40.

Krew spływała mu na oczy z długiej rany na czole.

– Boże! – zawołała. – Postrzelił cię!

Harry przyłożył rękę do czoła, nadal radośnie uśmiechnięty.

– Nie, ale przez chwilę myślałem, że ty to zrobisz.

Wyjął jej strzelbę z odrętwiałych dłoni, sprawdził magazynek.

– Jest pusty – stwierdził ze zdumieniem. Skinęła głowa, czując się jak idiotka.

– Nie mogłam znaleźć żadnych nabojów.

– Śrutu, nie nabojów – poprawił ją, a ona rzuciła się ku niemu, bijąc go pięściami. Chwycił jej ręce, założył sobie na szyję, przytulił ją do siebie tak mocno, że prawie straciła oddech.

Zanurzył twarz w jej włosach, całując gdzie popadnie: we włosy, szyję, w ucho.

– Myślałem, że cię straciłem – powiedział łamiącym się głosem. – Myślałem, że naraziłem cię na niebezpieczeństwo, zostawiłem samą, a ten maniak cię znalazł…

– Przysięgam, że tam był – szepnęła, lgnąc do niego.

– Ktoś rzeczywiście był – powiedział ponuro. – Spotkałem go w drodze.

Odsunęła się, spoglądając na niego.

– Widziałeś go?! – Uświadomiła sobie, że morderca naprawdę tu był i przeszył ją dreszcz zgrozy.

Potrząsnął głową. Krew płynęła stróżkami po jego twarzy i otarł ją niecierpliwym gestem, idąc do telefonu.

– Nie wiem, kto to był, ale rozpoznałem samochód. Śledził nas rano. Wpadł na mnie, jadąc bez świateł aleją.

Wykręcił numer najbliższego posterunku policji, streścił przebieg wydarzeń, po czym zadzwonił do Rossettiego. Natychmiast rozpoczęto poszukiwania czarnego infiniti noszącego ślady zderzenia z jaguarem.

Mal usiadła na tym samym krześle, na którym przed paroma minutami żegnała się z życiem. Nogi jej drżały, serce łomotało głucho. Spojrzawszy na Harry’ego, uświadomiła sobie nagle, że to on jest poszkodowany. Ona, z wyjątkiem wstrząsu nerwowego, nie doznała żadnego uszczerbku.

– Omal cię nie zabił – powiedziała zdumiona.

Harry odłożył słuchawkę i uśmiechnął się do niej szeroko.

– Zabił mojego jaguara. W tej chwili jest kupą powyginanego metalu w rowie – powiedział ze smutkiem.

Wstała, zbadała ostrożnie jego ranę, poszła po ręcznik i wodę.

– Trzeba będzie szyć – powiedziała zmartwiona. Harry chwycił jej rękę, przyłożył ją do policzka, do warg.

– Słuchaj, tobie się nic nie stało, mnie się nic nie stało. Ucierpiał wyłącznie samochód. Ale dopadnę drania, który to zrobił.

– Uważasz, że to nie on?

– To nie w jego stylu. On jest myśliwym, planistą – spojrzał jej w oczy i powiedział prawdę: – Mal, gdyby chciał cię dostać, zrobiłby to. Wierz mi, jest aż taki sprytny. Poza tym, samochód nie ten. Czarne infiniti. Nie pasuje do opisu świadków. Istnieje wprawdzie możliwość, że ma dwa samochody, ale infiniti jakoś do niego nie pasuje.

W nocną ciszę wdarło się zawodzenie policyjnej syreny. Farma Jordana zaludniła się nagle policjantami.

Po godzinie, kiedy poddano już oględzinom dom i jego okolice, jak również wrak jaguara w rowie, odstawiono ich do miejscowego szpitala. Podczas gdy Harry’emu zakładano szwy, Mal nerwowo popijała kawę z automatu.

Wyszedł w końcu, z ogoloną głową i szwami biegnącymi od prawego łuku brwiowego do połowy czaszki. Ciemny zarost sprawiał, że wydawał się jeszcze bledszy niż był w rzeczywistości, w szarych oczach malował się wyraz znużenia.

W radiowozie, który odstawił ich do domu, siedział z przymkniętymi oczami. Mal widziała, że cierpi i trzymała go za rękę, spoglądając na niego z niepokojem.

