35

Hunt rozbił swój obóz na bocznej drodze, która zaczynała się kilkaset stóp na północ od podjazdu Manionów i wiła się po zachodnim stoku naprzeciw chateau. Było to miejsce znane Mickey owi – przyjechał tu kilkakrotnie na amory z kobietami – gdzie skręt, któremu towarzyszyło obniżenie w topografii zapewniał im czyste pole widzenia, a co ważniejsze, zasięg krótkofalówek poprzez dolinę, wzniesienie, aż do kalifornijskich dębów, które rosły pomiędzy głazami na samym szczycie grzbietu górskiego za dachem Manionów.

W linii prostej znajdowali się niecałe pół mili od domu.

Cooper Hunta i camaro Mickeya, oba bardzo zielone i dobrze widoczne na Silverado Trail, zaparkowane były na brzegu drogi. Jason, wróciwszy z Meadowood, zaparkował swego purpurowego PT cruisera spory kawałek dalej, by nie wzbudziło to podejrzeń przypadkowego gliniarza z Napa.

Amy i Jason oraz Hunt i Mickey stali blisko siebie w plamie cienia. Juhle był w domu już od jakiejś pół godziny i ich mało znaczące rozmowy stawały się coraz bardziej nieznaczne, aż całkowicie umilkli. Nagle Mickey, który przez cały czas nie odrywał wzroku od chateau, powiedział:

– Akcja.

Hunt podniósł lornetkę i patrzył, jak Juhle pojawia się przy drzwiach frontowych. Sama mowa jego ciała wskazywała, co zaszło, potwierdzona tym, iż nie odprowadzało go żadne z gospodarzy.

Juhle doszedł do samochodu i otworzył drzwi, a Hunt opuścił lornetkę, zdjął z paska telefon i podał go Wu.

– Gotowa?

Cały czas była gotowa. Choć jej zadanie było proste i bezpośrednie, razem z Wyattem przedyskutowali je dość szczegółowo, więc teraz wzięła telefon bez wahania. Mimo to miała jeszcze jedno pytanie.

– Jesteś pewien, że nie chcesz poczekać na Devina?

– Tak – odparł Hunt. – Cokolwiek zaszło między nią i Devem, to na pewno przekazał jej wiadomość, więc musimy uderzyć teraz, dopóki leży jej to na wątrobie, nim się z tym upora. I jestem pewien, że Dev nie chce oglądać tej części. Nawet nie będzie chciał o tym słyszeć.

– Koleś jest w tym po same uszy – wtrącił Mickey. – Teraz podąża za tobą i powinien się z tym pogodzić.

– Ta, no, to jego robota – wzdrygnął się Hunt. – Wszystko, co do tej pory robił, jest w jego małym podręczniku, co mu wolno, a czego nie. Jak wszyscy wiemy, miał pewne problemy z przestrzeganiem właściwej procedury prawnej, czym ja, na szczęście, nie muszę się martwić.

– Ale żeby wszystko było jasne, ja i Amy nadal jesteśmy pracownikami sądu. Właściwie, to jeśli nic się nie zmieniło, ja jestem w prokuraturze okręgowej – Jason, bardzo zdenerwowany, nie narzekał, po prostu stwierdzał fakt. – Zatem, gdy już skończymy, to pamiętajmy o pomyśle Wyatta, by o tym nie rozmawiać.

– Rozumiemy – Amy położyła na jego ramieniu uspokajającą dłoń. – Chyba wszyscy o tym wiedzą, Jason. Miejmy to za sobą. Wyatt, podaj mi ten numer.

Hunt podyktował, a ona wybrała go, podczas gdy trzej mężczyźni stali dokoła w różnym stopniu zdenerwowani. Hunt skrzyżował ramiona, mięśnie szczęki poruszały się od zbytniego naprężenia. Mickey przestępował z nogi na nogę. Jason, z rękoma w kieszeniach, twarz miał zarumienioną, choć jego ciemne oczy były przygaszone, niemal ponure; przygryzał wewnętrzną stronę dolnej wargi. Nikt się nie odzywał.

