XXIX
Dzień był bezwietrzny. Okna w gabinecie Amona otwarto szeroko. Siedzący w gabinecie Oskar od początku miał wrażenie, że to spotkanie ma inny cel od oficjalnie podanego. Madritsch i Bosch też chyba tak uważali, skoro ich spojrzenia co chwila odpływały od Amona w kierunku okna i dalej w stronę wózków z wapieniem, w stronę każdej przejeżdżającej ciężarówki czy furmanki. Tylko Untersturmführer Leo John, który robił notatki, siedział wyprostowany, w zapiętym do ostatniego guzika mundurze.
Amon nazwał spotkanie konferencją na temat bezpieczeństwa. Choć front się ustabilizował, mówił, podejście środkowej linii Rosjan na przedmieścia Warszawy wzmogło działalność partyzancką w całej Generalnej Guberni. Żydów, którzy o tym słyszeli, zachęciło to do podejmowania prób ucieczki. Nie wiedzą oni oczywiście, podkreślił Amon, że lepiej im tu, za drutami, niż wśród żydobójców w polskiej partyzantce. W każdym razie trzeba brać pod uwagę możliwość partyzanckich ataków z zewnątrz i fakt, że mogą oni porozumiewać się z więźniami.
Oskar próbował sobie wyobrazić, że partyzanci atakują Raszów, wypuszczają wszystkich Polaków i Żydów i natychmiast robią z nich wojsko. Piękne marzenie, ale kto by w to uwierzył? W takim razie o co szło Amonowi?
– Mam nadzieję, Amon, że kiedy partyzanci napadną na twój dom, mnie tam nie będzie – powiedział Bosch.
– Amen, amen – dorzucił Schindler.
Po spotkaniu, o cokolwiek miało w nim chodzić, Oskar zabrał Amona do swojego samochodu, który stał przed budynkiem administracji. Otworzył bagażnik. Wewnątrz leżało bogato zdobione siodło ze wzorami w stylu zakopiańskim. Oskar musiał faszerować Amona prezentami nawet teraz, kiedy pieniądze za przymusową siłę roboczą w DEF-ie nie trafiały już w pobliże hauptsturmführera Götha, tylko szły bezpośrednio do krakowskiego rejonowego przedstawicielstwa oranienburskiej centrali.
Oskar zaproponował, że podwiezie Amona i jego siodło do willi komendanta.
W taki upalny dzień, jak ten dzisiejszy, zatrudnieni przy pchaniu wózków wykazywali niższy, niż należy, poziom zapału, ale siodło działało na Amona łagodząco, a poza tym nie miał już prawa beztrosko strzelać do więźniów. Samochód potoczył się koło koszar garnizonu i podjechał do bocznicy kolejowej, przy której stał sznur wagonów bydlęcych. Po mgiełce wiszącej nad nimi, mieszającej się i drgającej od ciepła promieniującego z dachów, Oskar poznał, że są pełne. Nawet przez szum silnika słychać było ze środka głosy, błagania o wodę.
Oskar zatrzymał auto i słuchał. Wolno mu to było zrobić ze względu na wspaniałe, kosztowne siodło w bagażniku. Amon uśmiechnął się wyrozumiale do swego sentymentalnego przyjaciela.
– To ludzie z Płaszowa – powiedział Amon – oraz z obozu pracy w Szebniach. A także Polacy i Żydzi z Montelupich. Jadą do Mauthausen – dodał lekko. – Narzekają? Jeszcze nie wiedzą, co ich czeka…
Dachy wagonów były rozżarzone od upału.
– Nie będziesz miał zastrzeżeń, jeśli wezwę twoją straż pożarną?
Amon roześmiał się w sposób, który oznaczał: „ciekawe, co też jeszcze wymyślisz?” Dał Oskarowi do zrozumienia, że nikomu innemu nie pozwoliłby wezwać strażaków, ale jemu pozwoli, bo Oskar to Oskar, no i będzie o czym opowiadać na przyjęciu.
