15

– Juhle, wydział zabójstw.

– Hunt, chińska dzielnica.

– Błąd.

– Jak to błąd, skoro jeszcze nic nie powiedziałem?

– Dlaczego muszę wszystko wyjaśniać, Wyatt? Jeśli ja mówię „Juhle, wydział zabójstw”, ty nie możesz powiedzieć „Hunt, chińska dzielnica”. Mówisz coś w stylu „Hunt, detektyw”. Chodzi o to, jaką pracę wykonujesz, a nie gdzie. Spróbuj później – i rozłączył się.

Huntowi wydawało się czasami, że jedyną rzeczą gorszą od zadawania się z kimś, kto ma charakter, było zadawanie się z kimś, kto go nie ma. Ponownie wystukał numer Devina i usłyszał jego śmiertelnie poważny głos:

– Juhle, wydział zabójstw. – I tym razem powiedział:

– Hunt, detektyw.

– Wyatt – zagrzmiał Juhle – jak się miewasz?

– Nieźle, Devin, ale nawet teraz nieprzerwanie prowadzę śledztwo. Musisz coś dla mnie znaleźć.

– To wtedy ja bym prowadził śledztwo, a nie ty. A jak sądzę, wspomniałem, że robię w zabójstwach. Dzwonisz w sprawie zabójstwa?

– Mam nadzieję, że nie.

– No to nie mogę ci pomóc. Shiu i ja wychodzimy zająć się zabójstwem, bo to właśnie robimy. I tylko to robimy. Więc powodzenia.

– Nie rozłączaj się! – Hunta zdziwił jego własny ostrzejszy ton. Pomimo iż zapewnił Amy Wu, że Andrea Parisi ma się dobrze, zdawał siebie sprawę, że ucisk w jego żołądku, gdzie spoczął ostatni bao, nie zniknął. – Pamiętasz, że wczoraj rozmawialiśmy o Andrei Parisi…

Głos Juhle’a spadł o oktawę.

– Ta.

– Właśnie dzwoniła do mnie Amy Wu.

– W jakiej sprawie?

– W takiej, że Andrea od wczoraj nie odpowiada na telefony i nie przyszła dziś do pracy.

– Hej, ja sam ledwie się tu przywlekłem. Zdarza się. Ręka mnie dobija. Musiałem wziąć vicodin.

– Nie to samo – Hunt starał się nie zdradzać zniecierpliwienia i niepokoju. – Zastanawiałem się, czy mógłbyś trochę podzwonić i sprawdzić, czy nie przyjęli nigdzie trzydziestoparoletniej, niezidentyfikowanej kobiety.

– Jeśli to Parisi, to nie byłaby niezidentyfikowana. Ktoś by ją rozpoznał.

– Zależy od tego, jak by wyglądała, prawda? Jeśli na przykład została pobita…

– Ty mówisz poważnie, tak?

– Ano.

– A czemu ty nie możesz wykonać tych telefonów?

– Mam sprawy klientów przez kolejne kilka godzin. Ty możesz to zrobić szybciej przez jedną z tych magicznych sieci, jaką wy gliniarze macie, gdzie dowiadujecie się wszystkiego o wszystkich. Poza tym sam przyjąłeś rozmowę, co znaczy, że siedzisz w biurze nad papierami albo się opieprzasz, czekając na coś lepszego do roboty. No i masz.

Juhle spojrzał na leżącą przed nim pierwszą stertę wyciągów bankowych sędziego Palmera.

– Jak długo jej nie ma?

– Od wczorajszego wieczoru, pory kolacji.

– I gdzie niby mam sprawdzić?

– Wszędzie, gdzie byś sprawdzał, jakbyś kogoś szukał. Może kostnice sprawdziłbym na końcu, ale szpitale. Może się upiła i została aresztowana i sprawdza wiadomości.

– No to dzwoń do wydziału osób zaginionych – powiedział Juhle.

– Nie zaczną szukać, dopóki nie miną trzy dni, Dev. Dobrze o tym wiesz, a to za długo.

– Niezupełnie, ponieważ daje to czas zaginionej osobie, by się odezwała, jeśli się jej odwidzi i zdecyduje się wrócić do małżonka albo chłopaka, albo rodziców.

– Ale nie w tym przypadku.

– Sprawdziłeś u niej w domu, w pracy, w…?

– Tak, wszędzie. Niektórzy z nas – Wu, Tamara, ja – będziemy dzwonić, ale wiesz, że ty możesz więcej się dowiedzieć, w krótszym czasie.

Juhle wahał się przez kilka sekund.

