4

2001


Kiedy wszystkie przesłuchania administracyjne i apelacje dobiegły końca, zasadniczą kwestią było to, iż mogę zostać w SOD, jeśli przyjmę oficjalną, pisemną reprymendę, która zostanie następnie włączona do moich akt. W aktach nie było nawet jednego negatywnego słowa o mnie, a w sprawie Nunozów nie popełniłem żadnego błędu. Żadna siła na ziemi nie zmusiłaby mnie do wzięcia udziału w sukcesie zdrady Mayhewa oraz niekompetencji i nieuczciwości jego protegowanych. Zdałem sobie sprawę, że ceną za odmowę przyjęcia reprymendy jest moja praca w SOD.

Niech i tak będzie.


Już od dziesięciu lat mieszkam w objętym kontrolą czynszów magazynie rozmiarów stodoły, pozostającym w dużej części w cieniu autostrady numer 101, na południe od Market Street. Kiedy się wprowadziłem, była to całkiem pusta przestrzeń przykryta sufitem na wysokości dwudziestu pięciu stóp. Oddzieliłem bezzaprawowym murem jedną trzecią powierzchni z trzech tysięcy stóp kwadratowych, a wewnątrz tej przestrzeni położyłem dywan przemysłowy i podzieliłem ją na trzy wyraźne pomieszczenia – salon/kuchnię, sypialnię oraz łazienkę.

Pięć miesięcy po odejściu z pracy siedziałem na swoim futonie, czytając ostatnie strony The Last Lion Manchestera, drugi tom wybitnej biografii Winstona Churchilla. Kiedy skończyłem, odłożyłem książkę i kontemplowałem przez chwilę życie człowieka, o którym właśnie czytałem. Znakomity dowódca wojskowy, hipnotyzujący mówca, wspaniały akwarelista, nagrodzony Nagrodą Nobla pisarz, premier Anglii oraz – a, tak – zbawiciel zachodniej cywilizacji. Jego osobiste losy pomiędzy dwoma wojnami światowymi, kiedy to był dyskredytowany i szkalowany zarówno przez wrogów, jak i przyjaciół, ustawiły moje potyczki z Mayhewem i SOD w pewnego rodzaju perspektywie.

Co wcale nie oznacza, że nie miałem pewnych problemów z opanowaniem gniewu. Pracowałem nad tym, głównie uprawiając windsurfing po kilka godzin dziennie w Coyote Point. Grałem również w dwóch ligach koszykówki, gdzie dostaje się niezły wycisk. Dużo biegałem na Embarcadero. Podłączyłem mojego Strata i grałem tak głośno, że okna niemal wyleciały z ram. Parę razy w miesiącu wpadałem z Devinem Juhle’em do Jackson’s Arms w South City i ładowałem kilkaset kul 9 mm w coś, co wyobrażałem sobie, że było głową Mayhewa. Amy Wu, sympatyczna prawniczka z centrum, którą poznałem przez SOD, była niezłym, platonicznym kompanem do picia z niezwykłym talentem do trzymania mojego temperamentu, zawsze wybuchowego i jeszcze gorszego odkąd straciłem pracę, w ryzach.

Ale, jak już powiedziałem, pracowałem nad tym.

Wstałem i poszedłem sprawdzić zawartość lodówki. Stojąc boso w kuchni, czując brud pod stopami, zdałem sobie sprawę, że już dość długo nie sprzątałem gruntownie moich pokoi, i nie zastanawiając się nad tym, złapałem mopa. Kiedy skończyłem z podłogą, opróżniłem kosz na brudną bieliznę, wrzucając zawartość do pralki, wsypałem detergent i nastawiłem na „bardzo brudne”. Umyłem wszystkie blaty w łazience i kuchni, po czym usunąłem z narożników pajęczyny i kurz. Następnie włączyłem zmywarkę, w której od mniej więcej tygodnia gromadziłem opłukane jedynie naczynia – głównie kubki po kawie, kilka garnków i talerzyki.

Byłem rozebrany, gotowy do spania. Moje ubrania wirowały, łomocząc w suszarce. Blaty i podłogi były tak czyste, że można by z nich jeść. Zmywarka była cicho. Moja sypialnia, podobnie jak salon, miała wysokie okna wychodzące na Brannan Street i z powodu lamp ulicznych moja kwatera prawie nigdy nie była całkiem zaciemniona. Mając wszystkie światła wyłączone, tak jak teraz, pokoje i magazyn utrzymywały jasność podobną do poświaty księżyca.

Zadzwonił telefon i odebrałem.

– Pralnia Francuska – powiedziałem.

– Jeśli to prawdziwa Pralnia Francuska – odparł kobiecy głos – to chciałabym zrobić rezerwację.

– Przykro mi. Nie przyjmujemy rezerwacji.

– Myślałam, że jeśli zadzwoni się dokładnie dwa miesiące przed wybraną datą, dokładnie o dziewiątej rano, to można zrobić rezerwację.

