XXXVII

Trzy­dzie­ste siód­me uro­dzi­ny Oskar ob­cho­dził ra­zem ze wszyst­ki­mi więź­nia­mi. Je­den ze ślu­sa­rzy zro­bił małe pu­deł­ko, na­da­ją­ce się do prze­cho­wy­wa­nia spi­nek do man­kie­tów lub do koł­nie­rzy­ka. Kie­dy Oskar po­ja­wił się na hali, po­pchnię­to ku nie­mu dwu­na­sto­let­nią Niu­się z przy­go­to­wa­ny­mi po nie­miec­ku ży­cze­nia­mi.

– Herr Di­rek­tor – po­wie­dzia­ła ta­kim gło­si­kiem, że mu­siał się po­chy­lić, by go usły­szeć – wszy­scy więź­nio­wie ży­czą panu wszyst­kie­go naj­lep­sze­go z oka­zji pań­skich uro­dzin.

Dzień uro­dzin wy­padł w sza­bat. Dzię­ki temu więź­nio­wie będą go za­wsze wspo­mi­nać jako świę­to. Wcze­śnie rano, mniej wię­cej wte­dy, gdy Oskar w swo­im ga­bi­ne­cie za­czy­nał czcić uro­dzi­ny ko­nia­kiem Mar­tel i za­chwy­tem nad owym ob­raź­li­wym te­le­gra­mem od in­ży­nie­rów z Brna, na dzie­dzi­niec wje­cha­ły dwie cię­ża­rów­ki peł­ne bia­łe­go chle­ba. Część po­szła dla gar­ni­zo­nu i dla ska­co­wa­ne­go Lie­pol­da, śpią­ce­go do póź­na w swo­im domu we wsi. Trze­ba to było zro­bić, żeby nie do­pu­ścić do skarg es­es­ma­nów, że Oskar fa­wo­ry­zu­je więź­niów. Sa­mym więź­niom zaś wy­da­no po 3/4 ki­lo­gra­ma. Je­dząc i de­lek­tu­jąc się, przy­glą­da­li się rzad­kie­mu przy­sma­ko­wi. Snu­to do­my­sły, skąd Oskar mógł go wziąć. Być może tłu­ma­czy­ła go do­bra wola kie­row­ni­ka mły­na, Daub­ka, tego, któ­ry od­wra­cał się, gdy więź­nio­wie wsy­py­wa­li do spodni owsian­kę. Ten so­bot­ni chleb czczo­no jed­nak ra­czej w ka­te­go­riach ma­gii, jako jesz­cze je­den cud Oska­ra.

Choć dzień wspo­mi­na się jako szczę­śli­wy, w rze­czy­wi­sto­ści nie było wie­le po­wo­dów do ra­do­ści. Kil­ka dni wcze­śniej ko­men­dant Has­se­bro­eck z Gross-Ro­sen przy­słał Lie­pol­do­wi dłu­gi te­le­gram, w któ­rym po­uczał, w jaki spo­sób po­zbyć się więź­niów, gdy Ro­sja­nie po­dej­dą zbyt bli­sko. Na­le­ży do­ko­nać ostat­niej se­lek­cji – pi­sał Has­se­bro­eck. Sta­rych i ku­le­ją­cych roz­strze­lać na miej­scu, a zdro­wi mają od­ma­sze­ro­wać w kie­run­ku Mau­thau­sen.

Choć więź­nio­wie w fa­bry­ce nic nie wie­dzie­li o tym te­le­gra­mie, to jed­nak cze­goś w tym ro­dza­ju się oba­wia­li. Przez cały ty­dzień roz­cho­dzi­ły się po­gło­ski, że spro­wa­dzo­no Po­la­ków do ko­pa­nia ma­so­wych gro­bów w la­sach za Brin­n­litz. Bia­ły chleb sta­no­wił jak­by an­ti­do­tum na te plot­ki, gwa­ran­cję prze­ży­cia. Nie­mniej jed­nak wszy­scy zda­wa­li so­bie spra­wę, że za­czął się okres nie­bez­pie­czeństw bar­dziej sub­tel­nych niż po­przed­nie.

Tak jak ro­bot­ni­cy Oska­ra nic nie wie­dzie­li o te­le­gra­mie, tak też nie zda­wał so­bie spra­wy z jego ist­nie­nia sam ko­men­dant Lie­pold. Te­le­gram do­star­czo­no naj­pierw do Miet­ka Pem­pe­ra w biu­rze SS. Ten otwo­rzył go nad parą, na po­wrót za­kle­ił i za­niósł wia­do­mość pro­sto do Oska­ra. Schin­dler stał przy swo­im biur­ku. Prze­czy­tał i od­wró­cił gło­wę do Pem­pe­ra.

– A więc do­brze. Mu­si­my się po­że­gnać z unter­sturm­füh­re­rem Lie­pol­dem.

Za­rów­no bo­wiem Oskar, jak i Pem­per uwa­ża­li, że Lie­pold jest je­dy­nym w gar­ni­zo­nie es­es­ma­nem, któ­ry był­by zdol­ny do usłu­cha­nia ta­kie­go roz­ka­zu. Za­stęp­cą ko­men­dan­ta był czter­dzie­sto­pa­ro­let­ni Obe­rschar­füh­rer SS Mot­zek. Być może mógł­by on w pa­ni­ce do­ko­nać rze­zi, ale za­mor­do­wa­nie na zim­no ty­sią­ca trzy­stu lu­dzi prze­kra­cza­ło jego moż­li­wo­ści.

