Tydzień był długi, męczący i jeszcze się nie skończył.
Poza zabójstwem Summer Young Harry prowadził parę innych spraw. Czekała go jeszcze jedna wizyta w szpitalu Mass General, zanim będzie mógł pójść do domu, nalać bourbona, wziąć długi prysznic, włączyć jakąś płytę i pomyśleć o reakcji Mallory Malone na jego enigmatyczny liścik.
Nie podpisał się celowo, a teraz przyszło mu nagle do głowy, że panna Malone może w ogóle nie wiedzieć, od kogo pochodzą kwiaty.
Nieee! – powiedział sobie z uśmiechem. Oczywiście, że będzie wiedziała. Mądra z niej kobieta – chciał powiedzieć „babeczka”, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Panna Malone, psze pani, nie byłaby zachwycona, gdyby określił ją mianem „babeczki”.
Wcisnął jaguara między czerwonego forda, a szare volvo combi, odruchowo sprawdzając tablice rejestracyjne. Był to zawodowy odruch z czasów, gdy jeździł na patrolach, szukając skradzionych samochodów i zbiegłych złoczyńców.
Powtarzając w myślach numery, szedł przez parking w stronę izby przyjęć.
Przed paroma godzinami dostali wezwanie do wypadku drogowego, który po bliższych oględzinach okazał się pojedynkiem gangów. Ofiara nie była gotowa zeznawać. Nie mając zwłok, gliniarz z wydziału zabójstw jest w zasadzie bezrobotny, ale Harry wiedział, że lepiej sprawdzić, czy sytuacja się nie zmieniła.
Poczekalnia pachniała środkami dezynfekcyjnymi i krwią. Jak zwykle dawało się tu wyczuć napięcie i lęk. Ranni i chorzy cierpliwie czekali na swoją kolejkę.
Dzieci płakały, zrozpaczeni rodzice spacerowali, pobledli krewni czekali w milczeniu na wiadomości – dobre lub złe – o swoich ukochanych.
– Dobry wieczór, Suzie – powiedział do młodej pielęgniarki przy stanowisku. – Pracowita noc?
– Jak zwykle – Suzie Walker obdarzyła go uśmiechem, który powiedział mu, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby poprosił o jej numer telefonu. Dziesiątki razy widywała Harry’ego w szpitalu, ale on nigdy nie wykazał inicjatywy.
– Pewnie przyszedłeś do tego wypadku samochodowego? Został przeniesiony na oddział, trzecie piętro na lewo. Detektyw Rossetti cię uprzedził.
– Historia mojego życia – Harry uśmiechnął się szeroko i wbiegł na trzecie piętro, przesadzając po dwa schodki, tylko po to, by udowodnić, że wcale nie jest taki zmęczony. Wyszedł na korytarz, gdzie stał Rossetti, oparty o ścianę, z papierowym kubkiem w ręku.
– Jak tam nasz pacjent? – zapytał Harry, mijając go w drodze do automatu z kawą.
Rossetti pochłonął ostatni kęs kanapki z tuńczykiem.
– Nieźle – wymamrotał z pełnymi ustami. Jak na faceta z połamanymi nogami i rozbitą czaszką. Przekoziołkował przez dach tego samochodu. Porządnie rąbnął głową w asfalt. Na szczęście dla niego, nie skręcił karku. Na nieszczęście dla nas, ponieważ nadal twierdzi, że nic nie pamięta. Tylko kolor furgonetki – biały.
Harry wrócił z kawą.
– Nie ma potrzeby tu tkwić.
– Gaylord i Franz są teraz na służbie – Rossetti dopił kawę i westchnął ze znużeniem. Jutro jest nowy dzień, Profesorku. Nie wiem jak ty, ale ja wysiadam.
Idę do łóżka. – niepewnie zerknął na zegarek. – Co prawda jest dopiero dziesiąta, może to odrobinę za wcześnie.
– Tylko wtedy, gdy śpisz sam, a jeśli wierzyć twoim słowom, to ci się nigdy nie zdarza.
Rossetti ponownie napełnił kubek i ruszył korytarzem w stronę schodów.
– Jakoś ostatnio nie dopisuje nam szczęście, Rossetti – ciągnął Harry w zadumie. – Jedna czarna furgonetka, a może combi, w sprawie Summer Young, jedna biała furgonetka w sprawie tego przejechanego. Myślisz, że los nam nie sprzyja?
