Poranne przesłuchania Jeannette Palmer oraz sprawozdania dla FBI i Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego zabrały Juhle’owi i Shiu czas na lunch. Z asystentem koronera, Janey Parks, pojechali do śródmieścia, gdzie wzięli własny samochód i wrócili na Clay Street porozmawiać z sąsiadami i sprawdzić wyniki z laboratorium.
A nie było ich zbyt wiele.
Dzięki kuli, którą Juhle znalazł w książce, kaliber narzędzia zbrodni określono na.22. Bazując głównie na dokładności strzałów i pozostałości prochu na biurku, ludzie z zakładu medycyny sądowej oszacowali, że strzelec stał bardzo blisko lub przy samym biurku. Kolejne testy miały na celu rozwinąć wstępne dane, które, w najlepszym przypadku, były pobieżne. Skłoniły one Shiu do założenia – na podstawie rozbryzgu krwi i kąta trajektorii przez książkę – że strzelec był niskim mężczyzną lub kobietą.
Juhle obruszył się. Wiedział, iż istnieje zbyt wiele zmiennych w pozycjach broni i celu względem siebie, by wyciągać wnioski. Jak można było, na przykład, odróżnić wysokiego mężczyznę strzelającego z biodra, od niskiego mężczyzny trzymającego broń w wyciągniętej dłoni. Nie mógł się powstrzymać.
– A więc kobieta albo mężczyzna. No popatrz. A moim pierwszym podejrzanym był szympans.
Rozmowy z sąsiadami też nic nie przyniosły, z jednym wyjątkiem. Shari Levin, która mieszkała dokładnie naprzeciwko Palmerów, a która poszła na brydża około dziewiętnastej trzydzieści, zauważyła zaparkowany na ulicy samochód, należący, jak sądziła, do pani Palmer. Zwróciła na niego uwagę, bowiem zastanowiło ją, czemu nie zaparkowała, jak zwykle, na swym podjeździe. Przynajmniej był to ten sam typ samochodu -,jeden z tych cabrio, jakie się ciągle widzi”.
Wiedziała, że pani Palmer jeździ tym BMW Z4, który zaparkowany był obecnie na jej podjeździe, i zdawało jej się, że to był ten samochód, ale zapadł już wtedy niemal zmierzch, a samochód jest ciemny. Juhle i Shiu zapisali informacje, wiedząc doskonale, iż jeśli nie był to samochód pani Palmer, mógł równie dobrze okazać się audi, porsche albo mercedesem. Nawet hondą. W bardziej drobiazgowym przesłuchaniu pani Levin przyznała jedynie, iż rzuciła tylko okiem i ledwo zauważyła, że na ulicy, prosto w linii podjazdu, stał samochód, który w tamtej chwili, pomyślała, należy do pani Palmer. Do kogo innego mógłby przecież należeć?
A więc niezupełnie wyprowadzili sprawę na szerokie wody przez kilka pierwszych godzin. Nie żeby na to liczyli, ale publiczna wyrozumiałość wobec wolnego postępu nie jest długotrwała. Szef policji Batiste nie pozostawił co do tego wątpliwości, mówiąc w czasie popołudniowej konferencji prasowej, że morderstwo sędziego federalnego uderza w samo serce naszego wolnego społeczeństwa i że zatrzymanie winnego tej potworności będzie najwyższym priorytetem jego wydziału policji, dopóki sprawa nie zostanie rozwiązana. Słowa „mój wydział policji” nie wróżyły nic dobrego. Przypisze sobie zasługę za sukces i weźmie na siebie winę porażki. Obiecał wyniki – wkrótce.
Juhle nie cierpiał, gdy tak się zachowywali. Batiste nie miał pojęcia, gdzie jest śledztwo, jaki mają materiał; nie miał najmniejszego wyobrażenia o złożoności przestępstwa. Właściwie to nikt jeszcze nie miał. Ale Batiste obiecywał rychłe wyniki. Głupio i daremnie, a teraz wszystko spoczęło na barkach Juhle’a i Shiu.
Dzięki szefie. A ty się dziwisz, czemu morale padło?
Na konferencji prasowej Batiste podkręcił napięcie o jeszcze jeden stopień, ogłaszając, iż on i burmistrz West przeznaczyli na tę sprawę specjalną pulę, co oznaczało uwolnienie, poza budżetem policji, nieograniczonych funduszy z ogólnego funduszu miasta na dochodzenie.
