XXXIV

Le­ka­rza­mi w izbie cho­rych byli Hil­fste­in, Han­dler, Lew­ko­wicz i Bi­ber­ste­in. Wszy­scy mar­twi­li się moż­li­wo­ścią epi­de­mii ty­fu­su. Ty­fus bo­wiem był nie tyl­ko za­gro­że­niem dla zdro­wia, ale tak­że dla ist­nie­nia Brin­n­litz. Prze­pi­sy mó­wi­ły, że w przy­pad­ku wy­bu­chu epi­de­mii cho­rych na­le­ża­ło za­ła­do­wać na wa­go­ny i od­wieźć do Brze­zin­ki, do ba­ra­ków z na­pi­sem: ACH­TUNG TY­PHUS! Pod­czas jed­nej z wi­zyt Oska­ra w izbie cho­rych (było to mniej wię­cej ty­dzień po przy­jeź­dzie ko­biet) Bi­ber­ste­in po­wie­dział, że dwie z nich są praw­do­po­dob­nie cho­re na ty­fus. Ból gło­wy, go­rącz­ka, złe sa­mo­po­czu­cie i bóle w ca­łym cie­le – wszyst­ko to już się za­czę­ło. Bi­ber­ste­in spo­dzie­wał się, że w naj­bliż­szych dniach po­win­na wy­stą­pić u tych ko­biet cha­rak­te­ry­stycz­na wy­syp­ka. Do­dał, że te dwie pa­cjent­ki trze­ba od­izo­lo­wać.

Bi­ber­ste­in nie mu­siał zbyt­nio po­uczać Oska­ra, co to jest ty­fus. Za­ra­że­nie nim na­stę­po­wa­ło od uką­sze­nia wszy. Na więź­niach gnieź­dzi­ło się ich bez­na­dziej­nie dużo. In­ku­ba­cja cho­ro­by trwa oko­ło dwóch ty­go­dni. Nie jest wy­klu­czo­ne, że dzie­się­ciu, a może na­wet stu więź­niów, było już za­ra­żo­nych. Na­wet po za­in­sta­lo­wa­niu prycz lu­dzie le­że­li zbyt bli­sko sie­bie. Rów­nież ko­chan­ko­wie prze­ka­zy­wa­li so­bie zja­dli­we wszy, gdy się spo­ty­ka­li, krót­ko i dys­kret­nie, w ja­kimś za­ka­mar­ku fa­bry­ki. Wszy ty­fu­so­we są nie­sły­cha­nie ru­chli­we. Wy­da­wa­ło się, że ich ener­gia bę­dzie trzy­ma­ła te­raz Oska­ra w sza­chu.

Kie­dy za­tem Oskar ka­zał za­in­sta­lo­wać na pię­trze urzą­dze­nia od­wszal­ni – prysz­ni­ce, pral­nię do go­to­wa­nia odzie­ży, sprzęt do de­zyn­fek­cji – nie był to po pro­stu zwy­kły na­kaz ad­mi­ni­stra­cyj­ny. Urzą­dze­nia za­si­la­no parą do­pro­wa­dza­ną z piw­nic. Spa­wa­cze mie­li pra­co­wać nad in­sta­la­cją urzą­dzeń bez wy­tchnie­nia. Ro­bi­li to chęt­nie, bo­wiem do­bra wola była cha­rak­te­ry­stycz­na dla se­kret­nych przed­się­wzięć w Brin­n­litz.

