Hunt siedział przy komputerze, sprawdzając pocztę. Choć miał zainstalowany program antyspamowy, to i tak większość wiadomości pochodziła od organizacji lub przedsiębiorstw, o których nigdy nie słyszał. Ponadto było kilka wejść przez stronę internetową od ludzi zainteresowanych jego usługami oraz parę od kancelarii, dla których pracował. Przesłał wszystkie zapytania do biura do Tamary, zakładając, że jeszcze ich nie miała – to był jego system zabezpieczający.
E-mail Mickeya z poprzedniego dnia zaopatrzył go w dokładny adres Manionów, plus – jego młody pracownik zrobił dodatkową milę i zdobył – prywatny i zastrzeżony numer telefonu, którego Hunt już nie potrzebował. Przeglądając pobieżnie załączone zdjęcia, Hunta bynajmniej nie zaskoczyło, że dom był wielki i elegancki. Pokryty terracottą, mógł być włoskim zamkiem zbudowanym na wybrzeżu Amalfi z widokiem na morze. Musiał mieć ze dwadzieścia pokoi, choć najbardziej rzucającą się w oczy cechą architektoniczną była porośnięta bougenwillą kwadratowa wieża. Mickey miał drogi sprzęt i dobre oko, i zrobił zdjęcia z trzech czy czterech różnych kątów, może planując użycie ich do stworzenia modelu, gdy zostawszy sławnym kucharzem, będzie budował swoją willę.
Ostatnie zdjęcie wykonane przez teleobiektyw – pani Manion i jej syn idący ścieżką z przodu domu do czekającej limuzyny – przerwało pogłębiającą się frustrację Hunta. Ciężkie czasy dla bogaczy, pomyślał. Ale przypominając sobie o śmierci starszego syna, natychmiast pożałował takiej reakcji. Był małostkowy.
Donikąd to nie prowadziło. Nic go donikąd nie zaprowadziło. Ktoś zabił Parisi niemal pod jego nosem i uszło mu to na sucho. Wylogował się, uderzając w klawisze niemal tak mocno, że je zniszczył.
Kilka minut później przebrał się w dresy i buty do tenisa, i stał w drugiej części magazynu, na linii rzutów wolnych. Zamierzał rzucać, aż trafi dziesięć razy z rzędu, albo się zmęczy, cokolwiek stanie się prędzej. Odbił kilka razy piłkę od podłogi, zatrzymał się, ponownie odbił, skupiając się na celu, zawężając pole widzenia.
Ustawiając się, zamiast rzucić do kosza, cisnął długie, proste podanie – najmocniej jak umiał – w tablicę za koszem. Piłka uderzyła w szczyt wzmocnionego szkła. Dźwięk odbił się głośnym i głębokim echem, pusty strzał, młot uderzający o pustą beczkę po benzynie. Dźwięk odbijał się rykoszetem od ścian.
Złapał wracającą piłkę w locie.
Trzymał ją z całej siły. Stał bez ruchu. Ponownie rzucił. Ta sama trajektoria, ta sama siła. Ta sama eksplozja dźwięku powracająca do ciszy.
Za każdym razem odstępy pomiędzy eksplozjami były coraz krótsze. Od interwałów minuta dwadzieścia do dziesięciu sekund, potem pięciu, dwóch. Rzucał tak mocno, że jęczał z wysiłku. W końcu rzucił i złapał piłkę po raz ostatni. Oddychał ciężko, szczęki miał boleśnie zaciśnięte.
Rozluźnił ciało. Uspokoił oddech.
Jeszcze raz zakozłował, wycelował i rzucił piłkę wysokim lobem. Przecięła ze świstem powietrze i pozwolił, by odbijając się od podłogi, wypadła z boiska i zatrzymała się w dalekim rogu.
Zegar wiszący nad wejściem do części mieszkalnej wskazywał 4:22. Wrócił do komputera, włączył go i czekał w napięciu, gdy system się ładował. Kiedy był gotowy, ponownie otworzył maile i długo siedział, próbując poukładać to, co wiedział, opierając się tym razem impulsowi, aby teoretyzować nim pozna fakty.
Minimalnie zadowolony, wstał nie wyłączając komputera i niczym w transie wszedł do sypialni. Z kieszeni wiszącego w szafie garnituru wyjął dyktafon i przewinął do początku rozmowy, jaką odbył rano z Betsy Sobo. Włączył odtwarzanie.
