5.

Malory Malone krótką notatkę prasową o zgwałceniu i zamordowaniu Summer Young przeczytała w limuzynie, w drodze na lotnisko Kennedy’ego, mniej więcej w tym samym czasie, gdy Harry i Rossetti jechali do Rockford w stanie Massachusetts.

Przeczytała informację po raz dragi, uważnie, zwracając uwagę na fakt, że policja wiąże morderstwo z zabójstwami dwóch innych młodych kobiet, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy.

Wydarła z gazety interesującą ją stronę, złożyła kartkę i wcisnęła do zielonej skórzanej teczki, pękającej w szwach od notatek, wizytówek, nazwisk, adresów, numerów telefonów i innych ważnych informacji. Teczkę wsunęła do torby podróżnej.

Oprócz paszportu, biletów, kalendarza i czeków podróżnych, w torbie znajdowały się również papiery, które zamierzała przeczytać w samolocie Concorda do Londynu, dwie pary okularów w złotej, wąskiej oprawce, dwie identyczne pary okularów słonecznych, kilka paczuszek chusteczek higienicznych oraz pękata kosmetyczka.

Był tam również cienkopis, kilka kolczyków nie do pary, karta wstępu na samolot z ostatniej podróży i garść drobniaków, każdy w innej walucie. Na wierzchu leżał czarny, jedwabny sweter, który od biedy mógł służyć jako strój wieczorowy, oraz zmiana bielizny.

Wiedziała z ciężkich doświadczeń, a konkretnie z ostatniego pobytu w Rzymie, kiedy jej bagaż poleciał w inną stronę świata, a we Włoszech zamknięto wszystkie sklepy z okazji święta narodowego – że kobieta musi być przygotowana na każdą ewentualność.

Mal uśmiechnęła się ze starego powiedzonka, że kobietę określa się po zawartości jej torebki. Człowiek obcy uznałby ją chyba za osobę nerwową, pesymistkę oczekującą najgorszego, bałaganiarę o nieuporządkowanym życiu rodzinnym. Za kobietę, której samochód zawalają rekwizyty z całego tygodnia: papierowe kubeczki po kawie, kartoniki po potrawach na wynos, cały asortyment ubrań przeznaczonych do czyszczenia chemicznego, wożony na wypadek, gdyby znalazła się kiedyś w pobliżu pralni. Nic bardziej mylącego.

Malory Malone miała trzydzieści siedem lat, była wysoka i szczupła, z krótką fryzurką blond, typową dla dziennikarki telewizyjnej, ubrana bez zarzutu w prostą i bardzo długą beżową garsonkę. Żadnych oczek w jedwabnych rajstopach opinających długie nogi, żadnej plamki na zamszowych pantofelkach w kolorze piasku. Makijaż miała dyskretny, lecz zrobiony ze znawstwem; beżowa szminka, podkreślająca pełne wargi o miękkim zarysie, brązowa kredka dodająca głębi wielkim intensywnie niebieskim oczom; a nade wszystko ledwo uchwytny, dręczący zapach „Nocturnes” Caroha, który zdawał się ją spowijać.

Mal znana była jako „detektyw telewizyjny”. W swoim programie, nadawanym, nawiasem mówiąc, w godzinach największej oglądalności, drążyła sprawy brutalnych mordów, wielkich oszustw, skandali seksualnych w Waszyngtonie i narkotykowej mafii w Miami.

Zdobyła sławę dzięki programom o zapomnianych ofiarach morderstw, kiedy pierwszy gniew społeczeństwa opadł, a środki masowego przekazu podchwyciły już następną sensację. Wyciągała każdy szczegół i odtwarzała zabójstwo w telewizji, pobudzając pamięć ewentualnych świadków.

Publika była nią zafascynowana. Malone trzymała rękę na pulsie narodu, wiedziała, co go gnębi i mówiła mu, dlaczego.

Uroda Malory Malone była kwestią dyskusyjną. Czasem wyglądała jak zjawisko, innym razem jak szara myszka. Wszystko zależało od jej nastroju. Kiedy była na tropie, wydzielała fale energii, które rozświetlały jej twarz od wewnątrz, nadając skórze złotawy poblask, oczy jaśniały żywym zainteresowaniem. Krótkie, złote włosy sprawiały wrażenie naelektryzowanych, żyły własnym życiem niczym płatki żółtych chryzantem rozwiewane przez wiatr. A podczas uroczystości rozdania telewizyjnych nagród i bankietów była uwodzicielska w swych prostych wieczorowych sukniach w jej ulubionych stonowanych barwach, odsłaniających piękne ramiona i piersi.