W dniach po­prze­dza­ją­cych uro­dzi­ny Oskar wie­lo­krot­nie skar­żył się Has­se­bro­ec­ko­wi na nie­wła­ści­we po­stę­po­wa­nie ko­men­dan­ta Lie­pol­da. Od­wie­dził w Brnie wpły­wo­we­go sze­fa po­li­cji, Ra­scha, i zło­żył tam po­dob­ne oskar­że­nia prze­ciw­ko Lie­pol­do­wi. Obu po­ka­zał ko­pie li­stów, ja­kie na­pi­sał do ge­ne­ra­ła Glück­sa do Ora­nien­bur­ga. Oskar sta­wiał na to, że Has­se­bro­eck bę­dzie pa­mię­tał o daw­nej i uwie­rzy za­pew­nie­niom o no­wej szczo­dro­ści Oska­ra, że przyj­mie do wia­do­mo­ści jego na­ci­ski na usu­nię­cie Lie­pol­da, skie­ro­wa­ne do Ora­nien­bur­ga i do Brna, że prze­nie­sie Lie­pol­da, nie za­da­jąc so­bie tru­du ba­da­nia za­cho­wa­nia unter­sturm­füh­re­ra wo­bec więź­niów.

Był to cha­rak­te­ry­stycz­ny ma­newr Oska­ra – par­tia w oko z Amo­nem pod­nie­sio­na do po­tę­gi. Staw­ką byli wszy­scy więź­nio­wie Brin­n­litz, od Hir­scha Kir­sche­ra, więź­nia Nr 68 821, czter­dzie­sto­ośmio­let­nie­go me­cha­ni­ka sa­mo­cho­do­we­go, do Ja­ru­ma Kia­fa, więź­nia Nr 77 196, dwu­dzie­sto­sied­mio­let­nie­go, oca­la­łe­go z go­le­szow­skich wa­go­nów ro­bot­ni­ka nie­wy­kwa­li­fi­ko­wa­ne­go, a tak­że wszyst­kie więź­niar­ki, od dwu­dzie­sto­dzie­wię­cio­let­niej ro­bot­ni­cy me­ta­lur­gicz­nej Ber­ty After­gut, Nr 76 201, do trzy­dzie­sto­sze­ścio­let­niej Jen­ty Zwet­schen­stiel, Nr 76 500.

Oskar do­lał oli­wy do ognia, za­pra­sza­jąc Lie­pol­da na obiad do swo­je­go miesz­ka­nia w fa­bry­ce. Był 27 kwiet­nia, przed­dzień uro­dzin Oska­ra. Oko­ło je­de­na­stej wie­czo­rem pra­cu­ją­cy w hali za­kła­du więź­nio­wie zdzi­wi­li się, kie­dy zo­ba­czy­li za­ta­cza­ją­ce­go się ko­men­dan­ta pro­wa­dzo­ne­go przez dy­rek­to­ra. Prze­cho­dząc przez halę, Lie­pold pró­bo­wał sku­pić wzrok na po­szcze­gól­nych ro­bot­ni­kach. Wście­kał się i wska­zy­wał na po­tęż­ną bel­kę stro­po­wą po­nad ma­szy­ne­rią. Herr Di­rek­tor do tej pory trzy­mał go z dala od za­kła­du, ale oto te­raz jest – on, osta­tecz­na, ka­rzą­ca wła­dza.

– Wy ku­rew­skie Żydy! – wrzesz­czał. – Pa­trz­cie na tę bel­kę, pa­trz­cie! Na niej was po­wy­wie­szam. Wszyst­kich!

Oskar uspo­ka­ja­ją­co po­py­chał go za ra­mię i mru­czał:

– W po­rząd­ku, w po­rząd­ku. Ale nie dziś, co? In­nym ra­zem.

Na­stęp­ne­go dnia Oskar za­dzwo­nił do Has­se­bro­ec­ka i in­nych z ła­twy­mi do prze­wi­dze­nia za­rzu­ta­mi. Ten czło­wiek po pi­ja­ne­mu sza­le­je po fa­bry­ce, gro­zi na­tych­mia­sto­wy­mi eg­ze­ku­cja­mi. To nie są ro­bot­ni­cy! To wy­so­kiej kla­sy tech­ni­cy za­trud­nie­ni przy pro­duk­cji taj­nej bro­ni! I tak da­lej. I choć Has­se­bro­eck był od­po­wie­dzial­ny za śmierć ty­się­cy lu­dzi w ka­mie­nio­ło­mach, choć uwa­żał, że wszyst­kich ży­dow­skich więź­niów na­le­ży zli­kwi­do­wać, gdy Ro­sja­nie się zbli­żą, zgo­dził się, że za­nim to na­stą­pi, fa­bry­ka Herr Schin­dle­ra po­win­na być trak­to­wa­na jako szcze­gól­ny przy­pa­dek.

Lie­pold – mó­wił Oskar – cią­gle po­wta­rza, że chciał­by wresz­cie wziąć udział w wal­ce. Jest mło­dy, zdro­wy, chęt­ny. Has­se­bro­eck od­rzekł, że zo­ba­czy, co się da zro­bić. Sam ko­men­dant tym­cza­sem od­sy­piał uro­dzi­ny Oska­ra.

Pod jego nie­obec­ność Oskar wy­gło­sił osza­ła­mia­ją­cą mowę uro­dzi­no­wą. Ob­le­wał ten dzień od rana, ale nikt nie przy­po­mi­na so­bie, by mó­wił nie­pew­nie. Nie mamy tek­stu tego prze­mó­wie­nia, ale jest jesz­cze jed­no, wy­gło­szo­ne dzie­sięć dni póź­niej, wie­czo­rem 8 maja, któ­re­go treść się za­cho­wa­ła. Zda­niem słu­cha­czy, oba zmie­rza­ły w po­dob­nym kie­run­ku. Oba były obiet­ni­ca­mi ży­cia.