A może to my jesteśmy za głupi, by odnaleźć ślady, które mamy pod samym nosem?
– Jakie ślady? – zapytał Rossetti pochmurnie. – Wiemy tylko, że nie zrobił tego kamerdyner.
– Och, mamy mnóstwo śladów, Sherlocku. Technik twierdzi, że włókna znalezione w samochodzie Summer pochodzą z kaszmirowego swetra. Czarnego.
Rossetti gwizdnął z podziwem.
Wygląda na to, że nasz ulubieniec gustuje w drogich ciuchach. A może kupuje na przecenie? Bo jeżeli nie, to ma pieniądze. Rozesłałeś chłopaków po sklepach?
Harry skinął głową.
– Sprawdzam też producentów i importerów. Ci z laboratorium mówią, że włókno nie należy do najtańszych. Jest to wełna pierwszego gatunku, rodem z najlepszej mongolskiej owcy. Producentem jest Europejczyk, najprawdopodobniej Szkot. To zawęża teren poszukiwań do najdroższych sklepów i butików.
– Co jeszcze? – zapytał Rossetti.
– Włosy znalezione na jej ubraniu są farbowane. W rzeczywistości są siwe.
– Myślisz, że specjalnie ufarbował się na tę okazję? A może jest to starszy facet, który chce uchodzić za młodego?
Harry wzruszył ramionami.
– Wiem tylko, że jest starszy niż zakładaliśmy.
Mijając stanowisko pielęgniarek, pomachali na dobranoc Suzie Walker.
Rossetti odwrócił się i spojrzał na nią z podziwem. Była młoda i ładna, ze swoimi płomiennorudymi włosami i przepastnymi, zielonymi oczami. Od miesięcy próbował się z nią umówić.
– Kiedy ulegniesz, Suzie, i umówisz się ze mną? – zawołał.
– Kiedy dorośniesz, detektywie Rossetti – odparła, nie podnosząc głowy znad notatek, które czytała.
Harry roześmiał się.
– Wspaniała metoda, Rossetti! Gwarantowany rezultat za każdym razem.
– Trzeba trochę stracić, by dużo zyskać, Profesorku. Grunt, żeby w ogóle obstawiać numery.
Wyszli na zewnątrz i przez chwilę stali na schodkach prowadzących na szpitalny parking. Omawiali postępy patologa w sprawie Summer Young.
– Jeszcze jedno – powiedział Harry. – W kurzu zebranym z fiata znaleźli cząsteczki nitrogenu. Prawdopodobnie nawóz sztuczny, z tych, które można kupić w każdej kwiaciarni i podsypywać nim róże.
Rossetti wyglądał na zniechęconego.
– Będziemy sprawdzać każdego ogrodnika hobbystę w Bostonie?
– Nie – Harry uśmiechnął się od ucha do ucha. W Massachusetts. Wszystko wskazuje na to, że jest ojcem licznej rodziny, który lubi w weekendy pogrzebać w ziemi.
– W przerwach między dokonywaniem zabójstw.
– Zgadza się – Harry westchnął ciężko.
Mężczyzna w stalowoszarym volvo obserwował ich przez lornetkę. Wiedział, kim są.
Widział ich tak dokładnie, że gdyby umiał czytać z ust, wiedziałby, o czym mówią. Gotów był założyć się o sto dolców, że mówią o nim.
Ta myśl sprawiła mu przyjemność, podobnie jak fakt, że nic na niego nie mają.
Nie wiedzieli nawet, jak wygląda, a on nie pozostawił śladów. Poza tym, nadal tkwili w przeszłości, podczas gdy on już spoglądał w przyszłość.
Czule poklepał aparat fotograficzny, leżący na siedzeniu pasażera. Był jak stary przyjaciel, zawsze pod ręką. Mężczyzna wiedział, że Suzie Walker kończy dyżur za piętnaście minut i niecierpliwie spoglądał na dwóch detektywów, rozmawiających na schodach. Jeżeli sobie zaraz nie pójdą, straci okazję zrobienia zdjęcia.
Odetchnął z ulgą, kiedy Harry Jordan klepnął w końcu swojego partnera po ramieniu. Wymienili głośne: „No to cześć”.
Jordan szedł przez parking w jego kierunku. Volvo miało przyciemnione szyby, ale nie chciał ryzykować. Zsunął się na podłogę i nakrył czarnym kocem.