Ale gdy Oskar rzeczywiście posłał Ukraińców po żydowskich strażaków, Amon zastanowił się. Oskar wie, co oznacza Mauthausen. Jeśli tych ludzi teraz poleje się wodą, to da im się pewną obietnicę na przyszłość. A czyż takie obietnice nie będą stanowić pod każdym względem prawdziwego okrucieństwa? Gdy więc rozwinięto węże i strumienie wody z sykiem polały się na rozpalone wagony, w duszy Amona niedowierzanie mieszało się z tolerancyjnym zaciekawieniem. Pojawił się też Neuschel. Kiwał głową i uśmiechał się, gdy wagony wykrzykiwały swą wdzięczność. Gran, goryl Amona, stał i gawędził z untersturmführerem Johnem, klepał się po boku i pogwizdywał na widok lejącej się wody. Niestety, rozwinięte do końca strażackie węże sięgały tylko do połowy składu, w związku z czym Oskar poprosił Amona o wypożyczenie ciężarówki lub furmanki i paru Ukraińców, po to, by pojechali na Zabłocie i przywieźli węże strażackie z DEF-u, które miały dwieście metrów długości. Z jakiegoś powodu Amon uznał to za niezwykle komiczne.
– Oczywiście! Weź ciężarówkę.
Dla komizmu Amon mógł zrobić wiele.
Oskar przekazał Ukraińcom wiadomość dla Bankiera i Gardego. Czekając na węże, Amon pozwolił na otwarcie drzwi wagonów, podanie wiader z wodą i usunięcie zmarłych z różowymi, opuchniętymi twarzami – tak bardzo spodobała mu się cała zabawa. A stojący wokół bocznicy zdziwieni oficerowie i podoficerowie SS zadawali sobie pytanie: „Czyjemu się wydaje, że ich przed czymś chroni?”
Kiedy z „Emalii” przybyły długie węże i wszystkie wagony zostały obficie polane wodą, żart przybrał nową formę. W liście do Bankiera Oskar kazał kierownikowi pójść do swego mieszkania i napełnić koszyk alkoholem, papierosami, serem i kiełbasą itp. Ten koszyk wręczył teraz Oskar podoficerowi, który stał na końcu pociągu. Transakcja odbyła się na oczach wszystkich i podoficer wydał się nieco skrępowany hojnym podarunkiem. Ale wrzucił wszystko do ostatniego wagonu, by zatrzeć ślad przekupstwa, o którym ktoś mógł donieść. Zresztą widać było, że Oskar ma względy u komendanta, więc podoficer słuchał go z szacunkiem.
– Kiedy będziecie się zatrzymywać przy stacjach – mówił Oskar – czy mógłby pan otwierać drzwi wagonów?
Po latach dwóch ocalałych z transportu ludzi, doktor Rubinstein i doktor Feldstein, zawiadomiło Oskara, że podoficer często kazał otwierać drzwi i napełniać wiadra wodą. Dla większości była to oczywiście tylko mała przedśmiertna wygoda.
Kiedy Oskar szedł wzdłuż wagonów, wśród śmiechu esesmanów przynosząc daremne miłosierdzie, widać było, że jest już nie tyle nierozważny, co opętany. Nawet Amon zauważył, że jego przyjaciel włączył wyższy bieg. Całe to szaleństwo z przeciąganiem węży aż do najdalszego wagonu, z przekupywaniem esesmana na oczach personelu SS było tego rodzaju, że wystarczyłaby mała zmiana nastroju u Scheidta, Johna czy Hujara, by doprowadzić do zbiorowej denuncjacji Oskara, złożenia doniesienia, którego gestapo nie mogłoby zignorować. Po tym Oskar naprawdę poszedłby na Montelupich, a może nawet – biorąc pod uwagę poprzednie oskarżenia o charakterze rasowym – i do Oświęcimia. Amon był więc przerażony, że Oskar upiera się, by traktować tych nieżywych już właściwie ludzi jak ubogich krewnych podróżujących trzecią klasą do jakiegoś rozsądnego miejsca przeznaczenia.
