Mal i Harry wracali limuzyną do Bostonu. On trzymał ją za rękę i śpiewał w duecie z Santaną, uzupełniając wokalizę pełnymi ekspresji ruchami ramion i bioder.
Mal patrzyła na niego z uśmiechem. Był mężczyzną pełnym niespodzianek.
– Czy jest to przedsmak tego, co mnie czeka w „Annie’s Club”?
– To jest nic, pryszcz, dno! Poczekaj tylko, aż porwę cię na parkiet. Jest on, nawiasem mówiąc, wielkości stołu, przy którym jadłaś dziś kolację. Biodro w biodro, Malone. Spodoba ci się.
– Zaczynam mieć wątpliwości.
– Ubawisz się z pewnością lepiej niż w samotnym łóżku w „Ritz Carltonie”.
– Skąd możesz wiedzieć?
– Faktycznie, nie mogę. Nigdy nie spałem u „Ritza” ani sam, ani w towarzystwie.
– Teraz, kiedy rozproszyłeś już moje obawy w tej kwestii, mógłbyś trochę przyciszyć?
Uśmiechnął się do niej szeroko.
– Wolisz coś łagodniejszego? Może „Moon River”?
Roześmiała się. Zachowywał się tak niemądrze, że mogłaby go za to uściskać.
– Nie jestem pewna, czy „Salsa Annie” zrekompensuje mi fakt opuszczenia Farmy Jordana.
– Zauważyłem, że musiałem cię stamtąd wyciągać. Podobało ci się, prawda?
– To było wspaniałe przyjęcie.
– Umówmy się od razu na sześćdziesiąte szóste urodziny mojej matki – zaproponował. – Tak na marginesie, mamie naprawdę podobał się prezent. I mówiła poważnie o jego przeznaczeniu.
Mal podarowała pani Jordan piękny album fotograficzny oprawiony w granatowy zamsz. Miffy podziękowała jej pocałunkiem i powiedziała: „Moja droga, zachowam go na zdjęcia moich wnuków. Oczywiście, jeżeli się ich szczęśliwie doczekam – popatrzyła na nich znacząco.
– Próbowałem ją przystopować – powiedział Harry przepraszająco…- Ale nie sposób odciągnąć ją od tematu, jeżeli już postanowiła go poruszyć. Matki takie są.
– Nie moja.
Mocniej zacisnął palce wokół jej dłoni, ale tym razem o nic nie zapytał. Nie chciał psuć nastroju.
Dojeżdżali już do klubu, kiedy Harry kazał kierowcy zatrzymać samochód.
– Jako pracownik wydziału zabójstw wolałbym nie zajeżdżać białą limuzyną przed mocno szemrany klub – wyjaśnił, widząc jej pytające spojrzenie.
– Zupełnie jak gwiazda filmowa – dodała z afektacją i Harry się roześmiał.
Sfatygowane, żelazne drzwi w kolorze czerwonego chili osadzono wprost w ścianie starego magazynu. Paru pederastów kręciło się przy wejściu, paląc papierosy. Niektórzy przywitali Harry’ego klepnięciem dłoni, inni przeciwnie, cofnęli się w cień. Harry odprowadził ich uważnym spojrzeniem, ale w porę przypomniał sobie, że dziś ma wolne. Zbyt dobrze się bawił, żeby zaprzątać sobie głowę garstką drobnych handlarzy narkotyków. Tym razem pozostawi ich chłopakom z nocnej zmiany.
Otworzył drzwi i zalała ich fala dźwięku. Harry głęboko nabrał powietrza i chłonął muzykę z przymkniętymi oczami.
– Wspaniałe, prawda? – krzyknął do ucha Mal. Popatrzyła na niego bez słowa.
Co najmniej dwunastoosobowa orkiestra, złożona z gitary elektrycznej, bębna, fletu, skrzypiec i pianina, grała jakąś rytmiczną, latynoamerykańską melodię.
Długonoga Kubanka, ubrana w jedwabną, zieloną spódniczkę, ledwo okrywającą krągłe biodra i miniaturową bluzeczkę, śpiewała po hiszpańsku, podrygując w szalonym rytmie bębna. Lokal aż wibrował żywiołowością. Harry objął Mal ramieniem i pociągnął na parkiet.