Nie było co do tego wątpliwości: jeśli Juhle i Shiu nie czuli od początku presji, a czuli, to teraz byli ugotowani. A nawet nie zidentyfikowali jeszcze drugiej ofiary. Wszystkie typowe metody nie przyniosły żadnych skutków. Nie było jej w kartotece kryminalnej, nie była w wojsku, w żadnej agencji pracy, do której się zgłaszała, nie składała nigdy odcisków palców. Odciski palców wysłane do wydziału drogowego, wróciły z negatywnym wynikiem.
Nie miała nawet prawa jazdy.
Była niemal pierwsza rano, gdy Shiu zaparkował samochód na parkingu policyjnym za Pałacem Sprawiedliwości. Półprzytomni i milczący weszli na górę zewnętrznego korytarza, który zaprowadził ich do kostnicy.
Noc była jasna, zimna i cicha.
Shiu nacisnął nocny dzwonek koronera – Juhle nie brał od rana żadnych środków przeciwbólowych, więc jego zdrowa ręka pulsowała. Po chwili sylwetka Janey Parks pokazała się na tle zaciemnionej wnęki zewnętrznego biura. Janey była wydajnym, choć zazwyczaj sympatycznym biurokratą i to ona podwiozła ich do miasta dwanaście godzin wcześniej.
Otworzyła drzwi, po czym poprowadziła ich z powrotem pomiędzy biurkami tam, skąd przyszła, od razu zaczynając:
– Świadkiem jest Mary Mahoney. Pracuje jako kelnerka w MoMo. Lat dwadzieścia siedem. Zgłosiła się dobrowolnie. Żadnych wątpliwości w czasie identyfikacji. Pozytywna.
Co do ostatniego, to nie była raczej niespodzianka, ponieważ twarz młodej kobiety nie została tknięta przez kulę. Tajemnica, którą panna Parks rozwiązała wcześniej tego dnia, otwierając usta ofiary obleczoną w gumową rękawiczkę dłonią i oświetlając wnętrze jamy ustnej latarką, gdzie odkryła ranę wejściową na tylnej ściance gardła. Dziewczyna musiała mieć otworzone usta, gdy oddany został strzał. Wszystkie zęby były nienaruszone. Kula nie miała wystarczającej siły, by przebić czaszkę, nie było zatem rany wyjściowej.
– Ale, jeny, człowieku, w środku narobiła trochę zniszczeń – powiedziała Janey. – Odbiła się rykoszetem w górę i poobijała czaszkę jak kuleczka w pinballu. Mózg wyglądał jak jajecznica.
– Hej, świetnie. Cudowny szczegół. Dzięki, Janey – był to jeden z tych obrazów, które miały zwyczaj utkwienia Juhle’owi w głowie i budzenia go zlanego potem. Ale otrząsnął się – i tak wróci, by go nawiedzać, trafi go rykoszetem, jak zwykle.
Dotarli do biura Johna Strouta, lekarza sądowego dobrze po siedemdziesiątce, który już dawno przestał się przejmować formalnymi aspektami swego zawodu. Miejsce to stanowiło muzeum dziwactw, całkowitej makabry i niebezpieczeństwa. Trzy granaty ręczne na jego biurku, rzekomo sprawne, służyły za przyciski do papieru. Przy wejściu do chłodni kostnicy, na autentycznej, zabytkowej garrocie spoczywał szkielet z fajką w zębach i jedwabnym sznurem dokoła szyi. Na wysuniętej półce regału Strout trzymał swoją kolekcję noży, mosiężnych kastetów, ostrych i śmiercionośnych narzędzi ninja. Opartych o ścianę stało kilka strzelb i wiatrówek. W ogromnym terrarium na środku biura – co technicznie niezgodne było z prawem – trzymał swoje ulubione narzędzia zbrodni użyte w sprawach, nad którymi aktualnie pracował. Wiele z nich pokrytych było plamami krwi: bolec do lodu, zlewka pełna pustych strzykawek, kij baseballowy, różnorodne pogrzebacze i tępe narzędzia, jeszcze kilka noży o wyjątkowo wymyślnych kształtach.
Nawet jeśli odwiedzający nie doświadczył właśnie identyfikacji zmarłej, bliskiej osoby, to miejsce to działało deprymująco. A na dodatek Parks przyciemniła światła, co wzmagało nastrój grozy.