Dzia­łal­ność ofi­cjal­ną sym­bo­li­zo­wa­ły wiel­kie „Hi­lo­sy” sto­ją­ce na świe­żo po­ło­żo­nej po­sadz­ce w hali. W in­te­re­sie więź­niów i Oska­ra, jak póź­niej za­uwa­żył Mo­sze Bej­ski, le­ża­ło, by ma­szy­ny te były na­le­ży­cie za­in­sta­lo­wa­ne, po­nie­waż da­wa­ły obo­zo­wi prze­ko­ny­wa­ją­cą fa­sa­dę. Ale w Brin­n­litz li­czy­ły się tyl­ko dzia­ła­nia nie­for­mal­ne. Ko­bie­ty ro­bi­ły na dru­tach odzież z weł­ny, któ­rą kra­dzio­no z po­zo­sta­wio­nych przez Hof­f­ma­nów wor­ków. Prze­ry­wa­ły tę pra­cę i przy­bie­ra­ły pro­duk­cyj­ny wy­gląd tyl­ko wte­dy, gdy ja­kiś es­es­man, idąc do ga­bi­ne­tu dy­rek­to­ra, prze­cho­dził przez halę albo gdy ze swych ga­bi­ne­tów wy­cho­dzi­li Fuchs i Scho­en­brun, nie­po­rad­ni in­ży­nie­ro­wie (nie tacy jak nasi, jak póź­niej po­wie wię­zień).

Oskar brin­n­litz­ki był na­dal tym sa­mym Oska­rem, ja­kie­go pa­mię­ta­ła sta­ra za­ło­ga „Ema­lii”. Bon vi­vant, czło­wiek o nie­skrę­po­wa­nych na­wy­kach. Któ­re­goś dnia pod ko­niec swo­jej zmia­ny Man­del i Pfef­fer­berg, zgrza­ni po pra­cy przy łą­czach rur pa­ro­wych, zaj­rze­li do umiesz­czo­ne­go wy­so­ko pod pu­ła­pem hali zbior­ni­ka wody. Pro­wa­dzi­ły doń dra­bi­ny i po­most. Woda była cie­pła i po wdra­pa­niu się tam było się nie­wi­docz­nym z dołu. Wspiąw­szy się na górę, obaj spa­wa­cze ze zdzi­wie­niem spo­strze­gli, że ba­sen jest już za­ję­ty. W wo­dzie pła­wił się Oskar, nagi i wiel­ki. Ra­zem z nim ką­pa­ła się blond es­es­man­ka, ta któ­rą Re­gi­na Ho­ro­witz prze­ku­pi­ła brosz­ką; na po­wierzch­ni wody uno­si­ły się jej na­gie pier­si. Oskar za­uwa­żył Man­dla i Pfef­fer­ber­ga; spoj­rzał na nich nie­win­nie. Wstyd w spra­wach sek­su­al­nych był dla nie­go czymś ta­kim jak eg­zy­sten­cja­lizm, teo­rią bar­dzo sza­cow­ną, ale trud­ną do zro­zu­mie­nia. Naga dziew­czy­na, za­uwa­ży­li spa­wa­cze, była roz­kosz­na.

Prze­pro­si­li i ode­szli. Jak ucznia­cy ki­wa­li przy tym gło­wa­mi, po­gwiz­dy­wa­li i śmia­li się. Oskar igrał tam na gó­rze ni­czym Zeus.

Za to, że nie do­szło do epi­de­mii, Bi­ber­ste­in dzię­ko­wał od­wszal­ni. Za to, że znik­nę­ła dy­zen­te­ria, mógł po­dzię­ko­wać je­dze­niu. W spra­woz­da­niu dla Yad Va­szem Bi­ber­ste­in oświad­czył, że na po­cząt­ku ist­nie­nia obo­zu dzien­na daw­ka ka­lo­rii prze­kra­cza­ła dwa ty­sią­ce. Na ca­łym wy­nędz­nia­łym, sku­tym zimą kon­ty­nen­cie tyl­ko Ży­dzi w Brin­n­litz otrzy­my­wa­li ży­cio­daj­ny po­karm. Wśród mi­lio­nów więź­niów tyl­ko Schin­dle­row­ski ty­siąc do­sta­wał od­żyw­czą zupę.

