XXVII

28 kwiet­nia 1944, w dniu swo­ich trzy­dzie­stych szó­stych uro­dzin, Oskar sto­jąc bo­kiem do lu­stra za­uwa­żył, że urósł mu brzuch. Dzi­siaj też obej­mo­wał dziew­czy­ny – ale nikt nie po­fa­ty­go­wał się, by na nie­go do­nieść. Każ­dy in­for­ma­tor wśród nie­miec­kich tech­ni­ków mu­siał już za­pew­ne być zde­mo­ra­li­zo­wa­ny, sko­ro SS wy­pu­ści­ło go z Po­mor­skiej i Mon­te­lu­pich, a oba te miej­sca były rze­ko­mo nie­podat­ne na wpły­wy.

Z oka­zji uro­dzin Emi­lia prze­sła­ła Oska­ro­wi ży­cze­nia, a In­grid i Klo­now­ska dały mu pre­zen­ty. Po czte­rech i pół roku po­by­tu w Kra­ko­wie sy­tu­acja oso­bi­sta Oska­ra nie­wie­le się zmie­ni­ła. Na­dal miesz­kał z In­grid, z Klo­now­ską cho­dził na rand­ki, a do Emi­lii pi­sy­wał. Ja­kie pre­ten­sje i żale nę­ka­ły każ­dą z nich, tego się nie do­wie­my, ale jest fak­tem, że w tym wła­śnie roku w jego sto­sun­kach z In­grid na­stą­pi­ło ochło­dze­nie, że Klo­now­ska, po­zo­sta­jąc lo­jal­ną przy­ja­ciół­ką, cie­szy­ła się z ogra­ni­cze­nia kon­tak­tów i że Emi­lia na­dal uwa­ża­ła mał­żeń­stwo za nie­ro­ze­rwal­ne. Na ra­zie jed­nak da­wa­ły pre­zen­ty i wspo­ma­ga­ły go radą.

Oprócz In­grid i Klo­now­skiej w uro­czy­sto­ści wzię­li też udział inni. Amon po­zwo­lił Hen­ry­ko­wi Ro­sne­ro­wi za­nieść wie­czo­rem swo­je skrzyp­ce na Li­po­wą, a jako straż­ni­ka przy­dzie­lił mu naj­lep­sze­go ba­ry­to­na z ukra­iń­skie­go gar­ni­zo­nu. W ogó­le Amon był bar­dzo za­do­wo­lo­ny ze swo­jej zna­jo­mo­ści z Schin­dle­rem. W za­mian za swe nie­usta­ją­ce po­par­cie dla obo­zu Schin­dle­ra Amon otrzy­mał pra­wo uży­wa­nia Oska­ro­we­go mer­ce­de­sa – nie tego gru­cho­ta, któ­re­go Oskar ku­pił na je­den dzień od Joh­na, ale naj­bar­dziej ele­ganc­kie­go sa­mo­cho­du z ga­ra­żu „Ema­lii”.

Re­ci­tal od­był się w ga­bi­ne­cie. Oprócz so­le­ni­zan­ta nie było tam ni­ko­go – wi­docz­nie Oskar był zmę­czo­ny to­wa­rzy­stwem. Gdy Ukra­iniec wy­szedł do to­a­le­ty, Oskar wy­ja­wił Hen­ry­ko­wi przy­czy­nę swo­je­go przy­gnę­bie­nia. Mar­twił się wia­do­mo­ścia­mi z fron­tu. Jego uro­dzi­ny wy­pa­dły w okre­sie za­sto­ju. Woj­ska ro­syj­skie za­trzy­ma­ły się za ba­gna­mi Pry­pe­ci na Bia­ło­ru­si i przed Lwo­wem. Smu­tek Oska­ra za­sko­czył Hen­ry­ka. „Czy on nie ro­zu­mie – za­sta­na­wiał się – że je­śli Ro­sja­nie ru­szą do na­tar­cia, to ko­niec z jego dzia­łal­no­ścią tu­taj?”