– A skoro o tym wspomniałeś, chciałem z tobą porozmawiać na temat tego, co powiedziałeś wczoraj.

– Znaczy o czym?

– O Palmerze, ogólnie rzecz biorąc. Strażnikach więziennych. Lanier uważa, że coś w tym jednak może jest.

– Więc przyznasz, że masz wobec mnie dług? Juhle westchnął do słuchawki.

– Dobra. Zobaczę, czego mogę się dowiedzieć.

Tamara otworzyła drzwi, nim Hunt zdążył odłożyć słuchawkę.

– Naprawdę myślisz, że ma kłopoty?

– Podsłuchujesz moje rozmowy?

– Tylko dwie ostatnie i tylko po to, by zaoszczędzić czasu, jaki poświęciłbyś na streszczenie mi sytuacji. Martwisz się?

– Powiedzmy, że czułbym się lepiej, jakby się odezwała.

– Co masz zamiar zrobić? Spojrzał na zegarek.

– Miałem zamiar skończyć lekcję w sieci, po czym zająć się pracą, ale mam spotkanie u McClellanda, a to zabierze mi większość popołudnia.

– Chcesz, żebym w międzyczasie gdzieś zadzwoniła? Hunt wstał, pozbierał papiery, złapał aktówkę.

– Spróbuj ponownie do biura Andrei i zaprzyjaźnij się z jej sekretarką, unikając denerwowania jej. Dowiedz się, kiedy Andrea wyszła wczoraj z pracy, w co była ubrana, z którym klientem widziała się jako ostatnim, gdzie była wczoraj wieczorem…

– Zwolnij! – Tamara uniosła dłoń, przerywając mu. – Mam unikać denerwowania jej, tak? Pogadam z nią i zobaczymy, co mi powie.

– Okay, masz rację. Tak czy siak, bądź blisko telefonu, jakby Devin się odzywał. Możesz dzwonić na mój pager. Lub, oczywiście, jeśli ona się odezwie.Marcel Lanier zamknął drzwi do swojego gabinetu mieszczącego się w wydziale zabójstw. Usiadł za biurkiem, pozostawiając dwóch detektywów pogrążonych w zadumie, czy chcą, by stali, czy też, aby usiedli. Shiu wszedł przed Juhle’em i najwyraźniej nie zamierzał się ruszać, blokując jednocześnie dostęp do dwóch krzeseł stojących na małej przestrzeni naprzeciw biurka Laniera. A więc stali, nienaturalnie blisko siebie, obok drzwi.

– Rozumiecie, że jeśli to nie żona – zaczął porucznik niskim i niepokojącym tonem – to znowu będziemy borykać się z kwestiami jurysdykcji – miał na myśli FBI i Departament Bezpieczeństwa Narodowego. – Jakie macie w tej sprawie sugestie?

Juhle, niewyspany i pod wpływem działania vicodinu, który łagodził od rana ból w jego dłoni i ramieniu, uśmiechnął się nonszalancko:

– Federalni? Może im nie powiemy? Wczoraj się wycofali, myśląc, że sprawa jest miejscowa. Może nadal jest: po prostu trochę się skomplikowała. No więc dziś to zostawmy. Jak nie pytają, to my nic nie mówimy.

Wargi Laniera wygięły się na moment w parodii uśmiechu.

– Cudowny pomysł, Devin, wyjąwszy tę konferencję prasową, którą muszę poprowadzić za dwie godziny.

Juhle wzruszył ramionami.

– Dochodzenie jest w toku. Powiedz, że robimy postępy. Bo robimy. Reporterzy kochają postępy.

– Jak my wszyscy. Ale o jakich postępach mówimy w tym przypadku?

– Wykluczaniu podejrzanych. Nie musimy im mówić, że Jeannette już nie bierzemy pod uwagę, bo może wcale tak nie jest. Jesteśmy po prostu całkiem przekonani, że to nie ona strzelała.

Lanierowi nie spodobało się to.

– Całkiem przekonani? Shiu stał na baczność.

– Ja się założę, że ona nadal jest w to zmieszana. Lanier odwrócił głowę.

– A ty, Dev?

Nie przejawiając entuzjazmu, w ścisłym tego słowa znaczeniu, Juhle pochylił głowę o cal, co miało oznaczać skinięcie.

– Wykluczając jakieś bardzo dziwaczne rozwiązanie, prawdopodobnie faktem jest, że nie mogła być tam w czasie strzelaniny, sir. Była w Marin.

Shiu wtrącił szybko.

