24

Mickey Dade zameldował się w końcu w agencji i dodzwonił się do Hunta, gdy ten był jeszcze u Piersalla. Kiedy Hunt z Juhle’em wyszli z budynku, Mickey stał, zaparkowawszy na drugiego na ulicy. Hunt podał mu adres Staci Rosalier i kazał jechać. Przez większość drogi do jej mieszkania Juhle rozmawiał przez komórkę z Shiu, który nadal był w laboratorium. Byli zakorkowani i różnorodne testy mogły zatrzymać go tam przez większość popołudnia. Nie, nie zrobili jeszcze nawet balistyki. Obiecali, że to będzie pierwszy test. Tak, Shiu zadzwoni niezwłocznie, gdy będzie miał wyniki.

Odpowiedź Juhle’a była krótka:

– Shiu, posłuchaj mnie. Potrzebujemy tych wyników teraz! Użyj trochę cholernej władzy, dobrze? Jesteśmy z wydziału zabójstw, na rany Chrystusa. Sama góra łańcucha pokarmowego. Nakop im do tyłków. Zagroź, że ich wyleją. Zrób coś! – zamknął telefon. – Idiota.

Mickey Dade i Juhle nigdy wcześniej się nie spotkali, i młody taksówkarz rzucił zaniepokojone spojrzenie najpierw na szefa, a potem na tylne siedzenie, gdzie siedział rozjuszony Juhle. Siedzący obok Mickeya Hunt, odwrócił się i rzekł:

– Straszysz mojego kierowcę.

– To następna sprawa – odparł Juhle. – Skąd masz czynnego, darmowego taksówkarza, który wozi cię, gdzie tylko chcesz, podczas gdy ja jestem inspektorem wydziału zabójstw i muszę jeździć stopem?

– To musi mieć jakiś związek z karmą – odpowiedział Hunt.

Ponownie dostali klucz od niezbyt skorego do współpracy pana Franksa i stali w windzie jadącej w górę. Był to niezbędny przystanek, wyjaśniał Juhle, albowiem krytyka Laniera, że jak dotąd nie znaleźli żadnego krewnego jednej z ofiar, nie była tak całkiem bezpodstawna. Powinni poczynić w tym zakresie jakieś postępy, choćby tylko dla podtrzymania wiarygodności. Więc wrócił, by zabrać duże, oprawione, choć rozmazane zdjęcie chłopca i przekonać jedną z gazet do opublikowania go z podpisem „Czy poznajesz tę osobę?”. Powiększyli zdjęcie, które Staci nosiła w portfelu, ale okazało się bezużyteczne. Juhle spytał, czy zdaniem Hunta, chłopiec ten nie powinien być jakoś spokrewniony ze Staci? Hunt wiedział.

– To jej brat.

– Skąd wiesz?

– Od Mary Mahoney. Kelnerki z MoMo…?

– Wiem, kim ona jest, Wyatt. Sam ci ją wystawiłem.

Hunt nie zamierzał się kłócić. Nie miał Juhle’owi za złe jego frustracji. W przeciągu minionej godziny Juhle przeszedł od tego, co uważał za zamknięcie sprawy do całkiem nowej i coraz bardziej prawdopodobnej na jej temat teorii. Szczególnie, jeśli testy balistyczne nie będą zgodne i czuł, że wrócił do punktu wyjścia. I nie pomogło wcale, że nową teorią była ta, którą Hunt narzucał mu niemal od początku, a którą Juhle prosto z mostu odrzucił.

Hunt postanowił być pojednawczy.

– Zgadza się, to Mary zidentyfikowała Staci, prawda? Tak czy siak, powiedziała Tamarze, że to brat Staci.

– A imię?

– Nie, chyba nie powiedziała.

– Oczywiście, że nie. To byłoby zbyt proste.

– Fakt.