Juhle pstryknął włącznik i pokój rozjaśnił się. Pomogło.
Mary Mahoney siedziała z ramionami ciasno splecionymi na klatce piersiowej, oczy miała zaczerwienione od niedawnego płaczu. Juhle przysunął do niej drewniane krzesło i usiadł. Zauważył, że Parks usiadła na miejscu Strouta.
Usiadłszy na swoim stołku, Shiu przełamał lody.
– Chciałbym podziękować pani za dzisiejsze zgłoszenie się. Nie każdy by tak postąpił.
– Nie wiedziałam, co innego zrobić – powiedziała panna Mahoney.
– Postąpiła pani słusznie – powiedział Shiu. – Każda minuta, którą zaoszczędzamy we wczesnym stadium dochodzenia, zwiększa nasze szanse na znalezienie sprawcy.
– Tak myślałam – panna Mahoney miała krótkie, nastroszone czarne włosy, szeroko rozstawione, wilgotne, brązowe oczy – jej najatrakcyjniejsza cecha – usta, w które wstrzyknięto kolagen, oraz nos, z którym się nie urodziła. Efekt nie był bynajmniej negatywny.
– Zatem, jak pani doszła do tego, iż mogła to być… pani przyjaciółka? – spytał Shiu.
– Staci. Staci Rosalier – kontynuowała cichym głosem. – Kiedy przyszłam około czwartej do restauracji, wszyscy mówili o sędzim, o tym, co się stało. Wie pan, on tam jadał, prawie każdego dnia. Nikt nie mógł w to uwierzyć. No i wtedy, nie wiem dokładnie kiedy, ale po tym, jak zaczął się cały ten rejwach, usłyszałam coś, że była z nim’ kobieta. Młoda kobieta. Nie żona – popatrzyła na Shiu, po czym przeniosła wzrok na Juhle’a, który przytaknął, zachęcając ją, by mówiła dalej. – No i – cały wieczór mieliśmy pełno ludzi – ale zaczęłam się martwić. Więc jak miałam chwilę – jakoś około dziesiątej trzydzieści – zapytałam jedną z kierowniczek, czy mogłaby sprawdzić, czy Staci miała dziś pracować. Jak ją poznałam, to pracowała w porze lunchu, tak jak ja. I tak się zaprzyjaźniłyśmy, nie?
– Więc – zapytał Juhle – spytała pani kierowniczkę, czy Staci przyszła?
– Tak. Ale nawet nie dzwoniła. A Staci nigdy nie opuszczała pracy. W czasie lunchu była jak skała – Mahoney zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. – No i, w każdym razie, jak się o tym dowiedziałam, to zaczęłam się poważnie martwić.
– Więc jaki był związek między Staci a sędzią Palmerem?
– wtrącił Shiu. – Co panią tak zaniepokoiło?
Ale nagle Mahoney zaczęła kręcić głową z boku na bok. W jej oczach pojawiły się łzy.
– Nie mogę uwierzyć, że tylko tyle z niej zostało. To znaczy, przecież była taka słodka. Kto mógłby jej coś takiego zrobić?
– Tego właśnie próbujemy się dowiedzieć – powiedział Shiu. Mahoney zamilkła. Shiu dał jej chusteczkę i wytarła oczy.
– Możliwe, że jestem jedyną osobą, która o tym wie, ale Staci i sędziego coś łączyło.
– Mówi pani o romansie? – spytał Juhle.
– Nie do końca. Może więcej. Utrzymywał ją, wie pan. Płacił jej czynsz.
– Mary, czy wie pani, jak długo to trwało? – spytał Juhle.
– Oni? Nie wiem dokładnie, ale przynajmniej od ostatniej jesieni. Ale do nowego mieszkania wprowadziła się jakieś parę miesięcy temu.
Inspektorzy wymienili spojrzenia. Juhle odezwał się.
– Nowe mieszkanie?
– Naprzeciwko restauracji MoMo. W tych nowych poddaszach. Juhle je znał. Ceny za jednopokojowe studio zaczynały się od czterystu tysięcy dolarów i kończyły na ponad milionie za apartament. Jeśli sędzia Palmer podarował Staci Rosalier jedno z tych mieszkań, to był to poważny związek.
– Była pani kiedykolwiek w tym mieszkaniu? – spytał Shiu.
– Parę razy, choć Staci niewiele o tym mówiła. Nikomu by nie powiedziała o tym, co było między nimi, ale to zrozumiałe.
