XXXVII
Trzydzieste siódme urodziny Oskar obchodził razem ze wszystkimi więźniami. Jeden ze ślusarzy zrobił małe pudełko, nadające się do przechowywania spinek do mankietów lub do kołnierzyka. Kiedy Oskar pojawił się na hali, popchnięto ku niemu dwunastoletnią Niusię z przygotowanymi po niemiecku życzeniami.
– Herr Direktor – powiedziała takim głosikiem, że musiał się pochylić, by go usłyszeć – wszyscy więźniowie życzą panu wszystkiego najlepszego z okazji pańskich urodzin.
Dzień urodzin wypadł w szabat. Dzięki temu więźniowie będą go zawsze wspominać jako święto. Wcześnie rano, mniej więcej wtedy, gdy Oskar w swoim gabinecie zaczynał czcić urodziny koniakiem Martel i zachwytem nad owym obraźliwym telegramem od inżynierów z Brna, na dziedziniec wjechały dwie ciężarówki pełne białego chleba. Część poszła dla garnizonu i dla skacowanego Liepolda, śpiącego do późna w swoim domu we wsi. Trzeba to było zrobić, żeby nie dopuścić do skarg esesmanów, że Oskar faworyzuje więźniów. Samym więźniom zaś wydano po 3/4 kilograma. Jedząc i delektując się, przyglądali się rzadkiemu przysmakowi. Snuto domysły, skąd Oskar mógł go wziąć. Być może tłumaczyła go dobra wola kierownika młyna, Daubka, tego, który odwracał się, gdy więźniowie wsypywali do spodni owsiankę. Ten sobotni chleb czczono jednak raczej w kategoriach magii, jako jeszcze jeden cud Oskara.
Choć dzień wspomina się jako szczęśliwy, w rzeczywistości nie było wiele powodów do radości. Kilka dni wcześniej komendant Hassebroeck z Gross-Rosen przysłał Liepoldowi długi telegram, w którym pouczał, w jaki sposób pozbyć się więźniów, gdy Rosjanie podejdą zbyt blisko. Należy dokonać ostatniej selekcji – pisał Hassebroeck. Starych i kulejących rozstrzelać na miejscu, a zdrowi mają odmaszerować w kierunku Mauthausen.
Choć więźniowie w fabryce nic nie wiedzieli o tym telegramie, to jednak czegoś w tym rodzaju się obawiali. Przez cały tydzień rozchodziły się pogłoski, że sprowadzono Polaków do kopania masowych grobów w lasach za Brinnlitz. Biały chleb stanowił jakby antidotum na te plotki, gwarancję przeżycia. Niemniej jednak wszyscy zdawali sobie sprawę, że zaczął się okres niebezpieczeństw bardziej subtelnych niż poprzednie.
Tak jak robotnicy Oskara nic nie wiedzieli o telegramie, tak też nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia sam komendant Liepold. Telegram dostarczono najpierw do Mietka Pempera w biurze SS. Ten otworzył go nad parą, na powrót zakleił i zaniósł wiadomość prosto do Oskara. Schindler stał przy swoim biurku. Przeczytał i odwrócił głowę do Pempera.
– A więc dobrze. Musimy się pożegnać z untersturmführerem Liepoldem.
Zarówno bowiem Oskar, jak i Pemper uważali, że Liepold jest jedynym w garnizonie esesmanem, który byłby zdolny do usłuchania takiego rozkazu. Zastępcą komendanta był czterdziestoparoletni Oberscharführer SS Motzek. Być może mógłby on w panice dokonać rzezi, ale zamordowanie na zimno tysiąca trzystu ludzi przekraczało jego możliwości.
