9

W magazynie Hunt ćwiczył skale na niepodłączonym Stracie, gdy usłyszał stłumiony krzyk Parisi powracającej do świadomości. Stanął w korytarzu, gdzie mogła go zobaczyć.

Siedziała na jego łóżku wśród rozrzuconych przykryć, w ubraniu, które miała na sobie poprzedniego wieczoru.

– O mój Boże! Wyatt? Co ja…? – zakryła rękoma twarz i zapłakała.

Hunt odpiął gitarę i położył ją na dywanie. Napełnił szklankę wodą z kranu, wziął butelkę aspiryny i podszedł do niej. Podając jej szklankę, wysypał na dłoń kilka tabletek.

– Dziękuję – wzięła je wszystkie na raz, popijając wodą. – Która godzina?

– Kilka minut po ósmej.

Jej oczy otworzyły się szeroko, lecz wysiłek ten był zbyt duży. Opuściła szklankę na kolana.

– Niemożliwe. Ja muszę iść… – opuściwszy stopy na podłogę, usiłowała wstać, ale jej się nie powiodło. Postawiła szklankę na podłodze, po czym padła z powrotem na łóżko.

Hunt ponownie napełnił szklankę i podał jej.

– Wypij więcej wody. Musisz się nawodnić. Podniosła głowę.

– Nie sądzę…

– Woda – nie słuchał jej. – Woda uratuje ci życie.

Podniosła się i wypiła.

– Wszystko – powiedział Hunt. – Jeszcze mi podziękujesz.

Zmusiła się, by wypić do końca, po czym ponownie spróbowała wstać.

– Muszę wrócić do domu. Muszę…

– Raczej poczekaj jeszcze trochę.

– Nie mogę. Muszę… jaki dziś jest dzień?

– Środa.

– Jak ja się tu dostałam?

– Nie wiedziałem, gdzie indziej cię zabrać. Straciłaś przytomność.

Zaczęła grzebać w pamięci.

– Byliśmy… Spencer, ten skurwiel – coś zaczęło wracać.

– Cały czas wiedział… nic nie mógł zrobić…

– Nowy Jork?

Położyła się na poduszce, zakryła oczy ramionami.

– Muszę zadzwonić do pracy.

– Ja mogę to zrobić.

– Nie – ale nie poruszyła się. Leżała na łóżku, oddychając przez usta.

Hunt podszedł do telefonu. Pracował z jej firmą na tyle długo, że numer znał na pamięć. Znał również jej sekretarkę, Carlę Shapiro, ale nie chciał z nią rozmawiać, bo zadawałaby za dużo pytań. Zatem porozmawiał z recepcjonistką. Przedstawił się jako lekarz Andrei i poinformował, iż cierpi ona na poważne zatrucie pokarmowe. Odpoczywa i spożywa wyłącznie płyny i nie pojawi się aż do następnego dnia.

Andrea usiłowała się sprzeciwić.

– Czekaj – powiedziała. – To zbyt…

– Może po południu – powiedział Hunt do słuchawki – ale osobiście, odradzam jej to.

Kiedy skończył, Andrea ponownie padła na łóżko.

– Naprawdę muszę jechać do domu.

– Musisz wstać, musisz zadzwonić do pracy, musisz jechać do domu. Andrea, jak na razie, to musisz dać sobie trochę czasu, żebyś przetrawiła alkohol. Wypić więcej wody. Nic ci tu nie będzie. Połóż się, zamknij oczy, nakryj się. Rozłączę telefon. Śpij dalej.

– Może i powinnam.

– Żadnego „może”.

– Ale muszę iść do łazienki.

– Możesz wstać?

– Nie wiem – usiadła, spróbowała stanąć, ale musiała usiąść.

– Chyba nie.

Hunt pochylił się nad nią.

– Nie… Śmierdzę – powiedziała. – Moje ubrania.

– Cicho. Ręce.

Posłuchała. Podniósł ją, wprowadził do łazienki, po czym wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Po odgłosie spuszczanej wody usłyszał odkręcany kran.

– Wyatt – jej głos był słaby.

Otworzył drzwi. Siedziała na pokrywie deski klozetowej, ze łzami w oczach. Ponownie przykląkł przed nią na jedno kolano.

– Ręce – powiedział.

Po chwili poruszyła się, zaprowadził ją z powrotem i pomógł wejść do łóżka.

– Możesz zdjąć ubrania, jeśli chcesz. Będzie ci wygodniej. Odwrócę się.

– Dobrze – powiedziała. Ale zamiast tego, położyła się na boku i naciągnęła na siebie nakrycie. Hunt włożył jej poduszkę pod głowę.

Nim się wyprostował, znowu spała.


Kiedy się obudziła następny raz, wzięła cztery kolejne aspiryny, które, zmuszona przez Huta, popiła dwiema szklankami wody. W łazience użyła świeżej szczoteczki do zębów. Zakręciła w końcu wodę i wyszła spod prysznica. Czystym białym ręcznikiem wytarła lustro kilkoma okrężnymi ruchami. Jej ubrania leżały złożone na koszu na brudną bieliznę, pod torebką, którą teraz postawiła przed sobą na brzegu umywalki. Wciąż miała szczotkę do włosów i puder. Nie miała zamiaru wyjść, dopóki ich nie użyje.

