41.

Mężczyzna pielęgnował róże w ogrodzie. Rozkwitały mu już, w każdym calu doskonałe. Uważał, że są przepiękne, takie chłodne, szlachetne, w przeciwieństwie do róż kapuścianych, których nie znosił. Obejrzał starannie każdy nowy pąk. Na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka, kiedy dostrzegł mszyce.

Pośpieszył do garażu, gdzie przechowywał akcesoria ogrodnicze, przyrządził mieszankę chemikaliów i spryskał każdy listek, każdą łodygę, kwiatek po kwiatku.

Kiedy upewnił się, że wytruł wszystkie pasożyty, wrócił do domu, zamknął drzwi i dokładnie umył ręce.

Zerknął na zegarek. Była siódma wieczorem. Ciekawe, czy Mary Mallory Mallone dotarła już do domu. Uśmiechnął się na myśl o powitalnej notatce, jaką jej wysłał. Zdobycie jej numeru telefonu i kodu poczty elektronicznej było mistrzowskim posunięciem. Choć zdumiewająco prostym. Czasem zaskakiwał samego siebie.

Założył świeżą koszulę, elegancką marynarkę, przyczesał włosy i obejrzał się w lustrze. Starannie oczyścił ściereczką czarne półbuty od Gucciego. Zadowolony ze swego wyglądu, pojechał do bistro, gdzie bywał w niedzielne wieczory.

Salka była prawie pusta. Dostał ulubiony stolik przy oknie, zamówił to, co zwykle; pieczonego kurczaka i tłuczone ziemniaki. Tym razem zamiast o kieliszek wina poprosił o pół butelki. Miał co świętować. Rozwinął gazetę i utkwił wzrok w zdjęciu Mary Mallory Malone i detektywa Harry’ego Jordana w ich gniazdku miłości. Nie wiedzieli, kim jest, nigdy się tego nie dowiedzą. Znów trzymał w ręku wszystkie karty, tylko że tym razem miał zamiar rozegrać partię ku swemu zadowoleniu.

Na razie pobawi się z Mal Malone w kotka i myszkę, zanim wypowie jej otwartą wojnę. Zaaplikuje jej parę wstrząsów nerwowych, takich jak w sobotni wieczór, na przykład. Cholerni fotografowie zachowali się jak amatorzy. Wyprysnęli stamtąd bez świateł, niby para radzieckich szpiegów. A wystarczyło włączyć długie światła, oślepić Jordana. Przez minutę nie widziałby końca własnej ręki.

Sączył z uznaniem wino. Wyjątkowo mu dziś smakowało. Potem poszedł do telefonu przy drzwiach i wykręcił jej numer. Uśmiechnął się, kiedy natychmiast podniosła słuchawkę. Potrafił rozpoznać strach w głosie kobiety, w końcu nieraz go słyszał.

Przerwał połączenie i wrócił do stolika, pogawędził chwilę z kelnerem, zjadł ze smakiem posiłek. Na deser zamówił szarlotkę z lodami waniliowymi i rozkoszował się każdą łyżką przysmaku. Zapłacił rachunek, przejechał wolniutko przez miasto do swojej kawalerki w Cambridge. Posiadanie dwóch miejsc zamieszkania było bardzo dogodne, choć w jego dokumentach figurował tylko adres w Cambridge.

Korzystał z mieszkanka, kiedy zaczynał pracę wcześniej niż zwykle. Poza tym, nigdy nie wiadomo, kiedy takie lokum przyda się do innych celów.

Harry siedział w pokoju przesłuchując taśmę Terry Walker. Znał na pamięć każdy dźwięk, ale za każdym razem, gdy słuchał ostatnich słów Suzie, zastanawiał się nad ich intonacją.

Puścił nagranie od początku. Może Suzie wcale nie powiedziała: „co pan tu robi?”

Może powiedziała: „co pan tu robi…?”

Nacisk położony na to jedno słowo był tak nieznaczny, że prawie niewyczuwalny.

Harry ciągle miał wątpliwości. To mogło nie oznaczać nic, jak zakładali na początku, a mogło oznaczać, że Suzie rozpoznała swojego mordercę.