Dojechali na czwarte piętro, przeszli korytarzem do mieszkania i Juhle otworzył drzwi. Zasłony, tak jak je z Shiu zostawili, były nadal rozsunięte i pokój był względnie jasny. Juhle poszedł prosto do stolika przy sofie, podniósł zdjęcie chłopca i, jakby ze spóźnioną reakcją, wpatrywał się w nie dłuższą chwilę, coraz bardziej marszcząc brwi.

– Co? – Hunt spytał, podchodząc.

– To ma być jej brat?

– Tak twierdzi Mahoney.

– Ile ma twoim zdaniem lat? Hunt spojrzał.

– Oceniając po tym zdjęciu? Powodzenia. To ty masz dzieci. Sześć?

– Tak samo bym powiedział. A ona miała dwadzieścia dwa?

– No i?

– No i czternaście lat. Niezły odstęp między dziećmi, nie wydaje ci się?

Zdjęcie może mieć sześć, dziesięć, piętnaście lat. Mogą być wiekowo tak zbliżeni, jak Mickey i Tamara.

Mina Juhle’a zrzedła. Poruszył bolącym ramieniem, odetchnął ciężko i nagle niespodziewanie odwrócił się i siadł na sofie.

– Tracę rozum, Wyatt, Bóg mi świadkiem – powiedział. – Wiesz? Naprawdę.

– O czym ty mówisz?

Juhle uniósł dłoń i ścisnął dwoma palcami nasadę nosa.

– Ta cholerna strzelanina. Ta kanalia, którą zabiłem w zeszłym roku.

– No i co? Nie miałeś wyboru, Dev. Ocaliłeś życie kilku osób.

– Ta, ale nagle jestem najwyższą makówką.

– Co to niby znaczy?

– No wiesz, pole maków, jeden z nich wysoko wystaje i właśnie tego ścinasz. Od czasu tego… tego zajścia, wszystko, co robię, jest podawane w wątpliwość. Dziś rano Lanier znowu to wyciągnął, mówiąc, mniej więcej, iż gdybym to nie ja został przydzielony do sprawy Palmera, to wszystko byłoby dla niego dużo łatwiejsze. Dla wszystkich. No i co mam zrobić? Wiem, że jestem pod lupą, nie? No i o tym myślę. W jaki sposób moje działania są odbierane - możesz w to uwierzyć?

– Nie przejmuj się. Po prostu rób swoje.

– Łatwo ci mówić. Próbowałem rano przekonać Laniera, że faktycznie rozważałem innych podejrzanych, co jest prawdą, ale nikt, za wyjątkiem Parisi, nie przyszedł mi do głowy. Mam wrażenie, że nie mogę zmusić mózgu do wysiłku, do jakiego był kiedyś zdolny.

– Pracowałeś nad tropem aż się okazał błędny, Dev. Taka twoja praca.

– Nie. Tu chodzi o coś więcej. Jak na przykład to zdjęcie – Juhle zmienił głos. – O serio? Może nie zostało zrobione niedawno. Może ma tak naprawdę dziesięć lat – podniósł wzrok na Hunta, mówił dalej normalnym głosem. – Jezu Chryste! Co się dzieje z moją głową?

– Twoja głowa ma się dobrze, Dev.

– Miło to słyszeć, ale nie siedzisz ze mną w mojej głowie, Wyatt. Sam siebie zaczynam podawać w wątpliwość. Połowa tej roboty opiera się na instynkcie, a ja niemal straciłem wiarę w swój. A to, oczywiście, powoduje, że zachowuję się jakbym był wszystkiego taki pewien, nawet gdy nie jestem lub nie powinienem być. Zżera mnie to.

Hunt podszedł do okna i stał tam przez chwilę, po czym wrócił i usiadł obok Juhle’a.

– Jeśli to cokolwiek pomoże – powiedział – to uważam, że nadal jesteś takim samym rewelacyjnym gliną, jakim zawsze byłeś. I jedyny sposób, w jaki przekonasz o tym ludzi, to gdy będziesz nim bez przerwy. Nie daj się zmusić do obstawania przy czymś, co może być nieprawdą. Dochodzenie trwa. Nie wiesz i nie możesz powiedzieć, dopóki nie będziesz wiedział. Wtedy twoja głowa nie będzie zaśmiecona tym całym gównem o pewności siebie. Po prostu rób swoje.

