Mickey Dade był prawdziwym wielbicielem kuchni i wina. Hunt zadzwonił do niego, by przejechał się do zagłębia winiarskiego. Gdyby tylko pamiętał, że w ten weekend odbywa się aukcja win Napa czy też, jak nazwali ją tego roku, aukcja doliny Napa – święty Graal amerykańskiego winiarstwa – odparłby szefowi, że za nic jej nie przepuści.
Dla uczczenia tego dnia wszystkie wspaniałe lokalne restauracje będą miały specjalne menu, niektóre w cenach przystępnych dla plebsu. Na parkingach rozstawione zostaną grille, gdzie światowej sławy kucharze piec będą jagnięta, przepiórki i szparagi, małże, kiełbaski i bakłażany, a powietrze przesycone będzie aromatem ziół, musztardy i dymu ze ściętych gałązek wina.
Mickey zarobił trzysta czternaście dolarów, plus pięćdziesiąt jeden w napiwkach w czasie regularnej zmiany, która kończyła się o drugiej rano. Odstawiając taksówkę w bazie, przesiadł się do własnego, używanego cámaro, po czym, mając po dziurki w nosie mgły i zupełnie nie będąc zainteresowany snem, skierował się na północ trasą 101, przez most Golden Gate, minął salon JV w Mill Valley, następnie dom Vanessy Waverly w Novate Skręcając na wschód na 37, jechał średnio osiemdziesiąt dwie mile na godzinę, aż dotarł do zjazdu Napa/Sonoma na 121, następnie przebył Carneros Grade i dotarł na autostradę 29 w niewiele ponad dwadzieścia minut. Wszystko razem czterdzieści osiem minut – osobisty rekord.
Będąc już w dolinie, pod czystym i chłodnym nocnym niebem, na Oakville Crossroads, skręcił na północ w Silverado Trail – kolejną arterię północ-południe. Po kilku milach zjechał z drogi w lewo, na podjazd do Piwnic Manionów, wyraźnie widocznych nawet w świetle księżyca. Samo chateau stało na niskim wzniesieniu. Falujące tereny porastały po obu stronach sinusoidalne rzędy winorośli. Nieco na prawo i z przodu wzniesienie opadało w stronę kolejnych winnic, a nad nimi dostrzegł zarys czterech par drzwi do nowo wykutych w wapiennej skale jaskiń, których Piwnicie Manionów używały jako logo.
Brama wjazdowa była zamknięta, zatem Mickey wycofał się i ruszył na północ Silverado Trail, aż do Saint Helena i Howell Mountain Road, gdzie znał kilka ustronnych miejsc i w jednym z nich zaparkował przy ulicy, pod niską koroną dębu. Na wypadek sytuacji takich jak ta, woził ze sobą śpiwór i pięć minut po wyłączeniu silnika spał głęboko na miękkiej ziemi obok samochodu.
O piątej czterdzieści pięć rano Juhle podniósł z ganku gazetę i zaniósł ją do kuchni, gdzie położył ją na stole obok kawy. Po nocy znów mógł mniej poruszać ramieniem, ale podjął decyzję, że zostawi temblak w domu i zamierzał się jej trzymać. Kiedy zakończyły się jego boje z administracją i został przywrócony do służby, Connie dała mu w prezencie urządzenie o nazwie, jak sądził – jego francuski był marny – cafe filtre - w którym kawę robiło się zalewając gorącą wodą wsypane do cylindra dokładnie zmielone ziarna, a następnie naciskając filtr. Odkąd zagrał z Malinoffem w „spalonego”, używanie przyrządu sprawiało mu za dużo bólu, ale tego ranka, w nowym duchu zdrowienia, przepychając filtr przez czarny płyn, zdał sobie sprawę, że nawet połamane kości lewej dłoni zaczęły się naprawdę goić.
Kawa była mocniejsza od tej, jaką zazwyczaj parzył sobie w domu i smakowała mu ta przygaszona dwoma łyżeczkami cukru gorycz. Delektując się, otworzył gazetę i zaczął szukać zdjęcia brata Staci. A może Todda Maniona, który został mu przedstawiony, gdy po raz pierwszy złożyli wizytę Carol Manion.
Z dala od boiska Presidio Małej Ligi, oglądając mecz Gigantów u Malinoffów poprzedniego wieczora, przegapił emisję zdjęcia w telewizji, a teraz chciał ponownie przestudiować je w świetle informacji Hunta.