– Wie­le razy pro­si­łem Amo­na, by po­zwo­lił panu przyjść tu na sta­łe – po­wie­dział Oskar Ro­sne­ro­wi. – Panu, żo­nie i dziec­ku. Ale on nie chce o tym sły­szeć. Zbyt pana ceni. W koń­cu jed­nak…

Hen­ryk był wdzięcz­ny, ale po­my­ślał, że wy­pa­da mu po­wie­dzieć, iż jego ro­dzi­na jest w Pła­szo­wie dość bez­piecz­na. Na przy­kład jego bra­to­wą Göth za­stał pa­lą­cą pa­pie­ro­sa przy pra­cy i ka­zał ją roz­strze­lać. Lecz je­den z pod­ofi­ce­rów po­zwo­lił so­bie zwró­cić uwa­gę ko­men­dan­ta na fakt, że ta ko­bie­ta to pani Ro­sne­ro­wa, żona Ro­sne­ra akor­de­oni­sty.

– Aaa – ode­zwał się Amon prze­ba­cza­jąc jej – ale pa­mię­taj, ko­bie­to, że nie znio­sę pa­le­nia przy pra­cy.

Hen­ryk po­wie­dział Oska­ro­wi, że ten wła­śnie fakt – iż Ro­sne­ro­wie byli nie­ty­kal­ni z po­wo­du swo­je­go ta­len­tu mu­zycz­ne­go – prze­ko­nał ich, to zna­czy jego i Man­ci, że mogą spro­wa­dzić do obo­zu swe­go ośmio­let­nie­go syn­ka Olka. Olek ukry­wał się u, przy­ja­ciół w Kra­ko­wie, ale to z dnia na dzień sta­wa­ło się co­raz bar­dziej nie­bez­piecz­ne. Po tej stro­nie dru­tów Olek mógł się roz­pły­nąć w gru­pie dzie­ci, z któ­rych wie­le nie fi­gu­ro­wa­ło na­wet w obo­zo­wych re­je­strach, a mimo to żyły – wspo­ma­ga­ne przez więź­niów i to­le­ro­wa­ne przez niż­szych urzęd­ni­ków obo­zo­wych. Ry­zy­kow­ne było tyl­ko samo wpro­wa­dze­nie dziec­ka do obo­zu. Olka prze­szmu­glo­wał Po­ldek Pfef­fer­berg, któ­ry jeź­dził cię­ża­rów­ką do mia­sta po na­rzę­dzia. Nie­wie­le bra­ko­wa­ło, aby Ukra­iń­cy wy­kry­li go na bra­mie, gdy był jesz­cze out­si­de­rem ży­ją­cym w sprzecz­no­ści ze sta­tu­sem ra­so­wym Ge­ne­ral­nej Gu­ber­ni. Nogi Olka wy­su­nę­ły się z pu­dła mię­dzy sto­pa­mi Pfef­fer­ber­ga. Ukra­iniec prze­szu­ki­wał tył cię­ża­rów­ki, gdy Po­ldek usły­szał: „Pa­nie Pfef­fer­berg, pa­nie Pfef­fer­berg, nogi mi wy­sta­ją!”

Te­raz Hen­ryk mógł się z tego śmiać, co praw­da ostroż­nie, wie­dział bo­wiem, że jesz­cze wie­le go cze­ka. Ale Schin­dler za­re­ago­wał ge­stem, któ­ry wziął się chy­ba z drę­czą­cej go w ten uro­dzi­no­wy wie­czór al­ko­ho­lo­wej me­lan­cho­lii. Pod­niósł krze­sło za opar­cie i skie­ro­wał je ku por­tre­to­wi füh­re­ra. Przez se­kun­dę wy­da­wa­ło się, że chce tym krze­słem wy­rżnąć w ob­raz. Ale zro­bił zwrot na pię­cie, opu­ścił krze­sło tak, że wszyst­kie nogi były jed­na­ko­wo od­da­lo­ne od pod­ło­gi, i ude­rzył nim o pod­ło­gę, aż za­trzę­sły się ścia­ny.

– Palą tam te­raz cia­ła, co? – ode­zwał się po chwi­li.

Hen­ryk skrzy­wił się, jak­by smród czuć było i tu.

– Za­czę­li – przy­znał.