Była też owsian­ka. Ka­wa­łek da­lej, przy dro­dze, nad stru­mie­niem, do któ­re­go me­cha­ni­cy Oska­ra nie­daw­no wrzu­ci­li czar­no­ryn­ko­wą wód­kę, stał młyn. Uzbro­jo­ny w prze­pust­kę pra­cow­ni­czą wię­zień mógł się tam udać jako po­sła­niec z ta­kie­go czy in­ne­go wy­dzia­łu DEF-u. Mun­dek Kom pa­mię­ta, jak wra­cał do obo­zu ob­ła­do­wa­ny żyw­no­ścią.

W mły­nie po pro­stu za­wią­zy­wa­ło się no­gaw­ki spodni w kost­kach i po­pusz­cza­ło pasa. Na­stęp­nie zna­jo­my pra­cow­nik ło­pa­tą wsy­py­wał do spodni płat­ki owsia­ne. Za­pi­na­ło się pas i wra­ca­ło do obo­zu z bez­cen­nym za­pa­sem, prze­cho­dząc na krzy­wych no­gach koło bud­ki straż­ni­ków. W obo­zie roz­wią­zy­wa­ło się no­gaw­ki i wy­pusz­cza­ło płat­ki do przy­go­to­wa­nych na­czyń.

Na wy­dzia­le kre­ślar­skim Mo­sze Bej­ski i Jó­zef Bau pod­ra­bia­li prze­pust­ki obo­zo­we, po­trzeb­ne na wy­pa­dy do mły­na. Pew­ne­go dnia za­szedł tam Oskar i po­ka­zał Bej­skie­mu do­ku­men­ty pod­bi­te pie­czę­cią wy­dzia­łu re­gla­men­ta­cji Ge­ne­ral­nej Gu­ber­ni. Oskar miał po­wią­za­nia z pod­kra­kow­skim czar­nym ryn­kiem. Do­sta­wy mógł za­ła­twiać te­le­fo­nicz­nie. Lecz na gra­ni­cy Mo­raw trze­ba było po­ka­zać ze­zwo­le­nie z Wy­dzia­łu Żyw­no­ści i Rol­nic­twa GG. Oskar wska­zał na pie­cząt­kę na pa­pie­rach.

– Czy po­tra­fi pan zro­bić taką pie­cząt­kę? – za­py­tał Bej­skie­go.

Bej­ski był zręcz­nym rze­mieśl­ni­kiem. Mógł dłu­go pra­co­wać i mało spać. Wte­dy zro­bił dla Oska­ra pierw­szą z wie­lu fał­szy­wych ofi­cjal­nych pie­czę­ci. Po­słu­gi­wał się przy tym ży­let­ka­mi i róż­ny­mi in­ny­mi ma­ły­mi przy­rzą­da­mi do cię­cia. Jego pie­cząt­ki sta­ły się em­ble­ma­ta­mi szcze­gól­nej biu­ro­kra­cji Brin­n­litz. Bej­ski wy­ci­nał pie­czę­cie Ge­ne­ral­nej Gu­ber­ni, gu­ber­na­to­ra Mo­raw, pie­cząt­ki do przy­ozda­bia­nia fał­szy­wych prze­pu­stek, dzię­ki któ­rym więź­nio­wie mo­gli jeź­dzić cię­ża­rów­ką do Brna i Oło­muń­ca po czar­no­ryn­ko­wą ben­zy­nę, mąkę, tka­ni­ny, pa­pie­ro­sy. Leon Sal­pe­ter, kra­kow­ski ap­te­karz, nie­gdyś czło­nek Ju­den­ra­tu Mar­ka Bi­ber­ste­ina, pro­wa­dził w Brin­n­litz ma­ga­zyn. Trzy­ma­no tam mar­ne do­sta­wy, któ­re przy­sy­ła­no z Gross-Ro­sen, a tak­że do­dat­ko­we ja­rzy­ny, mąkę i od­żyw­ki, któ­re Oskar ku­po­wał dzię­ki do­sko­na­le pod­ro­bio­nym pie­cząt­kom Bej­skie­go z wy­gra­we­ro­wa­nym or­łem i swa­sty­ką.