Znalazł je dość łatwo, było umieszczone w widocznym miejscu na górze strony piątej, ale patrząc na nie poczuł rozczarowanie i sporo wysiłku kosztowało go, by połączyć twarz chłopca, na którą patrzył, z chłopcem, któremu kilka dni wcześniej ściskał rękę. Po pierwsze, rozmazanie oryginalnego zdjęcia wzmożone zostało przez druk niskiej jakości. Poza tym, Todd Manion, którego poznał, był starszy od uśmiechniętego chłopca na zdjęciu – w istocie ani on, ani Shiu nie zauważyli żadnego podobieństwa między tą dwójką, kiedy po raz pierwszy zobaczyli zdjęcie w mieszkaniu Staci.
No i oczywiście fotografia w gazecie była czarno-biała, więc nawet charakterystyczne tło – pokryta terra-cottą wieża domu Manionów – nie mogła go przekonać. Przyglądając się uważnie twarzy przed nim, Juhle uzmysłowił sobie, że nie bardzo wierzył, że jeśliby ktoś go natychmiast spytał, to zidentyfikowałby chłopca jako Todda Maniona.
Jednak Hunt, rozpoczynając od tego założenia, najwyraźniej zdobył mnóstwo informacji. Odkrył kolejny niemożliwy scenariusz śmierci Palmera i Rosalier, może nawet wyjaśnienie losu zaginionej i uznanej za nieżyjącą Andrei Parisi. Tak jak on i Shiu zrobili w przypadku Jeannette Palmer oraz on i Hunt, pracując wspólnie poprzedniego dnia, w przypadku Arthura Mowery’ego, Jima Pine’a i CCPOA.
Juhle postawił kubek z kawą na stole i spojrzał przed siebie. Wiedział, co ta sprawa mogła znaczyć dla jego kariery, na dobre czy na złe. Jeśli ją schrzani przez błędne aresztowanie, nieprawidłowo przeprowadzone aresztowanie lub brak aresztowania – wszystkie trzy potencjalne, lecz zupełnie różne rodzaje porażki – może się pożegnać z szansą na zdobycie tytułu policjanta roku. I bez tego uważał, że jego pochwała za bohaterstwo zawsze będzie skalana, jego reputacja nie do odzyskania. Z drugiej strony, sukces znacznie przyczyniłby się do udowodnienia, że wiara, jaką pokłada w nim Lanier, nie jest błędem, że przywrócenie go do roli czynnego inspektora wydziału zabójstw było uzasadnione.
Tak bardzo sobie tego życzył, że aż zęby go bolały. Ale teraz najnowsza ścieżka Hunta ku samozbawieniu zaczynała wyglądać, jakby prowadziła ku śledztwu przeciwko jednej z najbogatszych, najlepiej powiązanych politycznie i wybitnie filantropijnej rodzinie San Francisco. I dlaczego? Ponieważ osiem lat wcześniej adoptowali dziecko, być może własnego wnuka.
Bez wysiłku przypomniał sobie słowa Laniera, gdy ostatnim razem spotkali się w jego gabinecie. Porucznik nie chciał słyszeć o żadnych podejrzanych, szczególnie w tej sprawie i szczególnie od Juhle’a, jeśli nie dysponuje dowodami na poparcie swych oskarżeń. Juhle czuł, jak go żółć zalewa na wspomnienie dyskusji, jaka wywiązała się na temat teorii, że Andrea Parisi zabiła sędziego i jego przyjaciółkę, a potem siebie – scenariusz, który, bazując na posiadanych informacjach, nadal był realny.
Poprzedniego wieczora, wyczerpany i rozradowany nagromadzeniem faktów przedstawianych mu przez Hunta, uznał, że nowa teoria nabrała blasku. Oszustwa w wyższych sferach, tuszowanie, konspiracje, walka klas. Brzmiało to tak seksownie, tak słusznie.
Ale tu, teraz, gdy pierwsze światło dnia ukazało gruby, szary koc otulający śpiące miasto, Juhle rzucił ostatnie spojrzenie na zdjęcie brata/syna Staci. A może nikim dla niej nie był? Wizją dziecka, które może straciła, a może i nie.