Na­zy­wa­nie ich jed­nak prze­mó­wie­nia­mi to po­mniej­sza­nie efek­tu. Oskar in­stynk­tow­nie pró­bo­wał w nich prze­kształ­cić rze­czy­wi­stość, zmie­nić ob­raz tak więź­niów, jak SS. Dużo wcze­śniej z za­ska­ku­ją­cą pew­no­ścią po­wie­dział gru­pie ro­bot­nic, wśród nich Edy­cie Lieb­gold, że prze­ży­ją woj­nę. Ten sam dar prze­po­wia­da­nia ujaw­nił się w nim, gdy sta­nął przed przy­by­ły­mi z Oświę­ci­mia ko­bie­ta­mi i oświad­czył: „Je­ste­ście te­raz bez­piecz­ne. Je­ste­ście u mnie”. Nie moż­na zi­gno­ro­wać tego, że w in­nym cza­sie i in­nych wa­run­kach Schin­dler mógł­by zo­stać de­ma­go­giem w sty­lu Huey Lon­ga z Lu­izja­ny czy Joh­na Lan­ga z Au­stra­lii, z któ­rych każ­dy miał dar prze­ko­ny­wa­nia słu­cha­czy, że on i oni zo­sta­li złą­cze­ni w celu unik­nię­cia o włos zła, któ­re spo­wo­do­wa­li inni. Oskar wy­gło­sił swo­je uro­dzi­no­we prze­mó­wie­nie wie­czo­rem na hali. Mó­wił po nie­miec­ku. Trze­ba było spro­wa­dzić od­dział SS do pil­no­wa­nia tak du­że­go zgro­ma­dze­nia; nie­miec­ki per­so­nel cy­wil­ny też był obec­ny. Kie­dy Oskar za­czął mó­wić, Po­ldek Pfef­fer­berg po­czuł, że na­wet wło­ski na jego wszach sta­ją na bacz­ność. Ro­zej­rzał się po nie­mych twa­rzach Scho­en­bru­na, Fuch­sa i es­es­ma­nów z pi­sto­le­ta­mi ma­szy­no­wy­mi. „Za­bi­ją go – my­ślał – i wszyst­ko się roz­le­ci”.

Mowa sku­pia­ła się na dwóch głów­nych obiet­ni­cach. Po pierw­sze, cza­sy wiel­kiej ty­ra­nii do­bie­ga­ją kre­su. Mó­wił o sto­ją­cych pod ścia­na­mi es­es­ma­nach, jak­by i oni byli łak­ną­cy­mi wol­no­ści więź­nia­mi. Wie­lu z nich – tłu­ma­czył Oskar – po­wo­ła­no bez ich zgo­dy do służ­by w Waf­fen SS z in­nych jed­no­stek. Jego dru­gą obiet­ni­cą było, że po­zo­sta­nie w Brin­n­litz do­pó­ty, do­pó­ki nie zo­sta­nie ogło­szo­ny ko­niec dzia­łań wo­jen­nych.

– I jesz­cze pięć mi­nut – do­dał.

Prze­mó­wie­nie to, po­dob­nie jak po­przed­nie wy­po­wie­dzi Oska­ra, obie­cy­wa­ło przy­szłość. Świad­czy­ło o jego szcze­rym za­mia­rze nie­do­pusz­cze­nia do tego, aby tra­fi­li do le­śnych gro­bów. Przy­po­mi­na­ło, że w nich za­in­we­sto­wał, a to do­da­ło im wia­ry.

Moż­na tyl­ko zga­dy­wać, na ile jego mowa do­ku­czy­ła słu­cha­ją­cym go es­es­ma­nom. Prze­cież ob­ra­ził ich kor­pus. Sprze­ci­wią się czy ra­czej prze­łkną uwa­gi – o tym do­wie się z ich re­ak­cji. Ale też ostrzegł ich, że zo­sta­nie w Brin­n­litz przy­naj­mniej tak dłu­go, jak oni, a za­tem bę­dzie świad­kiem.

Oskar jed­nak nie czuł się tak pew­nie, jak by się wy­da­wa­ło. Po­tem przy­zna, że mar­twił się wte­dy o dzia­ła­nia wy­co­fu­ją­cych się jed­no­stek woj­sko­wych z oko­lic Zwit­tau. Po­wie­dział na­wet: „Wpa­dli­śmy w pa­ni­kę, po­nie­waż ba­li­śmy się de­spe­rac­kich ak­cji straż­ni­ków SS”. Mu­sia­ła to być ci­cha pa­ni­ka, więź­nio­wie bo­wiem, je­dząc w uro­dzi­ny Oska­ra bia­ły chleb, ni­cze­go nie za­uwa­ży­li, Oskar mar­twił się rów­nież o jed­nost­ki wła­sow­ców, któ­re sta­cjo­no­wa­ły na skra­ju Brin­n­litz. Ich żoł­nie­rze byli człon­ka­mi Ro­syj­skiej Ar­mii Wy­zwo­leń­czej, utwo­rzo­nej przed ro­kiem, za spra­wą Him­m­le­ra, z licz­nych sze­re­gów ro­syj­skich jeń­ców w Rze­szy i do­wo­dzo­nej przez ge­ne­ra­ła An­drie­ja Wła­so­wa, by­łe­go so­wiec­kie­go ge­ne­ra­ła, któ­re­go wzię­to do nie­wo­li w cza­sie walk pod Mo­skwą trzy lata wcze­śniej. Dla więź­niów Brin­n­litz były to nie­bez­piecz­ne jed­nost­ki. Żoł­nie­rze ci wie­dzie­li, że Sta­lin bę­dzie ich chciał mieć w Mo­skwie dla wy­mie­rze­nia spe­cjal­nej kary, i oba­wia­li się, że alian­ci mu ich wy­da­dzą. Z tego po­wo­du wszyst­kie zgru­po­wa­nia wła­sow­ców wpa­dły w praw­dzi­wie sło­wiań­ską roz­pacz, któ­rą za­le­wa­ły wód­ką. Wy­co­fu­jąc się na za­chód w po­szu­ki­wa­niu ame­ry­kań­skich od­dzia­łów mogą zro­bić wszyst­ko.