Trze­ba pa­mię­tać, po­wie­dział je­den z więź­niów obo­zu Oska­ra, że w Brin­n­litz było cięż­ko. Ale w po­rów­na­niu z in­ny­mi miej­sca­mi był to raj. Więź­nio­wie za­pew­ne zda­wa­li so­bie spra­wę, że żyw­no­ści bra­ku­je wszę­dzie. Na­wet poza obo­za­mi nie­wie­lu zna­la­zło się sy­tych.

A Oskar? Czy Oskar ogra­ni­czał swo­je ra­cje na rów­ni z więź­nia­mi?

Od­po­wie­dzią jest po­błaż­li­wy uśmiech. „Oskar? Dla­cze­go Oskar miał­by zmniej­szać swo­je ra­cje? Prze­cież to był Herr Di­rek­tor. Kim­że by­li­śmy my, żeby wtrą­cać się do jego ta­le­rza?” A po­tem zmarsz­cze­nie brwi, żeby nie uznać tej po­sta­wy za zbyt pod­dań­czą. „Nie ro­zu­mie pan. By­li­śmy wdzięcz­ni za to, że tam je­ste­śmy. Nie było dla nas in­ne­go miej­sca”.

Po­dob­nie jak na po­cząt­ku swe­go mał­żeń­stwa, rów­nież i te­raz Oska­ra czę­sto nie było w domu, czę­sto wy­jeż­dżał z Brin­n­litz na dłu­żej. Stern, do­staw­ca co­dzien­nych pro­duk­tów, cze­kał na jego po­wrót po no­cach. Ra­zem z Emi­lią czu­wał w miesz­ka­niu Oska­ra. Uczo­ny księ­go­wy za­wsze miał pod ręką lo­jal­ną in­ter­pre­ta­cję wę­dró­wek Oska­ra po Mo­ra­wach. W wy­gło­szo­nej po la­tach mo­wie po­wie: „Jeź­dził dzień i noc, nie tyl­ko po za­ku­py żyw­no­ści dla Ży­dów z obo­zu Brin­n­litz – na pod­sta­wie fał­szy­wych do­ku­men­tów, pod­ro­bio­nych przez jed­ne­go z więź­niów – ale tak­że po broń i amu­ni­cję dla nas, na wy­pa­dek gdy­by SS przy­szło do gło­wy wy­mor­do­wać miesz­kań­ców obo­zu przy wy­co­fy­wa­niu się”. Ob­raz Oska­ra – nie­stru­dzo­ne­go za­opa­trze­niow­ca – świad­czy o od­da­niu i lo­jal­no­ści Iza­aka. Ale Emi­lia wie­dzia­ła, że nie wszyst­kie wy­jaz­dy mają zwią­zek z hu­ma­ni­tar­ną spe­ku­la­cją.

Kie­dy Oskar od­by­wał jed­ną z ta­kich po­dró­ży, dzie­więt­na­sto­let­nie­go Jan­ka Dre­sne­ra oskar­żo­no o sa­bo­taż w fa­bry­ce. Ja­nek rze­czy­wi­ście był igno­ran­tem w dzie­dzi­nie pro­duk­cji fa­brycz­nej. W Pła­szo­wie pra­co­wał w od­wszal­ni (wy­da­wał ręcz­ni­ki przy­cho­dzą­cym do ką­pie­li es­es­ma­nom i go­to­wał za­wszo­ną odzież więź­niów). Przy oka­zji na­ba­wił się ty­fu­su i prze­żył tyl­ko dzię­ki temu, że jego krew­ny, dok­tor Schin­del, trzy­mał go w izbie cho­rych pod po­zo­rem an­gi­ny.