Juhle zdał sobie sprawę, że wszystkie telefony, jakie wykonał Hunt, powinien teraz zrobić on i Shiu. I nawet jeśli wszyscy powtórzyliby swoje historie – choć to niekoniecznie pewne – musiałby zorganizować przylot pani Keilly, by zidentyfikowała Staci jako swoją córkę.
Dopiero wtedy, być może, mógłby zacząć budować oskarżenie przeciw Carol Manion, jeśli nadal miałby podstawy. Jeśli była adopcyjną matką dziecka i jego opiekunem prawnym, nie musiałaby bronić tych praw. Ale jeśli najzwyczajniej kupiła chłopczyka od rodziców Staci i sfalsyfikowała lub sfabrykowała dokumenty, albo nie miała żadnych dokumentów, to Staci mogła mieć prawo odzyskania syna, a Carol Manion byłaby pospolitą porywaczką. Juhle nie mógł wyobrazić sobie innych okoliczności, które doprowadziłyby potężną i wpływową kobietę do zrobienia czegoś pochopnego, nie mówiąc już o popełnieniu morderstwa.
Czy mogłoby to być aż tak proste, tak podstawowe, tak bardzo ograniczone do kwestii klasy i chciwości?
Tak, zdecydował. Mogło być.
W podobnych sytuacjach każdy ruch należało wykonywać zgodnie z wytycznymi. Najmniejsze uchybienie proceduralne sprawiłoby, że wszystkie jego wysiłki będą bezowocne. Prawnicy ustawiliby się w kolejce, aby żonglować dowodami, odrzucać oskarżenia, szkalować oficerów, którzy dokonali aresztowania.Musiał działać powoli. Pragnął szybkiego i zgodnego z prawem aresztowania, bardziej niż był się w stanie przyznać przed samym sobą. Przemykał od teorii do teorii przez większą część tego tygodnia i każda była logiczna, aż dochodziło do miejsca, gdzie pokazać trzeba było dowód.
Tak się oto przedstawia jego sytuacja w sobotni poranek. Miał już swoją dawkę kofeiny i nie zaśnie. Pił kawę, bezcelowo przerzucając strony gazety. Na chwilę zatrzymał się w dziale sportowym, sprawdził pogodę – nic nowego: rano i wieczorem mgła, częściowo pochmurne popołudnie, słaby wiatr, maksymalna temperatura w mieście pięćdziesiąt cztery – i nagle zatrzymał się na pierwszej stronie dodatku weekendowego.
I wiedział już, czemu Manionów nie było w domu poprzedniego wieczora, gdy Hunt na nich czekał. Byli na aukcji doliny Napa. Właściwie opisani zostali jako jedni z potencjalnie najwyżej obstawiających licytantów, tak jak i w poprzednich latach. Do kompletu, ładne, najwyraźniej niedawno wykonane zdjęcie, lecz niestety!, bez Todda.
Juhle zaparzył sobie kolejny kubek kawy. Wkradł się po cichu do sypialni po telefon, po czym ponownie stanął przy oknie w salonie i wpatrywał się w szarość. Według gazety Napa oczekiwała dziś piękna pogoda – nie, doskonała pogoda na aukcję. Słonecznie, jasno, temperatura ponad siedemdziesiąt. Kalifornia była krainą mikroklimatu i choć Napa znajdowała się jedyne sześćdziesiąt mil od San Francisco, pogoda była tam zdecydowanie inna i niemal zawsze ładniejsza.
Gdy sprawdzał wiadomości, nocny telefon od Shiu wywołał niekontrolowaną salwę śmiechu. A więc wbrew jego radom, Hunt został mimo wszystko na Seacliff i zebrał tego plon. Niezła by była zabawa, pomyślał, jakby naprawdę osadzili go w areszcie na jakiś czas. Jak na razie Juhle nie mógł nic zrobić dla przyjaciela. Jeśli nadal był w więzieniu, no cóż. Nie jego problem. Może, jak się wyśpi po tej długiej nocy, to porozmawiają. W każdym razie całe zajście można obrócić będzie w całe miesiące przycinków i Juhle’a kusiło, żeby zadzwonić, obudzić go, jeśli był w domu, i od razu na niego wsiąść.
Ale nie posłuchał tego impulsu, pomyślał, że lepiej zrobi, jeśli zadzwoni do informacji policji, by sprawdzić, czy wbrew temu czego oczekiwał, zredukowany do minimum personel, który pracował całą dobę, odebrał jakieś telefony dotyczące zdjęcia z mieszkania Staci.
