Mężczyzna ostrożnie prowadził swoje volvo. Wracał do domu później niż zwykle. Nie lubił zakłóceń w rozkładzie dnia, ale musiał pogodzić się z istniejącym stanem rzeczy. Pojawił się pewien problem.
Trzypasmowa ulica, którą jechał była przyjemna, a dobrze utrzymane, odsunięte od drogi domy, leżały pośród aksamitnie zielonych trawników. Drogie samochody stały na podjazdach, a ogrodnicy prześcigali się w doskonałości, zastępując martwe wiosenne kwiaty roślinami lata.
Dom mężczyzny leżał na końcu alei, naprzeciwko pustej parceli, oddzielony od sąsiednich posesji krzaczastym ekranem z leilani. Nie był to żywopłot jego marzeń, ale posiadał tę zaletę, że rósł szybko i gęsto. W tym wypadku musiał poświęcić piękno na rzecz praktyczności. Wynagrodził to sobie w pozostałej części ogrodu, który był wzorcowy, był jego dumą i radością.
Zaparkował swoje volvo w garażu. Zgasił silnik i wcisnął przycisk automatycznych drzwi, czekając aż wrota zamkną się do końca. Dopiero wtedy wysiadł z wozu.
Wziął z tylnego siedzenia czerwone pudełko przypominające segregator, zatrzasnął drzwiczki i starannie zamknął samochód.
Zamki w drzwiach prowadzących do domu należały do najdroższych i najbardziej skomplikowanych. Wyjął klucze, otworzył oba, wszedł do środka i zamknął je za sobą. Zasunął obie zasuwy, z których jedna wchodziła w podłogę, druga w ścianę.
Jednym spojrzeniem objął schludną pralnię, wyłożoną białymi kafelkami. Piwnica była dokładnie w takim stanie, w jakim ją zostawił.
Przeszedł do holu i starannie obejrzał frontowe drzwi. Wszystkie zamki były zamknięte, zasuwy zasunięte.
Zadowolony z inspekcji stanu bezpieczeństwa, skierował się do wyłożonego boazerią gabinetu i postawił segregator na biurku. Zirytowany podszedł do regału z książkami i przestawił parę z nich, odłożonych do przeczytania.
Przy okazji poukładał również długopisy w plastikowym pojemniku, oddzielając czerwone od niebieskich i czarnych. Nie mógł pracować, dopóki wszystko nie było idealnie wysprzątane. Na tip top, jak mawiał jego ojciec, oficer marynarki wojennej.
Przynajmniej oficerem marynarki wojennej nazywał ojca wobec obcych, co częściowo pokrywało się z prawdą. Już jako młody porucznik jego ojciec miał problemy z piciem. Zdarzały się incydenty: barowe burdy, bójki w obcych portach, pijaństwo na służbie. Otrzymał ostrzeżenie. Zdarzył się o jeden incydent za dużo; pobił kobietę, prostytutkę w San Diego, omal jej nie zabił. Został niesławnie usunięty z marynarki.
On miał wtedy sześć lat. Matka powiedziała mu prawdę dużo później, nigdy natomiast nie zwierzyła się sąsiadom. Podtrzymywała legendę męża-oficera, podczas gdy mąż tłukł się od jednej posady komiwojażerskiej do drugiej, wiecznie w drodze i wiecznie za kierownicą.
Nie był to jedyny rodzinny sekret.
Chłopak sypiał z matką w jednym łóżku odkąd wyrósł z pieluszek. I serdecznie tego nie znosił. Była potężną kobietą o wielkich obwisłych piersiach, które podtykała mu do ssania nawet wtedy, gdy już nie chciał mleka. I, o wstydzie, przez cały okres jego dojrzewania.
– No, zrób to! – popędzała go, wpychając w jego niechętne usta gigantyczną brązową brodawkę – musisz uwolnić mnie od tego mleka. Zresztą, to wszystko twoja wina. To przez ciebie tak się roztyłam. Przez ciebie twój ojciec już mnie nie chce.
Duszny zapach kobiecego ciała zdawał się go spowijać. Wyczuwał, jak matka porusza rękami pod swoją koszulą nocną. Jęczała i drżała.
– Co robisz?! – zawołał przerażony, odrywając usta, ale ona przyciągnęła jego głowę.
– Po prostu rób, co ci każę – rozkazała, a kiedy się wyrywał, ze złością uderzyła go w twarz. – Rób, co każę albo wygarbuję ci skórę! – syknęła, drżąc z podniecenia, kiedy zabrał się znów do ssania. I zaczęła go dotykać.
Ale o tym nie chciał myśleć.
Jego sypialnia była równie nieskazitelna, jak reszta domu. Gładki beżowy dywan, proste drewniane łóżko i nocny stolik ze szklanym blatem. Łóżko pojedyncze, mdliło go z obrzydzenia na myśl o tym, że ktoś mógłby leżeć obok. Pokój należał wyłącznie do niego.
Zdjął tweedową marynarkę i powiesił ją starannie w szafie. Zsunął szare flanelowe spodnie i powiesił obok marynarki. Potem przyszła kolej na koszulę i slipy, które wrzucił do kosza na brudną bieliznę. Wziął długi prysznic.
Po kąpieli wytarł się ręcznikiem i zbadał swoje nagie ciało w lustrze. Był niski i przysadzisty, ramiona miał szerokie, co było wynikiem podnoszenia ciężarów w młodości. W przeciwieństwie do gęstych włosów na głowie, co miesiąc farbowanych na ciemny brąz w zakładzie fryzjerskim w centrum Bostonu, włosy na klatce piersiowej były siwe. Zarost również. Kiedy w wieku dwudziestu sześciu lat zaczął siwieć, uważał, że wygląda atrakcyjnie. Dystyngowanie, takiego słowa używał w odniesieniu do samego siebie. Ale wkrótce był zmuszony przyznać, że przedwczesna siwizna oznacza przedwczesne starzenie i farbował włosy na brąz.