– Co nie oznacza, że nie mogła tego zaplanować albo kogoś wynająć.

– I to wasza teoria?

– Myślę, że to najlepsze, co mamy, sir. Jedno jest pewne – jeśli pani Palmer wiedziała o tej Rosalier, to miała najlepszy motyw. Mamy zamiar odkryć, czy wiedziała, a jeśli tak, to skąd.

– Więc nadal jest na celowniku? – spytał Lanier. – Tak na wszelki wypadek, gdyby pojawił się jakiś federalny z pytaniami.

– Nie jesteśmy gotowi odpuścić takiego motywu, Marcel. A wspomniałem, że ma już reprezentanta prawnego? Everett Washburn.

Choć w oczach policji zatrudnienie adwokata równoważne było z przyznaniem się do winy, to w tym przypadku wieści nie przypadły Lanierowi szczególnie do gustu.

– Można się było spodziewać, prawda? Żona sędziego. Zna zasady gry. Ale Washburn, cholera.

– Dokładnie – powiedział Juhle. – Stary wyjadacz. Niemniej pocieszające jest, że do procesu nie dojdzie przez kilka najbliższych lat, a do tego czasu może umrze.

Lanier pokręcił głową.

– Nie liczyłbym na to. Prokuratorzy powtarzają to już od dziesięciu lat. Stary pryk będzie żyć wiecznie. Za chytry, żeby umrzeć.

Ale najwyraźniej adwokat pani Palmer nie stanowił jego głównego zmartwienia. Oparł się, wpatrując się przez chwilę w sufit. Kiedy ponownie opuścił oczy, jego twarz miała kamienny wyraz.

– Shiu, chcę, żebyś wiedział, że zgadzam się z tobą co do tego, że miała dobry motyw. Do diaska, klasyczny motyw, bez dwóch zdań. Więc zabawię się przez chwilę w adwokata diabła.

Juhle’owi zaczynało się to podobać. W przeszłości, gdy jego partnerem był Shane Manning, we dwóch całymi dniami analizowali teorie, wte i wewte, wyszukując w nich niuanse, sprzeczności, konteksty. Może i Lanier był szefem, ale wspiął się na tę pozycję stopniowo i przez piętnaście lat sam był inspektorem. To robią gliniarze, tak mówią, w taki sposób rozumują. Juhle zastanawiał się, co takiego zrobił, że zasłużył na obecnego partnera, który nie był tak naprawdę złym facetem, ani tępym. Nie miał po prostu wyobraźni gliniarza. Stoi tak przed biurkiem, jakby korzenie zapuścił, na przykład.

– Przepraszam, zanim zaczniesz – odezwał się Juhle. – Mój szanowny kolega najwidoczniej lubi stać cały dzień na baczność, ale ja chętnie bym usiadł.

O dziwo jego partner ruszył się, podchodząc do dalszego krzesła, podczas gdy Juhle zajął to stojące bliżej.

– OK – powiedział Juhle, gdy usiadł – adwokatuj. Lanier nie zwlekając ani chwili, uniósł palec.

– Po pierwsze, stawiacie na profesjonalnego zabójcę, zgadza się?

– Tak – odparł Shiu. – Najbardziej prawdopodobne.

– Dobra. Kilka pytań. Na przykład, jak wyjaśnisz kulę w książkach? Strzelec stoi trzy, maksymalnie cztery stopy od celów, które co najmniej niewiele się poruszają. Palmer siedzi w fotelu. Jak to możliwe, że pudłuje? I dobra, jasne, pistolety czasami samoczynnie wystrzeliwują, ale weźcie to pod uwagę. Dalej, co to za bzdura, że można określić, że strzelec był prawdopodobnie niski? Jak rozumiem wzrostu dziecka, drobnej kobiety.

Juhle przytaknął.

– W tym miejscu wynajmujemy karła – powiedział.

Na twarzy Shiu odmalowała się frustracja, lecz całkowicie to ignorując, Lanier mówił dalej.

– Kolejne pytanie. Gdzie kobieta pokroju Jeannette Palmer znajduje zawodowego zabójcę, który, po pierwsze, jej zaufa, a po drugie, z którym będzie umiała rozmawiać, gdy już go znajdzie, zakładając, że doszłaby tak daleko? Jak w ogóle pyta? Że co, że badania do książki prowadzi, czy jak?

– Czy sugerujesz, że mamy sobie odpuścić? – spytał Shiu.

– Nie. Ale to naciągane.

– A to dlaczego?

Lanier zastanowił się przez dłuższą chwilę.