– On mnie atakował, Wyatt. Zabił Shane’a i otworzył ogień do mnie. Nie miałem żadnego wyboru.

– Wierzę ci. Podobnie jak każdy glina w mieście, włączając Laniera.

– Do tej pory budzi mnie to kilka razy w tygodniu. Widzę zbliżającą się dubeltówkę. Connie nawet próbuje przekonać mnie do wizyty u psychiatry.

– Nie zabiłoby cię.

– Może powinienem.

– Na pewno nie zaszkodzi.

Po chwili ciszy Juhle sprawdził godzinę.

– Pogrzeb – powiedział i wstał.

Jechali w górę Second Street, w drodze na Fifth i Mission, do siedziby „Chronicie” i tym razem Juhle siedział z przodu. Hunt odezwał się z tylnego siedzenia.

– Hej, Mick, dobrze się czujesz?

– Świetnie, czemu pytasz?

– Ponieważ wiozłeś mnie już jakieś czterysta razy i jeszcze nigdy nie jechałeś z prędkością zbliżoną do dopuszczalnej.

– Nigdy nie przekraczam dozwolonej prędkości, nie wiem o czym mówisz.

– Inspektor Juhle nie jest z drogówki – uspokoił go Hunt. – Zajmuje się tylko zabójstwami.

Ale Mickey Dade wiedział, że Hunt zdolny jest do tego typu kłamstwa – próbując zmusić go do przyspieszenia do sześćdziesięciu – żeby Juhle wlepił mu mandat, a on sam nieźle by się przy tym uśmiał.

– Serio? Nie wypisuje pan mandatów? Myślałem, że wszyscy gliniarze zajmują się wszystkim.

– Żartujesz? – spytał Juhle. – Drogówka zajmuje się ruchem drogowym. Ja jestem z wydziału zabójstw. Powiem ci szczerze, że mnie samego zatrzymują za przekroczenie prędkości albo przejechanie na czerwonym, albo inne cholerstwo, co miesiąc albo dwa.

– Spisują pana?

– Nie. Pewnie, że nie. Widzą odznakę i albo sobie odpuszczą, albo strzelam. Ale teoretycznie, jak nie jestem na światłach i z syreną, to albo jadę zgodnie z przepisami, albo mnie spisują. Tak jak ciebie czy każdego innego obywatela.

– Super – powiedział Mickey. – Ale serio?

– Słowo harcerza.

– Fajnie – i nim dojechali do kolejnego skrzyżowania, Mickey przyspieszył do czterdziestu pięciu.


* * *

Kiedy Mickey zatrzymał się przed siedzibą „Chronicie”, Juhle otworzył drzwi i spytał:

– Możesz zaczekać?

– Nie ma sprawy.

Juhle zniknął w drzwiach i Mickey spojrzał przez ramię.

– No i jak, podobały ci się zdjęcia? Manionowie mają boską chatę.

– Ach, tak, przepraszam. Powinienem powiedzieć ci, że to już nieważne. Zapłacę ci za czas, ale okazało się, że Juhle już z nią rozmawiał. Byłem zajęty i nie miałem nawet czasu do ciebie zadzwonić.

– Nie ma o czym mówić. Tak czy inaczej, uwieczniłem dom i wysłałem ci jpegi, do biura i do domu. Powinieneś je sobie obejrzeć.

– Obejrzę.

– Jak kiedyś zostanę sławnym szefem kuchni, to też będę miał taki dom.

– Mam nadzieję, Mick. Mam nadzieję.

– Niech to szlag! Niech to szlagi - stojąc na rogu Geary Street, na betonowym placu przed Katedrą Najświętszej Marii Panny, Juhle zatrzasnął telefon.

– Znowu Shiu? – spytał łagodnie Hunt.