W dwa dni po uro­dzi­nach Oska­ra na biur­ku Lie­pol­da po­ja­wił się plik roz­ka­zów. Oznaj­mia­ły one, że unter­sturm­füh­re­ra Lie­pol­da prze­no­si się do ba­ta­lio­nu pie­cho­ty SS nie­da­le­ko Pra­gi. Cho­ciaż Lie­pold nie mógł być za­chwy­co­ny, spa­ko­wał się ci­cho i wy­je­chał. Na ko­la­cjach u Oska­ra czę­sto mó­wił, zwłasz­cza po dru­giej bu­tel­ce czer­wo­ne­go wina, że wo­lał­by słu­żyć w jed­no­st­ce bo­jo­wej. Ostat­nio na ko­la­cje do Oska­ra przy­cho­dzi­ło wie­lu ofi­ce­rów po­lo­wych We­hr­mach­tu i SS wy­co­fu­ją­cych się jed­no­stek, a ich roz­mo­wy przy sto­le za­wsze pod­sy­ca­ły bi­tew­ny za­pał Lie­pol­da. On nie miał tylu do­wo­dów, co po­zo­sta­li go­ście, że już jest po wszyst­kim. Jest mało praw­do­po­dob­ne, aby Lie­pold przed spa­ko­wa­niem wa­li­zek zaj­rzał do Has­se­bro­ec­ka. Łącz­ność te­le­fo­nicz­na była nie­pew­na, Ro­sja­nie bo­wiem okrą­ży­li Wro­cław i znaj­do­wa­li się o spa­ce­rek od Gross-Ro­sen. Ale na­wet w biu­rze Has­se­bro­ec­ka prze­nie­sie­nie Lie­pol­da ni­ko­go by nie zdzi­wi­ło, po­nie­waż i tam wy­gła­szał swe pa­trio­tycz­ne fra­ze­sy. Na miej­scu Lie­pol­da po­sta­wio­no obe­rschar­füh­re­ra Motz­ka, a on sam od­je­chał na front; twar­do­gło­wy, któ­re­go ży­cze­nie się speł­ni­ło.


Oskar nie cze­kał bier­nie na ko­niec. W pierw­szych dniach maja od­krył ja­kimś spo­so­bem – może na­wet przez te­le­fon z Brna, gdzie li­nie na­dal dzia­ła­ły – że po­rzu­co­no je­den z ma­ga­zy­nów, z któ­rym czę­sto miał do czy­nie­nia. Z kil­ko­ma więź­nia­mi po­je­chał cię­ża­rów­ką na sza­ber. Na dro­dze wio­dą­cej na po­łu­dnie znaj­do­wa­ło się wie­le za­pór dro­go­wych, ale przy każ­dej ma­chał swy­mi osza­ła­mia­ją­cy­mi do­ku­men­ta­mi ze sfał­szo­wa­ny­mi pie­cząt­ka­mi i pod­pi­sa­mi naj­wyż­szych, jak po­tem na­pi­sze, władz SS i po­li­cji Mo­raw i Czech. Kie­dy przy­by­li pod ma­ga­zyn, zo­ba­czy­li, że jest on oto­czo­ny mo­rzem ognia. W są­siedz­twie pod­pa­lo­no ma­ga­zy­ny woj­sko­we, do tego do­cho­dzi­ły bom­bar­do­wa­nia bom­ba­mi za­pa­la­ją­cy­mi. Od stro­ny cen­trum mia­sta, gdzie cze­cho­sło­wac­kie pod­zie­mie wal­czy­ło z gar­ni­zo­nem o każ­dy dom, sły­chać było strza­ły. Schin­dler ka­zał wje­chać ty­łem pod ram­pę ma­ga­zy­nu, wy­wa­żył drzwi i od­krył, że wnę­trze jest wy­peł­nio­ne pa­pie­ro­sa­mi mar­ki „Egip­skie”.

Po­mi­mo tak lek­ko­myśl­ne­go sza­bru Oskar był wy­stra­szo­ny po­gło­ska­mi ze Sło­wa­cji, że Ro­sja­nie bez­kry­tycz­nie i nie­for­mal­nie wy­ko­nu­ją eg­ze­ku­cje na cy­wil­nych Niem­cach. Słu­cha­ne co wie­czór BBC uspo­ka­ja­ło go wia­do­mo­ścia­mi, że woj­na praw­do­po­dob­nie skoń­czy się, za­nim ja­kiś Ro­sja­nin po­ka­że się w oko­li­cach Zwit­tau.

Więź­nio­wie rów­nież mie­li po­śred­ni do­stęp do BBC i wie­dzie­li, jaka jest sy­tu­acja. Przez cały czas trwa­nia Brin­n­litz tech­ni­cy ra­dio­wi Ze­non Szen­wich i Ar­tur Rab­ner cią­gle trzy­ma­li u sie­bie „w na­pra­wie” któ­ryś z od­bior­ni­ków Oska­ra. W spa­wal­ni, o dru­giej po po­łu­dniu, Ze­non słu­chał przez słu­chaw­ki ser­wi­su wia­do­mo­ści, po­dob­nie o dru­giej po pół­no­cy. Pew­nej nocy es­es­man, któ­ry za­no­sił ja­kąś wia­do­mość do biu­ra, za­stał trzech z nich przy od­bior­ni­ku.

– Na­pra­wia­li­śmy Herr Di­rek­to­ro­wi ra­dio – po­wie­dzie­li mu – i wła­śnie je uru­cho­mi­li­śmy.

Na po­cząt­ku roku więź­nio­wie ocze­ki­wa­li, że Mo­ra­wy zaj­mą Ame­ry­ka­nie. Eisen­ho­wer stał jed­nak twar­do nad Łabą – z cze­go pły­nął wnio­sek, że Mo­ra­wy za­gar­ną Ro­sja­nie. Naj­bliż­szy Oska­ro­wi krąg więź­niów ukła­dał dla nie­go po he­braj­sku list wy­ja­śnia­ją­cy jego dzia­łal­ność. Mógł się przy­dać, gdy­by przed­sta­wio­no go woj­skom ame­ry­kań­skim, w któ­rych było wie­lu Ży­dów, a na­wet po­ło­wi ra­bi­ni. Stern i Oskar uzna­li za­tem za ko­niecz­ne, by Herr Di­rek­tor prze­do­stał się do Ame­ry­ka­nów. Czę­ścio­wo na de­cy­zję Oska­ra wpły­nę­ły ty­po­we środ­ko­wo­eu­ro­pej­skie wy­obra­że­nia na te­mat Ro­sjan – że są to bar­ba­rzyń­cy, lu­dzie o dziw­nej re­li­gii i nie­pew­nym czło­wie­czeń­stwie. Ale nie­za­leż­nie od tego, je­śli wie­rzyć nie­któ­rym do­nie­sie­niom ze wscho­du, miał ra­cjo­nal­ne pod­sta­wy się bać.