Kiedy dotarli w końcu na Farmę Jordana, Harry nalał sobie czystej whisky; wolał alkohol od środków przeciwbólowych, które proponowano mu w szpitalu. Miał za sobą długi dzień. Głowa pulsowała mu z bólu, reszta poobijanego ciała również dawała o sobie znać. Ale najgorsza była świadomość, że wystawił Mal na niebezpieczeństwo. Jakoś nie przyszło mu do głowy, że Farma Jordana nie jest azylem, którym była zawsze. Z drugiej strony, miał niezbitą pewność, że nie był to seryjny morderca. Więc kto, do cholery?!

Zadał sobie to pytanie następnego ranka, kiedy obudził się w starym, podwójnym łożu, w pokoju, który należał do niego odkąd skończył dziesięć lat. Mal leżała przytulona ciasno. Czuł jej piersi na swoich plecach, jej delikatny oddech na skórze. Jedną nogę przerzuciła mu przez biodro i kurczowo trzymała go za rękę.

Pomyślał, że warto było rozwalić sobie łeb, by mieć ją tutaj, cackającą się z nim jak kwoka z kurczęciem.

Odwrócił się, wsunął ramię pod jej plecy i Mal otworzyła oczy. Ich błękit zadziwiał go ciągle od nowa. Rzęsy, podkręcone na końcach, nadawały jej niewinny wygląd dziewczynki. Ale uśmiech w jej oczach zgasł, kiedy troskliwie zbadała jego głowę.

– To się nazywa zamiana ról – powiedział Harry, całując ją. – Mała Kobietka opiekuje się Dużym Mężczyzną. Uważaj, bo może mi się to spodobać.

– Chyba zdajesz sobie sprawę, że w rzeczywistości kobiety opiekują się mężczyznami? To tylko wam się wydaje, że jest na odwrót. Więc lepiej zachowaj czujność, panie detektywie, bo stracisz swoją męską zarozumiałość i będziesz zmuszony przyznać, że kobiety są silniejsze.

Roześmiał się, ale potem Mal go pocałowała i zapomniał natychmiast o jej słowach. Przesunął dłońmi po jej gładkim ciele.

– Jedwab i aksamit – wymruczał w jej szyję.

Wyślizgnęła się z jego ramion, wstała, przeciągając się leniwie, patrząc na Harry’ego z góry.

– Rannym nie wolno się kochać. Dostają natomiast śniadanie do łóżka. Nie odrywał od niej oczu, nago wyglądała wspaniale.

– Nie podoba mi się ta zamiana. A w ogóle, kto ci nagadał takich głupstw?

– Lekarz w szpitalu – włożyła szlafrok i ruszyła ku drzwiom. – A właściwie lekarka – rzuciła już od progu.

– Jakie znaczenie ma ból, skoro trzymam w ramionach taką kobietę jak ty? – zapytał wojowniczo, kiedy wyszła z łazienki.

Wzniosła oczy do nieba, niewzruszona i pomaszerowała do drzwi. Zadzwonił telefon. Mal drgnęła nerwowo i poczekała, aż Harry go odbierze.

– Dzień dobry, Profesorku – powiedział Rossetti. – Jak tam twoja głowa?

– Rossetti – zwrócił się Harry do Mal. Skinęła głową uspokojona i zeszła na dół zrobić śniadanie.

– Nie najlepiej, Rossetti – wyjęczał do słuchawki.

– Przykro mi to słyszeć, bo to, co zaraz powiem wcale nie poprawi ci samopoczucia. Miałeś dzisiaj w ręku jakąś gazetę?

– Nie, dlaczego? – zapytał, choć wcale nie chciał poznać odpowiedzi.

– Brukowce mają parę waszych zdjęć. Całkiem ładnych. Nagłówki mniej więcej w jednym tonie: Gorący romans Mallory Mallone z policjantem, prowadzącym sprawę seryjnego mordercy. Na zdjęciach spacerujecie objęci po Farmie Jordana. Którą, nawiasem mówiąc, ochrzczono „gniazdkiem miłości”.

Harry jęknął.

– Tego tylko jej potrzeba.