W dniach poprzedzających urodziny Oskar wielokrotnie skarżył się Hassebroeckowi na niewłaściwe postępowanie komendanta Liepolda. Odwiedził w Brnie wpływowego szefa policji, Rascha, i złożył tam podobne oskarżenia przeciwko Liepoldowi. Obu pokazał kopie listów, jakie napisał do generała Glücksa do Oranienburga. Oskar stawiał na to, że Hassebroeck będzie pamiętał o dawnej i uwierzy zapewnieniom o nowej szczodrości Oskara, że przyjmie do wiadomości jego naciski na usunięcie Liepolda, skierowane do Oranienburga i do Brna, że przeniesie Liepolda, nie zadając sobie trudu badania zachowania untersturmführera wobec więźniów.
Był to charakterystyczny manewr Oskara – partia w oko z Amonem podniesiona do potęgi. Stawką byli wszyscy więźniowie Brinnlitz, od Hirscha Kirschera, więźnia Nr 68 821, czterdziestoośmioletniego mechanika samochodowego, do Jaruma Kiafa, więźnia Nr 77 196, dwudziestosiedmioletniego, ocalałego z goleszowskich wagonów robotnika niewykwalifikowanego, a także wszystkie więźniarki, od dwudziestodziewięcioletniej robotnicy metalurgicznej Berty Aftergut, Nr 76 201, do trzydziestosześcioletniej Jenty Zwetschenstiel, Nr 76 500.
Oskar dolał oliwy do ognia, zapraszając Liepolda na obiad do swojego mieszkania w fabryce. Był 27 kwietnia, przeddzień urodzin Oskara. Około jedenastej wieczorem pracujący w hali zakładu więźniowie zdziwili się, kiedy zobaczyli zataczającego się komendanta prowadzonego przez dyrektora. Przechodząc przez halę, Liepold próbował skupić wzrok na poszczególnych robotnikach. Wściekał się i wskazywał na potężną belkę stropową ponad maszynerią. Herr Direktor do tej pory trzymał go z dala od zakładu, ale oto teraz jest – on, ostateczna, karząca władza.
– Wy kurewskie Żydy! – wrzeszczał. – Patrzcie na tę belkę, patrzcie! Na niej was powywieszam. Wszystkich!
Oskar uspokajająco popychał go za ramię i mruczał:
– W porządku, w porządku. Ale nie dziś, co? Innym razem.
Następnego dnia Oskar zadzwonił do Hassebroecka i innych z łatwymi do przewidzenia zarzutami. Ten człowiek po pijanemu szaleje po fabryce, grozi natychmiastowymi egzekucjami. To nie są robotnicy! To wysokiej klasy technicy zatrudnieni przy produkcji tajnej broni! I tak dalej. I choć Hassebroeck był odpowiedzialny za śmierć tysięcy ludzi w kamieniołomach, choć uważał, że wszystkich żydowskich więźniów należy zlikwidować, gdy Rosjanie się zbliżą, zgodził się, że zanim to nastąpi, fabryka Herr Schindlera powinna być traktowana jako szczególny przypadek.
Liepold – mówił Oskar – ciągle powtarza, że chciałby wreszcie wziąć udział w walce. Jest młody, zdrowy, chętny. Hassebroeck odrzekł, że zobaczy, co się da zrobić. Sam komendant tymczasem odsypiał urodziny Oskara.
Pod jego nieobecność Oskar wygłosił oszałamiającą mowę urodzinową. Oblewał ten dzień od rana, ale nikt nie przypomina sobie, by mówił niepewnie. Nie mamy tekstu tego przemówienia, ale jest jeszcze jedno, wygłoszone dziesięć dni później, wieczorem 8 maja, którego treść się zachowała. Zdaniem słuchaczy, oba zmierzały w podobnym kierunku. Oba były obietnicami życia.