– Ale tylko, jeśli jest wolny stolik, a telefon nie jest zajęty, ale zawsze jest.

– Ale nie teraz.

– Nie, ale teraz nie jest dziewiąta rano, więc przykro mi.

– Czy istnieje jakaś możliwość, bym mogła teraz zrobić rezerwację?

– Czy trzy pierwsze litery pani nazwiska to m-r-l?

– To nie są trzy pierwsze litery żadnego nazwiska. Poza tym moje nazwisko ma tylko dwie litery.

– W takim razie przykro mi, ale nie możemy pani nigdzie wcisnąć.

– Nie przyjmujecie ludzi o dwuliterowych nazwiskach?

– Bardzo rzadko – ale tutaj zabawa przestawała być już śmieszna. Spytałem Wu, czy szuka kompana na drinka.

– Obawiam się, że nie. Pracuję.

– Wciąż? – spojrzałem na zegarek. – O wpół do jedenastej?

– Płatny czas pracy na nikogo nie czeka, Wyatt. Jak mam takowy, to się od razu za niego zabieram – przerwała na sekundę.

– Zgadnij czyje nazwisko wylądowało właśnie na moim biurku?

– Winston Churchill.

– Niezły strzał, ale nie. Wilson Mayhew. Pamiętasz?

– Jak przez mgłę.

– Słyszałeś coś o nim ostatnio?

Nie byłem w stanie całkowicie ukryć zastrzyku podniecenia.

– Co wiesz, Wu? Powiedz mi, że masz złe wieści. Nie został zabity, prawda? To byłoby zbyt sprawiedliwe.

– Nie, nie został zabity. Ale najwyraźniej poszkodowany. Lub przynajmniej tak twierdzi.

– W jaki sposób poszkodowany?

– Straszliwy, całkowicie osłabiający, spowodowany przez pracę, związany ze stresem ból pleców.

– Ho, ho. Sporo przymiotników.

– Ano sporo.

– No i co oznaczają? Że w jakiś sposób nie jest fizyczny?

– Nie. Ból jest prawdziwy, o ile on go naprawdę czuje. Ale dokładna diagnoza fizyczna może być trudna.

– A skąd ty o tym wiesz? Jest twoim klientem?

– Nie. Ale jednym z naszych największych klientów jest Kalifornijska Agencja Ubezpieczeń Zdrowotnych, która wypłaca zasiłki rekompensacyjne dla pracowników stanowych. Mamy również sekcję, która zajmuje się ogólnie ujawnianiem defraudacji medycznych.

– Okay.

– Okay. Dobra. Słyszałeś kiedyś o Chorobie Szefa?

– Nie. Mayhew to ma? Pytanie wybiło ją z rytmu.

– Właściwie, można by to sprawdzić. Wiesz w ogóle, co to jest?

Nigdy o czymś takim nie słyszałem, więc Amy mnie wprowadziła. Najwyraźniej każdy z sześciu dotychczasowych dyrektorów kalifornijskiej policji drogowej złożył wniosek o rekompensatę pracowniczą w czasie końcowych miesięcy swojej kadencji, a teraz każdy wyciągał ponad sto tysięcy dolarów rocznie w rentach inwalidzkich, mając w dodatku normalne emerytury. Jeden z tych eksszefów, mówiła dalej Amy, którego niezdolność do dalszej pracy w policji drogowej została spowodowana zdiagnozowanym nadciśnieniem wywołanym stresem, przyjął stanowisko dyrektora ochrony Międzynarodowego Portu Lotniczego San Francisco, które przynosiło ponad sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie. Pomiędzy jego pełną emeryturą z drogówki, inwalidztwem oraz nową pracą, ten ciężko pracujący oficer ochrony porządku publicznego, zarabiał rocznie niemal czterysta tysięcy dolarów, większość wolna od podatku, a wszystko z kieszeni podatnika.

– Dobra robota! – powiedziałem.

– Wspaniała robota – odparła. – A nas zatrudniono, żebyśmy dopilnowali, by ją stracił, lub przynajmniej tę inwalidzką część.

– A jak to zrobicie?

– Głównie od strony prawnej. Wzywamy na świadków ludzi, którzy z nim pracują lub pracowali, załatwiamy pozwolenie wglądu w historię medyczną, żądamy ponownego badania przy udziale naszych lekarzy, sprawdzamy jego leki, tego typu rzeczy. Ale zatrudniamy również prywatnych detektywów, aby śledzili tych ludzi, sprawdzili, czy na przykład nie zapomnieli założyć gorsetu na kark, gdy pojechali na narty wodne i myślą, że nikt ich nie widzi. Albo, jak w przypadku naszego dyrektora ochrony lotniska, czy wciąż oddają się wraz z synem uprawianiu sportu o niskim wskaźniku stresu, jakim jest skakanie na bungee.

– Żartujesz.

