Palomar Productions przy Madison Avenue tętniły – życiem o ósmej trzydzieści rano, kiedy Mal weszła tanecznym krokiem do swojego biura, ubrana w czarne kolarki, czarną czapeczkę baseballową i białą koszulę z napisem „Tuscon”.
Beth Hardy rozmawiała przez telefon. Odwróciła się wraz z krzesłem, obejrzała szefową od góry do dołu, unosząc brwi.
– A tobie co się stało? Promieniejesz. Mal roześmiała się.
– Tysiąc dwieście kalorii dziennie, czteromilowy spacer o szóstej rano, kwiczenia na brzuch, pośladki i uda o dziesiątej, aerobic o jedenastej, odrobina ćwiczeń rozciągających o dwunastej… Urwała i przybrała pozę atlety. – I ty również możesz tak wyglądać.
Beth westchnęła z żalem. Była mała i okrągła, miała długie czarne włosy i obfity biust.
– Nawet głodówka i dwunastomilowy marsz, połączony z wysokogórską wspinaczką, nie zlikwiduje tych cycków – powiedziała posępnie. – Do diabła z nimi, chodzi mi już tylko o to, żeby dobrze wyglądać w ciuchach.
– Większość kobiet pragnie wyglądać dobrze bez nich.
– Ale nie ja. Zadowolę się figurą modelki „Vogue”. Mal zachichotała znacząco.
– Twój mąż tęskniłby za tobą, gdybyś się zmieniła. Beth wzniosła do nieba wyraziste, brązowe oczy.
– Mężowie! – roześmiała się również. – Zdaje się, że Bóg daje, a człowiek musi się tym zadowolić.
– Wyglądasz świetnie. Kostium ekstra.
Beth ubrana była w beżowy żakiet i spódnicę, podkreślającą jej kobiece kształty.
Calvin. Zeszłoroczna przecena wiosenna – powiedziała. – Dziś jest nasza rocznica. Rob zabiera mnie do miasta, kolacja, szampan, pełen romantyczny zestaw – roześmiała się trochę kpiąco, ale Mal widziała, jaka jest szczęśliwa.
– Ile to już lat?
– Siedem, jak obszył. Pobraliśmy się zaraz po studiach. Zdaje się, że bijemy jakiś rekord.
– Szczęściarze – powiedziała Mal cicho i bardzo szczerze. Zwołałam zebranie zespołu na dziewiątą – zawiadomiła Beth. – Ale chciałabym cię najpierw wprowadzić w sprawę wtorkowego programu. Jeżeli uznasz, że jest coś nie tak, załatwimy to od razu na zebraniu. Jak wiesz, mamy materiały na sześć tygodni, możemy je przejrzeć i wprowadzić poprawki.
– W porządku – Mal skierowała się w stronę własnego gabinetu.
– A, jeszcze coś! Dzwonił detektyw Harry Jordan. Kilka razy. Nie chciał uwierzyć, kiedy powiedziałam mu, że wyjechałaś. Jego zdaniem chyba nie przysługuje ci prawo do wakacji. Powiedziałam mu, że dzisiaj wracasz. Kazałam również chłopakom zebrać fakty z jego życiorysu. Raport jest w twoim komputerze.
Mal zatrzymała się z ręką na klamce.
– Powiedział, czego chce?
– Aha! Twój prywatny numer telefonu. – Beth spojrzała na nią z zaciekawieniem.
– No więc? Powiesz mi, co się wydarzyło na spotkaniu w Bostonie?
Mal otworzyła drzwi gabinetu.
– Detektyw Jordan goni za cieniem. Beth z namysłem przyjrzała się szefowej.
– Więc to sprawa osobista? Tylko między tobą a panem detektywem? Mal, już w gabinecie, wytknęła głowę zza drzwi.
– Oczywiście, że nie – oznajmiła z oburzeniem. – Nie mam temu człowiekowi absolutnie nic do powiedzenia.
Jej biuro było duże i przestronne, z oknami od podłogi po sufit, co pozwalało podziwiać Madison z lotu ptaka. Biurko z metalu i drewna różanego było puste, ale to zmieni się w chwili, gdy na zebranie przybędą jej pracownicy, każdy z plikiem papierów w ręku. Czekał już na nich owalny stół konferencyjny z różanego drewna i metalowa konsoletka z kawą i talerzem niskokalorycznych herbatników.