Nazywanie ich jednak przemówieniami to pomniejszanie efektu. Oskar instynktownie próbował w nich przekształcić rzeczywistość, zmienić obraz tak więźniów, jak SS. Dużo wcześniej z zaskakującą pewnością powiedział grupie robotnic, wśród nich Edycie Liebgold, że przeżyją wojnę. Ten sam dar przepowiadania ujawnił się w nim, gdy stanął przed przybyłymi z Oświęcimia kobietami i oświadczył: „Jesteście teraz bezpieczne. Jesteście u mnie”. Nie można zignorować tego, że w innym czasie i innych warunkach Schindler mógłby zostać demagogiem w stylu Huey Longa z Luizjany czy Johna Langa z Australii, z których każdy miał dar przekonywania słuchaczy, że on i oni zostali złączeni w celu uniknięcia o włos zła, które spowodowali inni. Oskar wygłosił swoje urodzinowe przemówienie wieczorem na hali. Mówił po niemiecku. Trzeba było sprowadzić oddział SS do pilnowania tak dużego zgromadzenia; niemiecki personel cywilny też był obecny. Kiedy Oskar zaczął mówić, Poldek Pfefferberg poczuł, że nawet włoski na jego wszach stają na baczność. Rozejrzał się po niemych twarzach Schoenbruna, Fuchsa i esesmanów z pistoletami maszynowymi. „Zabiją go – myślał – i wszystko się rozleci”.
Mowa skupiała się na dwóch głównych obietnicach. Po pierwsze, czasy wielkiej tyranii dobiegają kresu. Mówił o stojących pod ścianami esesmanach, jakby i oni byli łaknącymi wolności więźniami. Wielu z nich – tłumaczył Oskar – powołano bez ich zgody do służby w Waffen SS z innych jednostek. Jego drugą obietnicą było, że pozostanie w Brinnlitz dopóty, dopóki nie zostanie ogłoszony koniec działań wojennych.
– I jeszcze pięć minut – dodał.
Przemówienie to, podobnie jak poprzednie wypowiedzi Oskara, obiecywało przyszłość. Świadczyło o jego szczerym zamiarze niedopuszczenia do tego, aby trafili do leśnych grobów. Przypominało, że w nich zainwestował, a to dodało im wiary.
Można tylko zgadywać, na ile jego mowa dokuczyła słuchającym go esesmanom. Przecież obraził ich korpus. Sprzeciwią się czy raczej przełkną uwagi – o tym dowie się z ich reakcji. Ale też ostrzegł ich, że zostanie w Brinnlitz przynajmniej tak długo, jak oni, a zatem będzie świadkiem.
Oskar jednak nie czuł się tak pewnie, jak by się wydawało. Potem przyzna, że martwił się wtedy o działania wycofujących się jednostek wojskowych z okolic Zwittau. Powiedział nawet: „Wpadliśmy w panikę, ponieważ baliśmy się desperackich akcji strażników SS”. Musiała to być cicha panika, więźniowie bowiem, jedząc w urodziny Oskara biały chleb, niczego nie zauważyli, Oskar martwił się również o jednostki własowców, które stacjonowały na skraju Brinnlitz. Ich żołnierze byli członkami Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej, utworzonej przed rokiem, za sprawą Himmlera, z licznych szeregów rosyjskich jeńców w Rzeszy i dowodzonej przez generała Andrieja Własowa, byłego sowieckiego generała, którego wzięto do niewoli w czasie walk pod Moskwą trzy lata wcześniej. Dla więźniów Brinnlitz były to niebezpieczne jednostki. Żołnierze ci wiedzieli, że Stalin będzie ich chciał mieć w Moskwie dla wymierzenia specjalnej kary, i obawiali się, że alianci mu ich wydadzą. Z tego powodu wszystkie zgrupowania własowców wpadły w prawdziwie słowiańską rozpacz, którą zalewały wódką. Wycofując się na zachód w poszukiwaniu amerykańskich oddziałów mogą zrobić wszystko.
