24.

Mal i Harry wracali limuzyną do Bostonu. On trzymał ją za rękę i śpiewał w duecie z Santaną, uzupełniając wokalizę pełnymi ekspresji ruchami ramion i bioder.

Mal patrzyła na niego z uśmiechem. Był mężczyzną pełnym niespodzianek.

– Czy jest to przedsmak tego, co mnie czeka w „Annie’s Club”?

– To jest nic, pryszcz, dno! Poczekaj tylko, aż porwę cię na parkiet. Jest on, nawiasem mówiąc, wielkości stołu, przy którym jadłaś dziś kolację. Biodro w biodro, Malone. Spodoba ci się.

– Zaczynam mieć wątpliwości.

– Ubawisz się z pewnością lepiej niż w samotnym łóżku w „Ritz Carltonie”.

– Skąd możesz wiedzieć?

– Faktycznie, nie mogę. Nigdy nie spałem u „Ritza” ani sam, ani w towarzystwie.

– Teraz, kiedy rozproszyłeś już moje obawy w tej kwestii, mógłbyś trochę przyciszyć?

Uśmiechnął się do niej szeroko.

– Wolisz coś łagodniejszego? Może „Moon River”?

Roześmiała się. Zachowywał się tak niemądrze, że mogłaby go za to uściskać.

– Nie jestem pewna, czy „Salsa Annie” zrekompensuje mi fakt opuszczenia Farmy Jordana.

– Zauważyłem, że musiałem cię stamtąd wyciągać. Podobało ci się, prawda?

– To było wspaniałe przyjęcie.

– Umówmy się od razu na sześćdziesiąte szóste urodziny mojej matki – zaproponował. – Tak na marginesie, mamie naprawdę podobał się prezent. I mówiła poważnie o jego przeznaczeniu.

Mal podarowała pani Jordan piękny album fotograficzny oprawiony w granatowy zamsz. Miffy podziękowała jej pocałunkiem i powiedziała: „Moja droga, zachowam go na zdjęcia moich wnuków. Oczywiście, jeżeli się ich szczęśliwie doczekam – popatrzyła na nich znacząco.

– Próbowałem ją przystopować – powiedział Harry przepraszająco…- Ale nie sposób odciągnąć ją od tematu, jeżeli już postanowiła go poruszyć. Matki takie są.

– Nie moja.

Mocniej zacisnął palce wokół jej dłoni, ale tym razem o nic nie zapytał. Nie chciał psuć nastroju.

Dojeżdżali już do klubu, kiedy Harry kazał kierowcy zatrzymać samochód.

– Jako pracownik wydziału zabójstw wolałbym nie zajeżdżać białą limuzyną przed mocno szemrany klub – wyjaśnił, widząc jej pytające spojrzenie.

– Zupełnie jak gwiazda filmowa – dodała z afektacją i Harry się roześmiał.

Sfatygowane, żelazne drzwi w kolorze czerwonego chili osadzono wprost w ścianie starego magazynu. Paru pederastów kręciło się przy wejściu, paląc papierosy. Niektórzy przywitali Harry’ego klepnięciem dłoni, inni przeciwnie, cofnęli się w cień. Harry odprowadził ich uważnym spojrzeniem, ale w porę przypomniał sobie, że dziś ma wolne. Zbyt dobrze się bawił, żeby zaprzątać sobie głowę garstką drobnych handlarzy narkotyków. Tym razem pozostawi ich chłopakom z nocnej zmiany.

Otworzył drzwi i zalała ich fala dźwięku. Harry głęboko nabrał powietrza i chłonął muzykę z przymkniętymi oczami.

– Wspaniałe, prawda? – krzyknął do ucha Mal. Popatrzyła na niego bez słowa.

Co najmniej dwunastoosobowa orkiestra, złożona z gitary elektrycznej, bębna, fletu, skrzypiec i pianina, grała jakąś rytmiczną, latynoamerykańską melodię.

Długonoga Kubanka, ubrana w jedwabną, zieloną spódniczkę, ledwo okrywającą krągłe biodra i miniaturową bluzeczkę, śpiewała po hiszpańsku, podrygując w szalonym rytmie bębna. Lokal aż wibrował żywiołowością. Harry objął Mal ramieniem i pociągnął na parkiet.