– Nie złapaliśmy go na gorącym uczynku, ale mamy kogoś, kto o tym słyszał. Tak czy inaczej, dowiemy się tego. Ale – i po to do ciebie zadzwoniłam – nie chodzi o Pana Ochrona Lotniska. Chodzi o Wilsona Mayhewa.

– Sprawdzasz jego wniosek?

– Nic ci nie umknie – odparła. – Dostaliśmy dziś po południu najnowszą partię papierów z Agencji i kiedy sprawdzałam pro forma wnioski zaznaczone jako potencjalne przekręty, rozpoznałam nazwisko Mayhew z naszych tak wielu fascynujących dyskusji.

– No po takiej ilości powinnaś, Amy. No więc co się stało? Zaznaczyli wniosek Wilsona?

– A i owszem. Ale nie miej zbyt dużych nadziei, Wyatt. Jest to normalna procedura w przypadku wniosków o stałą, pełną rentę inwalidzką. Poza tym, dzieje się tak z rentami powyżej stu tysięcy rocznie. Mayhew powołuje się również na spowodowaną stresem, nieokreśloną kontuzję – ból kręgosłupa to klasyka – gdzie nie ma bezpośredniej i wyraźnej przyczyny fizycznej. Nie wpadł, na przykład, do szybu windy i nie złamał kręgosłupa. Nie ma wypadającego dysku albo czegokolwiek innego, co można by zobaczyć na prześwietleniu rentgenowskim albo wychwycić w czasie rezonansu magnetycznego. Najwyraźniej pomagał jednemu z pracowników podnieść coś w pracy, poczuł silne szarpnięcie i poległ. Następnego ranka nie był w stanie podnieść się z łóżka, choć ponoć obecnie jest pacjentem dochodzącym – wzięła wdech. – No więc został zaznaczony do weryfikacji ze wszystkich wymienionych powodów.

– Kłamie.

– Możliwe. Choć widziałam już, że tego typu wnioski okazywały się uzasadnione.

– Znam tego faceta – powiedziałem – i nie ma mowy, że pomógł komuś podnieść cokolwiek cięższego niż spinacz biurowy.

– Chcesz spróbować to udowodnić? – spytała.

– Co masz na myśli?

– Mam na myśli, pomóż nam ustalić, czy wniosek jest uzasadniony.

– Jak miałbym to zrobić?

– W każdy dostępny sposób.

W rozmowie nastąpiła przerwa. W końcu odzyskałem głos.

– Zatrudniacie przecież gromadę detektywów do tego typu roboty?

– Nie gromadę, kilku.

– No to nie rozumiem. Dlaczego ja?

– Cóż, licencjonowani, uzbrojeni, prywatni detektywi są drodzy, jeśli się do czegoś nadają. Zazwyczaj firma sama przeprowadza wstępne śledztwo, zanim zdecydujemy się zaangażować jednego z naszych detektywów. Normalnie lubimy mieć podstawę, by podejrzewać możliwość oszustwa, nim wyślemy kogoś, aby się upewnić. Inaczej musielibyśmy badać wszystkie przychodzące wnioski, a wtedy moglibyśmy się przebranżowić na agencję detektywistyczną na pełen etat, a na to nie jesteśmy przygotowani. Jesteśmy kancelarią prawną.

Przez chwilę się zastanawiałem.

– Odpowiada to na ogólne pytanie „dlaczego”, Amy. Ale nie na „dlaczego ja”?

– Cóż, szczerze mówiąc, nie gniewaj się, jeśli zabrzmi to bezczelnie, ale sam wspomniałeś, że rozważasz powrót i szukanie pracy. Pomyślałam, że do tego zadania miałbyś dużą motywację, a poza tym, dobrze by ci to zrobiło. Tak czy inaczej, w normalnym toku sprawy, firma wydawałaby kupę forsy przez kilka najbliższych tygodni, badając tło przypadłości Mayhewa. W efekcie moglibyśmy zdecydować się na śledzenie go, co kosztowałoby firmę jeszcze więcej, niezależnie od wyniku. Ale równie dobrze moglibyśmy tego nie zrobić. Zależy to od ustaleń wstępnych.

– Chcesz, żebym go sprawdził. Zrobiła pauzę.

– Podkreślam, że nie mówię oficjalnie w imieniu firmy, Wyatt. Nie zatrudniam cię, ani nie oferuję nawet możliwości zatrudnienia. Mówię tylko, że byłabym skłonna zrobić rzeczy nieco od tyłu w tym przypadku, mając na względzie oszczędzenie firmie sporych funduszy i czasu. Jeśli powiesz, że mógłbyś spróbować znaleźć dowody defraudacji we wniosku pana Mayhewa, mogłabym dać się przekonać, by zatrzymać na jakiś czas wstępne kroki prawne.

– A jeśli znajdę coś rozstrzygającego?

– W takim przypadku moglibyśmy przedyskutować kwestię ewentualnej zapłaty.

– Zacznę jutro.

– Hej. Świetnie. Tak po prostu? Jesteś pewien?

– Jestem.