– Dobra, tak na początek, wszystko to, co wymieniłem. To dość istotne, szczególnie, po pierwsze, jak ona by to załatwiła. Potem, brak otarć na którejkolwiek z kul, co oznacza brak tłumika. Kolejny drobiazg, ale gwarantuję, że jeśli zabijam kogoś – a nawet dwie osoby – w ciągu dnia, w pokoju o oknach wychodzących na ulicę, w domu w cichej, luksusowej dzielnicy rezydenckiej, to nawet używając kalibru dwadzieścia dwa, staram się nie hałasować, wiesz? Zwykła ostrożność.

Lanier przerwał, podrapał się po prawym uchu. W pokoju zaczęła ciążyć cisza, lecz najwyraźniej porucznik miał więcej do powiedzenia i nawet Shiu dostrzegł, że rozsądniej jest mu nie przerywać.

– Wiecie jednak, co jest najtrudniejsze? – spytał. – Próbuję sobie to wszystko wyobrazić, tak? Palmer siedzi w swoim wielkim, skórzanym fotelu, dziewczyna stoi obok niego, zabójca po drugiej stronie biurka – pokręcił głową. – Jakoś tego nie widzę.

– Czemu nie? – spytał Shiu.

– Mogę? – wtrącił się Juhle. Lanier skinął.

– Bo to daleko od wejścia – powiedział Juhle. – Ale sędzia go wpuścił, nie ma śladów włamania. W porządku, powiedzmy, że przy drzwiach pokazał broń, kazał im się cofnąć. Nie ma jednak mowy, że idą do gabinetu, a sędzia siada w fotelu. Nie, jak tylko zabójca przekracza próg, od razu strzela mu na wejściu w głowę, używając – Marcel ma rację – tłumika, a potem zabiera się za dziewczynę.

– Ja nie mam problemu, żeby to sobie wyobrazić – Shiu oparł się, skrzyżował nogi, mówiąc do Juhle’a, choć miał na myśli również Laniera. W jego głosie pojawiła się nutka defensywności. Jego oparte o drewniane oparcie plecy były proste i naprężone.

– Ale może osoba ta nie wyglądała groźnie. Może sędzia go znał. Albo ją. I ofiary myślały, że wszystko da się przedyskutować.

Ten facet nawet siedzi na baczność, pomyślał Juhle.

– Nie przesądza to wprawdzie sprawy, ale jest coś jeszcze

– Juhle odwrócił się do Laniera. – Strzeliłby do dziewczyny raz jeszcze, mam rację Marcel?

– Tak sądzę – odparł Lanier. Obniżył głos i przesunął się nieco bardziej, otwarcie patrząc Shiu w twarz. – Padła po pierwszym strzale, choć nie ma widocznej rany wejściowej. Co robisz, jak masz na nią zlecenie? Już co najmniej raz spudłował. Mogła zemdleć, albo nawet się uchylić. Zawodowiec nie zostawiłby jej, nie upewniwszy się. Obchodzi zatem biurko i rozwala jej mózg. I prawdopodobnie strzela jeszcze raz do sędziego.

– Jeśli strzelał z tak małej odległości w głowy, to wiedział, że są martwi – odezwał się Shiu po długim namyśle nad ich wątpliwościami. W końcu powiedział: – I tak nadal myślę, że pani Palmer jest w to jakoś zamieszana.

– Zgodzę się, że przypuszczenie takie ma mocną podbudowę – powiedział Juhle. Właściwie widział dostateczną ilość miejsc zbrodni i ofiar zabójstw, by wiedzieć, że mordowanie niemal zawsze zawierało sporą dawkę niedbalstwa. Całkiem często strzały mszczącego się gangu zabijały czworo gapiów, pozostawiając zamierzony cel nietknięty. Kobieta planuje zabicie niewiernego chłopaka, ale wsypuje za mało trutki na szczury do grochówki – albo on się w połowie orientuje – w wyniku czego wywiązuje się walka na noże i oboje giną. Zabójca-amator na głodzie narkotykowym często zabija nie tego, kogo trzeba. Ojej, pech.

Lecz pomijając przypadkowość, która często towarzyszy morderstwom, Juhle wiedział, że w zależności od osoby, obecne ceny za odebranie komuś życia w San Francisco wahały się od około tysiąca dolarów do sum w okolicach pięćdziesięciu tysięcy. Naturalnie, jeśli zapłacisz komuś z dolnej części stawek, to twój uliczny narkoman szukający zarobku, może popełnić cały szereg błędów technicznych zarówno w planowaniu, jak i wykonaniu. Oczywiście, Juhle zakładał, że jeśli pani Palmer wynajęła kogoś, to celowała raczej w górną część skali, ale mógł się mylić.