Myślał o tym, co powiedziała Terry: że mógł to zrobić jej chłopak. Przesłuchali młodego internistę. Z wyglądu nawet pasował: niski, krępy, ciemny. Ale był za młody, żeby mieć siwe włosy. I miał niewzruszone alibi – dyżur w szpitalu Beth Israel. Lekarze mogli zaświadczyć o każdym jego kroku tej nocy. Jako podejrzany, internista odpadał.

Zresztą, zbyt wiele poszlak wskazywało na seryjnego mordercę. Jeżeli Suzie go znała, pole poszukiwań zawęzi się znacznie: do jej rodziny, przyjaciół, współpracowników. Może to być facet z obsługi stacji benzynowej, ktoś z kafeterii, gdzie jadała śniadania, z pubu, który odwiedzała, z klubu, ze sklepu.

Westchnął, myśląc o ogromnej pracy, jaka ich czekała. Przedyskutował sprawę z Rossettim, zadzwonił do szefa do domu, żeby uzyskać zgodę na zaangażowanie ludzi do przenicowania każdego przyjaciela, znajomego i współpracownika, jakiego Suzie Walker kiedykolwiek miała.

Wyciągnął portret pamięciowy. Dwoma kartkami papieru zakrył górną i dolną część twarzy mordercy, pozostawiając tylko oczy. Artysta znakomicie uchwycił groźne, złowróżbne spojrzenie. Harry mógł sobie tylko wyobrazić lęk dziewcząt, które widziały te oczy tuż przed sobą.

Spojrzał na zegarek, zastanawiając się czy zadzwonić do Mal, ale była jedenasta trzydzieści, uznał, że już śpi. Wywołał natomiast na ekranie jej akta.

Przeczytał jej życiorys, data urodzenia, miejsca zamieszkania, szkoły, posady.

Puste nazwy i daty miały teraz dla niego inne znaczenie, wiedział, jakie tragiczne wydarzenia się za nimi kryły. Gapił się w ekran, zaskoczony.

Mal powiedziała mu, że studiowała na Uniwersytecie Stanu Waszyngton w Seattle i taką samą informację podał mu komputer. Ale coś się nie zgadzało – daty. Zanotował w pamięci, żeby zadzwonić następnego dnia na uniwersytet, dowiedzieć się, dlaczego Mal studiowała pięć lat, zamiast czterech. Gdzie się mogła podziewać przez ten rok?

Mal nie spała. Spacerowała tam i z powrotem po mieszkaniu, próbując zrozumieć, co się właściwie dzieje. Powiedziała sobie, że wpada w obsesję, ktoś zrobił jej po prostu głupi kawał, jej kod wpadł jakimś cudem w ręce dziennikarzy z brukowców.

Mimo to nie mogła spać.

Ranek wstał upalny i parny. Zbyt zmęczona, żeby pójść na salę gimnastyczną, założyła lekką, płócienną koszulę, żakiet i ruszyła pieszo do studia. Pożałowała tego już na pierwszym skrzyżowaniu, kiedy stała na światłach, przestępując z nogi na nogę, odgarniając włosy z czoła. Było zbyt gorąco i parno na spacery.

Nagle odniosła nieprzyjemne wrażenie, że jest obserwowana. Zimny dreszcz przeleciał jej po plecach. Obróciła się gniewnie. Stało za nią z pół tuzina niewinnie wyglądających osób. Tkwili na chodniku z wzrokiem wbitym w sygnalizator świetlny, czekając, równie niecierpliwie jak ona, żeby przebiec na dragą stronę jezdni.

– Idiotka – skarciła się z gniewem. – To nie Farma Jordana, nie jesteś tu sama i nikt cię nie śledzi.

Mimo to, idąc Madison, oglądała się przez ramię i poczuła ulgę, kiedy znalazła schronienie za drzwiami studia telewizyjnego.

– Widziałaś poranne gazety? – Beth powitała ją szerokim uśmiechem.

– Detektyw Przystojniak i Mallory Malone są wszędzie, ci papparazzi odkryli kopalnię złota. Całe szczęście, że pan detektyw musiał wrócić do Bostonu, zanim te zdjęcia zrobiły się bardziej kompromitujące.