Ale nie był tym przy­bi­ty. Kie­dy siód­me­go maja nad ra­nem do­tar­ła do nie­go przez BBC wia­do­mość o nie­miec­kiej ka­pi­tu­la­cji, nie spał i był pe­łen go­rącz­ko­we­go ocze­ki­wa­nia. Woj­na w Eu­ro­pie mia­ła się skoń­czyć o pół­no­cy na­stęp­ne­go dnia, we wtor­ko­wą noc 8 maja. Oskar obu­dził Emi­lię, a Stern, któ­ry nie zmru­żył oka, zo­stał we­zwa­ny do biu­ra, żeby po­móc dy­rek­to­ro­wi w ob­le­wa­niu. Stern mógł te­raz za­ob­ser­wo­wać, że Oskar nie oba­wiał się gar­ni­zo­nu SS, ale był­by za­nie­po­ko­jo­ny, gdy­by wie­dział, w jaki spo­sób pew­ność ta zo­sta­nie tego dnia za­de­mon­stro­wa­na.

Na hali więź­nio­wie pra­co­wa­li na­dal. Może na­wet le­piej niż przed­tem. Ale oko­ło po­łu­dnia dy­rek­tor zni­we­czył po­zo­ry nor­mal­nej pra­cy, pusz­cza­jąc przez gło­śni­ki za­in­sta­lo­wa­ne w ca­łym obo­zie prze­mó­wie­nie Chur­chil­la. Lu­tek Fe­igen­baum, któ­ry znał an­giel­ski, stał przy swej ma­szy­nie onie­mia­ły. Dla in­nych tu­bal­ny, po­chrzą­ku­ją­cy głos bry­tyj­skie­go pre­mie­ra był pierw­szym, jaki sły­sze­li w ję­zy­ku, któ­rym będą się po­tem po­słu­gi­wa­li w No­wym Świe­cie. Ten cha­rak­te­ry­stycz­ny głos, zna­ny rów­nie do­brze jak głos nie­ży­ją­ce­go Już Füh­re­ra, po­pły­nął do bram i za­ata­ko­wał wie­że straż­ni­cze; ale SS przy­ję­ło go trzeź­wo. Nie zwra­ca­ło już uwa­gi na obóz. Ich wzrok, po­dob­nie jak wzrok Oska­ra, spo­czy­wał – tyl­ko z dużo więk­szą uwa­gą – na Ro­sja­nach. We­dług wcze­śniej­sze­go te­le­gra­mu Has­se­bro­ec­ka po­win­ni byli za­jąć się ko­pa­niem gro­bów w zie­lo­nych la­sach. Za­miast tego, peł­niąc do pół­no­cy war­tę, pa­trzy­li na ciem­ną ścia­nę lasu i za­sta­na­wia­li się, czy są tam par­ty­zan­ci. Na po­ste­run­ku trzy­mał ich Obe­rschar­füh­rer Mot­zek oraz po­czu­cie obo­wiąz­ku. Obo­wią­zek bo­wiem – co na pro­ce­sach bę­dzie pod­kre­śla­ne przez wie­lu ich do­wód­ców – sta­no­wił du­cha SS.


Pod­czas nie­spo­koj­nych dwóch dni po­mię­dzy ogło­sze­niem po­ko­ju a jego usta­no­wie­niem je­den z więź­niów, ju­bi­ler Licht, pra­co­wał nad pre­zen­tem dla Oska­ra, czymś bar­dziej eks­pre­syj­nym niż me­ta­lo­we puz­der­ko na spin­ki. Licht miał do dys­po­zy­cji pew­ną ilość zło­ta. Zło­to do­star­czył Je­reth. Było już usta­lo­ne – ro­zu­mie­li to na­wet bu­dzy­nia­cy, za­przy­się­że­ni mark­si­ści – że po pół­no­cy Oskar musi ucie­kać. Po­trze­ba uświet­nie­nia uciecz­ki małą ce­re­mo­nią ab­sor­bo­wa­ła gru­pę bli­skich Oska­ro­wi lu­dzi – Ster­na, Fin­de­ra, Gar­de­go, Bej­skich, Pem­pe­ra. Za­dzi­wia­ją­ce, że w mo­men­cie kie­dy sami jesz­cze nie byli pew­ni, czy do­cze­ka­ją po­ko­ju, mar­twi­li się po­że­gnal­ny­mi pre­zen­ta­mi.

Je­dy­nym ma­te­ria­łem, jaki znaj­do­wał się pod ręką, z któ­re­go moż­na było zro­bić po­da­ru­nek, był nie­szla­chet­ny me­tal. To wła­śnie Je­reth za­pro­po­no­wał coś lep­sze­go. Otwo­rzył usta i po­ka­zał swój zło­ty mo­stek. Bez Oska­ra, po­wie­dział, SS i tak by wzię­ło ten prze­klę­ty mo­stek. Moje zęby – mó­wił – le­ża­ły­by so­bie w ja­kimś ma­ga­zy­nie SS ra­zem ze zło­tym uzę­bie­niem nie­zna­jo­mych lu­dzi z Lu­bli­na, Ło­dzi, Lwo­wa.

Była to oczy­wi­ście sto­sow­na ofia­ra i Je­reth na­sta­wał. Dał so­bie wy­cią­gnąć mo­stek więź­nio­wi, któ­ry miał kie­dyś ga­bi­net den­ty­stycz­ny w Kra­ko­wie. Licht sto­pił zło­to i do po­łu­dnia 8 maja wy­gra­we­ro­wał we­wnątrz pier­ście­nia in­skryp­cję po he­braj­sku. Był to ten sam wer­set z Tal­mu­du, któ­ry Stern za­cy­to­wał Oska­ro­wi w biu­rze Bu­ch­he­iste­ra w paź­dzier­ni­ku 1939 roku. „Kto ra­tu­je jed­no ży­cie, ra­tu­je świat cały”.