Wysłuchawszy nagrania dwukrotnie, stanął przy łóżku i nie ruszał się przez chwilę. W końcu usiadł i sięgnął po telefon, wybrał jeden z numerów, który znał na pamięć.
Wu musiała siedzieć przy biurku, ponieważ odebrała po pierwszym dzwonku.
– Tu Amy.
– O której Carol Manion zadzwoniła do biura Andrei, pytając, czy przyjedzie na spotkanie? – spytał bez żadnego wstępu. – Po tym, jak Andrea się u niej nie pojawiła?
– Jeszcze raz, Wyatt, mógłbyś?
– Carla powiedziała, że rano na sekretarce Andrei była nagrana wiadomość od Carol Manion, tak?
– Chyba tak.
– Okay. To oznacza, że zadzwoniła, gdy Carla poszła już do domu. Tak?
– Chyba, że Andrea miała bezpośrednią linię i z tej skorzystała. Czy to do czegoś zmierza, Wyatt? Tamara powiedziała, że pojechałeś do San Quentin…
– Nie. To był ślepy zaułek. Teraz próbuję uniknąć kolejnego. Carla powinna być jeszcze w pracy, prawda?
– Raczej tak.
– No to na razie.
Rozłączył się, a w głowie rozbrzmiewała mu całkiem logiczna uwaga Wu: Chyba, że Andrea miała bezpośrednią linię i z tej skorzystała. Hunt, podobnie jak wcześniej tego dnia Juhle, zaczął się zastanawiać, czy zdolny był do racjonalnego myślenia. Jeśli Andrea miała bezpośrednią linię i Carol Manion nagrała wiadomość pomiędzy, powiedzmy, piętnastą a siedemnastą w środę, oznaczałoby to koniec również tego i tak już wątpliwego dochodzenia.
Ale nie miał wyboru. Patrzył, jakby z oddali, jak jego palce wystukują numer Piersalla-Mortona. Po chwili rozmawiał z Carla.
– Nie – powiedziała, a Hunt poczuł, jak ucieka z niego powietrze. – Pani Manion miała numer Andrei i nagrała się na jej sekretarkę, nie na moją.
– Wiesz skąd miała prywatny numer Andrei?
– Nie. I nie jest prywatny. To po prostu bezpośrednia linia do jej gabinetu. Ale możliwych jest milion sposobów. Był na jej wizytówce. Albo gdzieś się poznały i jej go wtedy dała. Cokolwiek takiego.
– Nie możesz zatem w żaden sposób sprawdzić, o której dzwoniła?
– Nie, to znaczy tak, pewnie, że mogę. Nadal jest nagrane. Nie kasowałam nic przez cały tydzień, a maszyna pokazuje godzinę i datę.
Hunt starał się, by w jego głosie nie było słychać natarczywości.
– Carla, mógłbym cię poprosić, byś sprawdziła to dla mnie? Nie było jej całą wieczność. Hunt, zostawiając odciski palców na słuchawce, nie mógł wytrzymać i włączył głośnik, aby móc się przechadzać. Wreszcie, wreszcie:
– Wyatt.
– Jestem – wrócił na łóżko, podnosząc słuchawkę.
– Dziewiętnasta siedemnaście, środa, pierwszy czerwca, ale datę już znamy.
Ale Hunt usłyszał to, co miał nadzieję usłyszeć.
– Dziewiętnasta siedemnaście?
– Tak. Słuchałam dwa razy, żeby mieć pewność.
– A na którą były umówione?
– Piętnastą trzydzieści. Wspomniała o tym w nagranej wiadomości.
– Co jeszcze powiedziała? Mogłabyś zadzwonić do mnie z gabinetu Andrei i odtworzyć mi to nagranie?
– Teraz?
– Tak. Dam ci mój numer.
Chwilę później Hunt słuchał głosu Carol Manion nagranego na automatycznej sekretarce Andrei: „Panno Parisi, witam. Mówi Carol Manion. Ciekawa jestem, czy zapomniała pani o naszym spotkaniu dziś o wpół do czwartej, czy może ja źle zapisałam w kalendarzu. Mogłaby pani do mnie zadzwonić, proszę? I może umówimy się na inny termin? Dziękuję”.