W dwa dni po urodzinach Oskara na biurku Liepolda pojawił się plik rozkazów. Oznajmiały one, że untersturmführera Liepolda przenosi się do batalionu piechoty SS niedaleko Pragi. Chociaż Liepold nie mógł być zachwycony, spakował się cicho i wyjechał. Na kolacjach u Oskara często mówił, zwłaszcza po drugiej butelce czerwonego wina, że wolałby służyć w jednostce bojowej. Ostatnio na kolacje do Oskara przychodziło wielu oficerów polowych Wehrmachtu i SS wycofujących się jednostek, a ich rozmowy przy stole zawsze podsycały bitewny zapał Liepolda. On nie miał tylu dowodów, co pozostali goście, że już jest po wszystkim. Jest mało prawdopodobne, aby Liepold przed spakowaniem walizek zajrzał do Hassebroecka. Łączność telefoniczna była niepewna, Rosjanie bowiem okrążyli Wrocław i znajdowali się o spacerek od Gross-Rosen. Ale nawet w biurze Hassebroecka przeniesienie Liepolda nikogo by nie zdziwiło, ponieważ i tam wygłaszał swe patriotyczne frazesy. Na miejscu Liepolda postawiono oberscharführera Motzka, a on sam odjechał na front; twardogłowy, którego życzenie się spełniło.
Oskar nie czekał biernie na koniec. W pierwszych dniach maja odkrył jakimś sposobem – może nawet przez telefon z Brna, gdzie linie nadal działały – że porzucono jeden z magazynów, z którym często miał do czynienia. Z kilkoma więźniami pojechał ciężarówką na szaber. Na drodze wiodącej na południe znajdowało się wiele zapór drogowych, ale przy każdej machał swymi oszałamiającymi dokumentami ze sfałszowanymi pieczątkami i podpisami najwyższych, jak potem napisze, władz SS i policji Moraw i Czech. Kiedy przybyli pod magazyn, zobaczyli, że jest on otoczony morzem ognia. W sąsiedztwie podpalono magazyny wojskowe, do tego dochodziły bombardowania bombami zapalającymi. Od strony centrum miasta, gdzie czechosłowackie podziemie walczyło z garnizonem o każdy dom, słychać było strzały. Schindler kazał wjechać tyłem pod rampę magazynu, wyważył drzwi i odkrył, że wnętrze jest wypełnione papierosami marki „Egipskie”.
Pomimo tak lekkomyślnego szabru Oskar był wystraszony pogłoskami ze Słowacji, że Rosjanie bezkrytycznie i nieformalnie wykonują egzekucje na cywilnych Niemcach. Słuchane co wieczór BBC uspokajało go wiadomościami, że wojna prawdopodobnie skończy się, zanim jakiś Rosjanin pokaże się w okolicach Zwittau.
Więźniowie również mieli pośredni dostęp do BBC i wiedzieli, jaka jest sytuacja. Przez cały czas trwania Brinnlitz technicy radiowi Zenon Szenwich i Artur Rabner ciągle trzymali u siebie „w naprawie” któryś z odbiorników Oskara. W spawalni, o drugiej po południu, Zenon słuchał przez słuchawki serwisu wiadomości, podobnie o drugiej po północy. Pewnej nocy esesman, który zanosił jakąś wiadomość do biura, zastał trzech z nich przy odbiorniku.
– Naprawialiśmy Herr Direktorowi radio – powiedzieli mu – i właśnie je uruchomiliśmy.
Na początku roku więźniowie oczekiwali, że Morawy zajmą Amerykanie. Eisenhower stał jednak twardo nad Łabą – z czego płynął wniosek, że Morawy zagarną Rosjanie. Najbliższy Oskarowi krąg więźniów układał dla niego po hebrajsku list wyjaśniający jego działalność. Mógł się przydać, gdyby przedstawiono go wojskom amerykańskim, w których było wielu Żydów, a nawet połowi rabini. Stern i Oskar uznali zatem za konieczne, by Herr Direktor przedostał się do Amerykanów. Częściowo na decyzję Oskara wpłynęły typowe środkowoeuropejskie wyobrażenia na temat Rosjan – że są to barbarzyńcy, ludzie o dziwnej religii i niepewnym człowieczeństwie. Ale niezależnie od tego, jeśli wierzyć niektórym doniesieniom ze wschodu, miał racjonalne podstawy się bać.