Do rze­ko­me­go sa­bo­ta­żu do­szło w ten spo­sób: in­ży­nier Scho­en­brun, nie­miec­ki mistrz, prze­su­nął go od pra­cy przy to­kar­ce do du­żych pras do me­ta­lu. Wy­re­gu­lo­wa­nie ma­szyn za­ję­ło in­ży­nie­rom cały ty­dzień. A Dre­sner za­raz po pierw­szym na­ci­śnię­ciu gu­zi­ka star­to­we­go spo­wo­do­wał zwar­cie i pęk­nię­cie jed­nej z płyt. Scho­en­brun zwy­my­ślał chłop­ca i po­szedł do biu­ra na­pi­sać ra­port, w któ­rym wska­zał win­ne­go. Eg­zem­pla­rze skar­gi Scho­en­bru­na prze­pi­sa­no na ma­szy­nie i za­adre­so­wa­no do Sek­cji D i W w Ora­nien­bur­gu, do Has­se­bro­ec­ka w Gross-Ro­sen i unter­sturm­füh­re­ra Lie­pol­da w miej­scu.

Rano Oska­ra jesz­cze nie było. Za­miast więc wy­słać ra­por­ty, Stern wy­jął je z biu­ro­wej skrzyn­ki na pocz­tę i ukrył. Eg­zem­plarz za­adre­so­wa­ny do Lie­pol­da do­rę­czo­no już przez po­słań­ca, ale ko­men­dant był w po­rząd­ku, przy­naj­mniej we­dług kry­te­riów or­ga­ni­za­cji, któ­rej słu­żył, i nie mógł po­wie­sić chłop­ca bez po­zwo­le­nia z Ora­nien­bur­ga i od Has­se­bro­ec­ka. Oskar nie wró­cił rów­nież w cią­gu dwóch na­stęp­nych dni. „To musi być nie­zły bal!” – mó­wi­li na hali nie­za­do­wo­le­ni więź­nio­wie. Ja­kimś spo­so­bem Scho­en­brun do­wie­dział się, że Iza­ak prze­trzy­mu­je li­sty. Zro­bił w biu­rze awan­tu­rę i po­wie­dział, że jego na­zwi­sko zo­sta­nie do­pi­sa­ne do ra­por­tu. Stern spra­wiał wra­że­nie czło­wie­ka o sta­lo­wych ner­wach. Gdy Scho­en­brun skoń­czył, po­wie­dział mu, że wy­jął li­sty z pocz­ty, po­nie­waż uwa­żał, że Herr Di­rek­tor po­wi­nien być po­wia­do­mio­ny o ich tre­ści, za­nim zo­sta­ną wy­sła­ne.

– Herr Di­rek­tor – mó­wił Stern – bę­dzie oczy­wi­ście prze­ra­żo­ny, gdy się do­wie, że wię­zień spo­wo­do­wał stra­ty na sumę 10 000 RM. I dla­te­go po­wi­nien on mieć moż­li­wość do­da­nia wła­snych uwag do ra­por­tu.

W koń­cu Oskar po­ka­zał się w bra­mie. Stern prze­chwy­cił go i opo­wie­dział o oskar­że­niu Scho­en­bru­na. Unter­sturm­füh­rer Lie­pold też cze­kał na spo­tka­nie z Schin­dle­rem; aż pa­lił się, by we­pchnąć się ze swą wła­dzą do obo­zu, wy­ko­rzy­stu­jąc spra­wę Jan­ka Dre­sne­ra jako pre­tekst.

– Będę prze­wod­ni­czył przy prze­słu­cha­niu – po­in­for­mo­wał Oska­ra. – Pan, pa­nie dy­rek­to­rze, do­star­czy pi­sem­ne­go oświad­cze­nia stwier­dza­ją­ce­go roz­miar szko­dy.