– Nie zmienisz zdania?

– Nie zmienię.

– OK – przerwała na chwilę – powinieneś trochę popracować nad decyzyjnością. Nikt nie lubi guzdrał.

– Pracuję nad tym. W międzyczasie – powiedziałem – powiedz mi, co muszę wiedzieć.


Ukończyłem Uniwersytet San Francisco w 1989. Ponieważ pragnąłem zdobyć nieco doświadczenia życiowego i nie miałem żadnego pomysłu na to, co zamierzam robić do końca życia, zaciągnąłem się do wojska, aby zobaczyć świat. Krótko potem zaczęła się Pustynna Burza i zostałem wysłany do Iraku, który nie był częścią świata, o jaki mi chodziło. Jako magister anglistyki, pozbawiony wszelkich umiejętności poza pisaniem pełnymi zdaniami, z czasownikami, rzeczownikami i innymi częściami mowy w, mniej więcej prawidłowej kolejności, zostałem przydzielony do dywizji dochodzenia kryminalnego, by pisać raporty administracyjne i dyscyplinarne.

Choć raporty te były nudne, stanowiły moje pierwsze doświadczenie z mroczną stroną ludzkości. Nie jest to coś, co wojsko lubi reklamować, lecz z powodu napięcia, brutalności, zmęczenia, nadmiaru emocji, nacisku i traumy na ludzkiej psychice, teatry wojny są płodną wylęgarnią poważnych zachowań kryminalnych – głównie gwałtów i jego odmian, ale również mordów i okaleczeń, kradzieży oraz ogólnego zdeprawowania. Nie jest to nic nowego, ale dla mnie było. Po jakimś czasie dostałem awans i zacząłem przesłuchiwać podejrzanych w terenie. Po raz pierwszy w życiu praca była ważna i ekscytująca – pośpiech, czasami z prawdziwym elementem zagrożenia.

W ciągu lat pracy w SOD wiele wezwań do domów maltretowanych dzieci zapewniało podobne podniecenie i zdałem sobie sprawę, iż w pewnym sensie uczucie to było moim narkotykiem. Przez pięć miesięcy po tym, jak zostałem zmuszony do odejścia, pomiędzy fantazjami zemsty i problemami z kontrolą gniewu, zastanawiałem się dużo nad tym, jaką ścieżkę kariery wybrać, jeśli kiedykolwiek wydobędę się z osobistego rynsztoka. I jedna z cech się wyróżniała. Nieważne, w jakiej branży miałbym w końcu pracować, na pewno nie będzie wymagało to siedzenia w biurze.

Po telefonie Amy zastanowiłem się nad możliwościami i w końcu wyciągnąłem mojego canona 35 mm, mój teleobiektyw. Z dna szafy w sypialni wygrzebałem również kamerę Sony. Cudownym zbiegiem okoliczności – cudowny, ponieważ nie pamiętałem, kiedy używałem któregokolwiek z urządzeń – aparat i kamera zaopatrzone były w działające baterie i filmy, i wsadziłem oba oraz inne potrzebne drobiazgi do plecaka stojącego obok wejścia do korytarza za kuchnią. Następnie, wyłączając mózg, poszedłem spać.

Kiedy po raz piąty otworzyłem w ciemności oczy, dałem sobie spokój z próbami zaśnięcia. Zakładając dres i wiatrówkę, słyszałem ulewny deszcz uderzający o dach. Nim wybiła szósta, całkowicie przemoczony zawracałem na Cost Plus w Fisherman’s Wharf, półtorej mili w jedenaście minut. Wolniej niż w wieku trzydziestu lat, ale pocieszyłem się, że bez wątpienia jest to szybciej, niż gdy będę miał czterdzieści pięć.

W domu, po prysznicu, przebrany, zdecydowałem się naśladować Churchilla póki czas, otwierając małą buteleczkę szampana Veuve Clicquot do mojej jajecznicy. Z zasady moim śniadaniowym napojem z wyboru jest kawa, ale po co ma się zasady, jeśli się ich od czasu do czasu nie złamie?

Pomyślałem, że pracę nad Wilsonem zacznę od tego, że go dla zabawy obudzę. Ponieważ nadal miałem jego numer domowy z książki telefonicznej SOD, zadzwoniłem do niego bezpośrednio. Usłyszawszy jego głos po drugim dzwonku, odłożyłem słuchawkę z uśmiechem. Pojechałem na Cherry Street, adres, który dała mi Amy, ślepa uliczka przecznicę na północ od Lake Street, która sąsiaduje z południową granicą Presidio. Było tuż po ósmej. Parkując po drugiej stronie ulicy, kilka domów dalej, zauważyłem czarnego mercedesa o wykonanych na zamówienie tablicach rejestracyjnych WTLMA – głupkowaty skrót jego imienia i nazwiska, niechybnie jego autorstwa. Byłem zatem pod dobrym adresem. Po raz ostatni sprawdziłem aparat i kamerę, wciąż niepewny, co dokładnie zamierzam zrobić. Amy opisała Mayhewa jako pacjenta dochodzącego, który jednocześnie pobiera pełną rentę inwalidzką. A więc zakładałem, iż oznacza to w jego przypadku, że jest w stanie wstać z wózka inwalidzkiego i przejść do łazienki albo coś w tym stylu.