Kie­dy w ję­zy­ku urzęd­ni­ków Pła­szów zmie­nił się w obóz kon­cen­tra­cyj­ny, spo­tka­nia z Amo­nem sta­ły się bar­dziej bez­piecz­ne. Sze­fo­wie z Ora­nien­bur­ga za­bro­ni­li do­raź­nych eg­ze­ku­cji. Mi­nę­ły cza­sy, gdy ko­bie­ty, któ­re zbyt wol­no obie­ra­ły ziem­nia­ki, na miej­scu skre­śla­no z li­sty ży­wych. Te­raz moż­na było je li­kwi­do­wać tyl­ko w zgo­dzie z prze­pi­sa­mi. Mu­sia­ło być prze­słu­cha­nie, z któ­re­go spra­woz­da­nie, w trzech eg­zem­pla­rzach, wy­sy­ła­no do Ora­nien­bur­ga. Wy­rok mu­siał być po­twier­dzo­ny nie tyl­ko przez biu­ro ge­ne­ra­ła Gliick­sa, ale tak­że przez Wy­dział W (Przed­się­bior­stwa Go­spo­dar­cze). Je­śli bo­wiem ko­men­dant bę­dzie mor­do­wał nie­zbęd­nych pra­cow­ni­ków, to Wy­dział W bę­dzie mu­siał pła­cić od­szko­do­wa­nia. Na przy­kład spół­ka Al­lach-Mo­na­chium, pro­du­cent por­ce­la­ny ko­rzy­sta­ją­cy z przy­mu­so­wej siły ro­bo­czej w Da­chau, zło­ży­ła nie­daw­no wnio­sek o 31 800 RM od­szko­do­wa­nia. W uza­sad­nie­niu na­pi­sa­no: „W re­zul­ta­cie epi­de­mii ty­fu­su, któ­ra wy­bu­chła w stycz­niu 1943, nie mie­li­śmy do dys­po­zy­cji żad­nej siły ro­bo­czej od 26 stycz­nia do 3 mar­ca 1943 roku. Na­szym zda­niem na­le­ży nam się re­kom­pen­sa­ta na pod­sta­wie Art. 2 Fun­du­szu Wy­rów­naw­cze­go Re­kom­pen­sat Prze­my­sło­wych…”

A jesz­cze bar­dziej był Wy­dział W na­ra­żo­ny na kosz­ty od­szko­do­wa­nia, gdy utra­ta wy­kwa­li­fi­ko­wa­ne­go per­so­ne­lu wy­ni­ka­ła z nad­mier­ne­go za­pa­łu strze­la­ją­ce­go bez za­sta­no­wie­nia ofi­ce­ra SS.

Tak więc, by za­osz­czę­dzić so­bie pa­pier­ko­wej ro­bo­ty i kom­pli­ka­cji, Amon prze­waż­nie trzy­mał tem­pe­ra­ment na wo­dzy. Lu­dzie, któ­rzy wio­sną i wcze­snym la­tem 1944 po­ja­wia­li się w jego za­się­gu, czu­li się bez­piecz­niej, mimo że nic nie wie­dzie­li o Wy­dzia­le W i ge­ne­ra­łach Po­hlu i Glück­sie. Dla nich była to od­wilż tak ta­jem­ni­cza, jak samo sza­leń­stwo Amo­na.

Nie­mniej jed­nak, jak wspo­mi­nał Oskar, w Pła­szo­wie pa­lo­no zwło­ki. Przy­go­to­wu­jąc się na ro­syj­ską ofen­sy­wę, SS li­kwi­do­wa­ło swe in­sty­tu­cje na wscho­dzie. Tre­blin­kę, So­bi­bór i Beł­żec ewa­ku­owa­no już po­przed­niej je­sie­ni. Od­dzia­ły SS, któ­re te obo­zy „ob­słu­gi­wa­ły”, otrzy­ma­ły roz­kaz wy­sa­dze­nia w po­wie­trze ko­mór i kre­ma­to­riów, i za­tar­cia wszyst­kich śla­dów, a na­stęp­nie zo­sta­ły wy­sła­ne do Włoch do wal­ki z par­ty­zan­ta­mi. Wiel­kie­go dzi­da na wscho­dzie miał do­koń­czyć ol­brzy­mi kom­pleks oświę­cim­ski, któ­ry mie­ścił się na bez­piecz­nym te­re­nie Gór­ne­go Ślą­ska, a po­tem kre­ma­to­ria mia­ły znik­nąć pod zie­mią. Bo­wiem bez do­wo­dów w po­sta­ci kre­ma­to­riów mar­twi nie będą mo­gli przed­sta­wić świad­ka; będą je­dy­nie szep­tem to­wa­rzy­szą­cym wia­tro­wi, nic nie zna­czą­cym py­łem na li­ściach osi­ki.