– Ale pani powiedziała – oznajmił Shiu.
– Byłyśmy prawdziwymi przyjaciółkami. To było takie super, że komuś musiała powiedzieć – łzy spłynęły jej po twarzy. – Ja…
– zaczęła, po czym opuściła głowę i zamilkła. Juhle dał jej chwilę. Po czym zapytał łagodnie:
– Ma pani na myśli nowe apartamenty na Drugiej, dokładnie naprzeciwko MoMo?
Podniosła na niego wzrok i przytaknęła.
– Dlaczego to musiało się stać? – spytała. Juhle nie znał odpowiedzi.
Zarządca budynku, Jim Franks, nie był zbyt zadowolony, gdy obudzono go za dziesięć druga w nocy. Temu blademu, brzuchatemu mężczyźnie w średnim wieku, zejście na dół do drzwi zajęło niemal dziesięć minut, a kolejną, bardzo długą minutę znalezienie pośród dwunastu kluczy tego odpowiedniego. Juhle i Shiu stali cały czas na zewnątrz w przejmującym zimnie – niecierpliwi, milczący, poważni.
Franks zarzucił wygniecione brązowe spodnie i poplamiony T-shirt z nadrukowaną na przodzie butelką Corony. Otworzywszy drzwi, cofnął się kilka kroków:
– To nie mogło poczekać do rana?
Juhle pokazał Franksowi nakaz, jakimś cudem przyjął tolerancyjną minę i powiedział:
– Panie Franks – zaczął rozmownym tonem – proszę mi wierzyć na słowo, iż my również dużo chętniej robilibyśmy to rano. Ale kobieta, która mieszkała w tym budynku, została zastrzelona przedwczorajszej nocy i uważamy, że nie zasłużymy na chwilę odpoczynku, dopóki nie znajdziemy jakiegoś śladu sprawcy, czego nie mamy. Wydaje nam się, iż możemy znaleźć w jej mieszkaniu coś pomocnego. Czy może pan to zrozumieć? Mały wykład dokonał swego. Nagle Franks stał się mniej wrogi.
– Powiedział pan Staci Rosalier? Nie żyje? Juhle skinął potwierdzająco.
– Została zidentyfikowana godzinę temu przez przyjaciółkę, która powiedziała nam, że ofiara tu mieszkała. Dlatego pana niepokoimy.
– Chcecie zobaczyć jej mieszkanie? – ale nagle coś sobie przypomniał. – Nie musicie mieć do tego jakiegoś nakazu?
Juhle westchnął i jeszcze raz wyjął dokument.
– W porządku – powiedział w końcu Franks. Poszli w dół ciemnego korytarza na pierwszym piętrze do biura, gdzie Franks udał się do szafki, otworzył ją przy trzecim podejściu i zdjął klucz z haczyka. – Proszę – powiedział, podając go Juhle’owi.
– A teraz, jeśli to wszystko…
Shiu, niezdolny udawać spokoju, stał przy drzwiach, ramiona miał skrzyżowane na torsie. Juhle spojrzał na partnera, po czym zwrócił się ponownie do Franksa.
– Jeszcze kilka pytań.
Wzdychając przesadnie, Franks oparł się o róg biurka. Ręką potarł oczy.
– Dobra, słucham?
– Czy zauważył pan, by miała gości?
– Nie wydaje mi się. Ludzie mogli do niej przychodzić, kiedy tylko chcieli.
– Ale nie zauważył pan nikogo szczególnego?
– Cały czas ktoś się tu kręci. Nie zwracam za bardzo uwagi
– odparł Franks, patrząc na zegar ścienny. – Powiedział pan, że macie tylko kilka pytań…
– Zgadza się – Juhle’owi zdało się, że naprawdę poprawia mu się humor – pomimo godziny, pomimo połamanych kości. – Oto kolejne: pamięta pan, by ktokolwiek ją odwiedzał w ciągu kilku minionych dni? Ktokolwiek niezwykły?
– Przykro mi – odparł Franks. – Po prostu nigdy nie zwracałem na to uwagi. Mamy niemal tysiąc mieszkańców, wszyscy mają przyjaciół i rodziny, większość z nich niezwykła, w taki czy inny sposób. Ludzie przychodzą i wychodzą cały czas – Franks podniósł się z biurka. – A teraz, jeśli nie jestem już potrzebny, wracam do łóżka. Jak skończycie, to klucz możecie wrzucić do skrzynki.