Mal chwyciła gazetę, jednym spojrzeniem ogarniając zdjęcie i podpis pod nim.

„Wiejska sielanka. Mallory Malone i bostoński gliniarz z wydziału zabójstw”.

Zdjęcie ukazywało ich dwoje, łowiących ryby nad strumieniem. Oburzona odrzuciła gazetę, wyobrażając sobie papparazzich z ich obiektywami. Podglądacze!

– Oni wylądowali w więzieniu – powiedziała ze złością. – Ale Harry ma dziewiętnaście szwów na głowie.

– Trochę go oszpeciło? Nieee, nic nie byłoby w stanie tego zrobić. Właściwie, na jakiej jesteście stopie? – Beth okręcała na palcu kosmyk czarnych włosów i patrzyła na Mal wyczekująco.

Mal namyślała się chmurnie nad odpowiedzią.

– Powiedziałabym, że wojennej. Poza tym, sama przyjemność.

– I seks – uzupełniła Beth.

Mal rzuciła jej przestraszone spojrzenie i Beth wybuchnęła śmiechem.

– Złotko, masz to wypisane na czole. Zdecydowanie promieniejesz. I wyglądasz na kompletnie wykończoną.

– Bo całą noc nie spałam – wyznała Mal. I powiedziała Beth o wiadomości, jaką przesłano jej pocztą elektroniczną.

– To musiał być jakiś żartowniś – powiedziała Beth spokojnie. – Ci z brukowców są jeszcze lepsi od nas w zdobywaniu adresów i numerów telefonów. Założę się, że grzebią w twojej przeszłości, nawet teraz, gdy tu ze mną rozmawiasz.

Mal spojrzała na nią z niepokojem.

– Myślisz, że naprawdę to robią? Grzebią w mojej przeszłości?

– Twojej i Harry’ego Jordana – powiedziała Beth z niezłomnym przekonaniem. – Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. Ta wiadomość w komputerze była tylko sygnałem ostrzegawczym.

Mal miała nadzieję, że Beth się myli. Poszła do swojego gabinetu i zamknęła drzwi, potem zadzwoniła do Harry’ego na posterunek. Nie było go, oczywiście, ale zostawiła wiadomość z prośbą, by oddzwonił. Następnie spróbowała skupić się na najbliższym programie.

Harry zaparkował jeepa przed Mass General. Wbiegł na schody i pchnął szklane drzwi.

Doktor Waxman właśnie wychodził. Rzucił Harry’emu przestraszone spojrzenie i zawrócił od drzwi.

– Co się stało, detektywie? – przyjrzał się głowie Harry’ego. – Jesteś tu służbowo? Czy może potrzebujesz moich usług w izbie przyjęć?

– Nie tym razem, doktorze, dzięki. To była tylko drobna kolizja z samochodem.

Kości całe, mózg nienaruszony.

– Nie martw się o włosy, odrosną – powiedział Waxman z szerokim uśmiechem, przygładzając własną bujną, czarną czuprynę. – A propos, widziałem twoje zdjęcie w porannej gazecie.

– Pewnie, że widziałeś – odburknął Harry, co Waxman skwitował śmiechem.

„Harry spojrzał w dół na stopy Waxmana: obute były w pantofle Gucciego. W głowie Harry’ego rozległ się dzwonek alarmowy.

– Ładne buty, doktorze – stwierdził uprzejmie.

– Drogie, ale wygodne – przyznał Waxman. – Kiedy jest się na nogach tyle godzin, co ja, człowiek zaczyna doceniać wygodę.

– Spadłeś mi jak z nieba – Harry chwycił go pod ramię, jakby się bał, że doktor mu ucieknie. – Chodzi o Suzie Walker. Chcę wiedzieć, z kim pracowała, z kim się przyjaźniła, kogo znała.

Waxman uniósł brwi.

– Myślicie, że to ktoś z nas? Ze szpitala? – zapytał przerażony.