Trochę po godzinie drugiej lokomotywa pociągnęła cały ten nędzny skład bydlęcych wagonów ku głównej linii kolejowej i wszystkie węże można było już zwinąć. Oskar wysadził Amona z siodłem przy willi. Amon widział, że Oskar jest nadal zaaferowany, i po raz pierwszy w ciągu ich znajomości udzielił mu życiowej rady.
– Musisz się odprężyć – powiedział. – Nie możesz biegać za każdym pociągiem, który stąd odjeżdża.
Inżynier Adam Garde, więzień „Emalii”, także zauważył, że Oskar się zmienił. Wieczorem 20 lipca do baraku Gardego wszedł esesman. Obudził inżyniera. Herr Direktor dzwonił do strażnicy i powiedział, że musi się koniecznie widzieć w sprawie zawodowej z inżynierem Garde w swoim gabinecie.
Garde zastał Oskara na słuchaniu radia. Schindler miał zaczerwienioną twarz. Na stole stała butelka i dwa kieliszki. Za jego biurkiem wisiała plastyczna mapa Europy. Nie było jej tam w czasach niemieckiej ekspansji – widać Oskar bardziej interesował się kurczeniem się niemieckich frontów. Dziś radio nastawił na Deutschlandsender, a nie, jak zwykle, na BBC. Grano wzniosłą muzykę, jaka często była preludium do ważnych komunikatów.
Oskar słuchał z zainteresowaniem. Gdy Garde wszedł, wstał i wskazał ręką krzesło. Nalał koniaku i szybko przesunął kieliszek na drugą stronę biurka.
– Był zamach na życie Hitlera – powiedział Oskar.
Podano tę wiadomość kilka godzin wcześniej. Hitlerowi nic się nie stało. Obiecano, że Führer wkrótce przemówi do narodu niemieckiego. Ale do tej pory jeszcze to nie nastąpiło. Mijały godziny, a Hitlera nie było słychać. Nadal grano Beethovena, tak jak po klęsce pod Stalingradem.
Oskar i Garde siedzieli razem długo w noc. Akt wywrotowy: Żyd i Niemiec razem słuchają radia – jeśli trzeba, nawet całą noc – by się dowiedzieć, czy Führer nie żyje. Adam Garde oczywiście również odczuł przypływ nadziei. Zauważył, że Oskar gestykuluje niezgrabnie, jakby zamach na wodza rozstroił jego mięśnie. Pił namiętnie i namawiał do picia Gardego. Jeżeli to prawda, mówił Oskar, to Niemcy, zwykli Niemcy, tacy jak on, mogą zacząć odkupywać winy. Tylko dlatego, że ktoś z otoczenia Hitlera miał na tyle odwagi, by próbować usunąć go z tego świata.
– W takim razie to już koniec z SS – mówił dalej. – Rano Himmler będzie w więzieniu.
Oskar wydmuchiwał kłęby dymu.
– Boże – powiedział – co za ulga! Wreszcie koniec tego systemu!
Wiadomości o dziesiątej wieczór były powtórzeniem poprzednich.
Był zamach na Führera, ale się nie powiódł, za kilka minut Führer będzie przemawiał. Ale minęła godzina, a Hitler nie przemówił. Oskar zaczął snuć marzenia, które pod koniec wojny staną się wśród Niemców bardzo popularne.
– Koniec naszych kłopotów – powiedział. – Świat znowu jest normalny. Teraz Niemcy mogą już sprzymierzyć się z Zachodem przeciwko Rosji.
Nadzieje Gardego były bardziej umiarkowane. Będzie nie najgorzej, jeśli znowu pozwolą im żyć w takim getcie jak za Franciszka Józefa.