– Ale ja nie umiem tego tańczyć! – zaprotestowała.
– Trzymaj się blisko mnie, Malone, pokażę ci – powiedział, przyciągając ją bliżej.
Rossetti obserwował ich z balkonu w końcu sali.
– Widziałaś to, co ja, Vanesso? – zapytał. – Czy to nie nasz Profesor? W dodatku z dziewczyną. Rany koguta! – wykrztusił. – Profesor jest w smokingu. A dama wygląda jak reklamówka Armaniego – stali przechyleni przez barierkę, spoglądając w dół. Niech mnie gęś kopnie, jeżeli to nie panna Mallory Malone we własnej osobie – dodał z szerokim uśmiechem. – Cicha woda z tego Profesorka.
Przyłapaliśmy naszego zapracowanego, nie mającego czasu na randki, Jordana na gorącym uczynku.
– Zupełnie jak Sherlock Holmes Moriorty’ego – powiedziała Vanessa z szerokim uśmiechem.
Rossetti popatrzył na nią z irytacją.
– Nigdy nie słyszałaś starego powiedzenia, że nadmierna mądrość szkodzi? – Chwycił ją za rękę i zbiegł ze schodów.
– Dokąd idziemy? – czepiała się metalowej barierki, próbując nadążyć za nim w butach na wysokich obcasach.
– Przywitamy się z detektywem i jego przyjaciółką – wepchnął ją na parkiet i zgrabnym manewrem zbliżył się do Harry’ego.
Harry uśmiechał się do oczu Mal, trzymając ją na wyciągnięcie ramion.
– Popatrz! – zawołał, demonstrując figurę taneczną. Zagryzła wargę, próbując go naśladować.
– Na to trzeba mieć w sobie latynoską krew – mruknęła, odrzucając głowę i poddając się muzyce.
– Dobrze, Malone! – wrzasnął Harry, przekrzykując muzykę. – Jeszcze tylko jedno: powinnaś to robić bliżej mnie.
– Ha, wracamy do ulubionego tematu – była w jego ramionach, czuła twarde męskie ciało tuż przy swoim. – Czy tak lepiej? – wyszeptała, przytulając się mocniej.
– Dużo lepiej – lubił czuć ją przy sobie, lubił ruch jej bioder pod tym strzępkiem materiału, który miała na sobie. Prawdę mówiąc, lubił w niej wszystko.
– Co słychać, Profesorku? Dobrze się bawisz?
Harry jęknął. Odsunął policzek od skroni Mal i zajrzał jej w oczy. – Detektyw Rossetti – powiedział z irytacją.
– On uważa się za Sherlocka Holmesa – sprostowała Vanessa.
– Cześć, Vanessa – Harry obrócił się ku nim niechętnie, choć nie cofnął ramienia obejmującego Mal.
– Przeszkadzamy? – Rossetti spojrzał na nich wzrokiem niewiniątka. Sprawiali wrażenie z lekka nieprzytomnych, ona miała rozrzucone włosy.
– Mallory Malone, przedstawiam ci detektywa Carlo Rossetti’ego. A to jest Vanessa. Za parę tygodni skończy dwadzieścia jeden lat.
– Zapraszam na przyjęcie – powiedziała, po czym wykrzyknęła: – To ty jesteś tą Mallory Malone. Hej, jesteś super!
– Dzięki. Miło cię poznać.
– Uciekliście z „Ritza”, czy co? – zapytał Rossetti, przyglądając się ich strojom.
Mal roześmiała się.
– Zostawiliśmy limuzynę za rogiem, żeby nie wyglądać na gwiazdy filmowe.
– Nie ma obawy – powiedział Rossetti z galanterią. – Ty jesteś prawdziwą gwiazdą. Niestety, nie mogę powiedzieć tego o Profesorku.
– Dlaczego on nazywa cię Profesorkiem? – zwróciła się Mal do Harry’ego.
