– Dotrzymałam słowa – powiedziała szeptem Mal.
– Nigdy nie wróciłam do tego domu. Nigdy jej nie widziałam. Najgorsze były pierwsze lata. Nie potrafię nikomu wytłumaczyć, co to znaczy stracić w ten sposób dziecko, wiedzieć, że żyje, że jest tak blisko, że można go niemal dotknąć…
Ale jest ich córką. Potrzebowali jej tak samo, jak ona potrzebowała ich. Oddali jej swoje serca, swoją miłość, przyjęli ją do swego życia. Ale nikt nie zna prawdy o jej prawdziwym ojcu – spojrzała wyczekująco na Harry’ego, jakby czekając na jego aprobatę, i dodała: – Nie miałam wyboru. To był jedyny sposób na zapewnienie jej wolności.
Jej oczy stały się ciemne od narastającego w niej napięcia, wyglądały jak dwa szafiry w deszczu, jakby miały zaraz zalać się łzami. Harry zrozumiał, jak ciężką walkę ze sobą toczyła, dźwigając ciężar winy i rozpaczy, nieustannie zastanawiając się, czy postąpiła słusznie. Wszystkie te lata przeżyła samotnie, pozbawiona miłości, płacąc za wszystko straszliwą cenę.
Objął ją ramionami, przytulił, ukołysał… Potem wziął ją na ręce, zaniósł do sypialni i położył się przy niej.
Mal nie mogła płakać; wyszlochała wszystkie łzy dawno temu, całe morze łez, do ostatniej kropli. Poczuła dotyk palców mężczyzny na zamkniętych powiekach, jego usta, delikatnie całujące jej długie rzęsy. Dotykiem rysował kontury jej twarzy, zarys policzków, wykrój drżących ust. Nie otwierała oczu. Nie mogła spojrzeć na niego. Nie potrafiłaby znieść wyrazu współczucia na jego twarzy.
Ostrożnie rozpiął jej bluzkę, zsunął jedwab z jej ramion. Dotykiem, lekkim jak oddech wiatru, zaznaczył wygięcie jej szyi, wzniesienie piersi pod satynową halką. Zdjął z niej haleczkę. Przesunął dłonią wzdłuż całego jej ciała. Pochylił nad nią głowę.
– Jesteś taka piękna! – wyszeptał jej do ucha. – Jesteś tak piękną kobietą, Mal…!
Szukał ustami jej warg, a gdy znalazł, pochwycił jej miękką dolną wargę i drażnił się, i kusił, i budził… Czułymi, słodkimi, najczulszymi pocałunkami okrył jej ciało.
Rozebrał się szybko i usiadł obok niej na łóżku. Ujął dłońmi jej ręce, przyciągnął ją do siebie.
– Otwórz oczy, Mal, kochanie! – powiedział gwałtownie. – Chcę, żebyś na mnie spojrzała. Otwórz oczy!
Nie chciała. Nie zniosłaby.
– Spójrz na mnie! – zażądał. – Chcę zajrzeć w twoje oczy. Trzymał obie jej ręce. Nie mogła nigdzie uciec. Powoli podniosła powieki.
Jego szczupła, przystojna twarz zbliżała się i oddalała, zamazywała i wyraźniała, jego zmierzwione, ciemne włosy, silna, uparta szczęka… W oczach miał płomień i siłę.
– Spójrz mi w oczy, Mal! – nakazał, mocno ściskając jej ręce, bo nie chciał jej teraz stracić.
Uniosła głowę, dumnie wyprostowała szyję, wydęła usta, gotowa natychmiast powiedzieć mu, że nie potrzebuje współczucia. Chce jedynie sprawiedliwości. A potem spojrzała w jego cudowne, szare oczy i już nie mogła oderwać od nich wzroku. Zniewalały ją tak samo, jak jego ramiona, gdy ją kochał.
Wiedziała, że jego ciało jest twarde, piękne, że jego oczy coś ważnego do niej mówią. Jego energia ogarnęła jej ciało, wypełniła jej zmysły, choć on nie poruszył się, nie pocałował jej, nie próbował jej wziąć. Jego oczy rozkazywały jej, przyciągały ją do niego, aż poczuła, jak odprężają się jej mięśnie, jak traci cały swój ciężar, unosi się gdzieś, w nieznaną srebrzystoczarną przestrzeń. Znała jedynie, widziała jego oczy, ich czułe spojrzenie.
– To jest miłość… – wyszeptał jej do ucha. – Dotykanie, odczuwanie, poznawanie swoich ciał i serc. Biorę cię do swoich myśli i do swojego serca.
Chcę, żebyś uczyniła to samo.
Westchnienie wyrwało się z jej piersi. Poczuła gwałtowne pulsowanie krwi w skroniach. Mężczyzna pochylił się nad nią i znowu pieścił wargami jej usta.
– Czy odczuwasz to samo, Mal? Czy teraz to odczuwasz?
Całował łagodne wygięcie jej szyi, potem ramiona, wzgórki piersi wokół sutek, płaskie sklepienie brzucha. Całował miękkie wnętrza ud, czułe miękkości między udami, potem powoli, centymetr po centymetrze wracał ustami w górę ciała, kazał jej czekać, czekać, aż krzyknęła z pragnienia.
Jego ciało było jak płomień, ale nie spieszył się, chcąc, aby zrozumiała, że ją kocha, że tak powinno wyglądać kochanie. Kobieta i mężczyzna w absolutnej wzajemnej harmonii, zjednoczeni sercami i ciałami.
Krzyknęła, kiedy wreszcie w nią wszedł, oplotła go ramionami i nogami, kołysała się razem z nim, czując pulsowanie ognia w nim, rozkosz i potęgę miłości, gdy razem osiągnęli szczyt uniesienia.
Lecz to nie było jeszcze wszystko. Pozostał w niej, nie wypuszczał jej z objęć, pieścił dłońmi jej wilgotne ciało, okrywał jej twarz pocałunkami, oddychał jej oddechem.
– Czy teraz to odczuwasz? Czy teraz wiesz, czym jest miłość? – wyszeptał.
– Och, Harry! – Leżała bez tchu, wstrząśnięta głębią swego przeżycia, zaskoczona radością, jaką znalazła w kochaniu. – Kocham cię, Harry!
Leżeli spleceni uściskiem, szczęśliwi, unosząc się we własnej, wysublimowanej srebrzystej przestrzeni. Nie istniały już żadne tajemnice. Po chwili mężczyzna podniósł się, poszedł do kuchni i przygotował dziewczynie filiżankę jej ulubionej herbaty jeżynowej. Ostrożnie doniósł ją do nocnego stolika.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Powinienem ci podziękować – powiedział nieśmiało. – Nikt nie powinien przeżywać tego, co ty przeżyłaś. Nikt nie powinien być zmuszany do mówienia o tym. Ale muszę ci zadać jedno ważne pytanie. Nie musisz na nie odpowiedzieć, ale jeśli jesteś w głębi duszy pewna, że to ten sam człowiek, to muszę wiedzieć.
Wiedziała, o co pyta.
– Nazywa się Wil Ethan – powiedziała spokojnie. Westchnęła z ulgą. Miała to nareszcie za sobą.
– Będziemy potrzebowali twojej pomocy, jeżeli mamy go złapać, zanim znowu zabije – ostrzegł.
Tym razem nie wahała się. Wiedziała, że może mu ufać.
– Pomogę wam – zgodziła się. Westchnienie, które towarzyszyło tym słowom było prawie niedosłyszalne, ale Harry wiedział, ile ją ta zgoda kosztowała.