W niczym nie przypominał mężczyzny z portretu pamięciowego. Uśmiechnął się na tę myśl. No, w niczym, to zbyt wiele powiedziane. Oczy były jednak podobne. Z tym że wybierając się na polowanie zawsze zakładał kontaktówki.
Wziął z toaletki okulary w ciężkich oprawkach, włożył je na nos, potem rozdzielił grzebieniem włosy i starannie zaczesał je na lewą stronę. Naturalnie, kiedy zdjął czarną kominiarkę, grube sztywne włosy stanęły na sztorc, tak jak na portrecie. Nie leżały gładko przy czaszce jak zwykle, leciutko wypomadowane.
Poza ogólnym zarysem, twarz na portrecie w niczym nie przypominała jego własnej.
Miał wprawdzie szerokie brwi, ale usta były jedną wielką pomyłką, podobnie zresztą jak szczęka. Roześmiał się głośno na tę myśl. Był o tyle mądrzejszy od gliniarzy. Nigdy go nie złapią, nawet za milion lat.
Wolał słowo „polowanie” niż „osaczanie”, którego używała policja. Był myśliwym, szukającym cennej zdobyczy. Polowanie trochę trwało, ponieważ był wybredny, a poza tym lubił te poszukiwania. Wiedział dokładnie, czego mu trzeba. Potem była radość pościgu, perwersyjna przyjemność czerpana z faktu, że kobieta nie wiedziała, że on zna ją niemal równie intymnie jak ona sama. A potem moment uderzenia. Piękna chwila.
Naciągnął czarne bawełniane spodnie od dresu, białą koszulę polo, trampki i wyszedł do holu. Zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami. Spoglądał na nie z namysłem przez dłuższy czas, zdecydował, że dziś ich nie otworzy. Nie było potrzeby.
Wróciwszy do kuchni, zajrzał do lodówki. Zjadł już kolację w małym bistro, jednym z kilku, w których lubił bywać, gdzie go znali, ponieważ przychodził regularnie, i gdzie nikomu nie przeszkadzało, że jadał samotnie. Zawsze wypijał kieliszek czerwonego wina i zawsze zamawiał tłuczone kartofle i zostawiał wysoki napiwek, co gwarantowało, że następnym razem zostanie równie dobrze obsłużony.
Dokonał przeglądu zawartości lodówki. Była tam duża butelka smirnoffa, parę butelek wody sodowej i trzy cytryny. A także wąski, stalowy nóż w plastikowej pochwie.
Wyjął smirnoffa i nalał pełen kubek. Ukroił plasterek cytryny i wrzucił do wódki. Pociągnąwszy łyk, wrócił do gabinetu i usiadł za biurkiem.
Z szuflady biurka wyjął oprawioną fotografię i postawił przed sobą. Szkło było rozbite, ale na upartego można jeszcze było rozpoznać twarz kobiety: mięsistą, srogą, bez uśmiechu. Mężczyzna wzniósł toast.
„Za matkę, dzięki której wszystko to stało się możliwe” – powiedział. Potem jednym haustem opróżnił kubek.
Wyjął papiery z segregatora i zatonął w nich bez reszty. Były to wycinki prasowe dotyczące zgwałcenia i zamordowania Summer Young. Przeczytał je chciwie, mnóstwo czasu poświęcając na przestudiowanie każdego szczegółu relacji.
Na widok portretu pamięciowego, ponownie się uśmiechnął.
Potem wyjął z szuflady tuzin fotografii i rozłożył je na blacie. Wstał i poszedł do kuchni ponownie napełnić kubek.
Usiadł za biurkiem i wlepił wzrok w fotografie. Wszystkie przedstawiały młode kobiety. Zerknął z ukosa na zdjęcie matki, czując na sobie jej wzrok. Wyciągnął rękę i z trzaskiem odwrócił portret twarzą do dołu. Zaklął, kiedy odłamek szkła wbił mu się w palec. Chowając twarz matki do szuflady, wsadził zakrwawiony kciuk do ust.
Fotografie kobiet znów pochłonęły całą jego uwagę. Zrobił te zdjęcia z samochodu, dziewczęta były nieświadome faktu, że są fotografowane. Na niektórych zdjęciach szły w jego stronę, na innych widać je było od tyłu.
Siedział tak bardzo długo, podnosząc zdjęcia do oczu, studiując każdy szczegół, porównując. W końcu zakreślił flamastrem wybraną dziewczynę.
Wsunął papiery i zdjęcia z powrotem do biurka i zamknął szufladę na klucz.
Następnie odniósł segregator do drewnianej szafki w kącie gabinetu, w której znajdowały się już dwa podobne segregatory.
Gwiżdżąc opuścił pokój, minął hol i wrócił do piwnicy. Z garażu zabrał sekator i poszedł do ogrodu na tyłach domu. Ogród był równie nieskazitelny jak dom, każdy kwiatek rósł na swoim miejscu, o chwastach nie mogło być nawet mowy. Mężczyzna pochylał się nad różami od czasu do czasu przycinając jakąś łodygę.
Jak zwyczajny mieszkaniec przedmieścia w ładny, majowy wieczór. Zwyczajny, jeżeli nie liczyć zamkniętego pokoju w jego domu. I majtek Summer Young w kieszeni spodni. Od czasu do czasu przerywał pracę i wsuwał rękę do kieszeni. To mu na razie wystarczało.