– Chwi­lecz­kę – za­opo­no­wał Oskar. – To moja ma­szy­na zo­sta­ła uszko­dzo­na i ja będę prze­wod­ni­czył.

Lie­pold prze­ko­ny­wał go, że wię­zień jest pod ju­rys­dyk­cją Sek­cji D. Oskar na to, że ma­szy­ną za­rzą­dza In­spek­to­rat Uzbro­je­nia. Poza tym nie moż­na po­zwo­lić na sąd w fa­bry­ce. Gdy­by był to za­kład kon­fek­cyj­ny albo che­micz­ny, może nie mia­ło­by to więk­sze­go wpły­wu na pro­duk­cję. Tu jed­nak są za­kła­dy zbro­je­nio­we, któ­re pro­du­ku­ją taj­ne ele­men­ty.

– Nie po­zwo­lę prze­szka­dzać za­ło­dze.

Spór wy­grał Oskar, być może dla­te­go, że Lie­pold ustą­pił. Ko­men­dant bał się ko­nek­sji Oska­ra. Sąd za­tem ze­brał się wie­czo­rem w dzia­le na­rzę­dzio­wym DEF-u, a jego człon­ka­mi byli: Oskar Schin­dler jako prze­wod­ni­czą­cy oraz Scho­en­brun i Fuchs. Z boku sto­łu sę­dziow­skie­go, jako pro­to­kó­lant­ka, sie­dzia­ła mło­da Niem­ka. Kie­dy więc Dre­sner zo­stał wpro­wa­dzo­ny, uj­rzał przed sobą uro­czy­sty sąd w peł­nym skła­dzie. We­dług de­kre­tu Sek­cji D z 11 kwiet­nia 1944 przed Jan­kiem stał pierw­szy, naj­waż­niej­szy etap pro­ce­su, któ­ry po ra­por­cie do Has­se­bro­ec­ka i od­po­wie­dzi z Ora­nien­bur­ga miał za­koń­czyć się po­wie­sze­niem go w hali fa­brycz­nej, w obec­no­ści ca­łej za­ło­gi Brin­n­litz, łącz­nie z jego ro­dzi­ca­mi i sio­strą.

Ja­nek spo­strzegł, że tym ra­zem w Oska­rze nie ma jego zwy­kłej swoj­sko­ści. Herr Di­rek­tor od­czy­tał na głos ra­port Scho­en­bru­na o sa­bo­ta­żu. Ja­nek znał Oska­ra głów­nie z opo­wia­dań in­nych więź­niów, szcze­gól­nie ojca, i nie wie­dział te­raz, co ma ozna­czać to peł­ne po­wa­gi wy­stą­pie­nie. Czy dy­rek­tor rze­czy­wi­ście ubo­le­wał nad po­psu­tą ma­szy­ną? Czy też był to tyl­ko po­pis?

Po od­czy­ta­niu oskar­że­nia Herr Di­rek­tor za­da­wał py­ta­nia. Dre­sner nie­wie­le mógł od­po­wie­dzieć. Tłu­ma­czył się, że nie był obe­zna­ny z ma­szy­ną. Wy­ja­śniał, że były kło­po­ty z na­sta­wie­niem jej. Za­cho­wał się zbyt ner­wo­wo i po­peł­nił błąd. Za­pew­niał, Herr Di­rek­to­ra, że nie miał po­wo­dów, aby po­psuć ma­szy­nę.

– Je­śli nie je­ste­ście kwa­li­fi­ko­wa­nym ro­bot­ni­kiem zbro­je­nio­wym, to dla­cze­go tu je­ste­ście? – za­py­tał Scho­en­brun. – Herr Di­rek­tor za­pew­niał mnie, że wszy­scy ma­cie do­świad­cze­nie w pro­duk­cji zbro­je­nio­wej. A wy, Dre­sner, tłu­ma­czy­cie się nie­wie­dzą.