I gdy tak pili, a muzyka grała, wydawało się, że ta noc rzeczywiście zakończy się niezbędną dla zdrowia Europy śmiercią jednego człowieka. Znów byli obywatelami tego kontynentu – nie więźniem i Herr Direktorem. Radiowe obietnice, że Führer przemówi powtórzyły się jeszcze kilka razy. Po każdej z nich Oskar śmiał się z coraz większym przekonaniem.
O północy już przestali zwracać uwagę na to, co zapowiadano w radiu. A ich oddech w nowym, pohitlerowskim Krakowie stał się jakby lżejszy. Byli przekonani, że rano wszyscy będą tańczyć – bezkarnie, na każdym miejskim placu. A Wehrmacht aresztuje Franka na Wawelu i otoczy esesowski kompleks na Pomorskiej.
Tuż przed pierwszą po północy usłyszeli głos Hitlera. Przemawiał z Rastenbergu. Oskar tak był pewien, że tego głosu już nigdy nie usłyszy, że w pierwszej chwili go nie rozpoznał; wydawało mu się, że jest to głos jeszcze jednego grającego na zwłokę rzecznika partii. Natomiast Garde od razu poznał, czyj to głos.
– Towarzysze, Niemcy – mówił Hitler. – Mówię do was dziś po pierwsze dlatego, żebyście usłyszeli mój głos i wiedzieli, że jestem cały i zdrowy, a po drugie, żebyście się dowiedzieli o zbrodni bez precedensu w historii Niemiec.
Przemówienie skończyło się po czterech minutach wzmianką o spiskowcach.
– Tym razem wyrównamy rachunki z nimi w taki sposób, w jaki my, narodowi socjaliści, zwykliśmy to robić.
Garde przez cały wieczór nie poddał się marzeniom Oskara. Hitler to nie tylko człowiek, to cały system z mnóstwem odnóg. Nawet gdyby zmarł, nie byłoby to gwarancją, że system zmieni swój charakter. Poza tym tego rodzaju zjawiska jak Hitler nie zwykły znikać w ciągu jednego wieczora.
Oskar zaś od kilku godzin wierzył w tę śmierć z tak gorączkowym przekonaniem, że aż Garde musiał go pocieszać.
– Cała nasza wizja wybawienia na nic – powiedział Oskar z ogromnym żalem. Znów napełnił lampki koniakiem, potem popchnął butelkę po biurku i otworzył pudełko z papierosami.
– Niech pan weźmie koniak i papierosy i prześpi się – powiedział. – Będziemy musieli jeszcze trochę poczekać na naszą wolność.
Oszołomiony koniakiem, wiadomością o zamachu i przemówieniem Hitlera, a także późną porą, Garde nie zdziwił się, że Oskar mówił o „naszej wolności”, jak gdyby obaj jednakowo jej potrzebowali, jakby obaj byli więźniami biernie oczekującymi wyzwolenia. Ale kiedy leżał już na pryczy, pomyślał, że to dziwne, iż dyrektor mówił w taki sposób – jak ktoś, kto łatwo poddaje się marzeniom i napadom depresji. Zawsze był taki pragmatyczny…
Pod koniec lata Pomorską i podkrakowskie obozy obiegły pogłoski o nadchodzących przetasowaniach między obozami. Pogłoski niepokoiły Oskara na Zabłociu, a w Płaszowie Amon otrzymał nieoficjalną wiadomość, że obozy zostaną wkrótce rozwiązane.