Amy udawała opanowanie, ale jej oczy błądziły dookoła, od drzew na niebo i na mężczyzn, czekając na połączenie, co zdradzało kondycję jej nerwów. Wiaterek ożywił się i zawiał jej włosy na twarz, odgarnęła je niemal ze złością. Nagle, z głośnym westchnięciem ulgi, skinęła.

– Dzwoni – szepnęła. Ponownie skinęła. Ktoś odebrał.

– Mogę mówić z Carol Manion? – Wu zacisnęła w skupieniu oczy. – Tak, rozumiem, ale to nagła sprawa. Muszę rozmawiać z nią osobiście – kolejna pauza. – To nie byłoby możliwe. Mogłaby pani spytać? To naprawdę bardzo ważne. Tak – i, wreszcie cios – proszę jej powiedzieć, że dzwoni Staci Rosalier.

Palce zaciśniętej na telefonie dłoni Wu były białe. Otworzyła oczy, ujrzała stalowe spojrzenie Hunta i ponownie skinęła niepostrzeżenie. Carol szła do telefonu.


Gdy się odezwała, jej głos w niczym nie przypominał dopracowanego contralto, które Wu odnotowała na przeglądzie przed aukcją. Wszystko, co przytrafiło się tego dnia Carol Manion, najpierw z Amy, potem z Juhle’em, zdołało, zgodnie z oczekiwaniem Hunta, zniszczyć powierzchnię jej opanowania i wyrafinowania. Głos wyrażał przerażenie, które kipiało w jej gardle.

– Kto mówi?

Hunt powiedział Amy, żeby dobrze to rozegrała i nie dała Carol szansy na rozłączenie się. Wu mówiła rytmicznie.

– Tu Staci Rosalier, Carol. Staci Keilly. Matka Todda.

– Kto mówi? Znowu policja? To czystej wody nękanie.

– To nie policja, Carol. Wiesz, że to nie policja.

– Więc kto? Czego chcesz?

– Chcę odzyskać syna. Ale na to jest już za późno. Zgodzę się na Andreę Parisi.

– Odkładam słuchawkę.

– Dam ci spokój, jak zaprowadzisz mnie do Andrei.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Owszem, Carol, wiesz. Nie zmuszaj mnie, żebym ci groziła. Nie chcę odbierać ci Todda i zmuszać cię do wymiany, ale zrobię to, jeśli będę musiała.

Przez telefon Carol sprawiała wrażenie pogrążonej w panice. Wu słyszała, jak wrzeszczy „Todd! Todd! Gdzie jesteś? Chodź tu. Muszę cię zobaczyć. Natychmiast!”. Ostatnie słowo było jazgotem.

W tle słychać było inne dźwięki. Męski głos. Zaniepokojony. Kiedy ponownie zaczęła mówić do telefonu, nie było żadnych wątpliwości, że strach Carol zawładnął jej głosem.

– Jest tu. Nic mu nie jest.

– Wiem. Nigdy nie skrzywdziłabym własnego syna. Ale zabrałabym ci go.

– Powiedz mi kim jesteś!

– Powiedziałam ci. Gdzie jest Andrea?

– Powiedziałam, że nie wiem! Nie wiem.

– W porządku – powiedziała Wu. – Ostrzegałam cię. Wyjrzyj przez okno z tyłu domu. Zadzwonię ponownie za dokładnie pięć minut.

Carol stała w jadalni, obok kuchni, ściskając telefon, jej twarz zbladła. Ward przybiegł, słysząc początkowe krzyki, za nim Todd z ochroniarzem, który wcześniej wpuścił Juhle’a oraz niania Todda. Teraz ta czwórka zatrzymała się w drzwiach.

Patrząc na telefon, jakby zdziwiona, że nadal ma go w dłoni, położyła słuchawkę na miejsce i odwróciła się do zebranych.

– Och, Todd – powiedziała, idąc w jego kierunku z rozłożonymi ramionami. – Moje dziecko. Wszystko dobrze? Powiedz mi, że nic ci nie jest.

– Nic, mamo. W porządku. Dobrze się czujesz? Kucnęła, by być na jego wysokości i ściskała go mocno.