W przy­pad­ku Pła­szo­wa spra­wa nie była tak pro­sta, tu­taj wszę­dzie do­oko­ła le­ża­ły tru­py. Cia­ła za­bi­tych, a szcze­gól­nie cia­ła za­bi­tych w cią­gu ostat­nich dwóch dni get­ta, wrzu­ca­no bez­ład­nie do ma­so­wych mo­gił w la­sku. Te­raz Wy­dział D na­ka­zał Amo­no­wi je od­na­leźć.

Sza­cun­ko­we licz­by po­mor­do­wa­nych znacz­nie róż­nią się od sie­bie. Pol­skie pu­bli­ka­cje, opar­te na ba­da­niach Głów­nej Ko­mi­sji Ba­da­nia Zbrod­ni Hi­tle­row­skich w Pol­sce i na in­nych źró­dłach, utrzy­mu­ją, że przez Pła­szów i jego pięć po­do­bo­zów prze­wi­nę­ło się sto pięć­dzie­siąt ty­się­cy więź­niów, w tym rów­nież tych, któ­rzy za­trzy­ma­li się tam ja­dąc do in­nych obo­zów, i że spo­śród tych stu pięć­dzie­się­ciu ty­się­cy osiem­dzie­siąt ty­się­cy stra­ci­ło tam ży­cie, głów­nie w ma­so­wych eg­ze­ku­cjach na Chu­jo­wej Gór­ce lub też z po­wo­du epi­de­mii.

Licz­by te za­ska­ku­ją ży­ją­cych do dzi­siaj więź­niów Pła­szo­wa. Pa­mię­ta­ją oni po­twor­ne za­ję­cie pa­le­nia zwłok. Twier­dzą, że eks­hu­mo­wa­li od ośmiu do dzie­się­ciu ty­się­cy zwłok – ilość więc na tyle prze­ra­ża­ją­cą, że nie ma już po­trze­by jej za­wy­żać. Róż­ni­ca mię­dzy obo­ma tymi sza­cun­ka­mi zmniej­szy się, je­śli weź­mie­my pod uwa­gę fakt, że eg­ze­ku­cje Po­la­ków, Cy­ga­nów i Ży­dów będą trwać na Chu­jo­wej Gór­ce i w in­nych miej­scach wo­kół Pła­szo­wa przez cały nie­mal ten rok i że samo SS za­czę­ło sto­so­wać prak­ty­kę pa­le­nia zwłok na­tych­miast po ma­so­wych mor­dach w au­striac­kim for­cie. Poza tym Amo­no­wi nie uda­ło się speł­nić roz­ka­zu i wy­do­być z la­sku wszyst­kich ciał. Po woj­nie od­ko­pie się jesz­cze ty­sią­ce zwłok, a i dziś, kie­dy przed­mie­ścia Kra­ko­wa co­raz bar­dziej na­pie­ra­ją na Pła­szów, przy bu­do­wie fun­da­men­tów znaj­du­je się jesz­cze nie­kie­dy ko­ści.

Oskar tuż przed swy­mi uro­dzi­na­mi zo­ba­czył sto­sy ciał na grzbie­cie wzgó­rza po­nad za­kła­da­mi. Gdy wró­cił tam po ty­go­dniu, ruch był jesz­cze więk­szy. Cia­ła wy­ko­py­wa­li męż­czyź­ni pra­cu­ją­cy w ma­skach i krztu­szą­cy się. Na ko­cach, tacz­kach i no­si­dłach zno­szo­no za­bi­tych na miej­sce spa­le­nia i kła­dzio­no na drew­nia­nych ba­lach. Sto­sy z ciał bu­do­wa­no war­stwa po war­stwie, a kie­dy się­ga­ły do ra­mie­nia sto­ją­ce­go obok czło­wie­ka, po­le­wa­no je ben­zy­ną i pod­pa­la­no. Oskar z prze­ra­że­niem ob­ser­wo­wał, jak pło­mie­nie dają zwło­kom chwi­lo­wy po­zór ży­cia: cia­ła pod­no­si­ły się, od­rzu­ca­ły pło­ną­ce bale, wy­cią­ga­ły ręce, otwie­ra­ły usta do ostat­nie­go krzy­ku. Mło­dy es­es­man z od­wszal­ni bie­gał wśród pło­ną­cych sto­sów, wy­ma­chi­wał pi­sto­le­tem i go­rącz­ko­wo wy­krzy­ki­wał ja­kieś roz­ka­zy.