– Wiesz, ile trwa test balistyczny, od a do zet? Jak masz pecha, to może godzinę. A wiesz, ile Shiu już czeka, żeby zaczęli? – Juhle spojrzał na zegarek. – Dwie i pół godziny.

– I myślisz, że powinieneś był pojechać z nim, użyć trochę władzy, jak to ująłeś, ale może i lepiej, że tego nie zrobiłeś. Ponieważ Andrea nie strzelała do sędziego ani nikogo innego, te testy i tak nie dadzą ci tego, czego oczekujesz, a wtedy byłbyś naprawdę wściekły. Poza tym, jeśli byś tam pojechał, nie przyjechałbyś do gabinetu Andrei, a wtedy jaka byłaby twoja pozycja? Nadal uważałbyś ją za podejrzaną. A tak, jesteś tu i masz prawdziwą szansę sprawdzić, a może i porozmawiać z kimś, kto mógł być zamieszany w sprawę, którą próbujesz rozwiązać.

Przez kilka minionych dni Hunt zaczynał spodziewać się ekip telewizyjnych wszędzie, dokąd się wybierał. Oczywiście wszystkie programy lokalne oraz kilka kablowych były ponownie obecne, choć wyglądało na to, że TV Proces z jakiegoś powodu zdecydowała, iż nie musi transmitować na żywo pogrzebu Palmera.

Na chmary zjeżdżających się żałobników padało co jakiś czas słońce. Juhle trzymał się początkowo na peryferiach, robiąc rozeznanie terenu, niemniej wkrótce przepchnął się do Hunta, który zapinał płaszcz w ochronie przed nieprzerwanym wiatrem, po czym obaj zaczęli powoli iść w dół szpalera minikamer.

Hunt ocenił tłum na dwieście, trzysta osób. Rozpoznał sporo przedstawicieli miejscowej elity i kłębiący się wokół nich tłum, prawdopodobnie liczący na to, że ktoś poprosi ich o wywiad – życie jako jedna, wielka sesja zdjęciowa. Zatrzymali się i przez chwilę słuchali jak burmistrz, Kathy West, wychwala blondynce z Kanału 4 cnoty sędziego Palmera. Komendant Policji Frank Batiste prowadził falangę wyższych oficerów wystrojonych w konserwatywne mundury aż do wejścia do katedry. Kobieta, która, z tego co Juhle wiedział, sama była sędzią federalnym, opowiadała jakąś anegdotę umięśnionemu prezenterowi z Kanału 7.

Oczywiście stałym strumieniem napływała masa cywili. Juhle dostrzegł żonę sędziego, Jeannette, i jej siostrę Vanesse, która była ekstrawagancka nawet w czerni. Dalej sekretarka Palmera i jego asystent.

Przez chwilę uwagę Juhle’a przyciągnęła starsza para. Znał ich. Miał to na końcu języka… Pstryknął palcami, mówiąc:

– Carol Manion i, jak sądzę, małżonek.

Hunt zauważył Dismasa Hardy’ego – w czarnym garniturze w prążki, w niczym nie przypominał barmana – w towarzystwie pięknej, rudowłosej kobiety oraz dwóch wspólników, Wesa Farrella i Giny Roake. Farrell skinął mu ponuro.

Przy jednym z vanó w Hunt zobaczył Gary’ego Piersalla, stojącego z rękoma w kieszeniach – wyglądał jak żywy trup. Po cichu wprowadził Juhle’a i gdy podeszli do Piersalla, Hunt dotknął lekko jego ramienia.

– Dzień dobry, panie Piersall.

– Panie Hunt. Inspektorze… Juhle, zgadza się? – Piersall wyciągnął dłoń. – To smutny dzień – oświadczył. – Śledztwo dobrze idzie?

– Mogłoby lepiej – Juhle wskazał ruchem głowy osobę stojącą przed nimi i udzielającą wywiadu. – Kto to?

