46.

Machina reklamowa pracowała na najwyższych obrotach: w swoim następnym programie Mal Malone miała przekazać sensacyjną wiadomość. Nie zdradzono tematu audycji, zapowiadano jedynie, że dotyczyć ona będzie spraw bardzo osobistych. I, w odróżnieniu od poprzednich, nagrywanych, programów, ten będzie transmitowany na żywo i bez widowni.

Pracownicy Malmar Production również nic nie wiedzieli o temacie audycji. Nawet Beth nie miała pojęcia.

– Jesteś pewna, że to ma sens? – niepokoiła się.

Nadszedł wreszcie czwartek. Mal wyglądała jak z krzyża zdjęta: podkrążone z bezsenności oczy, nabuzowana nadmiarem kofeiny, napięta do ostateczności.

Krążyła po pustym studiu dźwiękowym jak kot w klatce, który szuka wyjścia.

Rzuciła okiem na Beth, ujrzała w jej oczach troskę.

– Wszystko będzie dobrze, Beth! Ja to muszę zrobić. Zaalarmowana dziwnym brzmieniem jej głosu, Beth chwyciła ją za ramię.

– Nie rób tego, Mal! Odwołaj program, jest jeszcze na to czas. Mamy dosyć już gotowych audycji, możemy nadać coś innego.

– Ja muszę…

Spacerowała po studiu, ślepa na wszystko. Przed oczami miała jedynie obrazy, które podsuwała jej własna pamięć.

Harry wpadł do gmachu telewizji na pół godziny przed rozpoczęciem transmisji.

Rozejrzał się po kipiącym życiem studiu i spostrzegł ją, siedzącą samotnie w półmroku, nie zwracającą najmniejszej uwagi na ostatnie, gorączkowe przygotowania. Miała zamknięte oczy, głowę odchyloną do tyłu, jakby wypoczywała.

Dostrzegł jednak jej mocno zaciśnięte dłonie i zrozumiał, że spokój nie był jej udziałem.

Podszedł do niej, położył ręce na jej ramionach, pochylił się i pocałował w policzek. Podniosła powieki i powiedziała z wdzięcznością:

– Och, Harry! Jak dobrze, że jesteś.

– Wszystko przygotowane – powiedział i usiadł obok niej. – Linie telefoniczne są nadzorowane, włącznie z twoim domowym telefonem. Policjant pilnuje twojego mieszkania.

– Nim minie dzisiejszy wieczór, morderca będzie wiedział, że został rozszyfrowany. Policja spodziewała się, że jakoś na to zareaguje, ale Harry nie zdradził się z tym przed Mal.

Spojrzał na nią z troską. Miał nadzieję, że uda jej się wytrzymać. Delikatnie pocałował ją w usta.

– Głowa do góry, Mal! – powiedział i wziął ją za ręce. – Niedługo będzie po wszystkim.

– Głowa do góry… – powtórzyła.

Czas na nią… Gorące strumienie światła zalały prostą dekorację z twardą kanapą, która nie dawała wypoczynku, niskim stołem z wazonem bzu i piwonii, zamówionych przez Mal. Dziennikarka miała na sobie prosty, niebieski sweter i spódnicę. Jasne włosy zaczesała do tyłu, nie błyszczał na niej nawet okruch biżuterii. W niczym nie przypominała słynnej gwiazdy telewizyjnej, nieustępliwej reporterki, dociekliwej wywiadowczyni. Była zmęczona, bezbarwna, jakby wygasiła swoje wewnętrzne światło.

Zajęła miejsce na kanapie, pozbierała notatki, jeszcze raz nerwowo je przejrzała, potem znów odłożyła. Rzuciła spojrzenie poza światła, w ciemność, na Harry’ego. Stał obok Beth. Podniósł obie ręce, pokazując jej skrzyżowane kciuki, jeszcze raz dodając jej sił. Reżyser zaczął odliczanie ostatnich sekund. Program poszedł na antenę.

– Dobry wieczór! – zaczęła Mal opanowanym głosem. Patrząc prosto w obiektyw kamery powiedziała: – Nasz dzisiejszy program jest inny niż zwykle. Na pewno pamiętacie audycję sprzed paru tygodni i rodziny młodych kobiet, które padły ofiarą bostońskiego mordercy. Ludzie ci zdobyli się na wystąpienie przed kamerami telewizyjnymi i podzielenie się z nami swoim żalem, swoimi najgłębszymi uczuciami. Ich upór w dążeniu do wymierzenia zabójcy sprawiedliwej kary wywołał wiele różnorodnych emocji, w was i we mnie.