– Tak go nazywają kumple w pracy – wyjaśnił Rossetti. – Z powodu Harvardu.
Kapujesz? Ze śmiechem skinęła głową.
– Jeżeli już musisz wiedzieć, Rossetti, wracamy właśnie z urodzinowej fiesty mojej matki – powiedział Harry, coraz bardziej zirytowany.
– Zabrałeś ją do mamusi? Niezła robota, Profesorku.
Harry jęknął. Przyciągnął do siebie Mal, zasłaniając ją przed ich wzrokiem.
– Dobranoc, detektywie Rossetti.
– Dobranoc, Profesorku – Rossetti śmiał się, porywając Vanessę do tańca.
– Do zobaczenia na przyjęciu! – zawołała jeszcze Vanessa przez ramię.
– Chodź! – Harry pociągnął Mal w stronę drzwi.
– Dokąd?
– W jakieś inne miejsce. Nie zapomniałaś chyba programu wieczoru? Wrócili do limuzyny i Harry podał kierowcy adres.
– Kolejny klub? – zapytała Mal, wyjmując puderniczkę i pudrując nos.
– Sama zobaczysz – patrzył zafascynowany, jak nakłada szminkę. Jej usta wyglądały tak smakowicie, zapraszająco… Westchnął żałośnie. Na razie musiał zadowolić się trzymaniem jej za rękę, co czynił z zapałem aż do chwili, gdy znaleźli się przed drzwiami następnego, bardziej dyskretnie usytuowanego, klubu w Brooklynie.
– Umiesz grać w bilard? – Spytał Harry, otwierając przed nią drzwi.
– Trochę.
– A więc jest to dla ciebie noc nowych doświadczeń. Chodź, nauczę cię. Klub umeblowany był jak typowa angielska biblioteka, wyposażony w bar i palarnię. Nisko zawieszone lampy rzucały ostre światło na stoły bilardowe. Podobnie jak u „Annie” kręciło się tu mnóstwo ludzi.
Harry musiał być stałym bywalcem; dostał stół i potarł kredą czubek kija.
– A teraz patrz! – powiedział, demonstrując, jak trzymać kij, jak przesuwać go między palcami, mierzyć.
– W porządku – powiedziała. Ustawił kule, pokazał jej, gdzie ma stanąć.
– Do dzieła! – powiedział, odsuwając się.
Mal pochyliła się nad stołem i starannie wymierzyła. Harry ujrzał jej pośladki, opięte cienkim materiałem, i z wysiłkiem odwrócił wzrok.
Czerwona kula odbiła się od białej, przetoczyła wolno przez stół i wpadła do bocznej łuzy. Mal podniosła wzrok i zamrugała powiekami.
– To takie łatwe, Profesorku!
Westchnął ciężko.
– W czasach mojej matki pozwoliłabyś wygrać dżentelmenowi. Zadbałabyś o to, by się dobrze poczuł, podbudowała jego męskie ego.
– Jestem raczej zwolenniczką sypania soli na otwarte rany. Ustaw kule, Profesorku.
Spojrzał na nią podejrzliwie.
– Dlaczego mam takie dziwne uczucie, że już w to kiedyś grałaś?
– Może dlatego, że pracowałam w takim klubie. Dawno temu. Przed wiekami. No i tamten klub wyglądał trochę inaczej?- wzdrygnęła się ze wstrętem na wspomnienie obskurnej sali z jarzeniówkami i mężczyzn, dmuchających sobie dymem papierosowym do kufli z piwem.
Uniosła jedną brew i spojrzała na niego z wyzwaniem w oczach.
– Stawiam pięćdziesiąt dolców, że cię pobiję.
– Przyjmuję. Ale mam przeczucie, że tego pożałuję.
Okazało się, że przeczucie go nie myliło. Pół godziny później wręczył jej pięćdziesiąt dolarów.
– Gdyby to było w kinie, wsunęłabym szmal za dekolt, ale, jak zapewne zauważyłeś, wycięcie jest na to zbyt głębokie.
– Zauważyłem i mógłbym dodać, że sam widok, jak pochylasz się nad stołem w tej sukni, wart był pięćdziesięciu dolców.