– Tobie też, detektywie. Przyszło mi do głowy, że ktoś, kto zrobił te zdjęcia jeździ czarnym infiniti. Wykręciłem ramię komu trzeba, w sensie metaforycznym, oczywiście, i uzyskałem parę nazwisk i adresów. Ucieszy cię zapewne wiadomość, że facet, który rozbił twój samochód, jest teraz w areszcie pod tyloma zarzutami, ile udało mi się wymyśleć: spowodowanie wypadku, ucieczka z miejsca wypadku, wkroczenia na teren prywatny i tak dalej.

– Więc to nie był morderca – powiedział Harry z ulgą.

– Nie, zwykły wścibski papparazzi. Oto, co może się przytrafić facetowi, który spotyka się z gwiazdą telewizyjną – dodał. – I tak miałeś dużo szczęścia, że nie wycelowali obiektywów w okno twojej sypialni.

Harry spojrzał na okno, które w swej naiwności pozostawili odsłonięte.

– Będę musiał być bardziej ostrożny.

– Słusznie, Profesorku. Pilnuj głowy. I panny Malone. Odwaliła kawał dobrej roboty. Telefonów coraz mniej, od wczorajszych fałszywych alarmów nic ciekawego.

Harry nawet nie myślał o dwóch mężczyznach, których zabrali wczoraj na przesłuchanie. Już w chwili, gdy ich zobaczył, zrozumiał, że żaden z nich nie jest mordercą. Pierwszy pragnął jedynie chwili telewizyjnej sławy, drugi był zboczeńcem z ginekologiczną manią. Można go było zamknąć najwyżej u czubków.

Morderca Suzie Walker był ciągle na wolności.

Powiedział Rossetti’emu, że dołączy do niego za parę godzin i zszedł na dół, podzielić się wiadomościami z Mal.

Stała przy piecu, smażąc jajecznicę. Podniosła głowę, zmarszczyła groźnie brwi.

– Miałeś być w łóżku.

– Przynoszę wieści.

Przestała mieszać jajka, odłożyła drewnianą łyżkę. W jej oczach lęk walczył z nadzieją.

– Nie – powiedział szybko. – Nie złapaliśmy go, ale wiemy, że to nie on był tu wczoraj. To był papparazzi.

– Brukowce?

– Niestety. Rossetti widział zdjęcia w prasie, mówi, że to nic strasznego.

Obejmuję cię ramieniem. No i nazwali Farmę Jordana „gniazdkiem miłości”.

– Chcesz powiedzieć, że przestraszył mnie fotograf? – zawołała radośnie.

– Zgadza się.

– Ale omal cię nie zabił? Jak mogli? Jak śmieli? – rzuciła łyżkę na stół z zaciśniętymi wargami i zaczęła spacerować po kuchni. – Upadli tak nisko, że gotowi są zabić za parę zdjęć? Boże!

– Nie był to seryjny morderca – przypomniał jej Harry. Przestała się miotać i spojrzała na niego.

– Prawda! – zadrżała na wspomnienie ostatniego wieczoru.

– Tym nie musisz się już martwić. Pozostały jedynie relacje prasowe o twoim życiu osobistym.

Obdarzyła go promiennym uśmiechem, osłabła z ulgi.

– Do diabła z osobistym życiem. Rzecz była tego warta, detektywie.

– Mam nadzieję, że nie zmienisz zdania, kiedy powiem, że musimy wracać do miasta.

– Teraz, zaraz?

– No, może po jajecznicy…

– Jajecznica! – chwyciła patelnię z ognia i spojrzała ze zgrozą na zbitą, ciemnobrązową masę.

– Dobrze, że pamiętałem o bagietkach – powiedział Harry. – I jagodziankach.

Teraz musisz już tylko nastawić wodę na kawę, Malone.

– I wyjeżdżamy – dodała posępnie.

– Mogę tylko powtórzyć to, co powiedziałem Squeeze’owi: takie jest życie gliniarza – pocałował ją, zanim poszedł do łazienki.

Dwie godziny później żegnał się z nią na lotnisku Logan. Rozejrzał się po hali odlotów i wgapionych w nich ludzi, powiedział sobie „a co mi tam” i pocałował Mal w usta.

– Czytali o tym w gazetach, teraz przekonali się, że to prawda – szepnął jej do ucha. – Zadzwonię do ciebie wieczorem.

– Nie będę narzekać – powiedziała. – Wiem, że takie jest życie gliniarza.