– Ale ja nie umiem tego tańczyć! – zaprotestowała.

– Trzymaj się blisko mnie, Malone, pokażę ci – powiedział, przyciągając ją bliżej.

Rossetti obserwował ich z balkonu w końcu sali.

– Widziałaś to, co ja, Vanesso? – zapytał. – Czy to nie nasz Profesor? W dodatku z dziewczyną. Rany koguta! – wykrztusił. – Profesor jest w smokingu. A dama wygląda jak reklamówka Armaniego – stali przechyleni przez barierkę, spoglądając w dół. Niech mnie gęś kopnie, jeżeli to nie panna Mallory Malone we własnej osobie – dodał z szerokim uśmiechem. – Cicha woda z tego Profesorka.

Przyłapaliśmy naszego zapracowanego, nie mającego czasu na randki, Jordana na gorącym uczynku.

– Zupełnie jak Sherlock Holmes Moriorty’ego – powiedziała Vanessa z szerokim uśmiechem.

Rossetti popatrzył na nią z irytacją.

– Nigdy nie słyszałaś starego powiedzenia, że nadmierna mądrość szkodzi? – Chwycił ją za rękę i zbiegł ze schodów.

– Dokąd idziemy? – czepiała się metalowej barierki, próbując nadążyć za nim w butach na wysokich obcasach.

– Przywitamy się z detektywem i jego przyjaciółką – wepchnął ją na parkiet i zgrabnym manewrem zbliżył się do Harry’ego.

Harry uśmiechał się do oczu Mal, trzymając ją na wyciągnięcie ramion.

– Popatrz! – zawołał, demonstrując figurę taneczną. Zagryzła wargę, próbując go naśladować.

– Na to trzeba mieć w sobie latynoską krew – mruknęła, odrzucając głowę i poddając się muzyce.

– Dobrze, Malone! – wrzasnął Harry, przekrzykując muzykę. – Jeszcze tylko jedno: powinnaś to robić bliżej mnie.

– Ha, wracamy do ulubionego tematu – była w jego ramionach, czuła twarde męskie ciało tuż przy swoim. – Czy tak lepiej? – wyszeptała, przytulając się mocniej.

– Dużo lepiej – lubił czuć ją przy sobie, lubił ruch jej bioder pod tym strzępkiem materiału, który miała na sobie. Prawdę mówiąc, lubił w niej wszystko.

– Co słychać, Profesorku? Dobrze się bawisz?

Harry jęknął. Odsunął policzek od skroni Mal i zajrzał jej w oczy. – Detektyw Rossetti – powiedział z irytacją.

– On uważa się za Sherlocka Holmesa – sprostowała Vanessa.

– Cześć, Vanessa – Harry obrócił się ku nim niechętnie, choć nie cofnął ramienia obejmującego Mal.

– Przeszkadzamy? – Rossetti spojrzał na nich wzrokiem niewiniątka. Sprawiali wrażenie z lekka nieprzytomnych, ona miała rozrzucone włosy.

– Mallory Malone, przedstawiam ci detektywa Carlo Rossetti’ego. A to jest Vanessa. Za parę tygodni skończy dwadzieścia jeden lat.

– Zapraszam na przyjęcie – powiedziała, po czym wykrzyknęła: – To ty jesteś tą Mallory Malone. Hej, jesteś super!

– Dzięki. Miło cię poznać.

– Uciekliście z „Ritza”, czy co? – zapytał Rossetti, przyglądając się ich strojom.

Mal roześmiała się.

– Zostawiliśmy limuzynę za rogiem, żeby nie wyglądać na gwiazdy filmowe.

– Nie ma obawy – powiedział Rossetti z galanterią. – Ty jesteś prawdziwą gwiazdą. Niestety, nie mogę powiedzieć tego o Profesorku.

– Dlaczego on nazywa cię Profesorkiem? – zwróciła się Mal do Harry’ego.

