Szpital miejski był masywnym szarym budynkiem, stojącym tuż przy głównej ulicy. Wokół szumiały samochody, powietrze zdawało się wibrować od nieprzerwanego zawodzenia syren pogotowia, wozów policyjnych i grzechotania śmigieł helikopterów, startujących z dachu.
Harry wjechał na parking zastrzeżony dla policji. Z uwagi na psa uchylił tylną szybę i biegiem ruszył w stronę izby przyjęć. W drzwiach zderzył się z lekarzem w białym kitlu.
– No, no, ale się panu śpieszy! – powiedział doktor łagodnie, poprawiając okulary w rogowej oprawie.
Nie zwalniając biegu, Harry rzucił mu przepraszające spojrzenie przez ramię.
– Przepraszam! O, to pan, doktorze Blake. Proszę mi wybaczyć, śpieszę się.
Doktor z uśmiechem potrząsnął głową.
– Nigdy nie widziałem, żeby się pan nie śpieszył – zawołał w ślad za Harrym.
Może w czymś pomóc?
Harry zamachał w odpowiedzi rękami.
– Nie pański departament, doktorze. Przynajmniej na razie. – Spoważniał, uświadomiwszy sobie znaczenie tego, co powiedział. Doktor Blake był szefem patologii w szpitalu i lekarzem pracującym dla bostońskiego departamentu policji.
Również siostra dyżurna przy stanowisku pielęgniarek znała Harry’ego.
– Pierwsze piętro, oddział intensywnej terapii, ostatni pokój na prawo – powiedziała, kiedy przed nią stanął. – Podali jej siedem litrów krwi.
Nieprzytomna, stan krytyczny. Nie, nie wydaje mi się, żeby przeżyła.
Ich oczy się spotkały.
– Jezu! – szepnął Harry. Siostra przeżegnała się prędko.
– Będzie potrzebowała Jego pomocy – odparła.
Harry wyminął tłumek przy windzie i wbiegł na piętro, przesadzając po dwa stopnie. Przed drzwiami oddziału intensywnej terapii przystanął, wziął głęboki oddech i przesunął dłonią po nie czesanych jeszcze włosach. Przymknął na chwilę oczy, gotując się na wstrząs.
Zapach szpitala ciągle na niego działał, choć jako pacjent przebywał w nim zaledwie raz, kiedy miał pięć lat i wycięto mu migdałki, po czym karmiono lodami równo przez tydzień. Nie pamiętał, żeby doznał na tym tle urazu, ale widocznie wspomnienie pozostało.
Pneumatyczne drzwi zamknęły się z cichym sykiem.
Rossetti stał oparty o ścianę. Jego ciemne, lśniące włosy były starannie przylizane, biała koszula nieskazitelnie świeża, czarne spodnie odprasowane.
Piłował sobie paznokcie i przez idealne zęby gwizdał „Nessun Dorma”. Przypominał raczej wczesnego Travoltę w sobotni wieczór, niż detektywa wydziału zabójstw na służbie o godzinie piątej dwadzieścia pięć rano.
Mimo powagi sytuacji, Harry musiał się uśmiechnąć. Carlo Rossetti miał trzydzieści dwa lata, wydatną szczękę, ciemne oczy i powodzenie u kobiet. Zjawił się tu prawdopodobnie wprost z wczorajszej randki, ale wyglądał, jakby wyszedł z rąk swojej mamy Włoszki – odprasowany, najedzony, gotowy do działania.
– Nie wyżyje – powiedział bezbarwnym tonem. Harry sprawiał wrażenie zdziwionego.
– Skąd wiesz?
– Widziałem ją. Jest już jedną nogą na tamtym świecie – wzruszył ramionami. – Sam zobacz.
Przed izolatką stał umundurowany policjant. Zasalutował i, przepuszczając Harry’ego, powiedział: „dzień dobry”.
Harry pchnął drzwi i jednym spojrzeniem ogarnął scenę: pochyloną nad aparaturą pielęgniarkę, migający monitor i młodą kobietę, leżącą bez ruchu na wąskim łóżku, podczas gdy krew i plazma płynęły w nią przez plastikową rurkę.