– Jim Pine – odparł Piersall. – Mój klient. Znał sędziego. Hunt spojrzał na niego z ukosa, sprawdzając, czy to miał być żart. Ale nie, taką przyjęli wersję oficjalną na ten dzień. Hunt zdał sobie sprawę, że Piersall nie zamierza przepytywać go na temat tego, co znaleźli w biurze Andrei.

– Jest prezesem związku strażników więziennych, prawda? – spytał Hunt, informując w ten sposób Juhle’a.

Piersall rzucił szybko okiem na obu mężczyzn.

– O czym mówi? – spytał Juhle.

– Najwyraźniej jakieś nieodpowiedzialne osoby starały się wykazać powiązanie pomiędzy śmiercią sędziego i pewnymi niedawnymi działaniami, jakich podjęcie rozważał on w związku ze sprawami strażników. Pan Pine dementuje te spekulacje jako, naturalnie, absurdalne.

– Doprawdy? – odezwał się Juhle. – To pańskie stanowisko? Bo muszę panu powiedzieć, sam co nieco o tym słyszałem i mnie się nie wydaje takie absurdalne. Szczególnie biorąc pod uwagę obecną sytuację Andrei Parisi.

– Cóż, inspektorze, jeśli w tym kierunku wiedzie pańskie dochodzenie, to nic dziwnego, że nie idzie ono panu zbyt dobrze. A teraz, jeśli panowie wybaczą, wygląda na to, że pan Pine skończył i powinniśmy udać się do środka – Piersall rzucił Huntowi ostatnie spojrzenie i przeszedł obok niego, by dołączyć do swego klienta.

– Daj mu spokój – wyszeptał Hunt, zmuszając Juhle’a, aby szedł obok niego. – To przedstawienie na cześć Pine’a. W miejscu publicznym musi zgrywać dobrego adwokata. Wczoraj w nocy powiedział mi, że się śmiertelnie boi.

– Pine’a?

– Nie zatrzymuj się. Tak, Pine’a.

Gdy światełko zapaliło się Juhle’owi w głowie, zatrzymał się.

– Widziałeś się z nim wczoraj. Tak znalazłeś samochód Parisi. Byłeś tam z innego powodu.

– Byłem tam z powodu tego, co znalazłem dziś rano, Dev. Ale nie wiedziałem tego wczoraj, więc wczoraj tego nie znalazłem.

– Muszę zamienić parę słów z panem Pine’em.

– I myślisz, że będzie z tobą rozmawiał?

– Jestem gliną, Wyatt. Tak jakby miał jakiś wybór.

– Obwaruje się adwokatami. Już to zrobił. Strata czasu. Wiesz to, tak dobrze jak ja.

– Masz lepszy pomysł?

– Wiesz co – odparł Hunt. – Myślę, że tak.

Zdecydowali się sprawdzić zbiegłego więźnia.

Zaletą San Quentin było to, że zajmuje spory obszar wybrzeża i ma widok na port. Juhle opowiadał Huntowi, że dobry deweloper mógłby zbić tu fortunę, stawiając apartamentowce i ekskluzywne centrum handlowe, przystań z restauracją na wodzie. Największe obecnie budowle na terenie – olbrzymie, wyglądające jak fabryki, kwadratowe konstrukcje z betonu zbudowane wokół wewnętrznego podwórza – trzeba by, oczywiście, zburzyć i będą musieli znaleźć jakiś sposób na oczyszczenie złej karmy, która nagromadziła się tam przez dziesięciolecia, gdy w budynkach więziono, karmiono, strzeżono i zabijano więźniów. Ale gdy to będzie już za nimi:

– Dadzą mu jakąś fantazyjną nazwę. Yuppie ustawią się w milowych kolejkach, żeby brać udział w przetargu. Hej, „Q nad H20”! Łapiesz? Same litery?

– Łapię. Minąłeś się z powołaniem, Dev. Serio.

Milę wcześniej zjechali z głównej drogi – Hunt za kierownicą

– i stanęli w zaskakującej, aczkolwiek krótkiej kolejce pojazdów czekających przed budką strażnika przy bramie wjazdowej. Trzysta jardów w głąb za zespołem budynków administracyjnych ujrzeli wejście do samego więzienia. Stanowisko strażnika, podwójne ogrodzenie, drut kolczasty.