Po kwadransie mojej pierwszej obserwacji, deszcz znowu zaczął padać pionowymi falami, które częściowo zasłaniały mi widok frontowych drzwi do dużego, dwupiętrowego domu Mayhewa, do których prowadziło dwanaście schodów. Okna mojej luminy, niemal całkiem zamknięte w obronie przed opadami, zachodziły parą. Zacząłem sobie uzmysławiać, że jeśli mój cel pozostanie w domu, przykuty do łóżka czy też nie, to będzie to kilka powolnych tygodni.

Nie był to raczej mój pomysł na spędzanie czasu.

Miałem dwie możliwości: zadzwonić raz jeszcze albo zapukać do jego drzwi.

W SOD, bezpośredni kontakt zwykł dawać najlepsze wyniki. Poczekałem zatem na małą przerwę w deszczu, po czym wysiadłem z samochodu i pobiegłem na drugą stronę ulicy i po schodach. Zgodnie ze wszystkimi cywilizowanymi standardami było nieco za wcześnie na niezapowiedzianą wizytę, ale Mayhew był już na tyle rozbudzony, by odpowiedzieć na telefon godzinę temu, nieprawdaż? W porównaniu z rozważanym w żartach pomysłem sprzed kilku tygodni, by go zabić, wtargnięcie takie zdawało się niemal dobrotliwe.

Nacisnąłem dzwonek, poczekałem, nacisnąłem raz jeszcze. Po chwili usłyszałem odgłos kroków, po czym drzwi stanęły otworem. Jego żona, jak założyłem. Dobrze zachowana pięćdziesiątka, w zielonej podomce. O tej porze nie promieniała uprzejmością.

– W czym mogę pomóc? – Była szorstka, żadnego miejsca na bzdury. – Jest raczej wcześnie na pukanie do czyichś drzwi, nie sądzi pan?

– Tak, proszę pani, przepraszam, ale miałem nadzieję porozmawiać z panem Mayhewem.

– Obawiam się, że to niemożliwe w chwili obecnej. Ostatnio nie czuje się zbyt dobrze.

– Słyszałem o tym, ale to bardzo ważna sprawa. Nie zabiorę mu dożo czasu. Jestem jednym z jego byłych pracowników w SOD, Wyatt Hunt. Jestem pewien, że będzie chciał się ze mną zobaczyć.

Zacisnęła usta w wąską linię.

– Nie jestem taka pewna, ale niech pan chwilę poczeka – zamknęła drzwi, a ja zrobiłem, jak poleciła. Czekałem.

Znowu kroki, tym razem cięższe i oto patrzyłem na Mayhewa. Ubrany był do pracy, bez płaszcza i krawata. Wątpię, że żona wyciągnęła go w tym ubraniu z łóżka, szczególnie w butach.

– Wilson – po raz pierwszy zwróciłem się do niego po imieniu. Zawahał się, niecodzienność takiej bezpośredniości wybiła go z rytmu.

– Co ty tu robisz? Czego chcesz? Wyczarowałem chłodny uśmiech.

– Chcę moją pracę z powrotem, ale już na to za późno, prawda?

– To nie ja, panie Hunt. Sam podjął pan taką decyzję?

– A cóż to za decyzję, Wilson? – podobało mi się wpychanie jego imienia. Podnosiło to dynamikę.

– Nieprzyjęcia reprymendy. To była pańska decyzja.

– Owszem, moja. A wiesz, czemu ją podjąłem?

– Nie, nie wiem. Ale było to głupie posunięcie, jedyna szansa na utrzymanie pracy, a pan ją odrzucił.

– Blisko, ale jednak trochę chybione. Nie mogłem przyjąć reprymendy, ponieważ nie popełniłem żadnego błędu. A ty o tym wiedziałeś i skłamałeś.

– Pan ma urojenia – powiedział. Cofnął się i zaczął zamykać drzwi.

Od chwili, gdy na niego spojrzałem, gniew wzbierał we mnie jak przypływ, a teraz już mną kierował. Siła tych odczuć trochę mnie zaskoczyła. Działając bez zastanowienia, wsunąłem stopę w drzwi i oparłem się na nich.

– A więc mówisz mi w twarz, że nie pamiętasz, jak przyszedłem do twojego gabinetu powiedzieć ci o sprawie Nunozów?

Nacisnął mocno na drzwi, bezskutecznie, i poddał się.