Mal usiadła za biurkiem, zdjęła z głowy baseballową czapkę i przeczesała palcami włosy, myśląc o Harrym Jordanie. Wiedziała, że zachowała się głupio. Musiał uznać ją za idiotkę, kiedy go tak zostawiła w środku rozmowy. Podeszła do podręcznego barku i nalała sobie szklankę soku. Jordan wziął ją przez zaskoczenie, to wszystko.
Kiedy pracownicy zaczęli ściągać na naradę produkcyjną, powiedziała sobie, że wyrzuci z pamięci incydent z Harrym Jordanem. Zresztą, nigdy go już nie zobaczy.
Miała pracowity dzień. Najpierw przejrzeli scenariusz jutrzejszego programu i Mal naniosła parę poprawek, dodając najnowsze materiały o multimilionerze.
Zeszłotygodniowy program otrzymał fenomenalne recenzje. Mogli uzupełnić go filmem o wiejskiej rezydencji i niesławnych dębowych schodach, a także fotografiami wykonanymi przez paparazzich. Przedstawiały multimilionera w chwili, gdy nago wskakuje do Morza Śródziemnego w towarzystwie trzech młodych gołych kobiet.
Mal rozbawił komentarz Beth, kiedy zobaczyła zdjęcia.
– Jak to dobrze, że ma pieniądze, ponieważ reszta atrybutów nie zaprowadziłaby go daleko – powiedziała krytycznie.
Po naradzie Mal przebrała się w jasnoszare spodnium i poszła na lunch do „Four Season”, gdzie omówiła z prezesem „Network” swoje plany na przyszłość.
– Zadowoli nas to wszystko, co zadowoli panią – powiedział prezes, ciągle pod wrażeniem recenzji z programu o multimilionerze.
Wprost z restauracji pojechała do studia na następną naradę produkcyjną, która trochę się przedłużyła. Wróciła do biura, żeby się przebrać i poszła na godzinny trening do siłowni.
O szóstej wróciła do biura. Poza Beth, nie było już w nim nikogo.
Beth kończyła właśnie malowanie ust. Wygładziła spódnicę i uśmiechnęła się do Mal.
– Jak wyglądam?
– Wspaniale. Powiedziałabym nawet, że uroczo. Szczęściarz z tego Roba.
– Mówię mu to co rano, ledwo się obudzi.
– A czy on mówi ci to wieczorem, zanim zaśniesz?
– Między innymi – Beth puściła oko do szefowej. – No, już mnie tu nie ma.
Potrzebujesz jeszcze czegoś?
Mal potrząsnęła głową, ale wyglądała trochę smutno i Beth się zawahała.
– A jakie ty masz plany?
– Pójdę do domu i położę się wcześniej spać. Przyda mi się dobrze przespana noc.
Zgodnie odwróciły głowy, kiedy za ich plecami rozdzwonił się telefon.
– Idź – powiedziała Mal. – Już cię tu nie ma, pamiętasz?
– Nie mogę się oprzeć dzwoniącemu telefonowi. To może być coś ważnego. Sprawa życia lub śmierci. – Podniosła słuchawkę.
– Malmar Productions.
– Cześć, Beth – powiedział Harry Jordan.
Brwi Beth powędrowały w górę, kiedy szepnęła bezgłośnie do Mal:
– „Harry Jordan”.
Mal odmownie potrząsnęła głową.
– Nie – odszepnęła.
– Należy ci się piątka za wytrwałość, detektywie – powiedziała Beth z uśmiechem.
– Dzięki, ale ja naprawdę chciałbym porozmawiać z panną Malone.
– Hmmm, ona jest… jest zajęta – spojrzała na Mal, która kiwnęła głową zachęcająco – chyba… – dodała z powątpiewaniem.
Do Mal dobiegł wybuch śmiechu Harry’ego.
– Miło mi słyszeć, że już wróciła. Powiedz jej, że tęsknię za nią.
– Mówi, że za tobą tęskni – powtórzyła Beth, zakrywając dłonią słuchawkę.
Mal przewróciła oczami i westchnęła ciężko.
– Powiedz jej też, że jestem na dole, w holu i naprawdę chciałbym ją zobaczyć.
Mal ponownie potrząsnęła głową.