– Tak go nazywają kumple w pracy – wyjaśnił Rossetti. – Z powodu Harvardu.

Kapujesz? Ze śmiechem skinęła głową.

– Jeżeli już musisz wiedzieć, Rossetti, wracamy właśnie z urodzinowej fiesty mojej matki – powiedział Harry, coraz bardziej zirytowany.

– Zabrałeś ją do mamusi? Niezła robota, Profesorku.

Harry jęknął. Przyciągnął do siebie Mal, zasłaniając ją przed ich wzrokiem.

– Dobranoc, detektywie Rossetti.

– Dobranoc, Profesorku – Rossetti śmiał się, porywając Vanessę do tańca.

– Do zobaczenia na przyjęciu! – zawołała jeszcze Vanessa przez ramię.

– Chodź! – Harry pociągnął Mal w stronę drzwi.

– Dokąd?

– W jakieś inne miejsce. Nie zapomniałaś chyba programu wieczoru? Wrócili do limuzyny i Harry podał kierowcy adres.

– Kolejny klub? – zapytała Mal, wyjmując puderniczkę i pudrując nos.

– Sama zobaczysz – patrzył zafascynowany, jak nakłada szminkę. Jej usta wyglądały tak smakowicie, zapraszająco… Westchnął żałośnie. Na razie musiał zadowolić się trzymaniem jej za rękę, co czynił z zapałem aż do chwili, gdy znaleźli się przed drzwiami następnego, bardziej dyskretnie usytuowanego, klubu w Brooklynie.

– Umiesz grać w bilard? – Spytał Harry, otwierając przed nią drzwi.

– Trochę.

– A więc jest to dla ciebie noc nowych doświadczeń. Chodź, nauczę cię. Klub umeblowany był jak typowa angielska biblioteka, wyposażony w bar i palarnię. Nisko zawieszone lampy rzucały ostre światło na stoły bilardowe. Podobnie jak u „Annie” kręciło się tu mnóstwo ludzi.

Harry musiał być stałym bywalcem; dostał stół i potarł kredą czubek kija.

– A teraz patrz! – powiedział, demonstrując, jak trzymać kij, jak przesuwać go między palcami, mierzyć.

– W porządku – powiedziała. Ustawił kule, pokazał jej, gdzie ma stanąć.

– Do dzieła! – powiedział, odsuwając się.

Mal pochyliła się nad stołem i starannie wymierzyła. Harry ujrzał jej pośladki, opięte cienkim materiałem, i z wysiłkiem odwrócił wzrok.

Czerwona kula odbiła się od białej, przetoczyła wolno przez stół i wpadła do bocznej łuzy. Mal podniosła wzrok i zamrugała powiekami.

– To takie łatwe, Profesorku!

Westchnął ciężko.

– W czasach mojej matki pozwoliłabyś wygrać dżentelmenowi. Zadbałabyś o to, by się dobrze poczuł, podbudowała jego męskie ego.

– Jestem raczej zwolenniczką sypania soli na otwarte rany. Ustaw kule, Profesorku.

Spojrzał na nią podejrzliwie.

– Dlaczego mam takie dziwne uczucie, że już w to kiedyś grałaś?

– Może dlatego, że pracowałam w takim klubie. Dawno temu. Przed wiekami. No i tamten klub wyglądał trochę inaczej?- wzdrygnęła się ze wstrętem na wspomnienie obskurnej sali z jarzeniówkami i mężczyzn, dmuchających sobie dymem papierosowym do kufli z piwem.

Uniosła jedną brew i spojrzała na niego z wyzwaniem w oczach.

– Stawiam pięćdziesiąt dolców, że cię pobiję.

– Przyjmuję. Ale mam przeczucie, że tego pożałuję.

Okazało się, że przeczucie go nie myliło. Pół godziny później wręczył jej pięćdziesiąt dolarów.

– Gdyby to było w kinie, wsunęłabym szmal za dekolt, ale, jak zapewne zauważyłeś, wycięcie jest na to zbyt głębokie.

– Zauważyłem i mógłbym dodać, że sam widok, jak pochylasz się nad stołem w tej sukni, wart był pięćdziesięciu dolców.