– Jak ktokolwiek może stąd uciec?

– Trafne pytanie. Jesteśmy tu, by się tego dowiedzieć.

W drodze Juhle zadzwonił do biura dyrektora, aby zapowiedzieć ich wizytę – jako inspektor wydziału zabójstw wykonujący swe obowiązki, szczególnie jeśli sprawa była znacząca, miał teoretycznie dostęp do wszystkiego – więc identyfikacja i wpisanie u strażnika zajęło im tylko chwilę.

Było wczesne piątkowe popołudnie i połowa parkingu po lewej stronie zapełniona była samochodami odwiedzających

– żony, dziewczyny, dzieci, prawnicy. Hunta skierowano jednak na prawo, do budynku administracyjnego, gdzie zaparkował na miejscu dla gości. Gdy wysiedli z samochodu, uderzył ich wiejący znad zatoki zimny i przenikliwy wiatr.

Dyrektor Gus Harron uosabiał poważną, biurokratyczną kompetencję, przystającą komuś, kto kierował instytucją o rocznym budżecie przekraczającym sto dwadzieścia milionów dolarów.W San Quentin siedziało ponad pięć tysięcy więźniów, niemal dwukrotnie więcej niż powinno i zatrudnionych było łącznie około tysiąca pięciuset strażników i innego personelu. Harron miał na sobie szary garnitur, białą koszulę, ciemnoszary krawat. Był masywny, ale bez grama tłuszczu. Okulary bez oprawek zdawały się wzmacniać, już i tak władcze oblicze, niemniej jednak obszedł biurko i dość sympatycznie się przywitał, po czym usiadł na kanapie pod jednym z okien, prosząc Juhle’a i Hunta, by zajęli stojące naprzeciwko krzesła.

– Czy dobrze zrozumiałem, inspektorze? – zaczął. – Pracuje pan nad sprawą zabójstwa Palmera?

– Zgadza się. A pan Hunt jest prywatnym detektywem, który prowadzi śledztwo dla jednego ze swych klientów – kancelarii adwokackiej Piersall-Moiton – które krzyżuje się w kilku punktach z moim własnym – zrobił pauzę. – Andréa Parisi pracuje dla Piersalla.

Harron oparł się, założył nogę na nogę, dając do zrozumienia, że intuicja podpowiadała mu możliwe powiązania.

– I w jakiś sposób oba dochodzenia mają związek z San Quentin?

Juhle poruszył się nieznacznie.

– Nie mamy całkowitej pewności. Chcemy dowiedzieć się wszystkiego co możliwe na temat zbiegłego stąd w miniony poniedziałek więźnia.

Życzliwość zniknęła z twarzy dyrektora.

– Arthur Mowery. Mój pierwszy zbieg od sześciu lat. Musicie się panowie skontaktować z personelem Departamentu Więziennictwa, prowadzącym śledztwo w tej sprawie. Mogę zapewnić, iż przeprowadzone zostanie wyczerpujące dochodzenie i sporządzone sprawozdanie z tego, co się stało.

– Według prasy wyszedł na papierosa i zwyczajnie stąd wymaszerował – Juhle naciskał nieco. – Ciekawi nas, czy zna pan jakieś szczegóły.

Harron postawił obie stopy na podłodze i pochylił się w przód.

– Proszę posłuchać. Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać. Zbieg to najgorsze, co może spotkać dyrektora więzienia, a teraz oczekujecie, panowie, ode mnie, że jeszcze doleję oliwy do ognia, łącząc tę ucieczkę z zabójstwem sędziego federalnego.

– Nie wiemy, czy są powiązane – powiedział Juhle. – Bylibyśmy wdzięczni, gdyby mógł pan wykluczyć taką możliwość.

Harron zastanawiał się przez dłuższą chwilę.