– Erotoman – powiedziała, wsuwając mu dłoń pod pachę. – Co dalej, Profesorku?
– Co powiesz na drinka przed snem?
Limuzyna zawiozła ich na Lousiberg Square. Mal ze zdumieniem patrzyła na wspaniały, stary dom.
– Tu mieszkasz?
– Na parterze. Piętra odnajmuję.
Otworzył drzwi i przepuścił ją przodem. Rower górski stał oparty o ścianę w holu, kask leżał na pięknym, osiemnastowiecznym stoliku, a na środku jedwabnego, perskiego dywanu spoczywała obgryziona wołowa kość.
– Prawdziwy dom – powiedziała Mal z aprobatą, kiedy zaprowadził ją do salonu. – Mówię poważnie, Harry, tu jest pięknie. Nawet z tym Nautilusem pokój zachował wdzięk innej ery.
– Dziękuję, Malone. Rozgość się. Czego się napijesz?
– Poproszę o kawę.
Zerknęła ciekawie do sypialni. Nie było w niej wiele: twarde łoże z czasów Jakuba I, dwa nocne stoliki, stary fotel i dywan, który wyglądał jak przeżuty.
– Squeeze próbował go zjeść, kiedy był szczeniakiem – zawołał Harry z kuchni. – Chorował potem przez tydzień. Już nigdy nie zjadł nic, czego nie powinien.
Łazienka była nie z tego świata.
– Jak ty tu funkcjonujesz? – zdziwiła się brakiem blatów.
– Radzę sobie – włączył ekspres do kawy. – Dla mnie wystarczy.
– Mmmm – zajrzała do kuchni. – Coś takiego! – zawołała na widok granitu i metalu. – Nie wspomniałeś, że umiesz gotować.
– Nie umiem, to tylko atrapa. Ale zawsze chciałem się nauczyć. Pewnego dnia wybiorę się do szkoły kucharskiej w Toskanii i zobaczę, jaki ze mnie kucharz.
– Mogę ci to powiedzieć już teraz. Marny.
Oparła się o granitową ladę i przyglądała mu się badawczo.
– Spędziłam uroczy wieczór, Harry. Dziękuję.
– Cała przyjemność po mojej stronie, psze pani – złożył jej kurtuazyjny ukłon.
– Mal – poprawiła. – Ile ty masz właściwie lat? – spytała.
– Trzydzieści pięć i ani dnia więcej. Śmiejąc się uderzyła go w pierś.
– Jesteś niemożliwy, Harry Jordan. Mówiłam poważnie.
– Wiem – przyciągnął ją do siebie, ujął w dłonie jej twarz. Przez długą chwilę patrzyli sobie w oczy.
– A co z naszym kontraktem? – szepnęła.
– Istnieje klauzula uzupełniająca – pocałował ją.
Był to czuły pocałunek, słodki i trochę drżący. Jego usta były ciepłe, jej miękkie, rozchylone w gotowości.
Zapomniała o oddychaniu, to nie miało znaczenia, ważne były tylko jego usta.
Zanurzyła palce w ciemnych, kędzierzawych włosach Harry’ego, odchyliła głowę, czując na nagiej skórze jego palce.
Harry oderwał usta i Mal łapczywie zaczerpnęła powietrza.
– Przysięgam, nie miałem zamiaru tego robić – powiedział łamiącym się głosem, nie wypuszczając jej z ramion.
– Ja również – pomyślała, że jeżeli ją teraz puści, zwyczajnie klapnie na podłogę.
– Kawy?
Skinęła głową, zadyszana, jeszcze trochę oszołomiona. Pomógł jej wdrapać się na stołek przy kuchennym barku, nalał kawy do białych kubków.
– A co powiesz na kanapkę? Zaczęła się śmiać, zupełnie rozbrojona.
– Och, detektywie. Skąd wiedziałeś, że właśnie mam na to ochotę?
– Szósty zmysł, droga pani – wyjął z lodówki dwa słoiki – Życzy pani do indyczki musztardę czy majonez?
– Jedno i drugie!