Tego ranka, kiedy Harry wrócił do Bostonu, zostawiając jej portret pamięciowy, Mallory pojechała na siłownię i próbowała wyzwolić trochę tych zdrowych, kojących androgenów, które podobno szalenie poprawiają samopoczucie – jeżeli człowiek się do tego przyłoży. Mal nie udało się i pomaszerowała do biura sfrustrowana, nadal gotując się ze złości.
Aromat świeżo parzonej kawy kazał jej zwolnić kroku. Zawahała się, po czym z buntowniczym wzruszeniem ramion weszła do małych delikatesów. Zamówiła sezamową bagietkę z kremowym serem i szynką oraz dużą kawę. Potem czekała, niecierpliwie bębniąc palcami w ladę. Ależ była głupia powierzając Harry’emu Jordanowi swoje tajemnice, zdradzając mu tajniki życia osobistego, bolesne wspomnienia i najgłębsze obawy.
Pochłonęła bagietkę bez skrupułów i kontynuowała spacer, z każdym krokiem coraz bardziej przekonana, że winę za tę kulinarną rozpustę ponosi Harry Jordan.
Przez cały dzień odczuwała na przemian smutek i złość. Z dwojga złego wolała już gniew, było to przynajmniej doznanie jasno sprecyzowane, choć członkowie jej ekipy prawdopodobnie mieli na ten temat inne zdanie. To na nich odbijał się humor szefowej.
– Tu nie chodzi o was – przepraszała raz po raz. – Mam zły dzień.
– Ranek po upojnej nocy – powiedziała Beth, żartobliwie grożąc jej palcem. Mal, ubrana była w ciemnozielony sweter, długą spódnicę, wysokie czarne kozaczki i wyglądała świetnie, jeżeli nie brać pod uwagę sińców pod oczyma i niewyszukanego słownictwa. – No więc? O której poszedł do domu?
– Kto? – zapytała Mal, zbyt niewinnie i Beth się roześmiała.
– Zazwyczaj grasz lepiej. Ale dobrze, jeżeli nie chcesz mi powiedzieć, nie mów.
Mogę poczekać.
Zgarnęła papiery na swoim biurku.
Ale to nie może czekać, skarbie. Mamy mnóstwo pracy i bardzo bym prosiła, żebyś oderwała myśli od tego, co się stało – czy też nie stało się – wczoraj wieczorem i skupiła się na czwartkowym nagraniu. Gotowa? Mal skinęła głową, po czym powiedziała z zazdrością w głosie:
– Masz szczęście. Z Robem. Jesteście tacy dobrani, tak miło się do siebie odnosicie.
Ha! Nie widziałaś jak się kłócimy. Na przykład o to, kto obiecał kupić coś na kolację w powrotnej drodze, kiedy nikt z nas tego nie zrobił, w domu nie ma nic do jedzenia, a ja jestem zbyt zmęczona, żeby powlec się do delikatesów i coś kupić, a potem jeszcze zjeść to ze smakiem. Taka rzecz może rozbić małżeństwo, wierz mi.
Mal musiała się roześmiać – To chyba dobrze, że was wtedy nie widuję.
– Pewnie! To nie jest ładny widok – Beth spojrzała na nią badawczo, potem poklepała szefową po ręce. – Na pewno nie chcesz mi o tym powiedzieć?
Mal potrząsnęła głową.
– Wiem, że Harry był jeszcze, kiedy wychodziliśmy z Robem – nalegała Beth. – A wychodziliśmy prawie ostatni.
– Został – przyznała Mal.
– Rany! – oczy Beth zogromniały. – Było aż tak źle?!
– Oczywiście, że nie. Nic się nie wydarzyło. Po prostu nie chciałam być sama. Nie, wcale nie było źle. Przyniósł mi fiołki.
– Widziałam je. Możesz otworzyć kwiaciarnię.
– Skąpy nie jest, fakt.
– No dobrze. Teraz ta gorsza część.
– On nie jest zainteresowany mną, Beth, lecz tym, co ja mogę dla niego zrobić.