– Dobrze – powiedziała, ale jej głos się łamał. Jej ramiona uniosły się jeszcze raz. Usiłowała zdusić rozpaczliwe łkanie.

– Carol – Ward uklęknął obok niej. – O co chodzi? Powiedz coś.

Zamiast tego opanowała się i stanęła twarzą do strażnika.

– Czy ktokolwiek, oprócz inspektora Juhle’a, był dziś w domu?

– Nie, proszę pani.

– Jesteś pewien? – krzyknęła na niego. – Nie patrz na Todda! Odpowiadaj. Był tu ktokolwiek?

Oszołomiony agresją tego wybuchu, mężczyzna cofnął się o krok.

– Nie, proszę pani. Jestem pewien. Nikt. Ward wyciągnął dłoń:

– Carol…

Podniosła na męża ostrzegawczo palec, wróciła do strażnika.

– Kiedy podjechaliśmy, on był na zewnątrz. Juhle. Długo był tam sam?

– Nie, proszę pani. Minutę, najwyżej dwie, nim państwo przyjechaliście. Cały czas miałem go na oku.

– Co robił?

– Przez chwilę siedział w samochodzie, potem wysiadł i podszedł do miejsca, gdzie podjazd opada.

– I co tam robił?

– Wyglądało, jakby podziwiał widok.

– I tyle? Nie poszedł za dom.

– Nie, proszę pani, nie miał na nic takiego czasu. Pani i pan Manion przyjechaliście jakąś minutę później. Niemal natychmiast, jeśli o to chodzi.

Odkręciła się do niani.

– A ty byłaś z Toddem cały dzień?

– Si, senora. Toda el dia. Odwróciła się do syna.

– Todd? Czy to prawda? Cały dzień?

Chłopiec, wystraszony szaleństwem matki, przesunął się o krok w stronę niani.

– Mamo?

Ward podszedł i położył jej dłoń na ramieniu, machnięciem ręki nakazując reszcie oddalenie się. Przeszedł z nią kilka kroków w głąb salonu, gdzie olbrzymie, zachodnie okna ozdabiały białe zasłony, zaciągnięte teraz w ochronie przed popołudniowym słońcem.

– Kto dzwonił, że tak cię to zdenerwowało? Znowu ta cała policja? – wyciągnął do niej dłoń, gdy ruszyła do przodu. – Carol? Proszę…

Włożyła dłoń między stykające się pośrodku okna zasłony i rozsunęła je z taką siłą, iż jedna urwała się przy karniszu. Następnie, cofając się, jakby pod ciosem, zakryła usta dłońmi, kwiliła przez palce.

Srebrnym sprayem, od tyłu, tak, by można było odczytać od wewnątrz, ktoś napisał dużymi literami T-O-D-D.


– Halo – głos pani Manion był ledwie słyszalny w telefonie, podszyty paniką, choć nadal zachowywała słabą kontrolę.

– Nie przerywaj. Możesz wszystkich innych odesłać – powiedziała Wu, używając tych samych, dokładnie wyćwiczonych fraz, na które wszyscy przystali. – Nie musisz mieszać w to nikogo innego. Teraz chodzi o Andreę, nie o ciebie. Będziemy cię obserwować.


Amy zbladła, jej dłoń trzęsła się, gdy oddawała telefon Huntowi – teraz gorący od jej dotyku.

– Boże – powiedziała, oddychając ciężko. – O mój Boże.

– Dobrze się czujesz? – spytał Jason, obejmując ją ramieniem. Zaprzeczyła ruchem głowy. Ponownie odetchnęła głęboko.

– Cholera. Cholera, cholera, cholera. To było straszne.

– To było rewelacyjne – powiedział Mick.

– Chyba będę wymiotować.

– Już – Jason pomógł jej usiąść, obejmując ją cały czas ramionami.

Hunt przyklęknął na jedno kolano, podniósł palcem jej podbródek.

– To było doskonałe, Ames – powiedział. – Dobrze się sprawiłaś.

Przytaknęła, nadal ciężko oddychając, a Jason spojrzał na Hunta.