– Ostatnim razem też powiedziałem ci to w twarz, jeśli dobrze pamiętam, w czasie przesłuchania. Wtedy też mi to nie przeszkadzało, ponieważ jest to prawda – uśmiechnął się. – Na wypadek, jeśli ma pan założony podsłuch – jego twarz spochmurniała. – Proszę wziąć stopę, panie Hunt, albo będę zmuszony zadzwonić na policję. – Po czym dodał. – Gdy ostatnim razem doszło między nami do nieporozumienia, osoba trzecia rozstrzygnęła tę sytuację i źle pan na tym wyszedł, prawda? Jest pan pewien, że ma pan ochotę przejść ponownie przez coś podobnego?

– Nie – powiedziałem. – Masz rację. – Cofnąłem się, uwalniając drzwi. – Tym razem należy się tym inaczej zająć.

Spokojnie przechylając z zaciekawieniem głowę, powiedział:

– To brzmi jak groźba.

– Naprawdę?

– W przypadku jeśli była to groźba, powiem panu, iż zgłoszę to policji jeszcze dziś rano, a następnym razem, gdy nasze drogi się spotkają, złożę podanie – i mogę pana zapewnić, że zostanie rozstrzygnięte pozytywnie – o ograniczenie dostępu przeciwko panu.

– Dzięki za ostrzeżenie.

– Na pana miejscu wziąłbym to sobie do serca i nauczył się żyć dalej. Nie jesteśmy w jednej lidze, panie Hunt. Myślałem, że już zdążył się pan zorientować – powiedział. – Miłego dnia życzę – i zamknął drzwi.


Zadzwoniłem na pager Devina Juhle’a i oddzwonił pół godziny później. Deszcz zaczynał i przestawał falami całe rano, lecz teraz gdzieniegdzie plamy błękitu zaczynały przedzierać się przez pokrywę chmur, co zdecydowałem się interpretować jako zwiastun poprawy. W dużym domu, w dole ulicy, nikt się nie poruszał. Gdybym nie widział na własne oczy, że Mayhew cierpi na takie bóle kręgosłupa, jak, mniej więcej, ja, jego pozorny brak aktywności mógłby mnie zniechęcić. Niemniej jednak zachęcony przez pewność, iż jego wniosek o rekompensatę był w rzeczywistości fałszywy, poświęcałem czas, opracowując plan, jak najskuteczniejszego odkrycia jego oszustwa. Wydawało mi się, że mam niezły pomysł.

Devin znał każdy niuans mojej przeszłości z Mayhewem. Kiedy opowiedziałem mu ogólnie, czym się zajmuję, od razu się ożywił, chętny na małą akcję poza grafikiem, jeśli w grę wchodził najmniejszy choć element zemsty. Zapewniłem go, że nie zajmie mu to dużo czasu, a mój plan jest tak piękny, iż doprowadzi go do łez.

Jako kolejny dobry omen zaliczyć można fakt, iż Devin oraz jego partner Shane Manning nie byli akurat po uszy w pracy nad dramatyczną sprawą morderstwa. Luty zdawał się być nieco ospałym miesiącem, jeśli chodzi o zabójstwa i mieli tylko dwie sprawy. Poza tym, obaj tego ranka mieli być świadkami w sądzie. Z uwagi na to, zostawili sobie w ciągu dnia dużo wolnego czasu, ale z jakiegoś powodu proces ruszył dalej, i mieli teraz przed sobą długie popołudnie bez zaplanowanych przesłuchań, ani innych pilnych zadań. Mieli więc do wyboru przyjechać i się trochę zabawić, albo siedzieć w wydziale, pisząc zaległe sprawozdania.

Trudny wybór.

Dałem Juhle’owi numer telefonu i zwróciłem mu uwagę, aby zadzwonił do Mayhewa z automatu, skąd nie będzie go można namierzyć, i powiedział mu o jego przebitej oponie.

– Świetny pomysł, Wyatt – powiedział z typową ciężką ironią. – Nigdy bym o tym nie pomyślał.

Pomimo sarkazmu, obaj się przyłączyli. Miałem zatem prowizoryczny zespół złożony z trzech osób, włączając mnie samego, z czego dwie trzecie stanowili wyszkoleni inspektorzy policji. Nazwałem nas Klub Detektywów. Pewność siebie nie przyprawiała mnie o zawroty głowy, ale szanse były spore.

Co za przebita opona? – moglibyście spytać.

Otóż ta, którą mu załatwiłem, skradając się zgarbiony za samochodem, tak, że nie było mnie widać z domu, po czym odkręciłem zakrętkę wentyla, wypuszczając z przyjemnym sykiem powietrze, aż samo koło dotknęło jezdni. Przyznaję, iż można by to postrzegać w kategoriach infantylnego, niedojrzałego wandalizmu, zupełnie poniżej poziomu dorosłego, jakim byłem.

Niemniej, gdy potruchtałem z powrotem do mojego samochodu, by czekać, nerwy miałem napięte do granic wytrzymałości. Juhle miał zadzwonić, gdy będzie wystarczająco blisko i biorąc pod uwagę wszystkie dynamiczne czynniki jego grafika i ruchu ulicznego, mogło zabrać to godzinę albo i dłużej. Na szczęście on i Manning najwyraźniej z ochotą rzucili się do pracy w terenie, bowiem nie minęło dwadzieścia minut, gdy Dev zadzwonił na moją komórkę, powiedzieć, że wykonał telefon. Miałem być gotów.