– I tyle – odezwała się Carla. – Wygląda na całkiem zwyczajną wiadomość.
– Masz rację – Hunt nie zastanawiał się, jak brzmiało nagranie, ale kiedy zostało wykonane. – Ale, Carla, posłuchaj. Mogłabyś przez jakiś czas nikomu nie wspominać o naszej rozmowie? Zupełnie nikomu.
– Nie, oczywiście. Skoro mówisz…
– Tak. Proszę. A teraz, możesz jakoś połączyć mnie z Eubanksem? Myślę, że jest jednym ze wspólników. Jest w zespole Betsy Sobo.
– Tak, zgadza się. Jasne. Możesz sekundę poczekać?
– Pewnie. I, Carla?
– Tak?
– Tylko między nami, dobrze? Nikomu.
– Nikomu – powtórzyła. – Dobrze, łączę. Poczekaj chwilkę.
–
Mike’a Eubanksa nie było.
W piątki pan Eubanks często wychodzi wcześniej. Nie, jego sekretarka nie mogła podać panu Huntowi jego numeru komórkowego ani domowego, ale jeśli to coś ważnego, to może do niego zadzwonić i poprosić, by skontaktował się z panem Huntem.
Hunt wziął telefon ze sobą do komputera i ponownie otworzył zdjęcie Carol Manion idącej z synem Toddem do zaparkowanej przed domem limuzyny. Nagle przypomniał sobie, że jakiś czas temu kupił szkło powiększające, którego ani razu nie użył. Znalazł je z tyłu szuflady. Skupił je na zdjęciu, na pewnej anomalii, która, gdy wreszcie ją zauważył – uderzyła go.
Rano widział Carol Manion we własnej osobie, idącą z mężem do Katedry Najświętszej Marii Panny, w drodze na pogrzeb Palmera. W czasie tego przelotnego, bliskiego spotkania, zdołał odnotować tylko jedno, mianowicie wiek. Nie osłabiającą starość, z całą pewnością, ale też nic zbliżonego do młodości. Wyraźne zdjęcie teleobiektywem, na jakie właśnie patrzył, potwierdzało, że miała co najmniej sześćdziesiątkę.
Przesunął szkło na chłopca, zastanawiając się, czy w jakiś sposób mógłby znaleźć związek ze Staci Rosalier, którego zawsze brakowało w jakichkolwiek rozważaniach na temat Carol Manion z pozostałymi dwiema ofiarami. Wpatrywał się w twarz chłopca, z tego kąta niemal profil, z nadąsaną miną. Istotną cechą rozmazanego portretu, jaki oprawiony trzymała w mieszkaniu Staci, był szeroki uśmiech dziecka, zatem podobieństwo, jeśli istniało, pozostawało nieokreślone. Pomijając kolorystykę, mógł się wpatrywać, ile chciał, ale nie był w stanie stwierdzić, nie tylko, czy jest to to samo dziecko, ale nawet, czy Todd Manion jest w ogóle podobny do brata Staci.
Jednak tym, co na początku przykuło uwagę Hunta, nie była tożsamość chłopca per se, ale wiek jego matki. Nawet jeśli Hunt pomylił się, oceniając wiek Carol Manion o dziesięć lat i miała ona tylko, powiedzmy, pięćdziesiąt parę (w co wątpił), mało prawdopodobne było, że osiem lat wcześniej urodziła dziecko.
Oznaczało to, że Todd jest adoptowany.
Była to dziedzina, w której Hunt miał doświadczenie, nawet może był ekspertem, i wiedział, że jeśli tak jest w istocie, to byłoby to zdecydowanie niespotykane. Stosunkowo normalne było, aby bezdzietna początkowo para zdecydowała się na adopcję, a potem miała naturalne dzieci. Tak było w przypadku rodziny Hunta – jego matka najwyraźniej bezpłodna nim go zaadoptowali, urodziła w ciągu następnych ośmiu lat czwórkę jego rodzeństwa.
Wiedział jednak, że dużo rzadziej zdarza się, by para posiadająca już jedno lub dwoje naturalnych dzieci, chciała dodać do kompletu adoptowanego brata lub siostrę. Szczególnie, jeśli różnica wieku byłaby większa niż dziesięć lat. Nie oznacza to, że się tak nie działo. Ale jeśli tak, to okoliczności zachęcały do dowiedzenia się więcej.