Więc kiedy dzisiaj zadzwoni, powiedz mu, proszę, że mnie nie ma. Albo że jestem zbyt zajęta, by podejść do telefonu. Coś w tym rodzaju.
– Daj spokój, Mal! Rozstrzygnij wątpliwości na korzyść oskarżonego… chciałam powiedzieć: gość, który przynosi cały kosz fiołków nie może być całkiem zły.
– A jeżeli przy tym koszu zostawia portret seryjnego mordercy? Żebym go znalazła, kiedy on już sobie pójdzie?
– Zrobił to? Biedaczyna – powiedziała Beth ze współczuciem. – Trochę sknocił sprawę. Taki uroczy mężczyzna.
Mal rzuciła jej kosę spojrzenie.
– Na litość boską! Facet nauczył cię tańczyć salsę i już cię kupił, zupełnie jak Larę i inne.
Beth wstała i pozbierała papiery.
– Jak na kobietę, która nie chce oglądać faceta, robisz strasznie dużo szumu. I czy mi się wydaje, czy naprawdę oczy ci zzieleniały? – drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem.
Starając się trzymać nerwy na wodzy, Mal dotrwała do końca dnia.
O szóstej umalowała usta, włożyła żakiet i weszła do swojego sekretariatu. Beth nie wspomniała nawet imienia Jordana.
– Jakieś wiadomości? Bo idę do domu – powiedziała Mal, trochę zbyt obojętnie.
– Nie dzwonił, jeżeli o to pytasz.
– To dobrze – powiedziała Mal, ale po błysku w brązowych oczach Beth poznała, że asystentka jej nie wierzy.
– Nadal ci na nim zależy. Może powinnaś odebrać jego telefon, mimo wszystko.
– Jaki telefon? Sama widzisz, że nie można facetowi ufać. Beth wpatrywała się w nią ciekawie.
Zdaje mi się, że przede wszystkim sama sobie nie możesz ufać. O co chodzi, Mal?
Pytam poważnie.
Nerwowym gestem Mal poprawiła na ramieniu pasek małej, czarnej torebki.
– Było tak dobrze… wczoraj. No wiesz, miło, przyjacielsko. A potem znalazłam portret. Nie wspomniał, że go przyniósł, nie powiedział, że przyszedł, żeby o tym rozmawiać. Zostawił go, żebym go sama znalazła. Potem.
– Powiedz mi, co jest takiego złego w rozmowie o portrecie? W końcu było to straszne morderstwo, mamy w mieście seryjnego mordercę. Może powinnaś spróbować mu pomóc?
– Ale ten portret jest do niczego. Beth zmarszczyła brwi, zdumiona.
– Powiedz mi, Mal, skąd wiesz, że jest do niczego?
– Ja… Och, nie wiem – Mal ciężko opadła na krzesło. Oparła łokcie na biurku i objęła dłońmi głowę. – Nie wiem, czy ten portret jest dobry, oczywiście, że nie wiem – powtórzyła. – Ale jest w nim coś, co mnie niepokoi. Wyraz tych oczu. Taki niesamowity, złowrogi – wzruszyła ramionami. – Beth, nie jestem pewna, czy chcę wdać się w walkę z seryjnym mordercą.
– Rozumiem cię. Ale dlaczego nie powiesz tego Harry’emu? Jestem pewna, że on też zrozumie.
Mal miała co do tego poważne wątpliwości.
– Harry Jordan – powiedziała z przekonaniem – jest przede wszystkim policjantem, dopiero potem człowiekiem. Tylko jedno mu w głowie – złapać zbrodniarza.
Mal była pewna, że Harry zadzwoni wieczorem, postarała się więc, aby nie było jej domu. Wybrała się w odwiedziny do znajomych; spikera telewizyjnego, jego żony i nowo narodzonego dziecka.
Kupiła kwiaty i wielkiego pluszowego tygrysa. Zachwycała się dzieckiem. Było urocze, z czubem ciemnych włosów i oczami jak czarne guziczki, leżało spokojnie w plecionym wózku, podczas gdy oni jedli kolację. Wypili butelkę dobrego wina, wspominając ciężkie czasy, kiedy wspinali się po szczeblach telewizyjnej drabiny ku sławie i fortunie.