Ale nie był tym przybity. Kiedy siódmego maja nad ranem dotarła do niego przez BBC wiadomość o niemieckiej kapitulacji, nie spał i był pełen gorączkowego oczekiwania. Wojna w Europie miała się skończyć o północy następnego dnia, we wtorkową noc 8 maja. Oskar obudził Emilię, a Stern, który nie zmrużył oka, został wezwany do biura, żeby pomóc dyrektorowi w oblewaniu. Stern mógł teraz zaobserwować, że Oskar nie obawiał się garnizonu SS, ale byłby zaniepokojony, gdyby wiedział, w jaki sposób pewność ta zostanie tego dnia zademonstrowana.
Na hali więźniowie pracowali nadal. Może nawet lepiej niż przedtem. Ale około południa dyrektor zniweczył pozory normalnej pracy, puszczając przez głośniki zainstalowane w całym obozie przemówienie Churchilla. Lutek Feigenbaum, który znał angielski, stał przy swej maszynie oniemiały. Dla innych tubalny, pochrząkujący głos brytyjskiego premiera był pierwszym, jaki słyszeli w języku, którym będą się potem posługiwali w Nowym Świecie. Ten charakterystyczny głos, znany równie dobrze jak głos nieżyjącego Już Führera, popłynął do bram i zaatakował wieże strażnicze; ale SS przyjęło go trzeźwo. Nie zwracało już uwagi na obóz. Ich wzrok, podobnie jak wzrok Oskara, spoczywał – tylko z dużo większą uwagą – na Rosjanach. Według wcześniejszego telegramu Hassebroecka powinni byli zająć się kopaniem grobów w zielonych lasach. Zamiast tego, pełniąc do północy wartę, patrzyli na ciemną ścianę lasu i zastanawiali się, czy są tam partyzanci. Na posterunku trzymał ich Oberscharführer Motzek oraz poczucie obowiązku. Obowiązek bowiem – co na procesach będzie podkreślane przez wielu ich dowódców – stanowił ducha SS.
Podczas niespokojnych dwóch dni pomiędzy ogłoszeniem pokoju a jego ustanowieniem jeden z więźniów, jubiler Licht, pracował nad prezentem dla Oskara, czymś bardziej ekspresyjnym niż metalowe puzderko na spinki. Licht miał do dyspozycji pewną ilość złota. Złoto dostarczył Jereth. Było już ustalone – rozumieli to nawet budzyniacy, zaprzysiężeni marksiści – że po północy Oskar musi uciekać. Potrzeba uświetnienia ucieczki małą ceremonią absorbowała grupę bliskich Oskarowi ludzi – Sterna, Findera, Gardego, Bejskich, Pempera. Zadziwiające, że w momencie kiedy sami jeszcze nie byli pewni, czy doczekają pokoju, martwili się pożegnalnymi prezentami.
Jedynym materiałem, jaki znajdował się pod ręką, z którego można było zrobić podarunek, był nieszlachetny metal. To właśnie Jereth zaproponował coś lepszego. Otworzył usta i pokazał swój złoty mostek. Bez Oskara, powiedział, SS i tak by wzięło ten przeklęty mostek. Moje zęby – mówił – leżałyby sobie w jakimś magazynie SS razem ze złotym uzębieniem nieznajomych ludzi z Lublina, Łodzi, Lwowa.
Była to oczywiście stosowna ofiara i Jereth nastawał. Dał sobie wyciągnąć mostek więźniowi, który miał kiedyś gabinet dentystyczny w Krakowie. Licht stopił złoto i do południa 8 maja wygrawerował wewnątrz pierścienia inskrypcję po hebrajsku. Był to ten sam werset z Talmudu, który Stern zacytował Oskarowi w biurze Buchheistera w październiku 1939 roku. „Kto ratuje jedno życie, ratuje świat cały”.