– Nie zawsze.

Mal patrzyła, jak odchodzi od niej szybkim krokiem. Wiedziała, że myślami jest już przy seryjnym mordercy. Serce skoczyło jej w piersi, kiedy się odwrócił i poszukał jej oczu. Potem uniósł rękę, pomachał jej na pożegnanie i zniknął za rogiem.

Uśmiechnęła się, wchodząc na pokład samolotu do Nowego Jorku. Uśmiechnęła się, wysłuchując, już w domu, wiadomości, jaką nagrał na automatyczną sekretarkę.

– To ja, twój ranny, sprawdzam czy bezpiecznie dotarłaś do domu. Przepraszam za weekend, za brukowce – choć całkiem nieźle wyszłaś na tych zdjęciach. Postaram się, żeby następnym razem było lepiej. Zadzwonię później.

Zrzuciła pantofle i szła już w stronę łazienki, kiedy telefon zadzwonił ponownie. Tym razem była to Beth Hardy.

– A więc dostaliście się z przystojniakiem na pierwsze strony gazet! – powiedziała.

– Będzie jeszcze gorzej – Mal opowiedziała jej w skrócie o wydarzeniach poprzedniego dnia. – Możesz więc oczekiwać dalszych nagłówków i dalszych zdjęć.

Choć już nie z „gniazdka miłości”, ponieważ przystojniak, jak go nazywasz, wrócił do pracy. A znasz stare przysłowie…

– Co z oczu, to z myśli? Wątpię. Detektyw był niezwykle troskliwy w czwartek, po programie. Radzę iść za ciosem. Każdy, kto powie o was coś złego, jest po prostu zazdrosny. Do jutra, kochanie.

Mal zdejmowała pończochy, kiedy telefon odezwał się po raz drugi.

– Chciałbym, żebyśmy byli z powrotem w gniazdku miłości – powiedział Harry.

Mal poczuła radosny skurcz serca. Z uśmiechem osunęła się na łóżko.

– Jasne – powiedziała. – Moglibyśmy zaprosić papparazzich i zrobić na ich użytek powtórkę.

Usłyszała jego westchnienie.

– Prawie było warto – powiedział z żalem. – Parę szwów, rozbity jaguar, strzelby na dzikie kaczki… Czego jeszcze może oczekiwać mężczyzna po miłym weekendzie ze swoją kobietą na łonie natury?

– Ze swoją kobietą? Czy nie jest pan odrobinę zbyt pewny siebie, panie detektywie? Parę kolacyjek, przyjęcie, kilka pocałunków, odrobina pieszczot…?

– Faktycznie niewiele tego – powiedział posępnie. Potem się roześmiał. – Malone, nie wiem doprawdy, po co do ciebie dzwonię. Widzę, że wróciłaś do normy.

– Mimo to cieszę się, że to zrobiłeś – jej głos zabrzmiał jak pieszczota.

– Ja też – powiedział miękko. – Uważaj na siebie, Malone. Zadzwonię jutro.

Połączenie zostało przerwane. Siedziała jeszcze przez chwilę ze słuchawką w dłoniach, jakby chciała go przy sobie zatrzymać. Mogli się kłócić i dogadywać sobie, ale życie bez niego wydawało się puste.

Wzięła prysznic i otuliła się szlafrokiem. Ogarnęło ją nagle ogromne zmęczenie.

Pomyślała, że to nic dziwnego, poprzedniej nocy spała zaledwie parę godzin.

Ziewając przyrządziła sobie malinową herbatę i zajrzała jeszcze do gabinetu, żeby sprawdzić, czy nie nadeszły jakieś wiadomości. Była jedna, przesłana pocztą elektroniczną.

Przycisnęła odpowiedni klawisz i popijając herbatę, czekała, aż wiadomość ukaże się na ekranie komputera.

Witaj w domu, Mary Mallory, przeczytała.

Osunęła się na krzesło, jak zahipnotyzowana wpatrując się w ekran. Dreszcz przeleciał jej po plecach, poczuła gęsią skórkę. Wiedziała, że wiadomość nie pochodzi od Harry’ego. Tym razem nie był to również papparazzi.

Tylko jeden człowiek wiedział, jak brzmi jej prawdziwe nazwisko.

Загрузка...