– Dziękujemy panu – powiedział Juhle. – Doceniamy pańską współpracę.
Franks wzruszył ramionami.
– Nie ma problemu.
W windzie Juhle zerknął na Shiu.
– Sympatyczny facet.
– Jak z tym nie miał problemu – odparł Shiu – to chciałbym zobaczyć, jak coś jest dla niego problemem.
– Jest zmęczony – odrzekł Juhle, wzruszając ramionami.
– A kto nie jest?
– Powiedz to biednym duszom w czyśćcu.
– Co to niby takiego?
– Czyściec? Rodzaj poczekalni przed rajem, choć coś słyszałem, że już nie istnieje. To by ci dopiero było, nie? Co by się stało z tymi wszystkimi duszami, które tam czekały, jeśliby zdecydowali, że już go nie ma?
– To było poważne pytanie? Pospieszmy się.
Staci Rosalier mieszkała na czwartym piętrze, trzy kroki od windy, co stwarzało małe niebezpieczeństwo, że ktoś rozpoznałby sędziego w czasie odwiedzin.
Otworzyli drzwi i zapalili światło. Mieszkanie było luksusowe i nowoczesne w stylu i wystroju, ale mniejsze niż Juhle sobie wyobrażał. Dwadzieścia stóp długości, może piętnaście szerokości.
Przy barze biegnącym po ich lewej stronie stały cztery stołki, a za nim nisza kuchenna ze zlewem i dwupalnikową kuchenką. Kontuar kończył się dokładnie przy drzwiach do małej łazienki, zaopatrzonej jedynie w prysznic. Naprzeciwko znajdowała się zabudowana szafa wnękowa i wbudowane regały wypełnione książkami w miękkich okładkach. Ścianę z tyłu stanowiło w całości okno, zasłony odsunięte po obu stronach, widok na boisko. Zgadywał, że kanapa się rozkładała. Na kiczowatym dywaniku stał niski stolik, a w rogu pod lampą do czytania wygodny, brązowy, skórzany fotel.
– Wygodne życie – powiedział Shiu.
– Nie podoba ci się?
– To pokój hotelowy. Nikt tu nie mieszka.
– Nie, popatrz – powiedział Juhle – żonkile na barze. Książki na półkach.
Zapalił stojącą na małym stoliku przy sofie lampkę do czytania o trzech żarówkach i podniósł dwa oprawione zdjęcia, jedno – bardzo rozmazane – uśmiechniętego chłopca, a drugie sędziego Palmera.
– Prywatne zdjęcia. Mieszkała tu, Shiu. Po prostu nie miała za dużo miejsca.
Shiu był już za barem, przeglądając zawartość szafek, szuflad, lodówki. Sięgał do szafki, gdy Juhle złapał go za ramię:
– Rękawiczki – przypomniał.
Juhle otworzył inną szafkę, wypełnioną ubraniami i tuzinem, lub więcej, par butów. Staci oznaczyła wieszaki kolorami. Odwrócił się.
– Znalazłem portfel – na wbudowanej komodzie. Wróciwszy do pokoju, usiadł na sofie i zaczął opróżniać zawartość portfela na stolik przed sobą. Znowu gotówka – cztery pięćdziesiątki i cztery jedynki. Karty kredytowe. Karta do biblioteki. Ubezpieczenie społeczne. Costco. Mniejsza wersja tego samego rozmazanego zdjęcia chłopca. Zdjęcie szeroko uśmiechniętego sędziego – dużo swobodniejsze niż formalne biurowe zdjęcie, które oprawiła i trzymała w pokoju, a Juhle stwierdził, iż zrobione zostało w fotelu w rogu pokoju.
Juhle nieświadomie westchnął, przyciągając uwagę Shiu.
– Co?
– To dziwne.
– Co?
Juhle wzruszył ramionami, pokazując mu wizytówkę:
– Andrea Parisi – widząc pozbawione wyrazu spojrzenie Shiu, zastanowił się szybko i dodał – telewizyjny ekspert w sprawie Donolana?
– A – Shiu połączył osobę z nazwiskiem, ale ani ono, ani wizytówka nic dla niego nie znaczyły. – No i co w tym dziwnego? Zadaje się z sędzią, to zna kilku prawników. A w dodatku – dodał – wiesz tak dobrze jak ja, że MoMo to znana przystań prawników.