– Czasem wydaje mi się – powiedział Josh w zamyśleniu – że to były moje najlepsze lata.
– Tylko w retrospektywie – przywołała go do porządku Jane. – Jasne, dobrze się bawiliśmy, ale czy to nie miłe, że dotarliśmy na szczyt? Ty, Mal, powinnaś wiedzieć najlepiej, osiągnęłaś największy sukces.
– Niespecjalnie bawiła mnie ta droga – powiedziała Mal porywczo. – Prawdę mówiąc, była to droga przez mękę – roześmiała się z zawstydzeniem. – Wiecie jak to jest, kiedy jest się kobietą: dyskryminacja, napastowanie.
– Tak się cieszę, że mnie przypadło w udziale co innego – Jane ziewnęła. Ledwo trzymała się na nogach z niedospania. – Człowiek uczy się całe życie, ale mówię ci Mal, nie ma jak dziecko.
Późnym wieczorem Mal wróciła do domu, zabierając wspomnienie tego spotkania. W jej nierealnym świecie było okruchem rzeczywistości. Kobieta jako matka, dziecko, o które trzeba się troszczyć, ciepło między kobietą a mężczyzną. Ich mieszkanie, kiedyś takie chłodne i prowizoryczne, zmieniło się w prawdziwy dom, równie solidny jak każda siedziba na przedmieściu. W porównaniu z ich życiem, jej własne wydawało się puste i bezcelowe. Pozazdrościła im szczęścia i dziecka.
W domu znalazła przesłaną pocztą elektroniczną wiadomość, sprawa czysto zawodowa. Nie było natomiast czerwonego, przyjaznego światełka automatycznej sekretarki. Harry nawet nie zadzwonił.
Portret pamięciowy mordercy ciągle leżał na stoliku, tam, gdzie go rzuciła.
Wzięła go ponownie do ręki i przyjrzała się twarzy mężczyzny. Nagle zadrżała, podarła kartkę na drobne kawałeczki i wrzuciła do ognia. Buchnął z nich czarny dym, kończąc coś, co nigdy się na dobre nie rozpoczęło.
Wzięła prysznic, założyła T-shirt i różowe szorty, wyszczotkowała włosy i nakremowała twarz. Dziennik telewizyjny migał w tle codziennymi obrazami grozy, ale nie słuchała. Aż do chwili, gdy spiker powiedział:
„W Bostonie poszukuje się seryjnego mordercy, po tym, jak próbki DNA zebrane z ciał trzech młodych ofiar okazały się identyczne.
Na ekranie ukazała się fotografia ładnej, młodej kobiety.
Ostatnia ofiara, Summer Young, miała dwadzieścia jeden lat, była absolwentką filadelfijskiego liceum i studentką szkoły medycznej na Uniwersytecie Bostońskim. Podobnie jak Mary Jane Latimer i Rachel Kleinfeld, została ogłuszona, a następnie zgwałcona. Wykrwawiła się na odludnej plaży, gdzie zostawił ją morderca.
Bostoński departament policji sporządził portret pamięciowy zabójcy. Jeżeli ktoś znał lub widział tego mężczyznę, proszę skontaktować się z policją pod numerem telefonu widocznym w dole ekranu. Gwarantuje się pełną anonimowość.
Nagle ekran wypełniła twarz mordercy, podczas gdy spiker podawał jego domniemany wzrost i budowę ciała, oraz opis samochodu, który prowadził.
Twarz domniemanego zabójcy Summer Young, Mary Jane Latimer i Rachel Kleinfeld – zakończył spiker. – Każdy, kto może pomóc w ujęciu mordercy proszony jest o natychmiastowe skontaktowanie się z bostońskim wydziałem policji.
Mal zrozumiała, dlaczego detektyw Harry Jordan do niej nie zadzwonił. Umieścił portret mordercy w telewizji krajowej bez niczyjej pomocy. Już jej nie potrzebował.