Zdarzały się dni, choć trzeba przyznać, że coraz rzadziej, kiedy Mal Malone, sławna osobowość telewizyjna, zdawała się rozmywać w tle. Mogła wtedy przejść Piątą Aleją bez zwrócenia niczyjej uwagi, nie rozpoznana. Złote włosy zaczesane były gładko do tyłu, martwe i matowe; drogi żakiet wyglądał jak zakupiony na targu staroci, a cała jej witalność, dociekliwość i inteligencja, które wyniosły ją na szczyt, były przyćmione niby ekran telewizora, który, po wciśnięciu przycisku, zdaje się zapadać w głąb, zanim zniknie zupełnie.

Nikt, z wyjątkiem samej Mal, nie potrafił zrozumieć tego zjawiska, a ona nie kwapiła się z wyjaśnieniami. Była kobietą dobrze skrywającą swoje sekrety, nawet jeżeli czasem nie pozwalały jej spać.

Zazwyczaj jednak Mallory Malone miała świat u swych stóp. Tego ranka wyruszyła w drogę do Londynu, gdzie chciała przeprowadzić wywiad ze zmysłową amerykańską aktorką, która właśnie zaręczyła się z mężczyzną cztery razy starszym od siebie, multimilionerem z nie za piękną przeszłością, zdradzającym apetyt na więcej niż mu to jeszcze było przeznaczone.

Mal namówiła szczęśliwą parę na wywiad, wiedząc, że aktorka jest złakniona reklamy. Czuła się mile połechtana propozycją rozmowy, choć Mal ostrzegła ją, że zada jej parę „impertynenckich” pytań natury osobistej.

– Och, wiem, co masz na myśli – zawołała uszczęśliwiona aktoreczka. – Zapytasz mnie, czy poślubiam go dla jego milionów? Cóż, mogę odpowiedzieć już teraz, Mal.

Z ręką na sercu. Jestem zakochana. Zupełnie po prostu. Gdybyś go znała, zrozumiałabyś, dlaczego muszę go kochać Jednak Mal nie miała zamiaru pytać o rzeczy aż tak oczywiste. Zamierzała zapytać o to, co ciekawiło cały świat: czy urocza, dwudziestotrzyletnia dziewczyna uprawia seks z tym nieprzyjemnym osiemdziesięcioletnim mężczyzną? A jeżeli tak, to co przy tym czuje? Czy w ogóle rozważałaby pójście z nim do łóżka, nie mówiąc o spędzeniu z nim reszty jego życia, gdyby nie był multimilionerem?

Zamierzała porozmawiać z multimilionerem oddzielnie, zabrać go na obchód jego wielkiej posiadłości wiejskiej i londyńskiego pałacu. Poprosić, by opowiedział jej o swoim prywatnym odrzutowcu, apartamentach w najwspanialszych hotelach świata, o jachcie przycumowanym w Monte Carlo i o szwajcarskiej kryjówce, z której teraz, kiedy jest już stary, korzysta prawie przez cały rok.

Rozrusza go, pozwoli mu opowiedzieć o swoich osiągnięciach, i wiedziała, że da się złapać, ponieważ był bezwzględnym starym człowiekiem, który nie troszczył się o nikogo z wyjątkiem siebie. A potem spyta go, bardzo delikatnie, o pierwszą żonę. Dziewczynę z biednego londyńskiego przedmieścia, która pracowała u jego boku w czasach, kiedy dźwigali się, tak strasznie wolno, z najniższego szczebla drabiny, kiedy zmieniali robotniczą kawiarnię w londyńskim East Endzie w podwaliny imperium gastronomiczno-hotelarskiego.

– Co stało się z tą młodą kobietą? – zapyta go, choć znała przecież odpowiedź.

A kiedy opowie jej kłamliwą historyjkę, ona przedstawi mu fakty. Przypomni, że w miarę jak interes się rozrastał, przestał uznawać żonę za odpowiednią towarzyszkę dla króla wielkiego biznesu. Przypomni mu o okrutnym rozwodzie, który odarł ją? wszystkiego. I o „wypadku” w jego wiejskiej rezydencji, gdzie przyjechała, żeby z nim porozmawiać, poprosić o okruchy z jego monarszego stołu.

O wypadku, w wyniku którego żona wylądowała w stanowym zakładzie psychiatrycznym z trwałym uszkodzeniem mózgu. Przebywa tam od trzydziestu lat. Wiecznie sama, przez nikogo nie odwiedzana, bez nadziei, by ktoś ulżył jej cierpieniu.

– A ten wypadek? – zapyta słodkim głosem. – Zdaje się, że dwie osoby były świadkami upadku pana żony z zabytkowych, dębowych schodów z czasów Jakuba I.

Jak to się stało, że nigdy nie opowiedziały światu, co naprawdę widziały?

Mogła sobie wyobrazić, że odburknie coś arogancko, z twarzą poczerwieniałą z wściekłości. A ona uśmiechnie się i powie: „Cóż, ci ludzie nie chcą opowiedzieć o tym teraz. Są gotowi zeznać, że zapłacił im pan niemałą sumkę za milczenie.