– Dlaczego nie? – szepnęła Beth, ale Mal zmarszczyła groźnie brwi i przejechała palcem po gardle.
– Przykro mi, detektywie Jordan, jest zbyt zmęczona. Pierwszy dzień w pracy po urlopie i w ogóle.
– Ja jednak poczekam – powiedział stanowczo i odłożył słuchawkę. Beth pytająco spojrzała na Mal.
– Dlaczego nie? Facet wykonuje tylko swoją pracę. Co by ci szkodziło poświęcić mu trochę czasu, pozwolić wyjaśnić, o co mu chodzi? Poza tym, ma cudny głos.
Bardzo seksowny.
Mal rzuciła się na krzesło i założyła nogi na biurko, ręce za głowę i popatrzyła na Beth.
– Jest stary, ułomny i brzydki. A ty się spóźnisz – powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu – no idź, nie każ mężowi czekać.
Beth westchnęła. Pomyślała, że jak na gwiazdę telewizji, Mal wygląda okropnie samotnie.
Obejrzała się, kiedy brzęknęła winda i na korytarz wyszedł mężczyzna. Beth patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. Był wysoki, smukły, z ciemnymi włosami i jednodniowym zarostem, ubrany w seksowną skórzaną kurtkę i wytarte dżinsy. Wyglądał jakby w nich spał. Otaczała go aura niezbitej pewności siebie i Beth uznała, że jest zdecydowanie pociągający.
– Detektyw Jordan – domyśliła się.
– Beth Hardy. Miło mi cię poznać. Nareszcie. Ujęła jego wyciągniętą dłoń.
– Jak się tu dostałeś?
Patrzyła, oszołomiona, na jego uśmiechniętą twarz.
– Odznaka policyjna otwiera niemal wszystkie drzwi.
– Dziwne, że nie przyprowadził pan ze sobą psa! – wypaliła Mal. Harry spojrzał na nią zimno, zauważył długie nogi, opalone na arizońskim słońcu, baseballową czapkę i adidasy. Pomyślał, że wygląda nieźle, niewyszukanie i naturalnie.
– Squeeze nie przepada za lataniem. Poza tym Nowy Jork chyba mu nie służy.
– Panu natomiast służy.
Beth przeniosła zaciekawiony wzrok od jednego do drugiego.
– No to lecę – mruknęła, sięgając po torebkę. – Miło było cię poznać, detektywie – za jego plecami uniosła brwi i zrobiła minę wyrażającą aprobatę.
„Pierwsza klasa”, powiedziała samymi ustami.
Śmiała się jeszcze, czekając na windę.
Mal nie poprosiła Harry’ego, żeby usiadł, więc stał niedbale oparty o ścianę, z rękami w kieszeniach i patrzył na nią.
– Jest pan odrobinę zbyt nachalny nawet jak na detektywa – powiedziała lodowato. – Powinien pan umieć przyjąć „nie” za odpowiedź, zwłaszcza kiedy odmawia kobieta.
– Nie poddaję się łatwo, panno Malone! – w jego głosie zabrzmiał śmiech. – Prawdę mówiąc, przyszedłem zaprosić panią na kolację. Zaproszenie ma charakter osobisty, nie ma nic wspólnego z moją pracą.
Rzuciła mu sceptyczne spojrzenie.
– Wzięły pana moje niebieskie oczy, co?
– Zgadza się oraz to, że lubi pani mojego psa. Mal roześmiała się.
– To znaczy, że proponuje mi pan powtórkę „Ruby”.
Napotkała jego wzrok. Miał ołowianoszare, głęboko osadzone, oczy. Stał tak blisko, że widziała ciemne obwódki tęczówek. Co prędzej spuściła powieki.
– Znam francuską restaurację w Village. Myślę, że będzie pani odpowiadała. Czy zje pani ze mną kolację? Proszę.
Pomyślała, że może właśnie to „proszę” nakłoniło ją do wyrażenia zgody. Albo jego piękne, szare oczy. I to, że czuła się samotna, a on sprawił, że się roześmiała. Ale musiała postawić jeden warunek.
– Nie będzie mowy o pracy?
– Obiecuję! Uroczyście podniósł dwa palce. Śmiejąc się wyraziła zgodę na spotkanie w „Bistro Arlette” o ósmej trzydzieści.