Tak naprawdę na tym zebraniu na temat bezpieczeństwa nie chodziło o ochronę Płaszowa przed partyzantami, lecz o to, że obóz zostanie zamknięty. Amon wezwał Madritscha, Oskara i Boscha do Płaszowa i zrobił zebranie, po to tylko, by mieć podstawy do dalszego, rzekomo obronnego działania. A potem pojechał do Krakowa, do Wilhelma Koppego, nowego szefa policji Generalnej Guberni. Usiadł po drugiej stronie biurka Koppego i wyłamując sobie palce ze zmartwienia opowiedział Koppemu tę samą historyjkę, co Oskarowi i innym – że w obozie powstały partyzanckie organizacje, że syjoniści za drutami są w kontakcie z radykałami z Armii Ludowej i Żydowskiej Organizacji Bojowej. Obergruppenführer rozumie chyba, że takim kontaktom trudno przeszkodzić – wiadomości mogą przychodzić na przykład w szmuglowanych bochenkach chleba. Więc przy pierwszych oznakach rebelii on, Amon Göth, jako komendant obozu powinien mieć możliwość podjęcia niezwłocznych kroków. Pytanie, z którym chce się zwrócić, brzmi następująco: czy jeśli będzie najpierw strzelał, a dopiero potem wypełniał papierki dla Oranienburga, to czy szanowny Obergruppenführer udzieli mu swego poparcia?
– Nie ma sprawy – odparł Koppe.
On też nie pochwalał tej całej biurokracji. W poprzednich latach, jako dowódca policji Warthelandu, dowodził taborem ciężarówek, które wywoziły podludzi za miasto i potem na pełnych obrotach silnika pompowały spaliny do swego zamkniętego wnętrza. To też była improwizacja, która nie pozwalała na zbyt dokładną papierkową robotę.
– Oczywiście będzie pan musiał postępować według własnego osądu – powiedział Koppe Amonowi. – Ale ja pana poprę.
Oskar od razu wyczuł, że Amonowi tak naprawdę wcale nie chodzi o partyzantów. Gdyby Oskar już wtedy wiedział, że Płaszów będzie się likwidowało, zrozumiałby, o czym naprawdę mówił Amon. Göth bowiem martwił się Wilkiem Chilowiczem, Żydem, szefem obozowej policji. Amon często używał Chilowicza do czarnorynkowych transakcji. Chilowicz znał Kraków, wiedział, gdzie sprzedać mąkę, ryż, masło, z których to towarów komendant okradał obóz. Znał handlarzy, którzy byli zainteresowani kosztownymi wyrobami warsztatu zatrudniającego więźniów w rodzaju Wulkana. Amon martwił się całą kliką Chilowicza: Marysią Chilowicz, która cieszyła się przywilejami żony; Mietkiem Finkelsteinem, wspólnikiem; siostrą Chilowicza, Ferberową, i jej mężem. Jeśli w Płaszowie była arystokracja, to stanowili ją Chilowiczowie. Mieli władzę nad więźniami, lecz to, co wiedzieli, posiadało dwa ostrza: wiedzieli o Amonie równie dużo co o jakimś marnym mechaniku od Madritscha. Jeśli po zamknięciu Płaszowa wyśle się ich do innego obozu, gdzie poczują zagrożenie, mogą próbować sprzedać swoją wiedzę o machinacjach Amona. Albo wtedy – i to jest bardziej prawdopodobne – gdy poczują głód. Oczywiście Chilowicz też nie był spokojny i Amon wyczuwał w nim wątpliwości, czy będzie mógł opuścić Płaszów. Postanowił więc użyć przeciwko Chilowiczowi jego własnych obaw. Wezwał do swojego gabinetu na naradę Sowińskiego, członka służby pomocniczej SS, zwerbowanego w czeskich Wysokich Tatrach. Sowiński miał zagadnąć Chilowicza i zaproponować mu ucieczkę. Amon był pewien, że Chilowicz okaże się skory do pertraktacji.
Sowiński poszedł i dobrze wywiązał się z zadania. Powiedział Chilowiczowi, że będzie mógł zabrać z obozu cały klan Chilowiczów w jednej z dużych ciężarówek o napędzie benzynowo-drzewnym.
W jej palenisku można zmieścić pół tuzina ludzi, jeśli jedzie się na benzynie.
Chilowicz zainteresował się propozycją. Sowiński będzie oczywiście musiał skontaktować się z przyjaciółmi na zewnątrz, którzy dostarczą pojazdu. A potem dowiezie ciężarówką cały klan na wyznaczone miejsce. Chilowicz był gotów zapłacić diamentami, lecz na dowód wzajemnego zaufania Sowiński musiał dostarczyć broń.