Tego samego popołudnia w jednym z fabrycznych garaży dwóch więźniów zdejmowało tapicerkę z podłogi i drzwi Oskarowego mercedesa, wsuwało pod nią woreczki z diamentami dyrektora i mocowało skórzane obicia tak, by nie pozostawić wybrzuszeń. Dla nich również był to dziwny dzień. Kiedy wyszli z garażu, za wieżami strażniczymi, na których stały naładowane, ale dziwnie nieskuteczne spandau-y, zachodziło już słońce; wyglądało tak, jakby cały świat czekał na decydujące słowo.
Słowo to zostało wypowiedziane wieczorem. Oskar kazał komendantowi zebrać więźniów w głównej hali fabryki – tak jak to było w dniu jego urodzin. I tak jak wtedy obecni byli niemieccy inżynierowie i sekretarki – tyle że teraz mieli gotowy plan ucieczki. Stała wśród nich Ingrid, jego stara przyjaciółka. Nie wyjedzie z Brinnlitz w towarzystwie Schindlera. Ucieknie z bratem, okulałym od rany młodym weteranem wojennym. Jest mało prawdopodobne, aby Oskar pozwolił swej byłej kochance opuścić Brinnlitz bez środków, za które mogłaby kupić życie: tyle przecież zadał sobie trudu, by za czarnorynkowe towary dostarczyć swym więźniom broń… Z pewnością spotkają się później gdzieś na Zachodzie jako przyjaciele.
Wokół wielkiej hali, tak jak w dniu urodzin Oskara, stali uzbrojeni strażnicy. Wojna miała trwać jeszcze tylko sześć godzin, ale esesmani przysięgali, że nigdy i w żadnym wypadku od niej nie odstąpią. Patrząc na nich, więźniowie próbowali ocenić ich stan ducha.
Kiedy ogłoszono, że Herr Direktor raz jeszcze przemówi, dwie więźniarki, panna Waidman i pani Berger, pobiegły po ołówki, żeby notować. To improwizowane przemówienie, wygłoszone przez człowieka, który wiedział, że wkrótce stanie się uciekinierem, bardziej przykuwało uwagę w oryginalnej wersji mówionej niż czytane ze stenogramu pań Waidman i Berger. Nawiązywało do tematów poruszonych w jego mowie urodzinowej, lecz tym razem zdawało się rozstrzygać je zarówno dla więźniów, jak i dla Niemców. Ustanawiało więźniów spadkobiercami nowej ery; potwierdzało, że wszyscy inni – SS, on sam, Emilia, Fuchs, Schoenbrun – potrzebują teraz ratunku.
„Właśnie ogłoszono – mówił Oskar – bezwarunkowe poddanie się Niemiec. Po sześciu latach okrutnych mordów dokonywanych na istotach ludzkich opłakujemy ofiary, a Europa próbuje powrócić do pokoju i porządku. Chciałbym zwrócić się do was z prośbą o bezwarunkowy porządek i dyscyplinę – do wszystkich was, którzyście razem ze mną martwili się przez wiele ciężkich lat – po to, byście mogli przeżyć chwilę obecną i w ciągu kilku dni powrócić do swoich zniszczonych i ograbionych domów, szukając tych z waszych rodzin, którzy przeżyli. W ten sposób zapobiegniecie panice, której skutków nie można przewidzieć”.
Oczywiście nie chodziło mu o panikę wśród więźniów. Miał na myśli panikę garnizonu, panikę wśród ludzi, którzy stali pod ścianami. Zachęcał esesmanów, by odeszli, a więźniów, by im na to pozwolili. Generał Montgomery – mówił – dowódca, sprzymierzonych sił lądowych, obwieścił, że powinniśmy traktować pokonanych w ludzki sposób, że każdy, osądzając Niemców, musi rozróżnić między winą i obowiązkiem. „Żołnierze na froncie, jak i wszyscy maluczcy, którzy spełniali swój obowiązek, nie będą odpowiedzialni za to, co zrobiła grupa ludzi nazywająca się Niemcami”.