Sprawdzając po raz ostatni kamerę wideo, wysiadłem z samochodu i przeszedłem na stronę pasażera, gdzie Mayhew nie zobaczyłby mnie, nawet gdyby patrzył. Dla stabilizacji oparłem kamerę na budzie samochodu i przykucnąłem za samochodem tak nisko, jak mogłem, żeby nie było mnie widać. Naturalnie, zachodziła obawa, że Mayhew zadzwoni po prostu po Amerykański Związek Motorowy albo, że urocza pani Mayhew wyjdzie zbadać uszkodzenie i może nawet sama wymieni koło. Wiedziałem jednak, że Mayhew nie śpi i jest już ubrany, i prawdopodobnie dostaje świra w domu. Miałby również ochotę na konfrontację ze mną, jeśli wyszedłby wystarczająco szybko i nadarzyłaby mu się okazja.

Mogło się nic nie wydarzyć. Zdawałem sobie sprawę, że Mayhew może być ostrożny z uwagi na realizowane oszustwo, więc będzie chciał zachować status przynajmniej półinwalidy. Znałem jednak również jego arogancję i stawiałem na to, że wierzy, iż jego znajomości oraz status społeczny uchronią go przed zbyt szczegółową kontrolą. Jeśli było w toku jakiekolwiek dochodzenie w sprawie jego wniosku o zasiłek, to na pewno zostałby o nim poinformowany na tyle wcześnie, by mieć się na baczności.

Poza tym przygotowałem zgrabny plan B, zakładający moje samobójstwo, jeśli ten nie wyciągnie go z domu. Ale okazało się, że tym razem nie będę musiał go zrealizować.

Czasami szczęście uśmiecha się do dobrych ludzi.

Gdy zbliżyłem zoom kamery, zobaczyłem, że Wilson wyszedł na ganek. Twarz miał zaciętą w ponurym gniewie i zerkał pobieżnie w górę i dół ulicy. Bez wątpienia po anonimowym telefonie Juhle’a założył, że to ja spuściłem powietrze z jego koła w przypływie złości, po czym nawiałem. Oczywiście nie byłem na tyle głupi, żeby czekać w pobliżu i przyznać się do spowodowania szkody. Najwyraźniej zadowolony, potrząsając ze złości głową, ruszył po schodach pewnym krokiem. Nie złapał się za obolałe plecy. Nie oparł się o metalową barierkę biegnącą wzdłuż schodów.

W dole ulicy okrążył samochód. Kiedy zobaczył flaka, przeklął gwałtownie – dało się to słyszeć nawet z miejsca, z którego filmowałem – po czym wykonał szybki i, jak na moje oko, całkiem atletyczny pełen obrót, rozglądając się za sprawcą. Przeklinając ponownie, stał przez chwilę bez ruchu, z rękoma na biodrach. Wydawało mi się, iż mam już nagrane wystarczająco dużo, jak schodzi bez trudu po dwunastu stopniach z ganku, ale im więcej, tym lepiej.

Czekałem.

Nie zawiódł mnie. Otworzywszy bagażnik, pochylił się (nie zginając kolan, jak zauważyłem) i grzebał w nim przez chwilę, następnie wyjął najwyraźniej ciężką torbę z kijami golfowymi i postawił ją na chodniku. Zanurkował ponownie, tym razem wyciągając lewarek i nie dłużej niż minutę później, urządzenie było ustawione, a Mayhew, kręcąc żelazną korbą lewarka, podnosił samochód.

Obejrzałem się za siebie na róg i zobaczyłem Juhle’a i Manninga, wyglądających zupełnie jak dwaj faceci na spacerze. Pomachaliśmy do siebie, pozostając jeszcze przez kilka minut na pozycjach, obserwując, jak Mayhew odkręcił nasadę śruby. Gdy prawie skończył, wstałem z kamerą w ręku i ruszyłem w jego stronę, wciąż nagrywając, podchodząc na niemal dziesięć stóp dokładnie w momencie, gdy zdjął oponę z koła i stał trzymając ją w ramionach.

Skupiłem kamerę na nim. Myślę, że się uśmiechałem. Odwrócił się bokiem, trzymając oponę, idąc w stronę bagażnika. Widząc mnie, zatrzymał się nagle w szoku.

– Ej, Wilson – powiedziałem. – Jak tam kręgosłup?

Jego oczy rozszerzyły się z przerażenia, gdy opuściłem kamerę i oddałem do niego strzał z palca:

– Mam cię! – powiedziałem.