– Masz rację – Juhle nie widziała żadnego powodu, by powiedzieć Shiu, że jego kumpel Wyatt biegał z nią czasami. I że zamęczał go fantazjami na temat Andrei Parisi przez około sześć minionych tygodni. Zamiast tego, włożył wizytówkę oraz całą resztę z powrotem do portfela. – Dziwne tylko, że to jedyna wizytówka, którą zachowała.
Shiu był innego zdania.
– Może, jak każda kelnera na świecie, chciała dostać się do telewizji.
– Nie tu. To w L.A.
– Wszędzie – powiedział Shiu. – To prawda uniwersalna. Tak czy inaczej, założę się, że w którejś szufladzie znajdziemy stertę wizytówek. Albo Staci dostała ją i nie zdążyła jeszcze wyrzucić. Poza tym obaj wiemy, że to nie ma żadnego związku z Andreą Parisi.
– Moglibyśmy udawać. Spędzić trochę czasu z jej śliczną osobą – Juhle uśmiechnął się, nie usłyszał żadnej odpowiedzi, spróbował ponownie. – Spędzić trochę czasu z jej…
– Słyszałem cię.
– To miało być śmieszne.
– Cudzołóstwo nie jest dobrym tematem żartów.
– Tak bardzo się mylisz. Cudzołóstwo jest na trzecim miejscu listy tematów do żartów wszechczasów. Właściwie, to był sobie ten Irlandczyk, Paddy, który nie był w kościele jakieś dwadzieścia lat i pewnego dnia…
– Dev – Shiu podniósł dłoń – to coś, o czym ja nie chcę żartować, w porządku?
– A więc poza religią i przynależnością etniczną, i gejami, i kobietami, teraz nie chcesz też rozmawiać o cudzołóstwie. Chryste, co zostało?
– A dlaczego musi coś zostać? – Shiu usiadł na jednym ze stołków. – Devin – powiedział – jest środek nocy. Prowadzimy dochodzenie w sprawie podwójnego zabójstwa, które całe jest o cudzołóstwie, okay? Wiemy, że w następnym tygodniu, może nawet wcześniej, aresztujemy Jeannette Palmer. Jej życie zostanie zrujnowane, już zostało. Ta młoda kobieta nie żyje. Tak jak i sędzia federalny. Nic z tego nie jest śmieszne. I dla Connie nie byłoby śmieszne, jakby się dowiedziała, że chcesz się kokosić z Andreą Parisi.
– Tak, masz rację. Przepraszam, mój błąd – Juhle zwiesił głowę. – Kokoszenie się z Parisi byłoby złe – powiedział z głęboką szczerością. Po czym nagle się rozpogodził. – Ej, ale mógłbym zaprosić Connie. Jak chcesz, to moglibyśmy zrobić czworokącik.
W łóżku Juhle nakrył swój temblak z pewną ostrożnością. Connie poruszyła się obok niego.
– Która jest godzina?
– Nieludzka. Prawie trzecia, tak myślę. Nie śpisz?
– Śpię – po czym – jak poszło?
– Myślę, że rozwiązaliśmy sprawę. Ku zaskoczeniu, to żona. Ale muszę załatwić sobie nowego partnera.
– Zawsze tak mówisz. Co zrobił tym razem.
– Nic. Jest doskonały. Nienawidzę go. Nawet zaprosiłem go, żeby przyłączył się do małej orgietki z tobą, ze mną i Andreą Parisi, kociakiem zajmującym się procesem Donolana w TV. Odmówił. Bez wahania.
– Nie wiedziałam, że ją znasz.
– Nie znam, ale zdecydowanie mógłbym ją spotkać w czasie pracy nad tą sprawą.
– Jest zaangażowana?
– Nie wiem jak. Ale ofiara miała jej wizytówkę i jestem pewien, że mógłbym wykombinować spotkanie.
– Może to ja. Może nie podobam się Shiu.
– Niemożliwe.
– To byłoby dziwne – zgodziła się. – Jesteś zmęczony?
– Mógłbym prawdopodobnie nie zasnąć jeszcze przez kilka minut, jeślibym musiał.
– Wiesz, ile czasu minęło? Od operacji?
– To był ostatni raz? Dziewięć dni?
– Właściwie dzień przed, jeśli liczysz, co daje dziesięć. A to stwarza sytuację, w której musisz – powiedziała, po czym położyła się na nim.