Powitał go zaskakująco radosny, rozbudzony kobiecy głos, przejawiając – choć Juhle wiedział, że to niemożliwe – entuzjazm.
– Odebraliśmy siedem telefonów, panie inspektorze. I jeden w związku z dzisiejszym porannym wydaniem gazety. Cztery osoby zidentyfikowały chłopca jako jedną i tę samą osobę. Niejakiego Todda Maniona.
Juhle nie uświadomił sobie, że wyszeptał:
– Mój Boże. – Po czym spytał normalnym głosem: – Masz nazwiska i adresy świadków?
– Oczywiście.
– Żaden z nich to nie jest przypadkiem Carol albo Ward Manion?
– Momencik. Nie. Kto to, rodzice? Sławni, miejscowi Manionowie?
– Możliwe.
– Dlaczego sami nie zadzwonili?
– Też się zastanawiam. Może nie widzieli zdjęcia – co zdaniem Juhle’a było możliwe, jeśli całą noc bawili w Napa. Interesującym byłoby, gdyby zadzwonili, gdy zobaczyli zdjęcie w gazecie. Albo ktoś, kto ich znał, zobaczył je i powiedział im o tym.
Ale ciekawsze, jeśli tego nie zrobią.
Rozłączywszy się – wszystkie wątpliwości co do wczesnej godziny na telefon rozwiane – natychmiast wbił automatyczne wybieranie numeru Shiu i wysłuchał głosu partnera na jego poczcie głosowej. Mógł się domyślić, że będzie jeszcze spał: nękał jego kumpla Wyatta i dorabiał do pensji u Manionów aż do później nocy. Zostawił wiadomość. Walcząc ze sobą przez jakieś dwadzieścia sekund, zadzwonił na jego numer domowy i znowu usłyszał, że ma zostawić wiadomość. Następnie zadzwonił na jego pager, wbijając numer swojej komórki jako numer kontaktowy.
Ubierając się, obudził Connie.
– Hej – powiedział cicho.
– Hej. Czy dziś nie jest sobota?
– Tak. Przepraszam, że cię obudziłem, ale chciałem cię o coś zapytać.
Podniosła się i usiadła oparta o poduszki.
– Jedziesz do pracy?
– O to właśnie chciałem cię zapytać – odparł, siadając na brzegu łóżka. – Najnowsza teoria Wyatta na temat Palmera i Parisi – wygląda, że właśnie została częściowo potwierdzona. Cztery osoby zidentyfikowały dziecko czy brata Rosalier, kimkolwiek jest. Zdjęcie? W każdy inny dzień porozmawiałbym z dzwoniącymi, zobaczył, czy są pewni, wiarygodni. Potem załatwiłbym nakaz, gdybym zdołał wymyślić dla sędziego wystarczająco dobrą historię.
– Zawsze potrafisz.
Wzdrygnął się, słysząc komplement, położył dłoń na jej udzie.
– Ale chodzi o to. Wczoraj wieczorem, to był tylko pomysł Wyatta. Dziś, jeśli to są prawdziwi świadkowie, to jest szansa, że sprawy potoczą się szybko.
– A ty musisz panować nad sytuacją. Skinął.
– Przynajmniej muszę sprawdzić, czy podejrzana będzie chciała ze mną porozmawiać, nim obstawi się prawnikami.
– To znowu ona?
– O tak. Zdecydowanie ona – skinął. – Carol Manion. Connie niemal wybuchnęła śmiechem.
– Nie. Pytam serio.
– Ja nie żartuję – pogłaskał ją po nodze. – Próbowałem mówić sobie, by zwolnić, upewnić się, że działam zgodnie z wytycznymi. Jeśli to schrzanię…
– A niby jak miałbyś to zrobić? Schrzaniłeś coś kiedykolwiek?
– Nie. Ale nie mam się też za bardzo czym pochwalić.
– Ale teraz byś miał?
– Tak, myślę, że tak.
– No więc, gdzie jest problem? Zgarnij ją.
– Tak po prostu?
– To twoja praca, Dev. Grasz zgodnie z zasadami, dobrze. Nie oszukujesz. Ale zawsze wykonujesz zadanie do końca, prawda?
– Jak do tej pory. Miałem szczęście.
– Nie tylko szczęście, jesteś dobry. Dokładny. Przepisowy. Ale nie musisz być przepisowy powoli. To nie w twoim stylu.