Zabandażowane ręce sztywno spoczywały na kocu. Młoda twarz była śmiertelnie blada pod aureolą poszarpanych włosów.
Pielęgniarka zerknęła na niego.
– Jest w szoku, może z tego, wyjdzie – powiedziała miękko. Harry dałby wiele, żeby uwierzyć jej, nie Rossettiemu.
– Istnieje szansa, że się obudzi i z nami porozmawia?
– Nawet jeżeli odzyska przytomność, nie sądzę, żeby chciała z wami rozmawiać.
– Potrzebujemy jej. Jest naszą jedyną szansą, by złapać zabójcę. Może widziała jego twarz. Może wie, kto to jest.
Pielęgniarka westchnęła. Słyszała, co zrobił dwóm poprzednim ofiarom.
– Tym razem nie odciął brodawek.
Harry patrzył na młodą kobietę podłączoną do kroplówki, na jej zabandażowane nadgarstki i twarz bez kropli krwi. Ten obraz pozostanie w nim na zawsze, a przynajmniej do czasu, gdy zrobi, co do niego należy. Odwrócił się i wyszedł.
Rossetti przestał piłować paznokcie. Trzymał teraz w dłoniach dwa papierowe kubki, z jednego popijał kawę, drugi podał Harry’emu.
– No i? Co myślisz?
– Myślę, że powinniśmy zacząć się modlić. Przez chwilę pili kawę w milczeniu.
– Co z rybakami? – zapytał w końcu Harry.
– Niewiele. Miejscowa policja spisała zeznania i przefaksowała je do centrali.
Mówią, że nie widzieli nic, co miałoby jakieś znaczenie, słyszeli tylko warkot silnika w ciemnościach. Potem zobaczyli ciało… przepraszam, ofiarę. Parę minut wcześniej złapaliby faceta na gorącym uczynku. Dziewczyna miała pecha.
– Znamy jej nazwisko?
– Pracują nad tym. Nie miała przy sobie żadnego dowodu tożsamości, torebki, kluczyków. Nic.
Harry skinął głową. W Bostonie mieszkało tysiące młodych kobiet, ale ponieważ poprzednie ofiary były studentkami, istniało duże prawdopodobieństwo, że ta również się nią okaże. Ułatwi to im poszukiwania. Za parę godzin powinni znać jej nazwisko.
Dopił kawę i rozejrzał się za automatem.
– Przyniosę więcej kawy. Pokręć się tu, na wypadek, gdyby się nam… gdyby się jej poszczęściło. Zadzwoń na posterunek, powiedz, gdzie jestem, sprawdź, jak im idzie z identyfikacją i w ogóle, co się dzieje.
– Zrobione. – Rossetti oderwał się od ściany. Spojrzał Harry’emu w oczy. – Nie przejmuj się tak, Harry. Jesteś tylko gliniarzem, który wykonuje swoją robotę – poklepał go przyjacielsko po ramieniu i ruszył połyskującym, antyseptycznym korytarzem w stronę telefonu. – Nigdy bym nie przypuszczał, że z ciebie taki uczuciowy gość. Zachowaj tę wrażliwość dla kobiet. One uwielbiają rozemocjonowanych faciów. Clint Eastwood i takie rzeczy.
Harry uśmiechnął się.
– Ciekawe, skąd ty to wiesz, Romeo?! – zawołał za nim.
– Już prędzej Casanovą. Jestem za stary na Romea – jego śmiech rozbrzmiał echem w martwym korytarzu.
Harry spędził na nim godzinę. Stał oparty o ścianę, spacerował w tę i z powrotem. Zszedł do kafeterii, zjadł kanapkę z jajkiem i bekonem, i znowu trochę pospacerował. W południe opuścił szpital, poszedł wyprowadzić psa, dał mu miskę wody i odprowadził do samochodu.
Pies usadowił się z powrotem na siedzeniu, złożył łeb na przednich łapach i spojrzał na Harry’ego z wyrzutem w jasnoniebieskich oczach.