– Dobrze – powiedział w końcu. – Ale jak, nawet teoretycznie, Mowery ma być związany z morderstwem Palmera?

– Czytaliśmy artykuły na temat możliwości, że związek wykorzystuje więźniów na zwolnieniach warunkowych do różnych zadań.

– Jakich zadań?

– Bojówki. Wymuszenia. Wandalizm.

– Mowery wrócił za naruszenie warunków zwolnienia – dodał Hunt. – Gdy wyszedł za pierwszym razem, został zatrudniony przez związek.

Harron zmrużył oczy.

– I co?

– I inspektor Juhle, i ja sam pomyśleliśmy, że warto by pana zapytać, czy słyszał pan może, że Mowery wrócił, bo sprzeciwił się wykonania poleceń.

– Jakich poleceń?

Juhle wzruszył ramionami.

– Zabicia Palmera, na przykład. Twarz Harrona skamieniała.

– Bzdury – nagle wstał, podszedł do drzwi, otworzył je i wyjrzał. Następnie zamknął je i wrócił na miejsce. Gdy się odezwał, mówił ledwo słyszalnym szeptem. – To niemożliwe. A nawet jeśli ta teoria jest możliwa, to nikt nie zgłosiłby ucieczki Mowery’ego.

– Chyba, że uciekł samodzielnie – odparł Hunt. Juhle nie naciskał.

– Chcielibyśmy tylko znać trochę więcej detali na temat tej ucieczki. Może była akurat jakaś niespodziewana zmiana między strażnikami. Ci, którzy mieli go ochraniać, nie zdążyli na czas do nowych strażników…

– Wszyscy więźniowie muszą być w celach w czasie ich zamykania, inspektorze. Nie ma wyjątków. Jeśli kogoś brakuje, jest to natychmiast zgłaszane. Jak miało to miejsce w tym przypadku – spojrzał ostro na Juhle’a, kręcąc lekceważąco głową. – Proszę posłuchać. Ci ludzie, więźniowie, nie wychodzą wykonywać zadania.

– Zdajemy sobie z tego sprawę, sir – powiedział Hunt. – Ale aż do minionego weekendu Mowery był na zwolnieniu warunkowym.

– Okay. No i?

– I może wrócił, ponieważ odmówił wykonania zadania – wyjaśnił Juhle.

– W więzieniu czy na wolności, to nie są pracownicy najemni, panowie. To psychopaci. Nie dotrzymują umów i nie przestrzegają zasad. Jeśli się wydostaną, to się ukrywają, aż ich znajdziemy. Nigdy nie wracają z własnej woli.

Hunt wiedział, że to oczywista i poprawna odpowiedź. Było to również wyrachowanie. Ale wszyscy w pokoju wiedzieli, co pominięte zostało milczeniem – że każde więzienie miało dobrze prosperujący czarny rynek handlu papierosami, alkoholem i narkotykami, że kontakty seksualne, nie tylko pomiędzy więźniami, ale również strażnikami i więźniami, nie były aż takie rzadkie, że „śluby” z rozsądku, dla ochrony lub nawet z miłości, mogły uczynić życie w więzieniu lepszym niż to na zewnątrz; że strażnicy mogli pobić więźnia na śmierć i nigdy nie zostać pociągniętym do odpowiedzialności; że omerta – zmowa milczenia – była żelazną zasadą wszystkich strażników we wszystkich więzieniach stanu.

Jakiekolwiek wykroczenia miały miejsce i podżegane były przez kilku skorumpowanych strażników – pranie brudnych pieniędzy, prostytucja, handel narkotykami, morderstwa – niebezpieczeństwo i nuda codziennej pracy oraz stopień wzajemnych zależności pomiędzy tymi mężczyznami gwarantował, że żaden strażnik nie zgodziłby się zeznawać przeciwko jednemu ze swoich. Zły strażnik to zły strażnik, fakt, ale w pierwszej kolejności to brat. A na brata się nie donosi. To kultura. Hunt, Juhle i Harron wiedzieli, że ucieczka Mowery’ego mogła zostać zaplanowana i wykonana.