– Powiedzmy, że sprawdzamy każdego, z kim miała jakikolwiek kontakt. Rutynowe czynności, nie ma powodu do niepokoju.

Oczy Waxmana spochmurniały.

– Jezu, Harry, jeżeli zaczniesz tu przesłuchania, rozpęta się piekło.

– Dlatego ciebie pytam pierwszego. Pracowała z tobą. Znałeś ją lepiej niż inni lekarze.

«- No, chyba tak. Chociaż doktor Andrews też ją znał; miała staż na położnictwie. I Starewski, z neurologii. Prawdę mówiąc, Harry, prawie wszyscy ją znali. Zadałeś mi cholernie trudne pytanie. Szpital jest takim małym światkiem, nawet taki wielki szpital.

Harry westchnął ciężko, wiedział, że doktor ma rację.

– Cóż, gdyby ktoś taki przyszedł ci do głowy… Doktor Waxman skinął głową.

– Jasne – powiedział i odszedł szybko.

Przy stanowisku pielęgniarek panowała ciężka cisza, nikt nie żartował jak zwykle. Siostry były przygnębione, nie otrząsnęły się jeszcze po strasznej śmierci Suzie, martwiły się o własne bezpieczeństwo. Harry zadał im to samo pytanie, co doktorowi Waxmanowi i otrzymał podobną odpowiedź.

– Mam nadzieję, że rana na głowie nie ma z tym nic wspólnego – powiedziała siostra.

– Nie, to sprawa osobista – odparł Harry, świadomy faktu, że z linią szwów, przecinającą na wpół ogoloną czaszkę, wygląda jak coś, co wylęgło się w laboratorium Frankensteina.

– Ładna mi sprawa osobista! – mruknęła siostra. W holu spotkał Rossetti’ego.

– Czasem wydaje mi się, że tu mieszkam – powiedział Rossetti posępnie. Zerknął na Harry’ego i pokazał w uśmiechu zęby. – Ale ty wyglądasz, jakbyś tu przynależał, Profesorku.

Minął ich w pośpiechu doktor Blake.

– Dzień dobry, panowie! – zawołał, unosząc dłoń w geście powitania. Zatrzymał się gwałtownie, odwrócił, poprawił okulary w rogowej oprawie i wlepił wzrok w Harry’ego.

– A panu co się stało, detektywie? – zapytał łagodnie.

– Drobne zderzenie z papparazzim. Można o tym przeczytać w brukowcach.

Blake podszedł bliżej, przyglądając się ranie.

– Nigdy nie czytam brukowców. W ogóle nie znam ludzi, o których się w nich pisze. To znaczy, nie znałem ich do tej pory. Tutaj pana zszywali?

– Nie, w szpitalu rejonowym.

– Sam nie zrobiłbym tego lepiej, co nie zmienia faktu, że wygląda pan na kogoś, komu przydałby się urlop. Gdybym był pana lekarzem doradziłbym parę dni odpoczynku.

– Nie ma szans. Do czasu rozwiązania tej sprawy przykuli mnie łańcuchem do komendy. Wolno mi wyprowadzić psa i pójść do „Ruby” na lunch.

– Wielka szkoda – powiedział Blake z uśmiechem i poszedł w swoją stronę.

– Profesorku, zauważyłeś, że Blake nosi buty Gucciego?

– Aha. Podobnie jak Waxman i z tuzin innych lekarzy. Twierdzą, że lubią wygodę.

To eliminuje internistów. Ich na to nie stać.

– Chyba, że to sprawa prestiżu – powiedział Rossetti z namysłem. – No wiesz, zabójca tak naprawdę chce ferrari, ale ostatecznie zadowala się drogimi włoskimi butami.

– Może masz rację – przyznał Harry. – Sprawdź wszystkich lekarzy w tym szpitalu. Chcę wiedzieć, kim są, skąd pochodzą, gdzie pracowali przedtem. Czy są żonaci i jak im się układa w małżeństwie.

Na komendzie czekała na niego wiadomość od Mal. Po chwili namysłu uznał, że notatkę przesłali jej dziennikarze z brukowców, byli ekspertami w dziedzinie zdobywania zastrzeżonych informacji. Najprawdopodobniej oni również byli autorami głuchych telefonów. Jedno pasowało do drugiego.