– Takie jest życie gliniarza, Squeeze – powiedział Harry, zatrzaskując drzwiczki. Ostrzegałem cię, że tak będzie.
Słowo w słowo to samo powiedział żonie dziesięć lat temu, ale nie uratowało to ich małżeństwa.
Zmienił się policjant przy drzwiach.
– Dzień dobry, sir – powiedział, salutując. – Sierżant Rafferty, na służbie do dwudziestej. Doktor Waxman jest teraz z ofiarą.
Doktor stał w nogach łóżka, dumając nad kartą chorobową. Na odgłos otwieranych drzwi, obejrzał się przez ramię.
– Jak się masz, Harry? – uśmiechnął się. Byli starymi znajomymi, weteranami oddziału intensywnej terapii.
– Nieźle. A ona?
– Przed dziesięcioma minutami odzyskała na chwilę przytomność – westchnął z żalem. – Biorąc pod uwagę jej stan, jestem skłonny uznać to za triumf ducha nad materią. Na razie stan stabilny – wzruszył ramionami – wszystko może się zdarzyć. Harry wpatrywał się w dziewczynę z natężeniem, jakby pragnął ją obudzić siłą wzroku. Przesunął ręką po ciągle nie czesanych włosach.
– Kiedy się ocknie, będzie mogła rozmawiać? Ich oczy się spotkały.
– To może być jedyna szansa, żeby go dopaść – powiedział Harry cicho. – Może go zna. Może uratować inne dziewczęta…
– Zobaczymy – doktor Waxman wsunął kartę z powrotem w metalową ramkę w nogach łóżka. – Potrzebują mnie w izbie przyjęć. Zostajesz?
Harry skinął głową.
– Poczekam.
– A więc, do zobaczenia.
Harry usiadł na krześle przy łóżku. Spojrzał na dziewczynę, po czym z zażenowaniem odwrócił wzrok. Czuł się jak intruz, podglądający ją we śnie. Tylko że to nie był prawdziwy sen. To była śpiączka.
Gapił się w sufit, potem na góry i doliny, które ukazywały się na ekranie, monitorującym jej funkcje życiowe. Był dobrym gliniarzem, twardym gliniarzem, ale ta bezbronna, młoda kobieta coś w nim poruszyła. Wzięło go.
Rozległo się pukanie i w szparze drzwi ukazała się głowa Rossettiego.
– Wiedziałem, że cię tu znajdę – szepnął. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął złożoną kartkę papieru. – Nazywa się Summer Young. Wiek – dwadzieścia jeden lat, czwarty rok na uniwersytecie bostońskim. Pochodzi z Baltimore.
Współlokatorki zaczęły się niepokoić, kiedy nie wróciła do domu, a rano natknęły się na jej starego fiata na parkingu przed biblioteką. Drzwiczki były otwarte, kluczyki w stacyjce, torba na siedzeniu. Zawiadomiły policje.
Harry skinął głową. Potwierdziły się jego przypuszczenia.
– Rodzice już jadą – dodał Rossetti cicho. – Będą za parę godzin. Popatrzyli na siebie bez słowa. Oboje wiedzieli, że dla dziewczyny byłoby lepiej, gdyby dotarli tu prędzej.
– Latchwell czeka na korytarzu. Na wszelki wypadek.
Harry poderwał głowę: Latchwell był policyjnym portrecistą. Potrafił odtworzyć twarz na podstawie najbardziej mglistego opisu. Czasem wydawało się, że ją wyczarowuje z niczego, wyrzeźbią, tworzy i przetwarza… „wąskie wargi, nie, kąciki ust ku dołowi, o tak; krzaczaste brwi, nie, mniej krzaczaste… czarne oczy… no, może nie czarne, ale ciemne i jakieś takie mroczne…” Policja zawdzięczała ujęcie niejednego zbrodniarza niesamowitym zdolnościom Latchwella.
Rossetti nerwowo zerknął na dziewczynę. Powiedział: „Chyba wrócę na posterunek.
