Atmosfera w studio była napięta, wszyscy mieli łzy w oczach, nawet członkowie ekipy, starzy wyjadacze, którzy niejedno już widzieli, wszyscy, z wyjątkiem Mal i rodziny zamordowanych.
Mal pomyślała, że nigdy nie zapomni złączonych dłoni rodziców Summer Young. Te splecione palce, jakby chcieli się upewnić, że mają jeszcze siebie, mają po co żyć, choć to życie nigdy już nie będzie takie jak przedtem, były symbolem męstwa. Rozpacz wyzierała z ich oczu, ale w głosie brzmiała determinacja schwytania gwałciciela i mordercy, który nazywał sam siebie człowiekiem.
Mal miała nadzieję, że ludzie oglądający program będą o tym pamiętali.
Choć drżała wewnętrznie z napięcia i wyczerpania, nie poddała się zmęczeniu i całą uwagę poświęciła rodzinom. Rozmawiała z nimi, pogratulowała im ponownie odwagi, podziękowała za pomoc.
– Tobie powinniśmy podziękować, Mallory – powiedziała pani Walker i jej mizerna twarz rozjaśniła się chochlikowatym uśmiechem Suzie Walker. – Bez pani, my rodzice nie moglibyśmy się wypowiedzieć. Teraz wszyscy ci ludzie będą wiedzieli, jak to jest, kiedy córkę spotyka taki los. Może dzięki temu, kiedy złapią mordercę i postawią go przed sądem, nasze dziewczęta nie zostaną zagubione w prawniczych bataliach. Pozostaną ludźmi, zniszczonymi przez zabójcę dla jego potwornej przyjemności.
– Nie zostaną zapomniane – powiedziała Mal z powagą. – To mogę pani obiecać.
Przywołała Harry’ego, żeby porozmawiał z Youngami. Nie wspomniał już o mordercy.
Uznał, że byłoby to ponad ludzką wytrzymałość. Widać było, że rodzice Summer chcą już tylko się pożegnać i dostać do hotelu.
– Myśleliśmy o założeniu klubu, czy stowarzyszenia – powiedział Harry’emu ojciec Summer Young. – Wie pan, dla ludzi, którzy stracili córki w taki sposób.
Moglibyśmy się spotykać, rozmawiać o tym. Byłaby to swego rodzaju terapia grupowa.
Kiedy odjechali, Mal osunęła się na twardą kanapkę na planie. Pogaszono światła i znalazła się w półcieniu. Pochyliła się i wsadziła głowę między kolana, bliska omdlenia. Zmęczenie spowiło ją, niby gruby koc, członki wydawały się jak z ołowiu. Nie mogłaby wstać, nawet gdyby chciała.
Harry zobaczył ją samotnie siedzącą w półmroku. Usiadł obok, położył dłoń na jej miękkich włosach. Przesunął palcami po szyi, delikatnie ujął kark.
– Udało ci się, Mal – powiedział cicho. – Nikt nie zrobiłby tego lepiej.
Telefony się urywają. Na policji też. Byłaś wspaniała.
Potrząsnęła wolno głową.
– Rodzice byli wspaniali, nie ja. Mieści ci się to w głowie, Harry? Byli tacy silni, mieli tyle odwagi – łzy zabrzmiały w jej głosie, przełknęła głośno ślinę.
– Modlę się, żebyście go schwytali.
– Schwytamy.
Wsparła się o niego, zupełnie rozbita. Przebyła ten dzień na kofeinie, coca-coli i snickersach, i teraz za to płaciła. Szumiało jej w głowie, nastrój wahał się między depresją a histerią.
– Chcę ci coś zaproponować – powiedział Harry. – Miałaś ciężki dzień i nic nie jadłaś. Zarezerwowałem stolik w malutkiej restauracji w Village. Jedzenie jest niewyszukane, ale dobre, nikt nas tam nie będzie niepokoił.