Sowiński zrelacjonował rozmowę Amonowi, a ten dał mu pistolet kalibru 0,38 ze spiłowaną iglicą. Broń tę przekazano Chilowiczowi, który oczywiście nie miał ani potrzeby, ani okazji jej wypróbować. Za to Amon mógł z ręką na sercu przysiąc przed Koppem i Oranienburgiem, że znalazł przy więźniu broń.
Była niedziela, połowa sierpnia. Sowiński spotkał się z Chilowiczami w szopie z materiałami budowlanymi i ukrył ich w ciężarówce. Potem pojechał Jerozolimską w kierunku bramy. Tam powinny się odbyć rutynowe formalności, a potem ciężarówka pojedzie w świat. W palenisku ciężarówki tętno pięciorga uciekinierów biło niemal trudną do zniesienia nadzieją na pozostawienie Amona za sobą.
Przy bramie czekali jednak Amon, Amthor i Hujar, oraz Ukrainiec Iwan Szarujew. Dokonano niespiesznej inspekcji. Panowie z SS z lekkim uśmiechem przeglądali podwozie ciężarówki. Palenisko zostawili sobie na sam koniec. Udali zdziwienie, kiedy odkryli ściśniętych jak sardynki Chilowiczów. Gdy tylko wyciągnięto Chilowicza, Amon „odkrył” wsuniętą za cholewę nielegalną broń. Kieszenie Chilowicza były wypchane diamentami – łapówkami od zrozpaczonych więźniów.
Więźniowie, którzy mieli wolny dzień, usłyszeli, że na Chilowicza zapadł pod bramą wyrok. Wiadomość spowodowała takie samo zdziwienie i mieszane uczucia, jak egzekucja Symche Spiry i jego odemanów. Żaden więzień nie mógł zgadnąć, co taka egzekucja oznacza dla niego samego.
Chilowiczów kolejno rozstrzelano. Amon, cały żółty od chorej wątroby, u szczytu swej tuszy, sapiący jak podstarzały wujek, sam przyłożył lufę do karku Chilowicza. Ciała zabitych ułożono na placu apelowym, do ich piersi były przymocowane tabliczki: „TYCH, CO GWAŁCĄ SPRAWIEDLIWE PRAWA, SPOTKA SPRAWIEDLIWA ŚMIERĆ”. Nie taki oczywiście mord wyciągnęli z tego pokazu więźniowie.
Amon spędził popołudnie pisząc na brudno dwa długie sprawozdania. Jedno dla Koppego, drugie dla Sekcji D Glücksa. W obu wyjaśniał, jak uchronił Płaszów od powstania (polegającego na ucieczce grupy konspiratorów z obozu), tłumiąc je w zarodku przez rozstrzelanie przywódców spisku. Dzieło swe skończył dopiero o jedenastej wieczorem. Frau Kochmann nie umiała pracować szybko o tak późnej porze – dlatego komendant kazał zbudzić Mietka Pempera i przyprowadzić go do willi. We frontowym pokoju Amon powiedział, że podejrzewa, iż on, Mietek, też brał udział w przygotowywaniu ucieczki Chilowiczów. Pempera wprawiło to w osłupienie i nie wiedział, jak odpowiedzieć. Rozglądając się za czymś, co by go mogło usprawiedliwić, zobaczył rozprutą na szwie nogawkę swych spodni.
– Jak mógłbym uciekać w takim ubraniu? – zapytał.
Szczera rozpacz tej odpowiedzi usatysfakcjonowała Amona. Kazał chłopcu usiąść i pouczył go, jaki ma być rozkład tekstu i numeracja stron. Uderzył w kartki swymi płaskimi palcami.
– To ma być bezbłędna robota.
Pemper zaś myślał: „Więc tak to wygląda – albo zginę teraz za próbę ucieczki, albo później za to, że widziałem te Amonowe usprawiedliwienia”.