Tego sa­me­go po­po­łu­dnia w jed­nym z fa­brycz­nych ga­ra­ży dwóch więź­niów zdej­mo­wa­ło ta­pi­cer­kę z pod­ło­gi i drzwi Oska­ro­we­go mer­ce­de­sa, wsu­wa­ło pod nią wo­recz­ki z dia­men­ta­mi dy­rek­to­ra i mo­co­wa­ło skó­rza­ne obi­cia tak, by nie po­zo­sta­wić wy­brzu­szeń. Dla nich rów­nież był to dziw­ny dzień. Kie­dy wy­szli z ga­ra­żu, za wie­ża­mi straż­ni­czy­mi, na któ­rych sta­ły na­ła­do­wa­ne, ale dziw­nie nie­sku­tecz­ne span­dau-y, za­cho­dzi­ło już słoń­ce; wy­glą­da­ło tak, jak­by cały świat cze­kał na de­cy­du­ją­ce sło­wo.

Sło­wo to zo­sta­ło wy­po­wie­dzia­ne wie­czo­rem. Oskar ka­zał ko­men­dan­to­wi ze­brać więź­niów w głów­nej hali fa­bry­ki – tak jak to było w dniu jego uro­dzin. I tak jak wte­dy obec­ni byli nie­miec­cy in­ży­nie­ro­wie i se­kre­tar­ki – tyle że te­raz mie­li go­to­wy plan uciecz­ki. Sta­ła wśród nich In­grid, jego sta­ra przy­ja­ciół­ka. Nie wy­je­dzie z Brin­n­litz w to­wa­rzy­stwie Schin­dle­ra. Uciek­nie z bra­tem, oku­la­łym od rany mło­dym we­te­ra­nem wo­jen­nym. Jest mało praw­do­po­dob­ne, aby Oskar po­zwo­lił swej by­łej ko­chan­ce opu­ścić Brin­n­litz bez środ­ków, za któ­re mo­gła­by ku­pić ży­cie: tyle prze­cież za­dał so­bie tru­du, by za czar­no­ryn­ko­we to­wa­ry do­star­czyć swym więź­niom broń… Z pew­no­ścią spo­tka­ją się póź­niej gdzieś na Za­cho­dzie jako przy­ja­cie­le.

Wo­kół wiel­kiej hali, tak jak w dniu uro­dzin Oska­ra, sta­li uzbro­je­ni straż­ni­cy. Woj­na mia­ła trwać jesz­cze tyl­ko sześć go­dzin, ale es­es­ma­ni przy­się­ga­li, że ni­g­dy i w żad­nym wy­pad­ku od niej nie od­stą­pią. Pa­trząc na nich, więź­nio­wie pró­bo­wa­li oce­nić ich stan du­cha.

Kie­dy ogło­szo­no, że Herr Di­rek­tor raz jesz­cze prze­mó­wi, dwie więź­niar­ki, pan­na Wa­id­man i pani Ber­ger, po­bie­gły po ołów­ki, żeby no­to­wać. To im­pro­wi­zo­wa­ne prze­mó­wie­nie, wy­gło­szo­ne przez czło­wie­ka, któ­ry wie­dział, że wkrót­ce sta­nie się ucie­ki­nie­rem, bar­dziej przy­ku­wa­ło uwa­gę w ory­gi­nal­nej wer­sji mó­wio­nej niż czy­ta­ne ze ste­no­gra­mu pań Wa­id­man i Ber­ger. Na­wią­zy­wa­ło do te­ma­tów po­ru­szo­nych w jego mo­wie uro­dzi­no­wej, lecz tym ra­zem zda­wa­ło się roz­strzy­gać je za­rów­no dla więź­niów, jak i dla Niem­ców. Usta­na­wia­ło więź­niów spad­ko­bier­ca­mi no­wej ery; po­twier­dza­ło, że wszy­scy inni – SS, on sam, Emi­lia, Fuchs, Scho­en­brun – po­trze­bu­ją te­raz ra­tun­ku.

„Wła­śnie ogło­szo­no – mó­wił Oskar – bez­wa­run­ko­we pod­da­nie się Nie­miec. Po sze­ściu la­tach okrut­nych mor­dów do­ko­ny­wa­nych na isto­tach ludz­kich opła­ku­je­my ofia­ry, a Eu­ro­pa pró­bu­je po­wró­cić do po­ko­ju i po­rząd­ku. Chciał­bym zwró­cić się do was z proś­bą o bez­wa­run­ko­wy po­rzą­dek i dys­cy­pli­nę – do wszyst­kich was, któ­rzy­ście ra­zem ze mną mar­twi­li się przez wie­le cięż­kich lat – po to, by­ście mo­gli prze­żyć chwi­lę obec­ną i w cią­gu kil­ku dni po­wró­cić do swo­ich znisz­czo­nych i ogra­bio­nych do­mów, szu­ka­jąc tych z wa­szych ro­dzin, któ­rzy prze­ży­li. W ten spo­sób za­po­bie­gnie­cie pa­ni­ce, któ­rej skut­ków nie moż­na prze­wi­dzieć”.

Oczy­wi­ście nie cho­dzi­ło mu o pa­ni­kę wśród więź­niów. Miał na my­śli pa­ni­kę gar­ni­zo­nu, pa­ni­kę wśród lu­dzi, któ­rzy sta­li pod ścia­na­mi. Za­chę­cał es­es­ma­nów, by ode­szli, a więź­niów, by im na to po­zwo­li­li. Ge­ne­rał Mont­go­me­ry – mó­wił – do­wód­ca, sprzy­mie­rzo­nych sił lą­do­wych, ob­wie­ścił, że po­win­ni­śmy trak­to­wać po­ko­na­nych w ludz­ki spo­sób, że każ­dy, osą­dza­jąc Niem­ców, musi roz­róż­nić mię­dzy winą i obo­wiąz­kiem. „Żoł­nie­rze na fron­cie, jak i wszy­scy ma­lucz­cy, któ­rzy speł­nia­li swój obo­wią­zek, nie będą od­po­wie­dzial­ni za to, co zro­bi­ła gru­pa lu­dzi na­zy­wa­ją­ca się Niem­ca­mi”.