Twierdzą, że zepchnął ją pan ze schodów.

A potem zobaczymy, co droga panna Mercenary ma do powiedzenia o swoim multimilionerze, pomyślała Mal ponuro. O tym jaki jest męski, uroczy i szczodry.

I jaki kochany.

Najprawdopodobniej byli siebie warci: on kupił aktorkę jak każdy inny towar, z tą tylko różnicą, że zamiast poszerzyć jego stan posiadania, nabytek miał poprawić jego wizerunek. A ona sprzedawała młodość i niekwestionowaną urodę za chwilową sławę i przywilej bycia żoną bogatego człowieka. Nie wspominając o milionach, które miała nadzieję wyszarpnąć za parę lat w sądzie rozwodowym.

Chyba że stary umrze wcześniej i pozostawi jej wszystko w testamencie, w co Mal osobiście wątpiła.

Spoglądała przez okno na sznur samochodów wolno sunący autostradą i myślała o wycinku prasowym, który spoczywał w torebce. O zgwałceniu i zamordowaniu Summer Young. Studentka była niemal rówieśniczką aktorki. Ona również miała przed sobą całe życie. Do chwili, gdy jakiś skurwiel położył mu kres.

Takie ładne nazwisko: Summer Young. Mal próbowała ją sobie wyobrazić. Jakie miała ambicje, przyjaciół, rodzinę? Może zaliczała się do samotników, do studentek całkowicie pochłoniętych nauką, zdecydowanych iść własną drogą przez świat? Mal zadrżała na myśl o tym, co przydarzyło się Summer Young.

Sięgnęła po telefon i wystukała numer redakcji.

– Beth Hardy, słucham – jej asystentka odebrała telefon po pierwszym sygnale.

– Beth, to ja. Jestem w drodze na lotnisko. Wyłapałaś może informację o gwałcie i o zabójstwie studentki Uniwersytetu Bostońskiego?

– Jasne! Przecież to moja Alma Mater, pamiętasz? Mój Boże, Mal, do czego zmierza ten świat?! Gdyby zadzwoniła po ochronę studencką! Ale znam ten parking, zaledwie pięć minut od biblioteki. Pewnie uznała, że nie warto, że nie ma niebezpieczeństwa. Biedna mała – dodała ze smutkiem.

– Istnieje możliwość, że policja wiąże śmierć Young z dwoma podobnymi gwałtami i zabójstwami w ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy. Zrób dla mnie małe rozeznanie, dobrze Beth? Zobacz, czego uda ci się dowiedzieć.

– Zrobisz z tego program?

Mal spoglądała ponuro przed siebie. W oddali ukazały się już budynki lotniska.

– Może. Tak mi coś chodzi po głowie. Myślę, że w tym wypadku kieruje mną zwykła ciekawość. Sprawdźmy, czy policja nie zachowała czegoś dla siebie. Masowego mordercy na wolności, na przykład.

Z niezadowoleniem zmarszczyła brwi, kiedy w aparacie odezwały się trzaski.

– Muszę kończyć, Beth. Zadzwonię z Londynu.

– Bon voyage! Zrób dobry wywiad! – zawołała Beth i odłożyła słuchawkę.

Dziesięć minut później Mallory Malone, przeprowadzona korytarzem dla ważnych osobistości, siedziała w Concordzie, a po dalszych pięciu minutach była już w powietrzu. Podziękowała za szampana i sok pomarańczowy, wypiła filiżankę herbaty, ignorując mężczyznę, który siedział obok i zdradzał wyraźną ochotę do pogawędki.

Wyrzuciwszy z pamięci Summer Young, wyjęła papiery i zajęła się opracowaniem wywiadu, punkt po punkcie.

Zanim się obejrzała, samolot zaczął schodzić do lądowania. Poszła do łazienki, przypudrowała ładny, choć trochę garbaty nos, umalowała usta beżową szminką Mocha i przyczesała krótkie włosy. Z troski o współpasażerów nie spryskała „Nocturnesem” przegubów dłoni i małego zagłębienia między piersiami.

Popatrzyła na siebie w lustrze, czując ruch samolotu pod stopami. No proszę, oto mała, nijaka Mary Mallory Malone z małego miasteczka w Oregonie, leci z prędkością światła na spotkanie z jednym z najbogatszych łajdaków na świecie!

Uśmiechnęła się. Czasami jej samej trudno było w to uwierzyć.

Chwilę później została przeprowadzona przez odprawę paszportową. Czekający rolls-royce zawiózł ją do Londynu, do luksusowego hotelu „Lanesborough”, gdzie otrzymała apartament z osobistym kamerdynerem.

– Och, Mary Mallory – powiedziała do siebie, niemal z lękiem. – Zostawiłaś daleko za sobą nocne autobusy i tego rdzewiejącego turkusowego chevroleta z chromowanymi wykończeniami.

Загрузка...