Nazajutrz o siódmej rano Harry przeprowadził rower przez Louisberg Square. Zadyszany Squeeze dreptał mu po piętach. Zrobili ośmiomilową rundę od Boston Commo do ogrodu zoologicznego w parku Franklina. Jak zwykle miał ochotę na więcej, i, jak zwykle, nie miał już na to czasu.
Zostawił rower w holu, podał psu wodę, którą Squeeze wychłeptał hałaśliwie, potem ujął słuchawkę telefonu i zadzwonił do Mal. Nie mógł się doczekać, kiedy powie jej o tym, że telewizja poszła na współpracę. Zmarszczył czoło, kiedy odpowiedziała mu automatyczna sekretarka.
Dzwonię – powiedział szybko. – Złapię cię później.
Wskoczył pod prysznic, przejechał elektryczną maszynką do golenia po brodzie, ubrał się pośpiesznie i gwizdnął na psa. Był już w drzwiach, kiedy coś sobie przypomniał. Wrócił do sypialni, przesunął szybko szczotką po włosach i wybiegł z domu.
W „Ruby” dzisiejsze kłęby nikotyny mieszały się z wczorajszymi. Zajął miejsce przy barze i zamówił kawę, dwa jajka sadzone na szynce i frytki. Zaciekawiło go, ile dymu z drugorzędnych papierosów wdycha tu codziennie przy śniadaniu. A także przy obiadach w ciągu dnia, piwie po pracy, a czasem przy kolacji. Potem powiedział sobie, że to bez znaczenia, skoro i tak z tego nie zrezygnuje.
Przynajmniej na razie. Nie pamiętał, żeby wczoraj coś jadł i umierał z głodu.
Doris nie pracowała tego ranka i psa ominęła smaczna przekąska. Wcisnął się między barowy stołek a kontuar i uzbroił w cierpliwość.
Harry jednym haustem wypił kawę, poprosił o dolewkę i poszedł do budki telefonicznej przy wejściu. Ponownie wykręcił numer Mal i znowu zgłosił się automat.
– Jest siódma trzydzieści, ranny ptaszku – powiedział. – Już w pracy? Mam nadzieję, że uszłaś cało z wczorajszego huraganu. Złapię cię w biurze.
Uśmiechnął się; jej głos na taśmie zawsze brzmiał tak, jakby naprawdę miała nadzieję, że ktoś zadzwoni – proszę zostawić wiadomość, choćby parę słów.
Pomyślał, że strasznie brak jej poczucia bezpieczeństwa, choć patrząc na nią, nikt by się tego nie domyślił. Była to jej dobrze strzeżona tajemnica, którą podzieliła się z nim i z nikim więcej.
Pochłaniając jajka i frytki, pomyślał, że gdyby podzieliła się z nim również resztą swoich tajemnic, byłaby szczęśliwszą kobietą. A on byłby szczęśliwszym mężczyzną.
Dzwonił do niej kilkanaście razy w ciągu dnia. Nie złapał jej w biurze, asystentka powiedziała, że wyszła. Nie, nie jest osiągalna pod żadnym numerem telefonu. Wieczorem zadzwonił do domu i znowu trafił na automat.
– Słuchaj – powiedział, zirytowany. – Jesteś cholernie nieuchwytna, a mnie kończą się dziesięciocentówki. Chciałem porozmawiać o tej randce. Pamiętasz chyba, że umówiliśmy się na randkę? Wiem, że to nagła propozycja, ale moja matka ma w piątek urodziny i urządza przyjęcie. Oczywiście, muszę pójść i pomyślałem sobie, że może poszłabyś ze mną? Tak, to trochę za wcześnie, zwalać ci na głowę całą rodzinę, ale poznałaś już mojego psa, możesz więc poznać resztę, a wtedy będziesz wiedziała o mnie wszystko.
Pomyślałem, że potem moglibyśmy wpaść do mojego ulubionego klubu i jeszcze w parę miejsc. A następnego dnia wybrać się do Vermontu. Mam tam domek.
Pochodzilibyśmy po górach, zostali na noc. Bez zobowiązań. Przysięgam – dodał z szerokim uśmiechem. – Zadzwoń do mnie, panno Malone, psze pani. Proszę! Przy odrobinie szczęścia będę w domu po dziesiątej.