Jakbyś był wolny, to w zeszłym roku skończyłbyś jako trup, a nie bohater – ale dostrzegła coś w jego twarzy. – Hej, spójrz na mnie. Ani się waż słuchać opinii jakichś podłych i wstrętnych ludzi, słyszysz? Wiesz, co zrobiłeś, co musiałeś zrobić. Nie zawahałeś się. Zachowałeś się dzielnie, mądrze i ocaliłeś tym wielu ludzi.
– I jednego straciłem.
– Nie. Shane nie ma związku z tym, co zrobiłeś. Było po nim, zanim którykolwiek z was zdołał się poruszyć. Przerabialiśmy to już, kotku.
– Wiem – zaległa cisza. – Ale ja mówię o Manionach, wiesz. Jeśli to ona i jeśli to znowu zrobi się sprawa polityczna i znowu będę miał kłopoty.
– Jeśli, jeśli, jeśli… nie mówimy tak. Pamiętasz? Jeśli kogoś zabiła, to ją zgarnij.
– Możliwe, że trzy osoby.
– I chcesz wiedzieć, czy moim zdaniem powinieneś pojechać do centrum?
– Chyba już wiem, co myślisz.
Uśmiechnęła się, pochylając się, żeby go pocałować.
– Bez dwóch zdań.
Mickey spał dobrze i nie obudził się przez całą noc. Wstał nieco później, niż się spodziewał, gdy znikały ostatnie kłęby porannej mgły. Wrzucił śpiwór do bagażnika i ponownie przejechał pół doliny aż do Saint Helena, gdzie restauracyjki w stylu country serwowały już śniadanie. Odświeżywszy się nieco w łazience, usiadł samotnie przy jednym z sześciu stolików – każdy przyozdobiony doskonałym storczykiem i wykrochmalonym białym obrusem. Zamówił prażoną kawę Peet’s French, omlet z ekologicznych jaj z rancza Kelly, z serem roblochon i szczypiorkiem, sałatkę ze startych ziemniaków odmiany Yukon Gold smażonych z cebulą, domowej roboty keczup z anchois i chilli oraz briożkę. Jego kelnerka, Julia, miała około dwudziestu ośmiu lat i gdy Mickey ją ujrzał, starał się sobie przypomnieć, czy słyszał gdzieś, że Julia Roberts zajęła się kelnerstwem, ale jakoś nie mógł.
Miła też była.
Po tym jak trzykrotnie dolewała mu kawy, odmówił czwartej, oparł się z zadowoleniem i poprosił o rachunek.
– Jesteś pewien? Nic więcej?
– Jest jeszcze coś, jeśli nie masz nic przeciwko.
– Jasne.
– Może mi powiesz, czemu mieszkam w mieście, a nie tu?
– Och, ja uwielbiam San Francisco.
– Ja też, ale tu bardziej mi się podoba.
– Wiem – wydawała się unosić w ulotnej aurze, całkiem niezaintersowana i nieświadoma upływu czasu. Nagle, lecz bez pośpiechu, rozejrzała się dokoła, chłonąc eleganckie pomieszczenie. – Tak, to miejsce jest naprawdę niezwykłe.
– Szczególnie dziś. Uśmiechnęła się przekornie.
– Nie mów, że jedziesz na aukcję.
– Dobrze. Nie powiem.
– Ale tak?
– Właściwie, niestety, nie.
– Tak, niestety, ale gdybyś jechał, to musiałabym cię na chwilę znienawidzić.
– A tak nie musisz. Codziennie tu pracujesz?
– To podryw?
– Może. Ale nie musi. Obraziłabyś się, gdyby to był podryw?
– Nie.
– No to niech będzie, że był.
– Słodki jesteś, ale mam chłopaka – uśmiechnęła się cudownie, mówiąc, że za chwilę przyniesie rachunek. Patrzył na nią ze straszliwą tęsknotą, jak obsługiwała inne stoliki, z taką samą sympatią i wydajnością jak jego. Może była robotem, prototypem żony Stepforda. Ale i tak…
Gdy wróciła, pochyliła się do niego i szepnęła, jakby byli starymi przyjaciółmi.
– Nie patrz – powiedziała z cichą ekscytacją – ale dziadkowie i chłopiec przy stoliku z przodu? Oni jadą na aukcję.