– Erotoman – powiedziała, wsuwając mu dłoń pod pachę. – Co dalej, Profesorku?

– Co powiesz na drinka przed snem?

Limuzyna zawiozła ich na Lousiberg Square. Mal ze zdumieniem patrzyła na wspaniały, stary dom.

– Tu mieszkasz?

– Na parterze. Piętra odnajmuję.

Otworzył drzwi i przepuścił ją przodem. Rower górski stał oparty o ścianę w holu, kask leżał na pięknym, osiemnastowiecznym stoliku, a na środku jedwabnego, perskiego dywanu spoczywała obgryziona wołowa kość.

– Prawdziwy dom – powiedziała Mal z aprobatą, kiedy zaprowadził ją do salonu. – Mówię poważnie, Harry, tu jest pięknie. Nawet z tym Nautilusem pokój zachował wdzięk innej ery.

– Dziękuję, Malone. Rozgość się. Czego się napijesz?

– Poproszę o kawę.

Zerknęła ciekawie do sypialni. Nie było w niej wiele: twarde łoże z czasów Jakuba I, dwa nocne stoliki, stary fotel i dywan, który wyglądał jak przeżuty.

– Squeeze próbował go zjeść, kiedy był szczeniakiem – zawołał Harry z kuchni. – Chorował potem przez tydzień. Już nigdy nie zjadł nic, czego nie powinien.

Łazienka była nie z tego świata.

– Jak ty tu funkcjonujesz? – zdziwiła się brakiem blatów.

– Radzę sobie – włączył ekspres do kawy. – Dla mnie wystarczy.

– Mmmm – zajrzała do kuchni. – Coś takiego! – zawołała na widok granitu i metalu. – Nie wspomniałeś, że umiesz gotować.

– Nie umiem, to tylko atrapa. Ale zawsze chciałem się nauczyć. Pewnego dnia wybiorę się do szkoły kucharskiej w Toskanii i zobaczę, jaki ze mnie kucharz.

– Mogę ci to powiedzieć już teraz. Marny.

Oparła się o granitową ladę i przyglądała mu się badawczo.

– Spędziłam uroczy wieczór, Harry. Dziękuję.

– Cała przyjemność po mojej stronie, psze pani – złożył jej kurtuazyjny ukłon.

– Mal – poprawiła. – Ile ty masz właściwie lat? – spytała.

– Trzydzieści pięć i ani dnia więcej. Śmiejąc się uderzyła go w pierś.

– Jesteś niemożliwy, Harry Jordan. Mówiłam poważnie.

– Wiem – przyciągnął ją do siebie, ujął w dłonie jej twarz. Przez długą chwilę patrzyli sobie w oczy.

– A co z naszym kontraktem? – szepnęła.

– Istnieje klauzula uzupełniająca – pocałował ją.

Był to czuły pocałunek, słodki i trochę drżący. Jego usta były ciepłe, jej miękkie, rozchylone w gotowości.

Zapomniała o oddychaniu, to nie miało znaczenia, ważne były tylko jego usta.

Zanurzyła palce w ciemnych, kędzierzawych włosach Harry’ego, odchyliła głowę, czując na nagiej skórze jego palce.

Harry oderwał usta i Mal łapczywie zaczerpnęła powietrza.

– Przysięgam, nie miałem zamiaru tego robić – powiedział łamiącym się głosem, nie wypuszczając jej z ramion.

– Ja również – pomyślała, że jeżeli ją teraz puści, zwyczajnie klapnie na podłogę.

– Kawy?

Skinęła głową, zadyszana, jeszcze trochę oszołomiona. Pomógł jej wdrapać się na stołek przy kuchennym barku, nalał kawy do białych kubków.

– A co powiesz na kanapkę? Zaczęła się śmiać, zupełnie rozbrojona.

– Och, detektywie. Skąd wiedziałeś, że właśnie mam na to ochotę?

– Szósty zmysł, droga pani – wyjął z lodówki dwa słoiki – Życzy pani do indyczki musztardę czy majonez?

– Jedno i drugie!

Загрузка...