– Niemniej – odezwał się Juhle – w chwili obecnej nie mamy wyjścia, ale uznać musimy Mowery’ego za potencjalnego podejrzanego w tym dochodzeniu.

– Niech pan robi, co pan chce – odparł Harron. – Ale niech mi pan odpowie: czy w którymkolwiek z tych artykułów była mowa o San Quentin?

– Nie. Corcoran, Avenal, Pélican Bay, Folsom, jeszcze kilka, ale nie San Quentin.

– Chciałbym móc wierzyć, iż nic z tego, co pan sugeruje, nie mogłoby się wydarzyć w czasie mojej służby.

– Tak, oczywiście.

– Przeprowadziliśmy już, naturalnie, dochodzenie wstępne. Przeszedł do biurka i podniósł leżący na nim folder. Rozluźnił ramiona. Przejechał otwartą dłonią po głowie.

– Nie mogę dać panom całości, ale o jakie szczegóły wam chodzi?

– Niech pan nam powie – odparł Juhle.

Harron usiadł i rozłożył dokumenty. Poprawił okulary, jednak nim opuścił wzrok, podniósł na chwilę oczy i patrzył przed siebie.

– Dwukrotne złamanie warunków zwolnienia przez Mowery’ego jest interesujące w tym kontekście, prawda? – wrócił do dokumentów, przewrócił kilka stron, przesunął po blacie wydruk z komputera. Juhle i Hunt stanęli przy biurku.

– Trzykrotnie spisany za napaść – powiedział Harron. – Aktywny członek BA – Bractwa Aryjskiego – uważany za „wojownika”. Zamieszany w jedno śmiertelne zranienie nożem w więzieniu. Brak chętnych świadków, zatem brak postępowania. Pięć tysięcy na koncie. Prawdopodobnie przekupstwo lub wymuszenie, albo jedno i drugie.

– Ma zatem pieniądze – powiedział Hunt. – Co oznacza połączenie z ludźmi na zewnątrz.

Juhle spojrzał na wydruk.

– Najwyraźniej dobrze się sprawował przez osiem lat.

– Tak – powiedział Hunt. – Albo jego kurator miał powód, by nie zgłaszać złamania warunków zwolnienia.

Juhle spojrzał na dyrektora.

– Nie ma pan tam przypadkiem nazwiska adwokata Mowery’ego?

Harron przewrócił kilka stron, znalazł przyczepioną do jednej z nich wizytówkę.

– Siedem lat temu był nim Jared E. Wilkins. Trzeci, żeby nie było niedomówień – podał mu wizytówkę.

Juhle podniósł ją, zerknął i pokazał Huntowi.

– Sacramento.

– Czy to ma jakieś znaczenie?

– W jaki sposób zbir z San Francisco zatrudnia prawnika z Sacramento? – spytał Hunt. Wyjął komórkę i kierując się przeczuciem, wybrał numer z wizytówki. – Z panem Wilkinsem. Jim Pine. Tak, wiem, walczę z przeziębieniem – Hunt zamknął telefon i podał go Juhle’owi. – Prawnik Mowery’ego zna Pine’a.

Harron nie zamykał ust, jakby jego szczęki się zablokowały. W końcu zmusił je do poruszenia.

– Jeśli coś z tego wyniknie, inspektorze – powiedział – to proszę mnie uprzedzić, tak między nami.

– Jeśli coś z tego wyniknie, dyrektorze, cały świat będzie o tym wiedział. Kto jest kuratorem Mowery’ego, kto go dwa razy wsadził?

W odpowiedzi Harron znalazł odpowiednią stronę i powiedział bez tchu.

– Skurczysyn – zdjął okulary i potarł oczy. – Phil Lamott.

– Coś to panu mówi – powiedział Juhle. Dyrektor przytaknął.

– Poznaję nazwisko. Zaczynał karierę tutaj, na początku lat dziewięćdziesiątych. Jako strażnik.

Загрузка...