Podniosła na niego wzrok: w jego szarych oczach ujrzała czułość, współczucie, troskę. I coś jeszcze. Coś o wiele głębszego.
– Co ja bym bez ciebie zrobiła? – szepnęła.
Wziął ją za rękę, pomógł wstać z kanapki, otoczył silnym ramieniem i wyprowadził ze studia.
Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał odpowiedzieć na to pytanie.
Już wcześniej zadzwonił do restauracji, prosząc właściciela, żeby nie wspominał o programie, po prostu dał im najbardziej odosobniony stolik i dopilnował, żeby im nie przeszkadzano. Jego życzeniu stało się zadość.
Niska sala, urządzona w stylu francuskiego wiejskiego domu, miała swoisty charakter. Stoły nakryto prostymi obrusami w kolorze starych terakotowych fresków, w niebieskich misach stały bukieciki białych stokrotek.
Właściciel, monsieur Michel, przyjął szybko zamówienie, nalał wina, przyniósł wodę Evian i zostawił ich samych. Mal pomyślała, że wszystko to jest takie zwyczajne, takie proste, tak inne od tego, co przed chwilą przeżyła, że ogarnęło ją wrażenie nierealności.
Było późno i w restauracji siedziało zaledwie kilka par. Małe lampki rzucały intymne kręgi światła i wydawało się, że są na sali sami. Mal spróbowała wina i uśmiechnęła się do Harry’ego.
– Smakuje jak aksamit – powiedziała. Skinął głową.
– Niektóre roczniki przypominają starą flanelę, ale to jest dobre. Czuła, jak opuszcza ją napięcie, członki straciły ciężar ołowiu, mięśnie wokół karku zaczęły się rozluźniać. Odchyliła się na krześle. Powiedziała sobie, że program ma już za sobą.
Siedzieli w przyjaznym milczeniu, nie odczuwając potrzeby wypełniania przestrzeni słowami. Sączyli wino, od czasu do czasu wymienili jakąś uwagę, uśmiechali się do siebie ciepło.
Monsieur Michel przyniósł jedzenie, Mal spróbowała wszystkiego, choć niewiele zjadła, popijała wino i uspokajała się powoli. Potem Harry zapłacił rachunek, przywołał czekający samochód i zabrał ją do domu.
Obejmując się ramionami, poszli do sypialni i Mal osunęła się na łóżko. Dopadło ją w końcu zmęczenie, oczy same się zamykały. Harry zdjął jej pantofle, rozpiął czarną suknię. Uniósł Mal lekko, przeciągnął suknię przez biodra, przez głowę.
Wsunął palce pod gumkę czarnych rajstop i zdjął je również.
Mal z ulgą poruszyła nagimi placami, bezwładna jak lalka, kiedy rozpiął jej stanik. Potem wyciągnął spod niej narzutę, ułożył jej głowę na poduszce i nakrył chłodnym prześcieradłem.
Mal zdawało się, że omdlewa, sen podchodził szybko, ściągał ją gdzieś w dół, łóżko zdawało sieją przygniatać. Wtedy Harry położył się przy niej, jego ciało było jak kotwica bezpieczeństwa w oszalałym świecie. To była jej ostatnia myśl.
Obudził ją zapach kawy i słońce sączące się przez otwarte okno. Deszcze padały tak długo, że powitała jasne niebo jak dobrą wróżbę.
Słyszała Harry’ego, podśpiewującego w kuchni. Obecność bliskiego jej mężczyzny zmieniła nagle mieszkanie w prawdziwy dom.
Zmyła wczorajszy makijaż z twarzy, wzięła szybki prysznic, rozczesała włosy i założyła aksamitny szlafrok.
Harry był w kuchni. Stał oparty o barek, ze skrzyżowanymi ramionami i czekał na nią. Włosy miał mokre i, o cudzie! starannie uczesane.
Stanęła w drzwiach. Przez dłuższą chwilę obejmowali się czułym spojrzeniem.