Muszę pogadać z tymi rybakami.”
Harry skinął głową. Chciał, żeby rodzice już przyjechali, chciał, żeby wzięli swoją dziewczynkę w ramiona, zapewnili ją, że wszystko będzie dobrze, że wyzdrowieje, wyjdzie z tego. Ale sam w to nie wierzył.
Kiedy parę minut później otworzyła oczy i spojrzała wprost na niego, był wstrząśnięty.
– Cześć – powiedział miękko. – Jestem detektyw Harry Jordan, napadnięto cię, ale teraz jesteś bezpieczna. Twoi rodzice już tu jadą. Nic ci nie będzie.
Wykrzywiła boleśnie wargi, próbując sformułować słowo.
– Drań – szepnęła.
– Harry przytaknął ruchem głowy.
– Powiedz, Summer, znasz go?
Próbowała potrząsnąć głową i drgnęła, kiedy ból przeszył jej ciało. Wargi ułożyły się w słowo: Nie.
Harry zżymał się na myśl, że musi naciskać.
– Widziałaś go? Pamiętasz? Zmarszczyła brwi z wysiłku.
– Delikatne… – szepnęła – dłonie.
Pielęgniarka nacisnęła przycisk przy łóżku, wzywając doktora Waxmana. Przyłożyła palec do pulsu na szyi dziewczyny i obejrzała się na Harry’ego.
– Dość – szepnęła.
Wiedział, że nie może prowadzić dalej przesłuchania. Spojrzał jeszcze raz na dziewczynę. Zdawała się robić olbrzymi wysiłek, by przemówić. Pochylił się nad łóżkiem.
– Oczy – powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem. – Mroczne, nieruchome… oczy…
Czekał, ale powieki jej opadły i leżała znów bez ruchu. Kiedy tak patrzył, łza spłynęła po jej bladym policzku.
– Dzielna dziewczyna – szepnął. – Dzielna Summer. Wyjdziesz z tego. W drzwiach minął się z doktorem Waxmanem.
– No dość tego, panie detektywie – powiedział surowo. – Przywieźli helikopterem rodziców, ich córka, ich kolej.
Harry skinął głową.
– Proszę mnie zawiadomić, gdyby coś się wydarzyło. Będę na komendzie.
Latchwell wymieniał z sierżantem Raffertym opinię na temat gry koszykarskich drużyn Celtów i Kniksów. Czujnie spojrzał na wychodzącego Harry’ego.
– Mam przystąpić do akcji? Harry wzruszył ramionami.
– Nieruchome oczy. To wszystko, co mamy.
– Dobre i to na początek.
– Może nie być dalszego ciągu. Początek bez końca. Dzięki, Latchwell.
Przepraszam, że zmarnowałem twój czas.
– Normalka – Latchwell zarzucił na ramię torbę ze sprzętem i odszedł chłodnym, sterylnym korytarzem.
Zadzwonił telefon komórkowy Harry’ego. Rossetti. I złe wiadomości. Rybacy nie okazali się pomocni, niewiele pamiętają, zajmowali się dziewczyną, nie facetem.
Harry powiedział sierżantowi przy drzwiach, że jakby co, należy go łapać na komendzie i wrócił do samochodu.
Pies poznał jego kroki. Wypchnął nos przez uchylone okno i skrobał pazurami po tapicerce, jakby chciał w ten sposób przyspieszyć moment wydostania się na wolność. Harry przypiął mu smycz i zabrał go na długi spacer.
Pies obwąchiwał rogi ulic i latarnie, poszczekując radośnie, ale Harry nie zwracał na niego uwagi. Miał dwie martwe kobiety, trzecią w stanie krytycznym, i był równie daleko do odnalezienia mordercy, co przed rokiem.
Wrócił do samochodu, zawiózł psa do domu, nakarmił i zabrał na komendę. Miał przeczucie, że będzie to długa noc.
Pięć godzin później otrzymał telefon. Summer Young zmarła, nie odzyskawszy przytomności.