­win­no się ich za­trzy­my­wać i ty­ra­ni­zo­wać w dro­dze do czy z pra­cy. Dla Oska­ra był to ak­sjo­mat za­rów­no mo­ral­ny, jak i eko­no­micz­ny. W koń­cu doj­dzie do tego, że bę­dzie go re­ali­zo­wał w swej Deut­sche Ema­il­wa­ren Fa­brik w ca­łej peł­ni.

Загрузка...