Nigdy nikomu nie mówiłam, co mnie samą spotkało. Aż do ostatniego tygodnia, kiedy już dłużej nie potrafiłam tego znieść. Zaczęłam pogardzać sobą za utrzymywanie w tajemnicy swojego wstrętnego, małego sekretu, podczas gdy tamtym nieszczęśliwym kobietom nie dano nawet szansy o tym mówić. Dziś muszę podjąć wysiłek i przemówić w ich imieniu.

Jeden z moich przyjaciół powiedział: Ty żyjesz, one są martwe. Jaki sekret może być wart trzymania w tak głębokiej tajemnicy!?

Wzięła głęboki oddech.

– Ukrywałam to, że jestem ofiarą gwałtu. Że byłam ofiarą bliską śmierci. Chcę wam o tym opowiedzieć, abyście mieli pojęcie, co to znaczy być taką kobietą. Kimś, kto został brutalnie zgwałcony i niemal zamordowany. Chcę wam opowiedzieć o bólu i upokorzeniu, i o wstydzie, który powstrzymywał mnie aż do tej chwili przed wyjawieniem tej tajemnicy.

I o strachu. Ponieważ ten człowiek mi groził. Powiedział, że jeśli kiedykolwiek o tym powiem, on znajdzie mnie i zabije.

Dumnie uniosła głowę.

– A więc, Williamie Ethanie, bo takie nazwisko mi wtedy podałeś, choć teraz wiem, że kłamałeś… Oto jestem i mówię Ameryce o tobie!

Kamera zrobiła najazd na mówiącą i zajrzała jej głęboko w oczy.

– Mówię o tobie, gwałcicielu i mordercy. Jestem bowiem przekonana, że jesteś tym samym mężczyzną, który zgwałcił, torturował i zamordował Mary Ann Latimer. I Rachel Kleinfeld. I Summer Young. I Suzie Walker.

Beth spojrzała na Harry’ego oczami rozszerzonymi z przerażenia.

– O mój Boże! – jęknęła. – Moja biedna Mal! Moja biedna, nieszczęśliwa Mal!

– Opowiem wam, co zrobił, jak to się stało – ciągnęła dziennikarka.

– Dowiecie się, co to znaczy być na jego łasce.

Beth schwyciła Harry’ego za ramię, zacisnęła na nim dłonie. Łzy pociekły jej po policzkach, gdy przyjaciółka opowiadała przerażającą historię nocy sprzed wielu lat.

Mal skończyła, lecz jeszcze przez chwilę siedziała w milczeniu, z ramionami opuszczonymi ze zmęczenia i napięcia; była na granicy kompletnego wyczerpania.

Ścisnęła obie dłonie, wzięła się w garść. Musiała być silna i dokończyć sprawę.

Harry’emu zdawało się, że włączyła swe wewnętrzne światło, że znów stała się Mallory Malone, mądrą dziennikarką, piękną kobietą, wielką osobistością. Nie była już ofiarą. Była silną kobietą, ścigającą zabójcę, jak samonaprowadzająca się na cel rakieta.

– Dostarczyłam informacji, umożliwiając opracowanie tego nowego portretu pamięciowego – rzekła, najwyraźniej już panując nad sytuacją.

– Dokładnie tak wyglądał morderca, gdy był młodszy, kiedy go spotkałam.

Zdjęcie krótko ostrzyżonego, brodatego mężczyzny o przenikliwym spojrzeniu ciemnych oczu wypełniło ekran.

– A to jego prawdopodobny portret z teraźniejszości – na ekranie pojawiło się postarzałe oblicze tego samego mężczyzny. – Proszę was, jeśli znacie go, albo kogoś przypominającego wyglądem tego człowieka, zadzwońcie do nas.

A teraz mam wiadomość dla Williama Ethana, prawdopodobnie nie używającego już tego nazwiska. Wiem, że tam jesteś, słuchasz i patrzysz.

I chcę, żebyś od tego momentu wiedział, że Ameryka i jej obywatele są tam również, wysłuchujący i wypatrujący… właśnie ciebie.