Leżał równie nieruchomo, jak jego ofiary. Oddychał cicho i miarowo. Nie bał się, wiedział, że jest sprytniejszy od policji, udowodnił to już wielokrotnie.
Policja nie znała nawet prawdziwej liczby jego ofiar.
Usłyszał kroki detektywa, potem dźwięk otwieranych drzwi. Nagle rozległo się zajadłe szczekanie. Pies całym ciałem rzucił się na drzwi volvo. Mężczyzna wstrzymał oddech, odrobinę zaniepokojony.
– Squeeze, co w ciebie wstąpiło?! – krzyknął Harry gniewnie. Chwycił psa za obrożę i odciągnął, sprawdzając dłonią lakier.
Pies wyrwał się i przywarł do samochodu; wsunął nos w uchylone okno, węsząc i warcząc.
Harry zawahał się. Takie zachowanie nie leżało w charakterze Squeeze’a. Zerknął w okno volvo, ale niewiele zobaczył przez przydymione szkło. Zauważył tylko, że wóz jest zamknięty, alarm prawdopodobnie włączony. Sprawdził tablicę rejestracyjną; cyfry zostały niedawno odnowione. Żadnych obić i zadrapań.
Samochód wyglądał jak typowy, dobrze utrzymany wóz, należący do rodziny obarczonej dziećmi i psami. Psy jeździły zapewne z tyłu, gdzie uchylono okno.
Squeeze wyczuł je i zapach mu się nie spodobał.
– Ty zwariowany kundlu! – Harry odciągał psa. Mogłeś mnie kosztować lakiernika.
Nadal warcząc, pies z ociąganiem wszedł do jaguara.
Trzasnęły drzwiczki, rozległ się szum zapalanego silnika i pisk opon, kiedy Jordan wystartował z parkingu.
Mężczyzna zaczął się śmiać. Ryczał ze śmiechu na myśl o psie detektywa Harry’ego Jordana, który potrafił rozpoznać mordercę, kiedy podetknięto mu go pod nos.
Squeeze był o wiele mądrzejszy od swojego pana.
Zerknął na zegarek. Już prawie czas. Usiadł, przygotował aparat. Już wkrótce zrobi z panny Suzie Walker gwiazdę.
W drodze do domu Harry przypomniał sobie, że nie miał nic w ustach od siódmej rano, kiedy zjadł jagodziankę u „Ruby”. Zatrzymał się przy pizzerii, kupił pizzę z kiełbasą i zjadł kawałek, nie czekając, aż dojedzie do domu. Pies ślinił mu się na kark i Harry roześmiał się w głos.
– Nie stary – powiedział. – Zniosę kość na antycznym dywanie babki, ale nie pozwolę ci wysmarować pizzą całego samochodu.
W domu mrugało czerwone światełko na automatycznej sekretarce w kuchni. Otworzył puszkę Alpo dla psa, nadgryzł dragi kawałek pizzy i wcisnął guzik „play”.
Rozległy się odległe tony muzyki. Przekrzywił głowę nasłuchując. Bez wątpienia był to Elgar. Potem odezwał się głos.
– Dziękuję, Harry – powiedział miękko.
Wpatrywał się w maszynę, czekając na dalszy ciąg. Ale to było wszystko. Cofnął taśmę i odegrał fragment jeszcze raz. Potem odrzucił głowę i zaśmiał się radośnie. Malone wiedziała, jak wyrażać się krótko i treściwie. Mógłby przysiąc, że wypowiedziała jego imię na przydechu.
Nadal uśmiechnięty nalał sobie Jima Beama, wrzucił parę kostek lodu, zabrał karton z pizzą i poszedł do salonu.
Rzucił się w ulubiony, stary fotel i włączył wideo. Twarz Mallory Malone nagle pojawiła się w jego salonie. Ten sam promienny uśmiech, wczoraj skierowany wyłącznie do niego, teraz rozjaśnił ekran dla milionów telewidzów. Jej oczy migotały jak wilgotne szafiry, kiedy ze wzruszeniem mówiła o upośledzonej żonie angielskiego multimilionera, zamkniętej w zakładzie psychiatrycznym. Potem pokazała zdjęcia starego kozła, dokazującego w wodzie z trzema młodymi pięknościami.