Chciał po prostu, by Shiu nabrał nieco perspektywy. Z drugiej strony on i Shiu spędzali razem całe dni i nie miało sensu izolowanie go lub sprawianie, by źle wyglądał.

– Istnieje jednak pewna możliwość – powiedział.

– A to jaka? – spytał Lanier.

– Pamiętasz z prasy tę historię o Pal merze i strażnikach więziennych?

Hunt, ubrany w dobrze skrojony garnitur Nordstroma, siedział w pokoju pełnym bardzo poważnych ludzi, rozmawiających o finansowych szczegółach współpracy wartej milion dolarów, która się nie powiodła, ponieważ jeden z dyrektorów oszukiwał w księgach. Dla wszystkich pozostałych była to istotna sprawa – Hunt wiedział, że wspólnicy u McClellanda, wszyscy od niego młodsi, zarabiali minimum sto sześćdziesiąt dolarów na godzinę i żyli tymi szczegółami.

Teraz siedział tam, samemu zarabiając osiemdziesiąt dolarów na godzinę, aby upewnić się, że jego świadek, sześćdziesięcioletni gentleman, Neil Haines, zezna zasadniczo to samo, co powiedział Huntowi przed czterema miesiącami, w rozmowie którą Hunt pamiętał jak przez mgłę, ale na szczęście nagrał ją i zrobił też całą masę notatek.

Patrząc przez okna mieszczącej się na trzydziestym trzecim piętrze sali konferencyjnej w siedzibie firmy McClelland, Tisch & Douglas na zalane słońcem miasto, Hunt spędził resztę przedpołudnia w oparach detali i nudy. Andrea wciąż się nie zgłosiła. Najwyraźniej, będąc poprzedniego dnia w drodze do klienta, zadzwoniła do biura.

– Kto był tym klientem?

– Carol Manion. I tak, zanim zapytasz, ta Carol Manion. Hunt zagwizdał. O ile nie znała ich już osobiście wcześniej, to Andrea Parisi zamieniła sławę na wysokie honoraria, jeśli miała klientów tego pokroju. Ward i Carol byli znaną parą, która swoje pierwsze pieniądze zarobiła w przemyśle spożywczym, lecz od tamtego czasu zmieniła branżę na winiarnie i restauracje oraz drużyny sportowe. Byli właścicielami sporej części drużyny 49ers. Byli również stałymi bywalcami stron o VIP-ach, choć Hunt coś pamiętał, że ich publiczna obecność zmniejszyła się od czasu tragicznej śmierci ich syna.

– No i rozmawiałaś z nią, z panią Manion?

– Nie, żartujesz? Jak niby miałabym się do niej dostać?

– Przez sekretarkę Andrei?

– Wyatt, daj spokój. Nie ma szansy, żeby Carla Shapiro dała mi prywatny numer Carol Manion.

– A pytałaś?

– Czy pytałam? Trochę mnie to obraża – Hunt niemal widział, jak Tamara robi nadąsaną minę. – Udawała, że go nie ma. Akurat.

– Więc nie wiemy, czy Andrea w ogóle tam dotarła?

– Zgadza się. Zadzwoniłam do ich biura – Manionów – i spytałam, ale najwyraźniej było to coś bardziej osobistego. W głównym biurze nic nie wiedzieli o jakichkolwiek związkach pomiędzy Carol i Andreą.

– Dobra. A Dev? Odezwał się?

Tamara powiedziała mu, że Juhle zadzwonił, by przekazać, że żaden z miejscowych szpitali nie miał niezidentyfikowanej ofiary wypadku, kostnica też nie, areszt również nie wzbogacił się przez noc o atrakcyjną, młodą prawniczkę. Wszystko to, jak dotąd, stanowiło dobre wiadomości – Parisi nie była oficjalnie ranna ani martwa – choć nie było to bynajmniej nawet namiastką tego, co stanowiłoby spotkanie z nią.

– Amy się odzywała?

– Nie.

– Zadzwonię do niej.

Ale gdy tylko się rozłączył, młody reformator McClellanda, który kierował zeznaniami, zapukał w szklane drzwi sali konferencyjnej, gestami pokazując Huntowi, że będą zaczynać. Czas to pieniądz, więc przerwa na lunch u McClellanda trwała tylko pół godziny. Lecz o cokolwiek chodziło, musiał wyjść, a telefon do Wu będzie musiał zaczekać.

Загрузка...