Po­piół ze spa­lo­nych ciał opa­dał na wło­sy ży­wych i na wy­wie­szo­ne w ogród­kach wil­li ubra­nia młod­szych ofi­ce­rów. Osłu­pia­ły Oskar pa­trzył, jak per­so­nel trak­tu­je dym – jak­by to był ja­kiś zwy­czaj­ny wy­ziew prze­my­sło­wy. A wśród tych dy­mów jeź­dzi­li na ko­niach, spo­koj­nie sie­dząc w sio­dłach, Amon i Ma­jo­la. Leo John wziął swe­go dwu­na­sto­let­nie­go syna i po­szedł z nim do la­sku, tam gdzie był grzą­ski grunt, żeby na­ła­pać ki­ja­nek. Pło­mie­nie i smród nie prze­szka­dza­ły im.

Oskar sie­dział w fo­te­lu swo­je­go BMW. Szy­by sa­mo­cho­du były za­mknię­te, a Oskar sie­dział od­chy­lo­ny do tyłu i przy­ci­skał do nosa i ust chu­s­tecz­kę. Za­sta­na­wiał się, czy te­raz wła­śnie nie są pa­lo­ne cia­ła Spi­ry i ca­łej resz­ty. Był za­sko­czo­ny, gdy do­wie­dział się, że wy­mor­do­wa­no całą po­li­cję get­ta wraz z ro­dzi­na­mi. Sta­ło się to oko­ło Bo­że­go Na­ro­dze­nia ubie­głe­go roku, gdy tyl­ko Sym­che Spi­ra skoń­czył dy­ry­go­wać li­kwi­da­cją get­ta. Przy­wieź­li ich tu wszyst­kich, z żo­na­mi i dzieć­mi, w sza­re po­po­łu­dnie, i za­strze­li­li po za­cho­dzie słoń­ca. Roz­strze­la­li naj­wier­niej­szych, Spi­rę i Zel­lin­ge­ra, a tak­że naj­bar­dziej nie­za­do­wo­lo­nych. Spi­ra i jego za­wsty­dzo­na żona oraz ich nie­uz­dol­nio­ne dzie­ci, któ­re Pfef­fer­berg nie­gdyś cier­pli­wie uczył – wszy­scy sta­li nago, oto­cze­ni ka­ra­bi­na­mi, drżąc jed­no przy dru­gim. Na­po­le­oń­ski mun­dur OD Spi­ry był te­raz tyl­ko po­rzu­co­ną przy wej­ściu kup­ką szmat do prze­ro­bu. A Spi­ra cią­gle za­pew­niał wszyst­kich, że to nie­moż­li­we.

Ta eg­ze­ku­cja wstrzą­snę­ła Oska­rem. Do­wio­dła, że w przy­pad­ku Żyda żad­ne po­słu­szeń­stwo, żad­na ule­głość nie daje gwa­ran­cji prze­ży­cia. A te­raz pa­li­li Spi­rów tak samo ano­ni­mo­wo, tak samo nie­wdzięcz­nie, jak ich za­mor­do­wa­li.

Na­wet Gut­te­rów za­mor­do­wa­li! Zda­rzy­ło się to ze­szłe­go roku, po obie­dzie u Amo­na. Oskar po­szedł do domu wcze­śniej, ale po­tem do­wie­dział się, co się sta­ło. John i Neu­schel przy­cze­pi­li się do Bo­scha. Uzna­li, że jest nad­wraż­li­wy. Cią­gle mó­wił, jaki to z nie­go we­te­ran oko­pów, a tym­cza­sem oni nie wi­dzie­li, by wy­ko­ny­wał eg­ze­ku­cje. Trwa­ło to go­dzi­na­mi – żart wie­czo­ru. W koń­cu Bosch ka­zał obu­dzić i przy­pro­wa­dzić Da­wi­da Gut­te­ra z sy­nem oraz Gut­te­ro­wą z cór­ką. I znów cho­dzi­ło o wier­ne słu­gi. Da­wid Gut­ter był ostat­nim prze­wod­ni­czą­cym Ju­den­ra­tu i współ­dzia­łał z wła­dza­mi we wszyst­kim – ni­g­dy nie cho­dził na Po­mor­ską wy­kłó­cać się o roz­mia­ry ak­cji SS w get­cie czy ó li­czeb­ność trans­por­tów do Bełż­ca. Pod­pi­sy­wał wszyst­ko i żad­ne żą­da­nie nie wy­da­wa­ło mu się nie­uza­sad­nio­ne. Poza tym Bosch uży­wał Gut­te­ra jako agen­ta – w Pła­szo­wie i poza Pła­szo­wem, po­sy­łał go bo­wiem i do Kra­ko­wa z cię­ża­rów­ka­mi no­wych ta­pi­ce­ro­wa­nych me­bli albo z kie­sze­nia­mi wy­pcha­ny­mi bi­żu­te­rią, żeby je sprze­dał na czar­nym ryn­ku. A Gut­ter ro­bił to wszyst­ko, po­nie­waż był dra­niem, ale i dla­te­go, że uwa­żał, iż to za­pew­ni jego żo­nie i dzie­ciom nie­ty­kal­ność.