Wy­gła­szał mowę obroń­czą, jaką każ­dy wię­zień, któ­ry prze­ży­je tę noc, bę­dzie sły­szał ty­sią­ce razy w nad­cho­dzą­cej epo­ce. Miał pra­wo ją wy­gła­szać i miał pra­wo ocze­ki­wać, że ta mowa zo­sta­nie wy­słu­cha­na przy­naj­mniej z to­le­ran­cją. Miał to pra­wo, po­nie­waż jak mało kto so­bie na nią za­pra­co­wał.

„Fakt, że mi­lio­ny z was, wasi ro­dzi­ce, dzie­ci i bra­cia, zo­sta­li zli­kwi­do­wa­ni, po­tę­pia­ły ty­sią­ce Niem­ców, a mi­lio­ny z nich na­wet te­raz nie wie­dzą, ja­kie były roz­mia­ry tych zbrod­ni”. W Da­chau i w Bu­chen­wal­dzie zna­le­zio­no do­ku­men­ty i akta. Ich szcze­gó­ły trans­mi­to­wa­no przez BCC. Dla wie­lu Niem­ców – mó­wił Oskar – była to pierw­sza wia­do­mość o „tej mon­stru­al­nej zbrod­ni”. Dla­te­go bła­gał ich jesz­cze raz, by za­cho­wy­wa­li się hu­ma­ni­tar­nie i spra­wie­dli­wie, by po­zo­sta­wi­li wy­mie­rza­nie spra­wie­dli­wo­ści tym, któ­rzy zo­sta­li do tego upo­waż­nie­ni.

„Je­że­li mu­si­cie oskar­żyć ja­kąś oso­bę, rób­cie to w od­po­wied­nim miej­scu. Bo w no­wej Eu­ro­pie będą sę­dzio­wie, nie­prze­kup­ni sę­dzio­wie, któ­rzy was wy­słu­cha­ją”.

Na­stęp­nie za­czął mó­wić o swych związ­kach z więź­nia­mi w ubie­głym roku. Jego głos brzmiał nie­mal sen­ty­men­tal­nie, ale prze­cież oba­wiał się, aby nie są­dzo­no go w jed­nym wor­ku z Götha­mi i Has­se­bro­ec­ka­mi.

„Wie­lu z was wie o prze­śla­do­wa­niach, szy­ka­nach i prze­szko­dach, któ­re mu­sia­łem prze­zwy­cię­żać przez wie­le lat po to, by za­trzy­mać mo­ich pra­cow­ni­ków. O ile wy­star­cza­ją­co trud­no było bro­nić nie­wiel­kich praw ro­bot­ni­ka pol­skie­go, utrzy­mać dla nie­go pra­cę i za­po­biec przy­mu­so­we­mu wy­sła­niu do Rze­szy, bro­nić do­mów ro­bot­ni­ków i ich skrom­ne­go do­byt­ku, o tyle wal­ka w obro­nie ro­bot­ni­ka ży­dow­skie­go czę­sto wy­da­wa­ła się zu­peł­nie nie­moż­li­wa”.

Opi­sał trud­no­ści i po­dzię­ko­wał więź­niom za po­moc w za­spo­ka­ja­niu żą­dań władz zbro­je­nio­wych. Wo­bec bra­ku pro­duk­cji w Brin­n­litz sło­wa wdzięcz­no­ści mo­gły brzmieć iro­nicz­nie. Ale nie były szy­der­stwem. Sio­wa dy­rek­to­ra zna­czy­ły: Dzię­ku­ję wam za to, że po­mo­gli­ście mi wy­strych­nąć ten sys­tem na dud­ka.

Na­stęp­nie wy­sto­so­wał apel w obro­nie miej­sco­wej lud­no­ści. „Je­śli za parę dni otwo­rzą się przed wami wro­ta wol­no­ści, po­my­śl­cie, co wie­lu lu­dzi z są­siedz­twa zro­bi­ło, by wam po­móc, do­star­cza­jąc do­dat­ko­we je­dze­nie i ubra­nie. Zro­bi­łem wszyst­ko, aby zdo­być dla was do­dat­ko­we je­dze­nie, i zo­bo­wią­zu­ję się zro­bić w przy­szło­ści wszyst­ko, żeby was chro­nić i za­pew­nić wam chleb po­wsze­dni. Będę na­dal ro­bił dla was wszyst­ko, co mogę, do pięć po dwu­na­stej w nocy.

Nie chodź­cie do oko­licz­nych do­mów ra­bo­wać i gra­bić. Udo­wod­nij­cie, że je­ste­ście god­ni mi­lio­nów wa­szych ofiar, i po­wstrzy­maj­cie się od wszel­kich in­dy­wi­du­al­nych ak­tów ze­msty i ter­ro­ru”.

Przy­znał, że więź­nio­wie ni­g­dy nie byli mile wi­dzia­ni w tych oko­li­cach. „Ży­dów Schin­dle­ra nie chcia­no w Brin­n­litz. Ale są wyż­sze cele niż lo­kal­na ze­msta. Wie­rzę, że wasi kapo i maj­stro­wie będą na­dal utrzy­my­wa­li po­rzą­dek. Dla­te­go po­wiedz­cie o tym wa­szym lu­dziom, po­nie­waż leży to w in­te­re­sie wa­sze­go bez­pie­czeń­stwa. Po­dzię­kuj­cie mły­na­rzo­wi Daub­ko­wi, któ­re­go po­moc w do­star­cza­niu wam żyw­no­ści prze­kro­czy­ła gra­ni­ce moż­li­wo­ści. W wa­szym imie­niu po­dzię­ku­ję dziel­ne­mu in­ży­nie­ro­wi Daub­ko­wi, któ­ry zro­bił wszyst­ko, by zdo­być dla was żyw­ność.