Nie ma dla ciebie ratunku. Gdy zostaniesz schwytany, co wkrótce nastąpi, nie dane ci będzie więcej budzić się, aby radować się wolnością pięknego, letniego dnia, czy rześkiego, zimowego poranka. Nie będziesz już uczestniczyć w naszym wspólnym życiu. Zostaniesz pojmany jak bestia, zamknięty w więzieniu, za kratami, w klatce, jak zwierzę. Ponieważ jesteś zwierzęciem. Nigdy więcej nie odetchniesz świeżym, czystym powietrzem wolności, jak normalni, uczciwi ludzie. Ja osobiście mam nadzieję, że zgnijesz w piekle, które sam stworzyłeś.

Ze smutkiem spojrzała w obiektyw kamery i dorzuciła:

– Musiałam zapomnieć o sobie, o swoim strachu. Musiałam uwolnić się od niego i powiedzieć wam to wszystko, ponieważ musimy przerwać tę serię morderstw.

Babranie się w moich ohydnych wspomnieniach nie ma znaczenia. Chcemy przerwać kopanie nowych grobów.

Dziękuję wam, że zechcieliście wysłuchać mojej historii. Mam nadzieję, że mnie zrozumieliście i że pomożecie nam. Pamiętajcie o tych rodzicach, przypomnijcie sobie te młode kobiety. Proszę was, niech nikt z nas o nich nie zapomni.

Dobranoc. Dziękuję wam raz jeszcze.

W studio panowała absolutna cisza.

Mal spojrzała na notatki, z których nie skorzystała. Mówiła spontanicznie, bez planu, słowami, jakie dyktowało jej serce.

Podniosła się i wyszła z kręgu światła. Wyciągnęła ramiona, jakby chciała objąć wszystkich tu obecnych: kamerzystów, redaktorów, pracowników zaplecza…

– Dziękuję wam – powiedziała cicho – za dotrzymanie tajemnicy i za przetrzymanie tego wszystkiego, co wam zafundowałam w ciągu tego tygodnia.

Przez chwilę wpatrywali się w nią w milczeniu, potem, jakby uwolnieni z jakiegoś zaklęcia, zaczęli bić jej brawo. Beth podbiegła do niej. Objęła ją czule i zawołała przez łzy:

– Och, Mal! Tak mi przykro!

– Niepotrzebnie, Beth! – odpowiedziała łagodnie. – Już po wszystkim – rozglądała się za Harrym.

– Dziękuję pani! – powiedział i ujął jej dłonie. – Dziękuję ci. Spojrzała mu prosto w oczy.

– To ja tobie dziękuję, detektywie! – Dobrze wiedziała, co mówi. Telefony dzwoniły bez przerwy. Wszystkie linie były zajęte zanim doszła z Harrym do drzwi. Pojechali prosto do domu, jego palce ciągle obejmowały jej dłonie. Było jej z tym dobrze, jakby przenikała do niej jego siła. Opiekuńczo otoczył ją ramieniem, gdy wchodzili do mieszkania. Drzwi zatrzasnęły się za nimi, jakby odcinały ich od całego tego złego świata na zewnątrz.

W mieszkaniu było cicho, ogień płonął na kominku, świeciły się lampy, pachniały kwiaty. Każdy wolny kawałek pokryty był różami. Pomyślała, że Harry musiał dokonać rajdu po wszystkich kwiaciarniach Manhattanu. Nabrzmiałe pąki bladego różu, gotowe lada chwila wybuchnąć w dorodne kwiaty, były wprost cudowne!

– Nazywają się Vivaldi – oznajmił Harry. – Nie mogłem znaleźć żadnej o nazwie Tajemnica, zresztą to już należy do przeszłości. Myślę że wiesz, co mam na myśli.

Jej uśmiech wart był wszystkich róż Nowego Jorku. Wziął jej dłoń i pocałował.

– Dobrze się pani spisała, pani Mary Mallory Malone. Jesteś najlepsza, jesteś super…

– Jestem jak wieża Eiffla – przerwała mu. – Czy, jak mówi piosenka, jak Muzeum Brytyjskie…

– Jesteś lepsza niż wszystkie cuda świata.

Wsunęła się w jego ramiona. Objęli się, jakby nigdy nie mieli zamiaru się puścić.

– Dziękuję ci… Dziękuję… Dziękuję… – mruczał jej do ucha. – Wiem, jak ci było trudno. Nie, to nieprawda. Nie wiem tego do końca. Nigdy tego nie będę wiedział. Mogę ci tylko dziękować. Wraz z ogromną liczbą Amerykanów. Nie wiem, jak to zrobiłaś.