Gniew­nym ge­stem Schin­dler roz­ka­zał więź­nio­wi opo­wie­dzieć do­kład­nie, co ro­bił w chwi­li prze­stęp­stwa. Ja­nek za­czął mó­wić o przy­go­to­wa­niach do uru­cho­mie­nia ma­szy­ny, na­sta­wia­niu jej, pró­bie na su­cho, włą­cze­niu za­si­la­nia, na­głym roz­bie­gu sil­ni­ka, roz­pad­nię­ciu się me­cha­ni­zmu. W mia­rę opo­wia­da­nia Schin­dler ro­bił się co­raz bar­dziej nie­spo­koj­ny i za­czął cho­dzić tam i z po­wro­tem, rzu­ca­jąc chłop­cu groź­ne spoj­rze­nia. Dre­sner opi­sy­wał wła­śnie ja­kąś zmia­nę, któ­rej do­ko­nał przy re­gu­la­cji, gdy Schin­dler za­trzy­mał się. Miał za­ci­śnię­te pięśd i pło­ną­ce oczy.

– Co po­wie­dzia­łeś?

– Pod­re­gu­lo­wa­łem ci­śnie­nie, Herr Di­rek­tor – po­wtó­rzył ci­cho chło­pak.

Oskar pod­szedł do nie­go i ude­rzył go w szczę­kę. Dre­sne­ro­wi zwi­sła gło­wa, ale w po­czu­ciu trium­fu. Przed chwi­lą bo­wiem Oskar – od­wró­co­ny ty­łem do po­zo­sta­łych sę­dziów – mru­gnął do nie­go nie­dwu­znacz­nie. Po­tem za­czął krzy­czeć, ma­cha­jąc wiel­ki­mi rę­ka­mi:

– Ta wa­sza cho­ler­na głu­po­ta! – wrzesz­czał. – To nie do wia­ry!

Zwró­cił się do Scho­en­bru­na i Fuch­sa, jak­by oni byli jego je­dy­ny­mi sprzy­mie­rzeń­ca­mi.

– Gdy­by oni mie­li na tyle in­te­li­gen­cji, żeby sa­bo­to­wać ma­szy­ny! Wte­dy mógł­bym przy­naj­mniej do­brać się im do skó­ry! Ale co z ta­ki­mi moż­na zro­bić? Z tymi ludź­mi to cał­ko­wi­ta stra­ta cza­su.

Oskar znów ści­snął pięść, a Dre­sner skur­czył się na samą myśl o ko­lej­nym cio­sie.

– Precz! – krzyk­nął Oskar.

W drzwiach Ja­nek usły­szał, jak Oskar mówi do po­zo­sta­łych, że le­piej o tym wszyst­kim za­po­mnieć.

– Mam do­bre­go mar­te­la na gó­rze – do­dał.

Ten zręcz­ny for­tel pew­nie nie usa­tys­fak­cjo­no­wał Lie­pol­da i Scho­en­bru­na, sko­ro nie do­szło do for­mal­ne­go za­koń­cze­nia po­sie­dze­nia, to zna­czy do wy­da­nia wy­ro­ku. Rów­no­cze­śnie jed­nak nie mo­gli się po­skar­żyć, że Oskar uni­kał prze­słu­cha­nia czy że je zlek­ce­wa­żył.

Dużo póź­niej­sza re­la­cja Dre­sne­ra skła­nia do przy­pusz­cze­nia, że więź­niów w Brin­n­litz utrzy­my­wa­no przy ży­ciu całą se­rią sztu­czek tak szyb­ko po so­bie na­stę­pu­ją­cych, że wy­glą­da­ły nie­mal na ma­gicz­ne. Inna spra­wa, że Brin­n­litz, za­rów­no jako obóz, jak i przed­się­bior­stwo pro­duk­cyj­ne, z isto­ty swo­jej było jed­nym wiel­kim, wręcz osza­ła­mia­ją­cym oszu­stwem.

Загрузка...