Gdy Pemper wychodził z willi z brudnopisami w ręku, Göth wyszedł za nim na ganek i krzyknął ostatni rozkaz:
– Jak będziesz pisał listę buntowników – zawołał przyjacielsko – zostaw miejsce nad moim podpisem na jeszcze jedno nazwisko.
Pemper skinął głową, dyskretnie, jak każdy zawodowy sekretarz. Stanął na pół sekundy, szukając natchnienia, jakiejś szybkiej odpowiedzi, która zmieniłaby rozkaz Amona o dodatkowym miejscu, miejscu na nazwisko: Mieczysław Pemper. W tej upiornej, dusznej ciszy niedzielnego wieczoru na Jerozolimskiej nic rozsądnego nie przyszło mu do głowy.
– Tak jest, Herr Kommandant.
Idąc wolno w stronę biurowca Pemper przypomniał sobie list, który nie tak dawno przepisywał dla Amona. Był zaadresowany do ojca Amona, wiedeńskiego wydawcy. Pełno w nim było synowskiej troski o alergię, która trapiła staruszka na wiosnę. Amon wyrażał nadzieję, że już ustąpiła. Pemperowi dlatego przypomniał się ten akurat list, że pół godziny wcześniej, zanim został wezwany do gabinetu Amona, żeby go przepisać, komendant wywlókł przed budynek dziewczynę, referentkę, i zastrzelił ją. Zestawienie listu i egzekucji dowodziło, że dla Amona mord i alergia to sprawy o podobnej wadze. A jeśli każe się posłusznemu stenografowi zostawić miejsce na jego nazwisko, to oczywiste, że je zostawi.
Pemper siedział nad maszyną do pisania ponad godzinę. Zastanawiał się, czy zostawić pod spodem tylko jedno miejsce. Ostatecznie zostawił je. Niezrobienie tego oznaczałoby tylko szybszą śmierć. Wśród znajomych Sterna krążyła pogłoska, że Schindler obmyśla jakieś przenosiny więźniów, w każdym razie jakąś próbę ich ratowania. Tylko że tego wieczora pogłoski z Zabłocia nie miały już żadnego znaczenia. Mietek pisał; w każdym sprawozdaniu zostawiał miejsce na swą własną śmierć. I wszystkie zbrodnicze kalki komendanta, tak pracowicie zapamiętane, okażą się bezużyteczne za sprawą jednego pustego miejsca na papierze.
Kiedy maszynopisy były już gotowe, Mietek wrócił do willi. Amon kazał mu czekać pod weneckimi oknami, a sam, w saloniku, czytał dokumenty. Pemper zastanawiał się, czy jego zwłoki zostaną wystawione na widok publiczny i czy będzie do nich przypięta tabliczka ze zdaniem oznajmiającym: „TAK ZGINĄ WSZYSCY ŻYDOWSCY BOLSZEWICY!”
W końcu Amon pokazał się przy oknie.
– Możesz iść spać – powiedział.
– Słucham, Herr Kommandant?
– Powiedziałem, że możesz iść spać.
Pemper poszedł. Krok miał teraz mniej pewny. Po tym, co widział, Amon nie mógł mu pozwolić dalej żyć. Ale może komendant uważa, że jeszcze będzie czas, by zabić go później. Cóż, jeden dzień żyda to też życie.
Jak się okazało, puste miejsce było przeznaczone dla starszego więźnia, który nieostrożnie wygadał się przed Johnem i Hujarem, że ma poza obozem ukryte diamenty. Po tym, jak Pemper zasnął snem skazanego z zawieszeniem, Amon kazał wezwać starego więźnia do willi. Zaproponował mu życie w zamian za informację o skrytce z diamentami, otrzymał ją i oczywiście zastrzelił biedaka, dodając jego nazwisko do sprawozdania dla Koppego i Oranienburga – do swej skromnej zasługi polegającej na zdmuchnięciu iskry rebelii.