A tak na marginesie, widziałaś portret w dzienniku? Drań okazał się jednak seryjnym mordercą.
Tego dnia nadeszły z laboratorium nowe informacje. Sweter był produkcji szkockiej, firmy Prigle, taki, jakie sprzedawano w sklepie „Neiman Marcus” w Bostonie. Niestety, od dobrych paru lat nie mieli tego modelu na składzie i nie wiedzieli, kto go kupił. Mogli mu natomiast powiedzieć, że był to czarny, kaszmirowy półgolf w cenie trzystu sześćdziesięciu pięciu dolarów. Sprzedawał się dobrze i nigdy nie był na przecenie.
– Nasz człowiek siedzi na forsie, Rossetti – powiedział Harry tego wieczoru, nad kuflem piwa w pubie przy Charles Street. Piwo pił tylko on, Rossetti zamówił martini z wódką i z cebulą zamiast oliwki.
Harry spojrzał na niego z ukosa.
– Wydaje ci się, że jesteś James Bond, czy co?
– Jesteś zacofany, Profesorku. W dzisiejszych czasach w eleganckim świecie pije się wyłącznie martini. Kobiety to uwielbiają. Uważają, że to szykowne.
– Kieliszek białego wina już nie wystarcza? Rossetti roześmiał się.
– No widzisz? Mówiłem, że jesteś zacofany. Nie dotarłeś nawet do etapu margarity. Co zaproponujesz Malone, jeżeli w ogóle uda ci się z nią umówić?
– Szampana – odparł Harry. – Oboje go lubimy – zastanawiał się czy oddzwoniła, czy będą się tak mijali do końca życia i już nigdy nie usłyszy jej głosu. Zamierzał pójść prosto z pracy do domu, ale Rossetti chciał przedstawić go swojej nowej dziewczynie.
– Nowej kobiecie – sprostował Rossetti. – A oto i ona! – poprawił węzeł żółtego, jedwabnego krawata i obiema rękami przygładził włosy.
Kobieta, przebijająca się przez tłum w stronę baru, była drobna, bardzo młoda i bardzo ładna. Rossetti zaborczo pochwycił jej rękę, cmoknął w usta i objął ramieniem, leciutko popychając naprzód.
– Vanessa – powiedział z dumą – chciałbym ci przedstawić mojego kumpla z policji. Ma na imię Harry i zazwyczaj paraduje z kundlem o imieniu Squeeze. Dziś jest wyjątek, ponieważ nie wpuszczają tu psów. Zresztą ten lokal jest niegodny Squeeze’a.
Roześmiała się.
Co wobec tego powiesz o mnie?
– Ciebie niegodne jest wszystko z wyjątkiem nieba – odparł zaglądając jej czule w oczy.
– Miło cię poznać, Harry – powiedziała Vanessa, wyciągając rękę.
– Przykro mi z powodu Squeeze’a.
Harry pomyślał, że jest nie tylko ładna, ale i miła.
– Pieski świat – powiedział, podnosząc jej dłoń do ust. Rossetti aż gwizdnął z podziwu.
– Zaraz, zaraz, to ja miałem być latynoskim kochankiem, pamiętasz? Okay, Vanessa, czego się napijesz?
– Wodę Perrier z cytryną.
Harry uniósł pytająco brwi, zerkając na martini.
– Jakby to wyglądało, gdyby policjant kupował alkohol nieletniej? – zapytała Vanessa.
Rossetti klepnął się w czoło.
Zapomniałem! Nie, nie zapomniałem. W ogóle nie wiedziałem. Jak długo się spotykamy? Dwa tygodnie.
– A ile ty masz właściwie lat?
– W przyszłym miesiącu kończę dwadzieścia jeden.
– Wspaniale! – zawołał z ulgą. – Urządzimy przyjęcie. Możesz zaprosić Harry’ego. Trochę życia towarzyskiego mu nie zaszkodzi.
Zmierzyła Harry’ego jednym spojrzeniem.
– Wydaje mi się, że Harry potrafi zorganizować sobie własne życie towarzyskie.
Ale jeżeli urządzimy imprezę, będzie na niej mile widziany.
Harry opróżnił kufel.