Wygłaszał mowę obrończą, jaką każdy więzień, który przeżyje tę noc, będzie słyszał tysiące razy w nadchodzącej epoce. Miał prawo ją wygłaszać i miał prawo oczekiwać, że ta mowa zostanie wysłuchana przynajmniej z tolerancją. Miał to prawo, ponieważ jak mało kto sobie na nią zapracował.
„Fakt, że miliony z was, wasi rodzice, dzieci i bracia, zostali zlikwidowani, potępiały tysiące Niemców, a miliony z nich nawet teraz nie wiedzą, jakie były rozmiary tych zbrodni”. W Dachau i w Buchenwaldzie znaleziono dokumenty i akta. Ich szczegóły transmitowano przez BCC. Dla wielu Niemców – mówił Oskar – była to pierwsza wiadomość o „tej monstrualnej zbrodni”. Dlatego błagał ich jeszcze raz, by zachowywali się humanitarnie i sprawiedliwie, by pozostawili wymierzanie sprawiedliwości tym, którzy zostali do tego upoważnieni.
„Jeżeli musicie oskarżyć jakąś osobę, róbcie to w odpowiednim miejscu. Bo w nowej Europie będą sędziowie, nieprzekupni sędziowie, którzy was wysłuchają”.
Następnie zaczął mówić o swych związkach z więźniami w ubiegłym roku. Jego głos brzmiał niemal sentymentalnie, ale przecież obawiał się, aby nie sądzono go w jednym worku z Göthami i Hassebroeckami.
„Wielu z was wie o prześladowaniach, szykanach i przeszkodach, które musiałem przezwyciężać przez wiele lat po to, by zatrzymać moich pracowników. O ile wystarczająco trudno było bronić niewielkich praw robotnika polskiego, utrzymać dla niego pracę i zapobiec przymusowemu wysłaniu do Rzeszy, bronić domów robotników i ich skromnego dobytku, o tyle walka w obronie robotnika żydowskiego często wydawała się zupełnie niemożliwa”.
Opisał trudności i podziękował więźniom za pomoc w zaspokajaniu żądań władz zbrojeniowych. Wobec braku produkcji w Brinnlitz słowa wdzięczności mogły brzmieć ironicznie. Ale nie były szyderstwem. Siowa dyrektora znaczyły: Dziękuję wam za to, że pomogliście mi wystrychnąć ten system na dudka.
Następnie wystosował apel w obronie miejscowej ludności. „Jeśli za parę dni otworzą się przed wami wrota wolności, pomyślcie, co wielu ludzi z sąsiedztwa zrobiło, by wam pomóc, dostarczając dodatkowe jedzenie i ubranie. Zrobiłem wszystko, aby zdobyć dla was dodatkowe jedzenie, i zobowiązuję się zrobić w przyszłości wszystko, żeby was chronić i zapewnić wam chleb powszedni. Będę nadal robił dla was wszystko, co mogę, do pięć po dwunastej w nocy.
Nie chodźcie do okolicznych domów rabować i grabić. Udowodnijcie, że jesteście godni milionów waszych ofiar, i powstrzymajcie się od wszelkich indywidualnych aktów zemsty i terroru”.
Przyznał, że więźniowie nigdy nie byli mile widziani w tych okolicach. „Żydów Schindlera nie chciano w Brinnlitz. Ale są wyższe cele niż lokalna zemsta. Wierzę, że wasi kapo i majstrowie będą nadal utrzymywali porządek. Dlatego powiedzcie o tym waszym ludziom, ponieważ leży to w interesie waszego bezpieczeństwa. Podziękujcie młynarzowi Daubkowi, którego pomoc w dostarczaniu wam żywności przekroczyła granice możliwości. W waszym imieniu podziękuję dzielnemu inżynierowi Daubkowi, który zrobił wszystko, by zdobyć dla was żywność.