Żeby nie wspominać o tym, że na tym etapie, cokolwiek odbiegającego od normy, co miało choćby najbardziej luźny związek z Andreą, skazane było na przykucie uwagi Hunta, który nie odpuści dopóki nie wyciśnie z tego wyjaśnienia.
Siedział bez ruchu przed monitorem, ale przestał go widzieć. Biorąc pod uwagę wszystkie dotychczasowe wysiłki, wszystkie spekulacje, został mu tylko jeden fakt, który mógł dać mu jakiś zaczep: Carol Manion zadzwoniła do biura Andrei o 19:17.
Dlaczego akurat o tej godzinie? Czemu nie o piętnastej czterdzieści pięć albo o szesnastej, gdy czekała w domu na rychłe przybycie Parisi? Żeby sprawdzić, czy nie zgubiła się, albo czy nie zatrzymały jej inne sprawy? Albo nawet, czy nie stoi w korku? Choć taki telefon wykonałaby na komórkę Andrei. Prawda? Powinna mieć również numer komórki Andrei, czyż nie? Dzwonek telefonu wyrwał go z zadumy.
– Wyatt Hunt.
– Panie Hunt, z tej strony Mike Eubanks. W biurze powiedziano mi, że to ważne. Jak mogę pomóc?
– Pracuję na polecenie Gary’ego Piersalla nad sprawą zaginięcia Andrei Parisi – nie do końca prawda, ale Huntowi było wszystko jedno. Tym sposobem mógł zyskać sobie przychylność Eubanksa.
I zyskał.
– W takim przypadku odpowiem na wszelkie pytania.
– Zakładamy, że sprawy, jakie miała do omówienia z Betsy Sobo mogą mieć jakieś znaczenie, ale do spotkania nigdy nie doszło. Rozmawiałem dziś rano z Betsy, lecz miała jedynie ogólne pojęcie na temat tego, co Andrea mogła chcieć z nią omówić. Ale powiedziała mi, że Andrea zadzwoniła najpierw do pana i to pan skierował ją do Betsy.
– Zgadza się. Chciała omówić jakieś sprawy dotyczące praw do opieki, a to bardziej jurysdykcja Betsy, więc powiedziałem Andrei, żeby to z nią się skontaktowała.
– Prawa do opieki? Zdradziła jakieś szczegóły? Eubanks nie odpowiadał przez chwilę.
– Powiedziała, że ma potencjalnego klienta ze skomplikowanym przypadkiem przyznania praw do opieki, więc powiedziałem, że Betsy jest naszym asem w takich sprawach.
– Powiedziała, że ma potencjalnego klienta?
– Tak, jestem całkiem pewien.
– Więc nie chodziło o związek strażników?
– Klienta? Nie, nie odniosłem takiego wrażenia. Pracowałem już z nią nad sprawami związku, ogólne umowy i zasiłki, ale to było zdecydowanie coś innego. Poza tym… – przerwał.
– Co takiego? Zaśmiał się zawstydzony.
– No więc, mieliśmy z Andreą taki żarcik, tylko między nami. Zawsze, gdy dzwoniła w sprawach związków, zaczynała od słów „Włączaj silniki, Mike”.
– Włączaj silniki?
– Oznaczało to, że możemy wystawić rachunki za cały poświęcony czas. Tym razem, gdy sekretarka powiedziała mi, że na linii jest Andrea, odbierając połączenie powiedziałem „Już zwiększam obroty”, ona odparła „Obawiam się, że nie tym razem”. Więc nie chodziło o związek. Czy to o to panu chodziło?
– Nie jestem pewien. Ale nie zaszkodzi.
– Dobrze – po czym dodał. – Panie Hunt?
– Tak?
Eubanks wahał się przez chwilę.
– Czy myśli pan, że jest szansa, że ona jeszcze żyje?
– Nikt nie znalazł jej ciała – kolejne zdanie Hunt wypowiedział, nim zdążył się nad nim zastanowić. – A dopóki się to nie stanie, wolę w to wierzyć.
– Dobrze to słyszeć, szczególnie, że cała reszta cholernego świata, już ją pochowała. Mam nadzieję, że pomogłem.