– Dzięki za uznanie, Vanesso. Zostawiam was samych, żebyście mogli zaplanować wszystko ze szczegółami. Miło było cię poznać.
Powiedział im „dobranoc” i ruszył ulicą do miejsca, gdzie stał jaguar. Squeeze wysunął nos przez uchylone okno, pełen nadziei, zabrał go więc na szybki spacer.
Za rogiem natknął się na stalowoszare volvo. Błyskawicznie przypomniał sobie numery rejestracyjne wozu ze szpitalnego parkingu. Jaki ten Boston jest jednak mały, pomyślał i przeczytał nazwę restauracji, przed którą stało volvo. Na każdym rogu człowiek wpada na kogoś znajomego.
W drodze do domu zatrzymał się jeszcze w „Au Bon Pain” i, mając w pamięci kanapkę, którą Mal przyrządziła mu poprzedniego wieczoru, kupił indyka i majonez. Potem szybko pojechał do domu i sprawdził automatyczną sekretarkę.
Mrugała zachęcająco więc niecierpliwie wcisnął „play”.
Uśmiechnął się, usłyszawszy głos Mal.
„Dziękuję za zaproszenie – powiedziała tonem, który oszroniłby okna.
– Niestety, weekend mam bardzo zajęty. I jeszcze jedno – portret pamięciowy, który u mnie zostawiłeś? Miał utorować ci drogę do mojego programu? Zdaje się, że poradziłeś sobie bez pomocy. Dobra robota, detektywie! Jak widać, opłaca się obstawiać wszystkie konie.”
Jęknął głośno.
Kurwa, Harry, zobacz coś narobił – mruknął pod nosem i cofnął taśmę, żeby się upewnić, czy dobrze słyszał. Za drugim razem brzmiało to jeszcze bardziej ostatecznie niż za pierwszym.
Powlókł się do kuchni i chlusnął do szklanki Jima Beama. Wrzucił parę kostek lodu i rozpoczął spacer po mieszkaniu, pytając sam siebie, jak się z tego wykaraskać.
Squeeze, o co tej babie chodzi? – stanął przed Squeezem, domagając się odpowiedzi. Pies spojrzał na niego z napięciem w jasnoniebieskich oczach.
– Jest nienormalna – powiedział Harry, podejmując spacer. – Ma źle w głowie.
Poprosiłem ją o pomoc, a ona wstała i wyszła, nie udzielając wyjaśnień. Potem umówiłem się z nią na randkę, a ona zachowuje się tak, jakbym ją śmiertelnie obraził.
Gotując się z gniewu, chwycił za telefon i wykręcił domowy numer Mal.
– Słucham? – powiedziała.
Po dwóch dniach rozmów z automatem usłyszał jej głos i odebrało mu mowę.
– Słucham! – powtórzyła.
– Do ciężkiej cholery, co to ma znaczyć?! Ta wiadomość?! – wrzasnął.
– Niestety, mam już inne plany na weekend? – powiedział przedrzeźniając ją. – Co to znaczy, panno Gwiazdo Malone, psze pani?! Jeżeli jesteś wkurwiona na mnie za ten portret pamięciowy, czemu, do kurwy nędzy, nie powiesz mi tego wprost?
– W porządku! – odwrzasnęła. – Mówię ci to teraz.
– Co jest z tym cholernym mordercą? Wyrzuć to z siebie. Zacisnęła palce na słuchawce.
Nic – wycedziła przez zęby. – W każdym razie, ciebie to nie dotyczy. Biegał po kuchni ze słuchawką przyciśniętą do ucha.
– A więc robimy wiele hałasu o nic, tak? Posłuchaj, Malone, mam dość twoich „nic”. Poprosiłem cię o spotkanie, a ty przyjęłaś zaproszenie. Zadzwoniłem – trochę późno, przyznaję, ale tak się ułożyły okoliczności. Ale zadzwoniłem. I zaprosiłem cię na weekend. Pytam teraz czy pojedziesz, czy nie?
Mal siedziała skulona w ulubionym fotelu przed kominkiem. Spojrzała na miejsce przy stoliku do kawy, gdzie przedwczoraj siedział Harry. Przypomniała sobie, jak było przyjemnie.
– Tak – powiedziała cicho.