O dru­giej nad ra­nem ży­dow­ski po­li­cjant Za­uder, zna­jo­my Pfef­fer­ber­ga i Ster­na, roz­strze­la­ny po­tem przez Pi­la­rzi­ka pod­czas jed­ne­go z pi­jac­kich wy­pa­dów tego ostat­nie­go, ale tej nocy sto­ją­cy na war­cie przy bra­mie sek­to­ra ko­bie­ce­go, usły­szał, jak Bosch roz­ka­zu­je Gut­te­rom sta­nąć w za­głę­bie­niu zie­mi koło obo­zu ko­bie­ce­go. Dzie­ci pro­si­ły i pła­ka­ły, ale ro­dzi­ce sta­li spo­koj­nie, wie­dzie­li, że nie mają nic do po­wie­dze­nia. I oto wszyst­kie te do­wo­dy – Gut­te­ro­wie, Spi­ro­wie, bun­tow­ni­cy, ka­pła­ni, dzie­ci, ład­ne dziew­czy­ny zła­pa­ne na aryj­skich pa­pie­rach – wra­ca­ły na to obłęd­ne wzgó­rze, bo jak przyj­dą Ro­sja­nie, to mogą zro­bić z tego zbyt wiel­ki uży­tek.

Na­le­ży – pi­sał Ora­nien­burg w li­ście do Amo­na – skru­pu­lat­nie li­kwi­do­wać wszyst­kie zwło­ki. W tym celu wy­sy­ła­my przed­sta­wi­cie­la ham­bur­skiej fir­my bu­dow­la­nej, żeby do­ko­nał oglę­dzin te­re­nu kre­ma­to­riów. A tym­cza­sem za­bi­tych na­le­ży prze­cho­wy­wać w do­brze ozna­czo­nych mo­gi­łach.

Gdy pod­czas dru­giej wi­zy­ty Oskar zo­ba­czył roz­mia­ry sto­sów na Chu­jo­wej Gór­ce, jego pierw­szym od­ru­chem było zo­stać w sa­mo­cho­dzie, tym nor­mal­nym nie­miec­kim me­cha­ni­zmie, i wró­cić do domu. W koń­cu jed­nak od­wie­dził zna­jo­mych w warsz­ta­tach, a po­tem wpadł do po­ko­ju Ster­na w biu­rze. Są­dził, że więź­nio­wie, wi­dząc opa­da­ją­cy na okna pył, mogą za­cząć my­śleć o sa­mo­bój­stwie. Ale na naj­bar­dziej przy­gnę­bio­ne­go wy­glą­dał on sam. Nie za­da­wał swo­ich zwy­kłych py­tań: „Do­brze, Herr Stern, je­śli Bóg stwo­rzył czło­wie­ka na swój ob­raz, to któ­ra rasa jest do Nie­go naj­bar­dziej po­dob­na? Czy Po­lak bar­dziej Go przy­po­mi­na niż Czech?” Dziś nie był w na­stro­ju do żar­tów. Za­miast tego burk­nął:

– Co my­ślą lu­dzie?

Stern od­po­wie­dział, że więź­nio­wie są jak więź­nio­wie. Ro­bią, co im się każe, i mają na­dzie­ję, że prze­ży­ją.

– Wy­cią­gnę pana – po­wie­dział szyb­ko Oskar. Po­ło­żył za­ci­śnię­tą pięść na biur­ku. – Wszyst­kich wy­cią­gnę.

– Wszyst­kich? – spy­tał Stern. Nie zdo­łał się po­wstrzy­mać. Taki wiel­ki, bi­blij­ny ra­tu­nek nie pa­so­wał do epo­ki.

– W każ­dym ra­zie pana na pew­no – od­rzekł Oskar. – Pana.

Загрузка...