Zadzwonił do Mal. Podniosła słuchawkę natychmiast, jakby czekała przy telefonie.

– Cześć, Scarface – zażartowała, ale w jej głosie wyczuł napięcie.

– Zawsze mogę powiedzieć, że dorobiłem się blizny w pojedynku.

– Jak Errol Flynn? Harry westchnął.

– Najpierw był Bogart, potem Scarface, a teraz Flynn. Bez połowy włosów na głowie przypominam raczej Willisa.

– To jeszcze nie tak źle – zauważyła.

– Squeeze ledwo mnie poznał.

– Ja ciebie ledwo poznałam.

– Matka ostrzegała mnie, że policyjna robota doprowadzi mnie do zguby.

– Twoja matka miała rację. Poza tym, wydaje mi się, że za tobą tęsknię.

– Tęsknisz za mną, Malone?! Brakuje ci mojej silnej, męskiej osobowości?

– Aha.

Czekał, żeby dodała coś więcej, ale milczała.

– A w kwestii tej poczty elektronicznej – powiedział. – To musiały być brukowce.

– Naprawdę uważasz, że po tym, co się stało na Farmie Jordana, zrobiliby głupi kawał?

Harry wcale nie był tego pewien, ale chciał ją uspokoić, chciał wymazać nutkę zdenerwowania z jej głosu.

– Wiedzą, jak zdobyć zastrzeżony numer, adres, potrafią grzebać w przeszłości…

Nagle podjęła decyzję. Zrozumiała, że to nie może dłużej trwać. Musiała mu powiedzieć.

– Harry – przerwała mu. – Muszę się z tobą zobaczyć. Naprawdę cię potrzebuję.

Wiedział, że Mal nie żartuje. Nie pytał o nic, po prostu powiedział: „Dobrze.

Przylecę, jak tylko będę mógł.”

– Mój rycerz w srebrnej zbroi – powiedziała miękko.

– Mam nadzieję, że stanę na wysokości zadania. Będę około siódmej, dobrze?

– Będę czekała – powiedziała cicho.

Siedziała na swoim pięknym tarasie, czekając na niego. Spoglądała na wieże i wieżyczki Manhattanu, który podbiła jako Mal Malone. Ale nie rozliczyła się jeszcze z Mary Mallory i z przeszłością. Ponieważ w głębi serca wierzyła, że zna prawdę, musi opowiedzieć o niej Harry’emu.

Wszedł do jej mieszkania z wybiciem siódmej. Przez chwilę stali, patrząc na siebie przez szerokość pokoju.

Harry smętnym wzrokiem obrzucił swoją skórzaną kurtkę, dżinsy.

– Przybył, o pani, twój rycerz w nieco sfatygowanej zbroi.

– Och, Harry! – zawołała, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Uwielbiała go, kiedy się wygłupiał, ale teraz śmiech uwiązł jej w gardle.

Widząc jej zdenerwowanie, objął ją mocno ramieniem.

– O co chodzi, Mal? Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko. Z trudem opanowała narastającą panikę.

– To ważne, Harry. Widzisz, wydaje mi się, że wiem, kim on jest. Harry głęboko zaczerpnął powietrza. To był szok, choć czegoś takiego się spodziewał. Zobaczył błysk paniki w oczach Mal i objął ją mocniej.

– Spokojnie – powiedział cicho. – Odetchnij głęboko, Malone i zacznij od początku.

Mal zastanowiła się, dlaczego życie poddaje ją takim ciężkim próbom. W tej chwili oddałaby wszystko, by oszczędzić sobie tych zwierzeń.

– Nie chciałam ci powiedzieć. To stara historia, nie sądziłam, że ma związek z morderstwami. Teraz wiem, że tak. Czuję to.

Wziął ją za rękę, zaprowadził na kanapę, nalał bourbona do dwóch szklanek.

Patrzył, jak z trudem przełyka alkohol.

– Okay, Mal, słucham – powiedział, siadając przy niej i biorąc ją za rękę.

Загрузка...