– Co robimy teraz? – spytał.

– Teraz, wy – Amy i Jason – wy znikacie. Wystarczająco dużo oboje zrobiliście. Jeśli zostaniecie na jakimkolwiek etapie złapani, wasze pozycje zawodowe będą poważnie narażone, o ile nie stracone. Macie za dużo do przegrania.

– Tak, a wy niby nie? – powiedział Jason. Hunt machnął na to ręką.

– Już zmieniałem parę razy zawód. Nie zabiło mnie to. Zawsze mogę zająć się czymś innym. A z Devina jest duży chłopiec, który przyjechał tu z własnej woli. Cała reszta – Mick, Tammy, Craig – są w pracy. Jestem pewien, że czeka ich spora nagroda.

Mick od razu się ożywił

– Jak spora?

– Wielka – powiedział Hunt. – Bezprecedensowa. – Po czym odwrócił się ponownie do Jasona i Amy. – Ale wy jesteście ochotnikami, którzy wykonali świetną robotę, a teraz musicie pojechać do domu. Mówię poważnie.

– A co wy zamierzacie? – spytała Amy.

– My – powiedział Hunt – będziemy czekać.


Od telefonu Amy do Carol minęły trzy godziny. Juhle i Hunt byli w obozie, a Mickey zaparkował przy zjeździe na Silverado Trail, skąd mógł śledzić Manionów, gdyby usiłowali, razem z Carol, wyjechać z domu i uciec.

Juhle skończył z żoną rozmowę z serii „Będę później” i podszedł do Hunta, który opierał się o dach coopera, a przed nim, na statywie, stała lornetka.

– Ile masz zamiar czekać? – zapytał.

Hunt spojrzał na zegarek, na opadające słońce, na chateau, w końcu na przyjaciela.

– Tak długo, jak będzie trzeba – powiedział. – Jak chcesz, to jedź do domu. Zadzwonię, jak znajdziemy Andreę. Możesz wtedy przyjechać i zebrać laury.

– Nadal myślisz, że to zadziała?

– Nie wiem.

– Trochę trwa.

– Spodziewałem się tego. Musi podjąć kilka decyzji. Mogłaby wyznać wszystko Wardowi – albo prawie wszystko, tyle, by z nią współpracował. Albo przekonać jego i wszystkich pozostałych w domu, że cokolwiek to jest, może poradzić sobie z tym sama, że nie przechodzi załamania nerwowego. Jeśli taką opcję wybierze, to będzie musiała się ich pozbyć, wysłać na kolację, powiedzieć, że ma migrenę, albo coś. Cokolwiek zrobi, zajmie to trochę czasu.

– Jak ktoś pisze imię jednego z moich dzieci na oknie mojego domu, to dzwonię po gliny.

– Wiem, ale ona tego nie zrobi.

– A jeśli zadzwoni po dwudziestu ochroniarzy, albo nawet po Shiu, na litość boską. To by się dopiero zrobiło nieciekawie, co?

– Co jeśli… – Hunt spojrzał na dom. Ani w środku, ani dokoła nie działo się nic od telefonu Wu. – Nie zadzwoni po żadną policję, Dev. Jeśli tak zamierzała, to już by tu byli. Wszyscy jesteście teraz jej wrogami. Nawet Shiu. Może i dorabia u niej, ale przede wszystkim jest twoim partnerem, gliniarzem z wydziału zabójstw, który prowadzi dochodzenie w sprawie kilku morderstw, i, ps, wygląda na to, że ona je popełniła. Nie przyjedzie pomóc jej się z tego wyplątać. Nawet jeśliby dziś pracował, a nie pracuje.

– Mógłby przyjechać zarobić podwójne nadgodziny.

– Mało prawdopodobne.

– I sądzisz, że Ward też nie wezwie policji?

– Możliwe, że chciałby – odparł Hunt, kręcąc głową – ale ona przekona go, by tego nie robił. To jej problem i jest nieźle zmotywowana. Mam nadzieję, że zrozumiała, że oddanie Andrei jest jej jedynym wyjściem. Tylko tego chcemy.