Nie dziękujcie mi za ocalenie. Podziękujcie swoim ludziom za to, że dzień i noc pracowali, by ocalić was od zagłady. Podziękujcie nieustraszonemu Sternowi i Pemperowi, i kilku innym, którzy myśląc i troszcząc się o was, szczególnie w Krakowie, w każdej chwili narażali się na śmierć. Ta honorowa godzina sprawia, że naszym obowiązkiem jest strzec się i utrzymywać porządek tak długo, jak zostaniemy tutaj razem. Błagam was, żeby nawet pośród was samych nie podejmowano decyzji, które nie byłyby ludzkie i sprawiedliwe. Chciałbym podziękować moim osobistym współpracownikom za ich całkowite poświęcenie okazane w związku z moją pracą”.
Jego przeskakujące z wątku na wątek przemówienie, wyczerpujące niektóre tematy i niespodziewanie powracające do innych, osiągnęło szczyt zuchwałości. Oskar zwrócił się do esesmanów i podziękował im za to, iż oparli się barbarzyństwu związanemu z ich służbą. Niektórzy więźniowie pomyśleli: Nas prosił, żebyśmy ich nie prowokowali. A sam co robi? SS to SS, korpus Götha, Johna, Hujara i Scheidta. Rzeczy, w jakich esesmana szkolono, jakie widział on i jakie robił, wyznaczały granice jego człowieczeństwa. Ich zdaniem Oskar niebezpiecznie zbliżał się do tych granic.
„Chciałbym – mówił Oskar – podziękować zgromadzonym strażnikom SS, którzy bez pytania o zgodę zostali przydzieleni do tej służby z armii i marynarki. Jako głowy rodzin zdawali sobie przez długi czas sprawę z bezsensowności i godnego pogardy charakteru swych zadań. Tutaj zachowywali się w sposób wyjątkowo ludzki i poprawny”.
Tym, czego więźniowie, przerażeni pomimo podziwu dla zimnej krwi dyrektora, nie spostrzegli, było to, iż Oskar kończył pracę, którą zaczął w wieczór swych urodzin. Rozprawiał się mianowicie z SS jako wojskiem. Bo jeśli stali tam spokojnie i łykali to, co Oskar mówił, nie pozostawało im już nic innego, jak tylko odejść.
„W końcu proszę was wszystkich o trzy minuty ciszy dla uczczenia pamięci tych niezliczonych ofiar, które przez te okrutne lata zginęły”.
Usłuchali go. Oberscharführer Motzek i Helena Hirsch, Lusia, która wyszła z piwnicy dopiero w ostatnim tygodniu, Schoenbrun, Emilia i Goldberg. Ci, którzy sprawdzali upływ czasu, ci, którzy wyczekiwali na moment ucieczki. Wśród wielkich „Hilosów”, u kresu najhałaśliwszej z wojen – zachowywali ciszę.
Kiedy trzy minuty minęły, esesmani szybko opuścili halę. Więźniowie pozostali. Rozglądali się wokół i zastanawiali, czy są tu wreszcie gospodarzami. Gdy Oskar i Emilia poszli do mieszkania, by się spakować, więźniowie zastąpili im drogę. Wręczono im pierścień Lichta. Oskar podziwiał go przez chwilę; pokazał inskrypcję i poprosił Sterna o przetłumaczenie. Zapytał, skąd wzięli złoto, i dowiedział się, że był to mostek Jeretha. Oczekiwali, że się roześmieje. Jereth był członkiem delegacji. Przygotowany na wymówki, już błyskał resztkami swych odsłoniętych zębów. Ale Oskar był poważny; uroczyście, powoli włożył pierścień na palec. Chociaż nikt jeszcze dobrze sobie z tego nie zdawał sprawy, w tej właśnie chwili stali się oni z powrotem sobą, a Oskar był teraz zależny od ich prezentów.