Zamierzał od razu wykonać kilka telefonów, ale dochodziła siedemnasta i w TV mogło być coś, co wolałby najpierw zobaczyć.
Hunt kupił telewizor, żeby oglądać sport i, bardzo sporadycznie, wypożyczone filmy. Od lat nie polubił ani jednego programu telewizji lokalnej, ani nawet kablowej. Znajomi rozmawiali czasami o „Seinfeld” lub „Przyjaciołach”, a ostatnio o „Rodzinie Soprano” albo „Deadwood”, albo o tych durnych reality-shows. Nie pojmował tego – może to był nawyk, którego nigdy nie wykształcił. Nawet w czasie urlopu, co zdarzało się rzadko, zawsze robił coś aktywnego, zajmując czymś ciało lub umysł.
Ale teraz oglądał wiadomości. Już pierwszy kanał, który się pojawił, otrzymał od Hunta wzorową ocenę za subtelność, dzięki zdjęciu uśmiechniętej fotogenicznej Andrei Parisi w rogu ekranu z podpisem „Czekamy na Andreę” oraz bezustannie migającemu cyfrowemu zegarowi odliczającemu godziny, minuty i nawet sekundy odkąd jej nie było. 50:06:47.
Licząc od telefonu do niej do domu, o piętnastej w środę.
Zmieniając stację, usłyszał poważny głos prezentera: „…który odmówił ujawnienia tożsamości, potwierdził przed kilkoma minutami, iż Andrea Parisi jest obecnie uznawana za potencjalną samobójczynię i pozostaje, cytat, „nadal w kręgu podejrzanych”, koniec cytatu, w sprawie zabójstwa dokonanego w zeszły poniedziałek na sędzim federalnym George’u Palmerze i jego domniemanej kochance Staci Rosalier. Policja San Francisco nie potwierdza, ani też nie zaprzecza tym informacjom, jednak…”.
Wystarczy.
Hunt przełączył na TV Proces. Rich Tombo robił swoją część podsumowania kolejnego dnia procesu Donolana, stojąc przed Pałacem Sprawiedliwości, tuż za rogiem od mieszkania Hunta. Wydawało się, że cała wieczność minęła od rana, gdy na ulicy przed biurami Piersalla Spencer Fairchild oskarżył Hunta o zmowę z Andreą w obmyśleniu skomplikowanego chwytu reklamowego. Kiedy tego dnia w sądzie Tombo skończył swą analizę działań oskarżenia, wprawił w osłupienie nawet cynicznego Hunta, gdy zaczął przedstawiać nową kobietę, która zajmie miejsce zmarłej Andrei Parisi, zapewniając wgląd w obronę…
Hunt nie był w stanie nawet spojrzeć, kim była.
Wróciwszy na sieć lokalną, kolejna stacja, którą włączył, informowała o niemożności władz w identyfikacji jakiegokolwiek krewnego Staci Rosalier. Mieli nawet kopię rozmazanego zdjęcia brata Staci i teraz chłopiec uśmiechał się z ekranu, podczas gdy głos prezenterki zachęcał wszystkich, którzy rozpoznali chłopca, by zadzwonili na policję lub pod numer widniejący na dole ekranu.
Lecz nagle Hunt nie widział już twarzy dzieciaka.
Widział kształt i kolor tego, co widniało za nim. To również było rozmazane, tylko w tle, ale gdy raz się to ujrzało, nie można było się pomylić.
Po chwili siedział ponownie przy komputerze, otwierając wykonane przez Mickeya zdjęcie posiadłości Manionów. Wieża w kolorze terra-cotty, porośnięta boungenwillą. Sprawdzał ujęcia tego samego domu z różnych stron, znajdując nawet miejsce, gdzie rzekomy Todd Manion musiał stać, gdy robione było zdjęcie z mieszkania Staci.
Wrócił do zdjęcia Carol Manion i jej syna, przesuwając się do limuzyny. Na samym brzegu zdjęcia było coś jeszcze.
Ponownie przejrzał pliki. Jedno ze zdjęć pokazywało wzniesienie z przodu domu, jedno wieżę po prawo, potrójne garaże i szeroki podjazd po lewo od wejściowego portyku. Hunt zatrzymał się przy tym, pochylił się w stronę ekranu, choć widział dokładnie – na podjeździe, błyszcząc w jasnym słońcu, stało BMW Z4 cabrio.