– Ten mężczyzna zapomniał – powiedziała niskim, miękkim głosem. – Ale czy my powinniśmy? Zadajcie sobie to pytanie, kiedy będziecie dzisiaj leżeli bezsennie w łóżkach, myśląc o tej kobiecie. Zapytajcie samych siebie, czy nie ma sprawiedliwości dla maltretowanych kobiet? Przecież to mogła być każda z nas.
Spojrzała prosto w kamerę, by po chwili opuścić cudowne rzęsy i zakryć oczy, pełne nie wypłakanych łez. W tej sekundzie przeniosła widzów w swój świat, zaangażowała ich w walkę o prawa maltretowanych żon.
Harry pomyślał, że albo jest świetną aktorką, albo naprawdę wierzy w to, co robi. Potem przypomniał sobie tę chwilę podczas kolacji, kiedy wydała mu się taka bezbronna i zagubiona. „Najmniej interesująca kobieta na świecie”, powiedziała o sobie. I w tym momencie na pewno tak uważała.
Pomyślał, że Mallory jest nie tylko zagadkowa, jest kobietą, która coś przed nim ukrywa.
Sięgnął po słuchawkę i wykręcił jej domowy numer.
– Słucham? – odezwał się zaspany głos.
Harry zerknął na zegarek. Była jedenasta trzydzieści wieczorem.
– Panna Malone? – zapytał i usłyszał jej westchnienie.
– Mów mi „Mallory”.
– Mallory – wymówił jej imię z przyjemnością.
– Tak, Harry?
– Nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak późno, przykro mi – powiedział, choć nie odczuwał najmniejszej skruchy.
– Nie jest późno. Po prostu poszłam wcześniej spać – usiadła wsparta o poduszki.
– Dostałem twoją wiadomość.
– Ach tak?
Czy mu się zdawało, czy mówiła bez tchu?
– Nie była długa.
– Zawarłam w niej wszystko, co chciałam powiedzieć – uśmiechnęła się, wbrew sobie, bawiąc się sytuacją.
– Jesteś bardzo zwięzła.
– Nic dodać, nic ująć.
W jej głosie usłyszał śmiech.
– Jak czuje się człowiek, który jest enigmą?
– Och, trochę enigmatycznie – roześmiała się. Kwiaty są piękne. Skąd wiedziałeś, że najbardziej lubię lilie?
– Nie wiedziałem. Pomyślałem tylko, że do ciebie pasują. Świeże i pachnące, jak wiosna.
– Chyba nie wpadnie pan w poetyczny nastrój, detektywie?
– Harry. Nie przyszło ci do głowy, że możesz doprowadzić mężczyznę do poezji?
– Albo muzyki. Podoba mi się Elgar.
– Szalenie romantyczny.
– Podejrzewam, Harry Jordan, że nie mniej niż ty. Uśmiechnął się, wyobrażając ją sobie w łóżku.
– Chciałbym pokazać ci, jak daleko sięga mój romantyzm. Mógłbym jutro wykroić wolny wieczór.
Zawahała się. Prawie słyszał, jak pracują trybiki w jej mózgu.
– Z przyjemnością – powiedziała w końcu. – Tylko, że tym razem ja stawiam. U mnie o ósmej?
– O ósmej u ciebie – powtórzył. – Dziękuję za zaproszenie.
– Chyba cieszę się na nasze spotkanie – powiedziała ostrożnie.
– Ja też.
– Więc dobranoc?
– Na to wychodzi. W końcu ja jestem w Bostonie, a ty w Nowym Jorku.
– Trudna sprawa, detektywie – powiedziała ze śmiechem – do jutra, Harry – odwiesiła słuchawkę.
Harry uśmiechał się jeszcze, kiedy odkładał swoją. Zapomniał, że miał się dowiedzieć, co Mal Malone wie o mężczyźnie z portretu. Czuł się jak chłopak, który umówił się na randkę z królową studniówki.
Gwizdnął na psa, założył mu smycz i zabrał na długi spacer. Zastanawiał się, co Mallory Malone ma na sobie w łóżku.
Mal siedziała oparta o poduszki i myślała z niepokojem, że nie powinna ulec urokom Harry’ego Jordana. Stanowił zagrożenie, mógł zrujnować całe jej życie, zbudowane z takim trudem. Ale nie potrafiła mu się oprzeć. Powiedziała sobie, że zrobi to tylko ten jeden raz. Będzie musiała się bardzo pilnować, to wszystko.
Potem przewróciła się na brzuch i zagrzebała twarz w poduszce. Po minucie spała.