To dostarczyło mi bonusa. Mayhew okręcił się wokół własnej osi, upuścił oponę i sięgnął po żelazną korbę, której użył do podniesienia lewarka. Ze zwierzęcym rykiem rzucił się na mnie, podczas gdy ja odsuwałem się, chwytając cenne momenty na kliszy Kodaka, gdy Mayhew nadal szedł w moją stronę, wymachując korbą. Jeśli kręgosłup go bolał, to nie dał tego po sobie poznać. Ale był już teraz całkiem blisko, tak że musiałem pochylić się i wykonać pełen obrót, by uniknąć kolejnego zamachnięcia.

A wtedy rozległ się za mną jakże pożądany głos Juhle’a:

– Stać! Policja! Rzuć broń!

Kawaleria ruszyła biegiem i nabierała prędkości. Miał już niemal pianę na ustach i wyrywał się, gdy Juhle i Manning złapali go za ramiona, usiłując go opanować. Nie przestawał się opierać. Żelazna korba upadła z brzękiem na ulicę.

Wszystko miałem na taśmie. Schody, kije golfowe, kręcenie korbą, podnoszenie opony, zamachiwanie się na mnie żelazną korbą oraz – moje ulubione – stawianie oporu przy aresztowaniu. Ostatnie gwarantowało, iż fałszywy wniosek dotrze aż do prokuratury okręgowej. Bez zarzutu stawiania oporu, prokurator mógłby poczuć się skuszony, zmuszony lub po prostu przekupiony, by zapomnieć o oszustwie. Jednak atak na inspektorów wydziału zabójstw na służbie zobowiązywał go do postawienia wszystkich zarzutów. Nawet znajomości Mayhewa nie pomogłyby mu w zatuszowaniu sprawy, jeśli na jaw wyszłoby, iż zaatakował dwóch policjantów, którzy akurat przechodzili obok i widząc atak śmiercionośną bronią, wkroczyli, aby przywrócić porządek.

– Dismas Hardy – powiedziała Amy. – To Wyatt Hunt.

Podaliśmy sobie dłonie. Hardy był po pięćdziesiątce. Zdecydowanie wyglądał na partnera zarządzającego w jednej z najlepszych firm prawniczych w mieście. Miał na sobie szary garnitur w najcieńsze rdzawoczerwone prążki, rdzawoczerwony krawat, jedwabną koszulę z monogramem. Wyższe sfery na całego, ale wydawał się jednym z tych porządnych facetów. Plus miał nosa, zatrudniając Amy.

– Panna Wu powiedziała mi, iż zaoszczędził pan dziś rano naszej firmie trochę pieniędzy. Doceniamy to.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Właściwie to nie pamiętam, kiedy się tak dobrze bawiłem.

– Jak już ci wspomniałam za pierwszym razem, Diz – odezwała się Amy – Wyatt miał trochę niewyrównanych rachunków z panem Meyhewem. Pomyślałam, że będzie zmotywowany.

– Niemniej jednak – powiedział Hardy – jeden dzień, to imponujące. Nikt nie robi tego w jeden dzień – pokiwał głową z uznaniem. – Cieszę się, że Amy o panu pomyślała.

– Ja też.

Hardy oparł się o narożnik swego wielkiego biurka z wiśni.

– No więc teraz pozostaje kwestia, Wyatt – powiedział – co możemy dla pana zrobić?

Naturalnie brałem pod uwagę zapłatę, ale nie zajmowała mnie za bardzo. No i powiedziałem:

– Może tym razem uznamy to za jeden z tych przypadków, gdy praca sama w sobie jest nagrodą.

Hardy wyszczerzył do Amy zęby w uśmiechu.

– Nie, nie mogę z tym facetem – powiedział. Po czym zwracając się do mnie: – Pan jest prawdziwy?

Wzruszyłem ramionami.

– Czasami nie chodzi o pieniądze.

– W moim doświadczeniu nie tak często, jak mogłoby się wydawać. Mogę zadać osobiste pytanie? Jak długo nie ma pan już pracy?

Zerknąłem na Amy. Najwyraźniej miała dość konkretną rozmowę z Hardym, nim zaprosiła mnie do współpracy nad sprawą Mayhewa.

– Kilka miesięcy, ale oszczędzałem i pieniądze nie są dla mnie obecnie ważną kwestią. Staram się wymyślić, co robić dalej.

– No cóż, jeśli zrobiłbym to, co pan zrobił rano, uznałbym to za pewnego rodzaju znak. Rozważał pan kiedyś pracę prywatnego detektywa?

Zaśmiałem się.

– Ani razu.

– Okay, ale jeśli utrzyma pan poziom, to w ciągu sześciu miesięcy nie będzie pan w stanie podołać pracy, z samej naszej firmy. Gwarantuję.

Kiwałem głową, wciąż uznając pomysł za wielce zabawny.

– Nawet nie mam pojęcia, jak miałbym się za to zabrać.

– A jakie pojęcie chce pan mieć? Dostaje pan licencję, wiesza szyld, otwiera drzwi dla klientów – pstryknął. – Ot, tak.

Загрузка...