– Jak mogłam tego nie zrobić?! – zapytała zwyczajnie.

– Nie wiem, co ty o tym sądzisz – rzekł zmieniając temat, pragnąc, aby się zrelaksowała i zapomniała – ale ja ostatnie dni przeżyłem na kawie i tabliczkach snickersów. Pozwoliłem sobie zamówić co nieco do jedzenia. Na wszelki wypadek… – dodał.

Trzymając się za ręce poszli do kuchni. Harry pokazał dziewczynie przysmaki uszykowane na tacy.

– Miffie zatelefonowała do „Le Cirque” – powiedział. – Chodzi tam już od lat, a Sergio zrobi dla niej wszystko.

Otworzył butelkę drogiego szampana, nalał do kieliszków i powiedział, że od tego róże znowu zakwitną na jej policzkach.

– Jakby mi brakowało róż! – szepnęła i zdołała się uśmiechnąć.

– No, wreszcie! Dobra dziewczyna! – uradował się.

– Kobieta! – poprawiła go. Roześmieli się oboje.

Mal poczuła jakby życie nagle przestawiło się na normalność. Istniała tylko ona i Harry, sami w swoim własnym, małym świecie. Chciała, żeby tak pozostało na zawsze. Lecz nawet kiedy zajęli się kolacją, kiedy pili czerwone wino, nie opuszczała jej myśl, że Harry czeka, aż coś zacznie się dziać, choć widać było, jak stara się nie spoglądać na aparat telefoniczny. Wiedziała, że czeka na telefon od mordercy.

Początkowo audycja rozbawiła go. Podniecała go myśl, że w tej chwili wszyscy o nim mówią. Roześmiał się na widok swojego niezbyt udanego portretu pamięciowego.

Nie zestarzał się tak bardzo, jak oni myśleli, i wyglądał dziesięć lat młodziej.

Zupełnie nie trafili z włosami, a ponieważ w młodości nosił brodę, nie mieli pojęcia o zarysie jego szczęki. Całe szczęście! Zaniepokoił go jednak portret z lat młodości. To prawda, minęło od tego czasu wiele lat, ale gdzieś na dnie umysłu rodziło się w nim przekonanie, że ktoś go sobie przypomni.

Poszedł do kuchni, nalał sobie do szklanki wódki, potem podszedł do okna i ze złością popatrzył na róże. Wiedział, że mszyce wysysają życie z jego starannie pielęgnowanych kwiatów. Złość na owady, na które miał tak niewiele wpływu, zamieniła się we wściekłość” na Mary Mallory. Zamknął powieki i natychmiast czerwone płatki zawirowały mu przed oczami. Zapragnął, aby była to jej krew. Zastanawiał się, ile czasu pozostało.

Schwycił kluczyki do volvo i pobiegł do garażu. W następnej chwili już pędził ulicami miasta. Osaczali go, ale on zdąży ją dopaść, tę tanią, zadufaną w sobie dziwkę. Zapragnął jej śmierci. Miał na to znakomity sposób.

Pogratulował sobie przezorności, która kazała mu zbierać informacje o losach Mary Mallory. Była jego pierwszą ofiarą, uszła z życiem i zawsze jej się obawiał.

Nie wyjechał poza granice stanu, jak oznajmił kelnerce w tamtej kafejce. Przez cały czas, kiedy Mary Mallory przebywała w Tacoma, on mieszkał w odległości jednego dnia jazdy, w Seattle. Wynajął tani samochód, żeby nie zwracać na siebie uwagi i śledził ją. Wiedział, że zaszła w ciążę, że mogło to być jego dziecko.

Nie spuszczał jej z oczu, wiedział, kiedy zniknęła, że dziecko znalazło się w Seattle, i pod czyją opieką. Prawdę mówiąc, wiedział o dziecku więcej niż sama Mary Mallory.

Szukał budki telefonicznej na rogu spokojnych ulic. Zdawał sobie sprawę, że jej telefon jest na podsłuchu, ale znał też tajniki policyjnej roboty. Jeżeli się pośpieszy, będzie bezpieczny.

Płynęły godziny. Była pierwsza w nocy i nadal nawet najdrobniejsze pyknięcie nie budziło telefonu w mieszkaniu Mal.

– Powinnaś się położyć – zaproponował Harry, lecz ona potrząsnęła głową i oparła się o niego.

– Nie położę się bez ciebie – mruknęła sennym głosem. I wtedy zadźwięczał telefon.

Загрузка...