– Niezupełnie – powiedział Juhle. – Ja, na przykład, chcę ją aresztować.

– To pominąłem. A jeśliby cię tu nie było, to nie byłaby moja sprawa, jak ciągle powtarzałem.

– Pozwoliłbyś, żeby morderstwa uszły jej na sucho? – spytał Juhle.

Hunt wzruszył ramionami.

– Chcę Andrei – zaszachował przyjaciela. Dyskusja została zakończona. Podnosząc walkie-talkie, nacisnął guzik. – Dobrze u was?

– Ąffirmativo, mon capitaine - rozległ się w trzaskach głos Chiurco – ale od zasłon, nic. Poza tym, że widzieliśmy grzechotnika. Wielkiego, starego skurczybyka.

– Może go złapiecie i wpuścicie do domu? To ją wypłoszy.

– Nie ma mowy, Wyatt – dobiegł ich głos Tamary.

– To miał być, mniej więcej, żart, Tam.

– Przecież się śmieję – powiedziała.

– Dobrze. Dajcie znać, jak się wam sprzykrzy – Hunt wyłączył się i odwrócił się do Juhle’a. – Serio, nie musisz zostawać. Poradzimy sobie. Poza tym, może się nic nie wydarzyć.

Przyszła kolej, by Juhle sprawdził chateau, zanotował czas.

– Serio – powtórzył Hunt.

– Może mam jeszcze kilka minut. Zaryzykuję.

Do najdłuższego dnia w roku zostały trzy tygodnie, ale Coast Rangę odcinała bezpośrednie słońce w dolnych partiach doliny krótko po osiemnastej. Kwadrans przed dziewiętnastą obóz pogrążył się w długich cieniach i Juhle założył marynarkę, którą nosił cały dzień w San Francisco.

– Ruszamy – powiedział Hunt.

Juhle podszedł do niego, mrużąc oczy w cieniu, gdy Hunt rozłożył dach samochodu, złapał walkie-talkie i zawiadomił swoich ludzi, mówiąc Mickeyowi, że z domu na parking zaczęli wychodzić ludzie. Ma włączyć silnik i być w pogotowiu.

– O ilu mówimy?

– Moment – Hunt złapał za nogę statywu i spojrzał przez lornetkę. W bagażniku coopera miał noktowizor, ale nie zapadł nawet zmierzch, więc nie wyciągnął go jeszcze. – Jakiś facet w ciemnym garniturze z dzieckiem i kobietą. Nie wiem, czy to Carol. Craig, widzisz ją? Over.

– Nie, dom nam zasłania.

Hunt podążał wzrokiem za małą procesją w drodze do jednego z SUV-ow.

– Wiesz, ile osób było w domu? Manionowie, dzieciak, ochroniarz. Ktoś jeszcze?

– Dzieciak ma nianię – powiedział Craig. – Widzieliśmy ją przez okno na górze.

– Więc pięć. Pięć.

– Zgadza się – potwierdził Mickey.

Mężczyzna w garniturze usiadł za kierownicą, podczas gdy kobieta z dzieckiem zajęli miejsca z tyłu, wsiadając przez drzwi, których Hunt nie widział. W ciszy wieczoru, nawet mimo odległości, dobiegło Hunta echo włączanego silnika. Samochód pojechał kawalątek i zatrzymał się tuż przez samymi drzwiami frontowymi, zasłaniając większość. Hunt widział, jak drzwi frontowe otwierają się i zamykają. Widział ruch, ale nic poza tym.

– Mick – powiedział – jadą na dół. Nie wiem, czy wszyscy wsiedli, więc lepiej pojedź za nimi i się przekonaj.

– Roger. Robi się – trzy minuty później Mick odezwał się ponownie. – Przyciemnione szyby, Wyatt. Nic nie widać.

Hunt opanował chęć zabluźnienia.

– Dobra. W którym kierunku jadą?

– Na północ.

– Więc nie wracają do miasta?

– Raczej nie. Może jadą na kolację w dolinie.

– Miejmy nadzieję. Okay, jedź za nimi. Odezwij się, jak będziesz wiedział, kto jest w samochodzie.