– Kto to?
– Manionowie. Mega, super nadziani. Piwnice Manionów? Mickey rzucił spojrzenie w ich stronę.
– Jedzą śniadanie w lokalu jak pospolici obywatele?
– Właściwie to często tu przychodzą.
– Myślisz, że zabierają dziecko na aukcję?
– Może nie. Ale jeśli tak, to raczej wątpię, żeby pozwolili mu obstawiać.
Manionowie zapłacili i właśnie się podnosili. Mickey zwalczył szok wywołany rachunkiem opiewającym na dwadzieścia osiem dolarów, zdecydował, że mógłby trochę się odkuć, robiąc coś dla Hunta. Zostawił dla Julii dwie dwudziestki – przynajmniej zostawi jej dobre wspomnienie. Nie był skąpy.
Wyszedł na ulicę, która nieco się ożywiła teraz, parę minut po dziewiątej, choć nigdzie nie było śladu Manionów.
Co, pomyślał, jest niemożliwe. Opuścili restaurację zaledwie trzydzieści czy czterdzieści sekund przed nim i widział, że poszli w prawą stronę. Jego zdaniem nie powinni dotrzeć nawet do najbliższego rogu. Musieli wejść do jednego z pobliskich sklepów, zaczął więc iść powoli, patrząc w szyby wystawowe. Zatrzymał się, a potem wszedł do środka przy czwartym z kolei, staroświeckim szyldzie fryzjera.
– Pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć – Mickey siedział w swoim samochodzie w Saint Helena ze świeżo ostrzyżonymi włosami.
– Bo chcę wiedzieć – odparł Hunt.
Nie wyszedł z aresztu aż do trzeciej trzydzieści rano, Shiu i Poggio postanowili uprzykrzyć mu życie tylko dlatego, że było to takie cholernie zabawne. Chronili życie dobrych obywateli San Francisco, sprawdzając pozwolenie Hunta na noszenie ukrytej broni, upewniając się, czy jego licencja jest ważna, a następnie łaskawie informując go, że puszczą go z ostrzeżeniem za noszenie innej broni niż ta, na którą ma pozwolenie. Miał autentyczne wrażenie, iż Shiu czeka na „dziękuję”.
Teraz przynajmniej rozumiał, dlaczego Juhle go nienawidzi.
Nim odzyskał samochód i wrócił do domu, była niemal piąta rano i drzemał w ubraniu przez jakieś cztery godziny, aż obudził go Mickey.
– Ale myślałem, że nie chciałeś tam jechać.
– Ta. Zmieniłem zdanie – przez chwilę Mickey rozpływał się poetycko na temat rozkoszy dnia, włączając śniadanie, które właśnie zjadł, a które byłoby warte swej wygórowanej ceny, nawet gdyby nie zostało podane przez Julię Roberts.
– Umówiłeś się z nią?
– Nie. Ma chłopaka.
– I bliźniaki, z tego, co słyszałem.
– Co? Moja kelnerka?
– Nie. Prawdziwa Julia, durniu. Może mi powiesz o Mamonach.
– Dobra, po pierwsze, dzieciak nie miał ochoty na fryzjera, i wcale mu się nie dziwię. Ale mamusia postanowiła. Tak przy okazji, to naprawdę mama? Julia twierdziła, że to jego babcia i też bym tak powiedział.
– Może być babcią, ale jest również mamą.
– Skoro tak mówisz.
– Tak mówię. To skomplikowane. No i co z tym fryzjerem?
– Ogolili go na łyso. Był wkurzony. Też bym był. Ale ona była strasznie ostra. Nie miał nic do gadania.
– Musiała zmienić jego wygląd. Dziś.
– Dlaczego?
– Żeby nie wyglądał jak chłopiec na zdjęciu, które wczoraj widziałeś.
– To był on?
– To był on. A gdzie są teraz?
– Nie wiem. Wrócili do domu albo pojechali na aukcję. W głosie Hunta wyraźnie dało się słyszeć rozczarowanie.
– Nie jesteś już z nimi?
– To chyba byłoby zbyt oczywiste, nie sądzisz? Nie. Jak już tam byłem, to też się ostrzygłem. Tylko strzyżenie, dzięki.
– Mick.
– Mam ich znowu znaleźć – to nie było pytanie.
– Jeślibyś mógł.
– Przyjeżdżasz?
– A jak myślisz?