Harry pomyślał, że wygląda jak uczennica, zaróżowiona i starannie wymyta. Mal pomyślała, że on wygląda na twardego faceta z charakterem.
– Dziękuję za wczorajszy wieczór – powiedziała, trochę zawstydzona.
– Cała przyjemność po mojej stronie, Malone.
– Za wszystko. Za to, że mnie nakarmiłeś, przywiozłeś do domu i położyłeś do łóżka. Że ze mną zostałeś.
– Nie mówiłem ci, że jestem dobrze wychowanym facetem? Że zawsze odstawiam swoje panie bezpiecznie do domu? – uśmiechnął się szeroko, a ona odwzajemniła uśmiech.
– Mam nadzieję, że nie z wszystkimi zostajesz – powiedziała, czując znajome ukłucie zazdrości.
– Nie z wszystkimi. W tej chwili, tylko z tobą, Malone. Wyciągnął ku niej ramiona, a ona podeszła i przytuliła się do jego piersi.
– Telefon się urywa – powiedział. Podniosła głowę i spojrzała na niego zdziwiona.
– Nic nie słyszałam.
– Ponieważ go wyciszyłem. Masz pewnie z tuzin różnych informacji, a jest dopiero siódma trzydzieści.
– A ty?
– Dzwoniłem do pracy. Po programie zablokowały się linie, mamy setki doniesień.
Sprawdzimy każde zgłoszenie, które zrobiono nie dla kawału. Wszystkie telefony do twojego studia zostały nagrane.
Wyglądała na zdumioną, więc wyjaśnił:
– Program był w zapowiedziach telewizyjnych; zabójca najprawdopodobniej go obejrzał. Istnieje szansa, że zadzwoni, że spodoba mu się rola gwiazdy telewizyjnej, będzie chciał się popisać, pochwalić. Kto wie, czy nie wpadnie w pułapkę, którą tak sprytnie zastawiłaś, Mal. Jeżeli zadzwoni, po dziesięciu minutach będziemy wiedzieli, skąd.
– I wtedy go złapiecie.
– Przy odrobinie szczęścia. To tylko możliwość, ale lepsza mała szansa niż żadna.
Westchnął i cofnął obejmujące ją ramię.
– Tak, wiem. Samolot – powiedziała z rezygnacją.
– Niestety – założył marynarkę. – Zastanawiam się, co robili kochankowie przed wynalezieniem samolotu.
– Siedzieli w domu i żenili się z sąsiadkami. Podszedł, żeby ją pocałować.
– Pomyśl, ile pięknych romansów zaprzepaszczono. W tej chwili bardzo bym pragnął być twoim sąsiadem.
– Ale nie jesteś. Potrząsnął głową ze smutkiem.
– Bardzo żałuję. Przyjadę, gdy tylko będę mógł. Obawiam się jednak, że w najbliższym czasie będę zawalony pracą.
– Więc ja przyjadę do ciebie – postanowiła błyskawicznie, nie mogąc znieść myśli o rozstaniu.
Zawahał się.
– Mogę nie mieć dla ciebie czasu.
Otoczyła mu szyję ramionami, nie chcąc go od siebie puścić.
– Nie szkodzi. Będę czekała, póki nie wrócisz. Mogę opiekować się Squeezem, wyprowadzać go na spacer, gotować…
– A jeżeli nie wrócę na kolację?
– Wtedy zjem ją ze Squeezem,? tobie odgrzeję w mikrofalówce, kiedy w końcu uznasz, że dom jest tam, gdzie twoje serce.
Roześmiał się.
– Umowa stoi. – Wyjął klucze z kieszeni i wręczył je Mal.
– Squeeze?
– Nie martw się, gryzie tylko obcych i tych, których nie lubi. Pocałowała go na pożegnanie. Z trudem się od siebie oderwali.
– Mmmm – mruknął. – Lilie…
– Zgadza się, detektywie.
– Zadzwoń i zostaw wiadomość, o której masz samolot – powiedział już w drzwiach. – Postaram się odebrać cię z lotniska.