– Przyjąłem.

Dwadzieścia minut później głos Chiurco, choć przytłumiony, zaskrzeczał w krótkofalówce.

– Wyatt. Słyszysz mnie? Tylne drzwi właśnie się otworzyły.

– Masz noktowizor?

– Pewnie.

Choć niebo wprost nad ich głowami było nadal niebieskie, to cienie z Coast Rangę pochłonęły cały krajobraz aż po pagórki poza zasięgiem wzroku Hunta. Do prawdziwego zmierzchu nie zostało więcej niż dziesięć minut. Hunt podszedł do lornetki Night Scout, ale była bezużyteczna, nie widział bowiem tyłu domu.

Nie potrzebował jednak żadnego sprzętu, żeby dostrzec ostrze światła, które omiotło wzgórze za chateau, a potem wspięło się wyżej pomiędzy dęby i skały, gdzie całe popołudnie ukrywali się Tamara i Craig. Hunt nie widział po nich śladu w strumieniu światła, co było dobrym znakiem – nikt inny też nie mógł ich widzieć.

A przynajmniej taką miał nadzieję.

– Leżcie nisko – wyszeptał.

Światło zniknęło całkowicie, ale pojawiło się ponownie po około dwudziestu sekundach i wykonało dokładnie ten sam taniec, od tego samego punktu, po tej samej trajektorii.

– Próbuje nas wypłoszyć – Chiurco odezwał się prawie niesłyszalnym szeptem.

– Przyjąłem. Trzymajcie cię. Możesz stwierdzić, kto to?

– Starsza kobieta, moim zdaniem. Musi być Carol, co? Wróciła do środka.

Przyklejony do lornetki, Hunt zdał sobie sprawę, że popełnił błąd taktyczny. Mickey miał walkie-talkie, więc on sam nie mógł opuścić dogodnej pozycji w obozie, obserwując jednocześnie drzwi wejściowe. Będzie musiała powstać luka. Gdyby zaczęli jechać w stronę domu, nie wiedzieliby, czy Carol jedzie, czy idzie gdzieś. Wszystko zależało od tego, czy będą w stanie za nią podążać, gdziekolwiek będzie ich prowadziła, ale jeśli zniknie z ich pola widzenia, możliwe, że ją zgubią. Powiedział o tym Juhle’owi.

– Więc co? Chcesz, żebym ruszył na dół?

– Ten sam problem – odparł Hunt. – Cholera… Oto i ona

– odezwał się przez walkie-talkie. – Craig, wyszła z domu frontowymi drzwiami. Możesz utrzymać ją w polu widzenia?

– Nie tak szybko. Zaczynamy schodzić. Idziemy w waszą stronę.

– Dobra. Pospieszcie się, jeśli możecie. Ale ma latarkę i wygląda, że coś w drugim ręku. Może to pistolet, Craig. Uważajcie.

– Uważamy.

– Gdzie ona idzie? – spytał szeptem, stojący obok Hunta Juhle.

– Jak podejdzie do samochodu, musimy zabierać tyłki!

– Musimy czekać, Dev. Musimy czekać. Jeśli nie wsiądzie do samochodu, to ją mamy.

Widzieli snop latarki za fontanną.

– No dalej, Carol – powiedział Hunt. – Nie wsiadaj do samochodu! Nie wsiadaj do samochodu!

– Musimy jechać – Juhle wyczuwając potrzebę natychmiastowego działania, otworzył drzwi coopera od strony pasażera.

– Musimy się ruszyć, Wyatt. Teraz! Boją zgubimy!

Światło latarki oświetlało teraz od wewnątrz maskę drugiego SUV na parkingu przed chateau, Hunt zdał sobie sprawę, iż nie zamierzał nigdzie jechać. Chwycił statyw, wrzucił go na tylne siedzenie i wziął jedyną parę noktowizora-gogli – Viperow. Siadając za kierownicą, podał je Juhle’owi:

– Nie upuść – powiedział.

Włączył silnik, wrzucił bieg, wykręcił i ruszył w chmurze kurzu i żwiru.

Загрузка...