Nie dzię­kuj­cie mi za oca­le­nie. Po­dzię­kuj­cie swo­im lu­dziom za to, że dzień i noc pra­co­wa­li, by oca­lić was od za­gła­dy. Po­dzię­kuj­cie nie­ustra­szo­ne­mu Ster­no­wi i Pem­pe­ro­wi, i kil­ku in­nym, któ­rzy my­śląc i trosz­cząc się o was, szcze­gól­nie w Kra­ko­wie, w każ­dej chwi­li na­ra­ża­li się na śmierć. Ta ho­no­ro­wa go­dzi­na spra­wia, że na­szym obo­wiąz­kiem jest strzec się i utrzy­my­wać po­rzą­dek tak dłu­go, jak zo­sta­nie­my tu­taj ra­zem. Bła­gam was, żeby na­wet po­śród was sa­mych nie po­dej­mo­wa­no de­cy­zji, któ­re nie by­ły­by ludz­kie i spra­wie­dli­we. Chciał­bym po­dzię­ko­wać moim oso­bi­stym współ­pra­cow­ni­kom za ich cał­ko­wi­te po­świę­ce­nie oka­za­ne w związ­ku z moją pra­cą”.

Jego prze­ska­ku­ją­ce z wąt­ku na wą­tek prze­mó­wie­nie, wy­czer­pu­ją­ce nie­któ­re te­ma­ty i nie­spo­dzie­wa­nie po­wra­ca­ją­ce do in­nych, osią­gnę­ło szczyt zu­chwa­ło­ści. Oskar zwró­cił się do es­es­ma­nów i po­dzię­ko­wał im za to, iż opar­li się bar­ba­rzyń­stwu zwią­za­ne­mu z ich służ­bą. Nie­któ­rzy więź­nio­wie po­my­śle­li: Nas pro­sił, że­by­śmy ich nie pro­wo­ko­wa­li. A sam co robi? SS to SS, kor­pus Götha, Joh­na, Hu­ja­ra i Sche­id­ta. Rze­czy, w ja­kich es­es­ma­na szko­lo­no, ja­kie wi­dział on i ja­kie ro­bił, wy­zna­cza­ły gra­ni­ce jego czło­wie­czeń­stwa. Ich zda­niem Oskar nie­bez­piecz­nie zbli­żał się do tych gra­nic.

„Chciał­bym – mó­wił Oskar – po­dzię­ko­wać zgro­ma­dzo­nym straż­ni­kom SS, któ­rzy bez py­ta­nia o zgo­dę zo­sta­li przy­dzie­le­ni do tej służ­by z ar­mii i ma­ry­nar­ki. Jako gło­wy ro­dzin zda­wa­li so­bie przez dłu­gi czas spra­wę z bez­sen­sow­no­ści i god­ne­go po­gar­dy cha­rak­te­ru swych za­dań. Tu­taj za­cho­wy­wa­li się w spo­sób wy­jąt­ko­wo ludz­ki i po­praw­ny”.

Tym, cze­go więź­nio­wie, prze­ra­że­ni po­mi­mo po­dzi­wu dla zim­nej krwi dy­rek­to­ra, nie spo­strze­gli, było to, iż Oskar koń­czył pra­cę, któ­rą za­czął w wie­czór swych uro­dzin. Roz­pra­wiał się mia­no­wi­cie z SS jako woj­skiem. Bo je­śli sta­li tam spo­koj­nie i ły­ka­li to, co Oskar mó­wił, nie po­zo­sta­wa­ło im już nic in­ne­go, jak tyl­ko odejść.

„W koń­cu pro­szę was wszyst­kich o trzy mi­nu­ty ci­szy dla uczcze­nia pa­mię­ci tych nie­zli­czo­nych ofiar, któ­re przez te okrut­ne lata zgi­nę­ły”.

Usłu­cha­li go. Obe­rschar­füh­rer Mot­zek i He­le­na Hirsch, Lu­sia, któ­ra wy­szła z piw­ni­cy do­pie­ro w ostat­nim ty­go­dniu, Scho­en­brun, Emi­lia i Gold­berg. Ci, któ­rzy spraw­dza­li upływ cza­su, ci, któ­rzy wy­cze­ki­wa­li na mo­ment uciecz­ki. Wśród wiel­kich „Hi­lo­sów”, u kre­su naj­ha­ła­śliw­szej z wo­jen – za­cho­wy­wa­li ci­szę.

Kie­dy trzy mi­nu­ty mi­nę­ły, es­es­ma­ni szyb­ko opu­ści­li halę. Więź­nio­wie po­zo­sta­li. Roz­glą­da­li się wo­kół i za­sta­na­wia­li, czy są tu wresz­cie go­spo­da­rza­mi. Gdy Oskar i Emi­lia po­szli do miesz­ka­nia, by się spa­ko­wać, więź­nio­wie za­stą­pi­li im dro­gę. Wrę­czo­no im pier­ścień Lich­ta. Oskar po­dzi­wiał go przez chwi­lę; po­ka­zał in­skryp­cję i po­pro­sił Ster­na o prze­tłu­ma­cze­nie. Za­py­tał, skąd wzię­li zło­to, i do­wie­dział się, że był to mo­stek Je­re­tha. Ocze­ki­wa­li, że się ro­ze­śmie­je. Je­reth był człon­kiem de­le­ga­cji. Przy­go­to­wa­ny na wy­mów­ki, już bły­skał reszt­ka­mi swych od­sło­nię­tych zę­bów. Ale Oskar był po­waż­ny; uro­czy­ście, po­wo­li wło­żył pier­ścień na pa­lec. Cho­ciaż nikt jesz­cze do­brze so­bie z tego nie zda­wał spra­wy, w tej wła­śnie chwi­li sta­li się oni z po­wro­tem sobą, a Oskar był te­raz za­leż­ny od ich pre­zen­tów.

Загрузка...