– Tak… co? – Harry przesunął dłonią przez włosy. Nie mógł zrozumieć czy ona przyjmuje jego zaproszenie czy odrzuca.
– Pojadę z przyjemnością, Harry.
Odsunął słuchawkę od ucha, spojrzał najpierw na nią, potem na Squeeze’a. Nie wierzył własnym uszom. Powiedział zdumiony: Miałem rację, ona ma niedobrze w głowie.
– Mówisz poważnie? – Znowu przyłożył słuchawkę do ucha. – Pojedziesz ze mną? W piątek?
– Z przyjemnością – powiedziała cichutko. – Uważasz mnie pewnie za pomyloną, ale jest w tym portrecie coś, co mnie przeraża. Może świadomość, że to masowy morderca. Nie mogłam ci pomóc. Zresztą, już mnie nie potrzebujesz.
– Uważałaś, że cię wykorzystuję?
– A czy tak nie było?
– Może na początku. Ale nie teraz.
– Wierzę ci – powiedziała Mal. I tym razem naprawdę uwierzyła. Harry przestał miotać się po mieszkaniu. Opadł na fotel i Squeeze z wdzięcznością osunął się na podłogę. W głosie jego pana brzmiał śmiech, kiedy powiedział:
– Malone, dlaczego zawsze się kłócimy?
– To twoja wina. Zawsze pogłaszczesz mnie pod włos.
– Zabawne, ja myślałem, że to ty.
Mal odchyliła się na oparcie fotela w różyczki i poczuła, jak opuszcza ją napięcie.
– Myślisz, że będziemy się kłócili w ten weekend?
– Nie dopuszczę do tego. Akceptujesz program?
– Przyjęcie, kluby nocne, domek w górach? – wyliczyła z namysłem. – Może to być najbardziej burzliwy weekend w moim życiu – podkuliła pod siebie nagie stopy, wsuwając się głębiej w fotel.
– No wiesz, nie obiecuj sobie za wiele. Przyjęcia mojej matki są nieco sztywne – zlot „starej, ale jarej” gwardii dobrze urodzonych Nowoanglików. Nocne kluby przypominają raczej dzielnicowe meliny, a domek w górach jest po prostu domkiem w górach. Weź ciepłą piżamę i buty do wspinaczki.
– Zapamiętam.
Harry zawahał się. Musiał jej coś powiedzieć, a nie bardzo wiedział, jak to ująć. Nie chciał, by czuła się do czegoś zobowiązana, tylko dlatego że wyjadą razem na weekend. Nadal jej nie rozumiał i bał się spłoszyć – Mal, wspomniałem o „braku zobowiązań”. Mówiłem poważnie. Możemy pojechać jako para przyjaciół.
– Okay – powiedziała, ale w jej głosie usłyszał śmiech. – O której jest to przyjęcie?
– O ósmej. Kolacja o ósmej trzydzieści. Punktualnie o ósmej i punktualnie o ósmej trzydzieści, jak poinformowała mnie z naciskiem matka. Ma bzika na punkcie punktualności.
– Czyli jesteśmy ulepione z tej samej gliny.
– Przerażające!
– Umówmy się w „Ritz-Carltonie” – zaproponowała. – W barze. Powiedz tylko o której.
Jeżeli miał jakąś nadzieję, że zechce spędzić z nim noc, prysła jak przekłuty balonik.
– O siódmej – powiedział z nutką żalu w głosie.
– Harry…? – powiedziała znanym mu już, głębokim głosem.
– Tak, Malone?
– Nie mogę się doczekać?
Odłożyła słuchawkę. Czuła się jakby zdjęto z niej ogromny ciężar. Wydarzenia potoczyły się trochę inaczej niż planowała. Prawdę mówiąc, w ogóle nie zamierzała odpowiadać na jego telefon. Ale jej ręka sięgnęła po słuchawkę. Nie miała z tym nic wspólnego. A potem wyrzuciła z siebie cały gniew w dobrym, słownym pojedynku.
Roześmiała się na to wspomnienie. Była znana ze swego opanowania, ale Harry Jordan zdawał się mieć wyjątkową zdolność wyprowadzania jej z równowagi.
Naprawdę nie mogła się już doczekać weekendu.