Kiedy była wreszcie zadowolona, owinęła się ręcznikiem, ledwie zachowując techniczną skromność.

Wyatta Hunta nie było w żadnym z pokoi, które widziała, zatem boso i owinięta ręcznikiem przeszła przez sypialnię i otworzyła drzwi. Zaskoczył ją. Był po jej prawej stronie, odwrócony do niej tyłem, przy starej, popękanej skórzanej kanapie. Otoczony kilkoma wzmacniaczami i czterema gitarami na podpórkach, trzymał piątą i cicho grał na niej skale.

Wzrok Parisi powędrował w górę, do sufitu, około dwudziestu pięciu stóp nad nią. Cicho wyszła na otwartą przestrzeń, która wyglądała z grubsza na to, czym była, zamieszkany magazyn. Po lewej stronie, wciśnięty w róg, zaparkowany był cooper mini. Pod odległą ścianą, do której stała twarzą, stało biurko z komputerem i szafki na dokumenty. Narożnik po prawej stronie zasłonięty był matą, jaką zazwyczaj zobaczyć można za łapaczem na meczu baseballowym, poniżej której stało kilka kijów baseballowych. Obok leżał zestaw ciężarków. W końcu wzmacniacze, połowa drewnianego boiska z tablicą i całą resztą, z logiem Golden State Warriors.

– Wyatt.

Odwrócił się. Jego oczy natychmiast spoczęły na jej nogach, lecz w oka mgnieniu spojrzał jej w twarz.

– Hej – powiedział. – Lepiej? Aż tak dużo by nie powiedziała.

– Przynajmniej istnieje nadzieja, że przeżyję – gestem wskazała magazyn dokoła siebie. – Fajnie tu.

Hunt odpiął gitarę i postawił ją na stojaku. Wykorzystał tę chwilę, by się w nią nie wpatrywać. Rozejrzał się wokół.

– Ano. Podoba mi się. Masz ochotę, to cię oprowadzę. Zauważyłaś moje profesjonalne boisko do koszykówki, kupione używane od Warriors’ów za jedyne cztery tysiące?

– Nie. Gdzie jest? – zażartowała. Spojrzała na siebie. – Miałbyś coś, co mogłabym założyć? Nie mogłam zmusić się do założenia wczorajszych ubrań.

Hunt zdecydował się nie mówić jej, że jak dla niego, to wygląda cholernie dobrze w ręczniku.

– Na pewno coś znajdę – odparł.


Miała na sobie T-shirt, na nim jeden z czarnych swetrów Hunta oraz jeansy, które w pasie zebrała kawałkiem sznura. Pili kawę przy stole w kuchni.

– I jak ja mogę ci się odwdzięczyć? – spytała.

– Nie trzeba. Byłaś w tarapatach. Miałem cię zostawić nieprzytomną na ulicy?

– Niektórzy ludzie by tak zrobili.

– To nie ludzie.

– Cóż… dziękuję – napiła się kawy. – Nie mogę przestać o tym myśleć. Nienawidzę robić scen.

– Widziałem już gorsze – powiedział Hunt.

– Uderzyłam go?

– Tak. Spoliczkowałaś, tak konkretnie.

– To niewybaczalne. Hunt wzdrygnął się.

– Okłamywał cię.

– Mimo wszystko. To nie jest żadna wymówka. Jak się zacznie bicie, to wymówki robią się dość szybko głupie.

– Zauważyłem.

Coś w sposobie, w jaki to powiedział, przykuło jej uwagę, filiżanka zatrzymała się w połowie drogi do jej ust.

– Brzmi jak osobiste doświadczenie?

– Może trochę.

– Jeśli nie chcesz o tym mówić…

– Nie, w porządku. Jako dziecko spędziłem trochę czasu w rodzinach zastępczych, to wszystko. Dowiedziałem się, że gdy przekroczona zostanie granica starych, dobrych kar cielesnych… jak powiedziałaś, każdy powód jest wystarczająco dobry.

Postawiła filiżankę.

– Byłeś w rodzinach zastępczych? Przytaknął.

– Przez jakiś czas. Aż skończyłem osiem lat. Miałem szczęście. Zostałem adoptowany.

– W wieku ośmiu lat?

– Wiem, to nietypowe – zrobił minę. – Musiałem być wtedy ładniejszy.

– Cóż – powiedziała – może w inny sposób. Ale ty też znasz metody kar cielesnych.

– Też? Kto cię bił?

Wzięła głęboki oddech i wypuściła powietrze.

– Drugi mąż mojej matki. Richie. Wierzył w dyscyplinę, a ja byłam jego ulubienicą.

– A to czemu?

– Jesteś pewien, że chcesz wiedzieć?

– Spytałem. Westchnęła.

– Chyba dlatego, że próbowałam z nim walczyć. Zauważ słowo „próbowałam”. Na szczęście trwało to tylko rok.

– Co się stało?

– Mama się dowiedziała. O mnie. Sprowokowała go do zaatakowania i go zabiła. Nazwali to samoobroną.

– Brzmi jak samoobrona. Uśmiechnęła się nieznacznie.

– Wystarczająco blisko, w każdym radzie – kręciła filiżanką stojącą na stole. – Przepraszam za ten dramatyzm.

– W porządku. Jakoś wytrzymam.

– Tak czy inaczej, to dlatego czuję się źle z tym, że uderzyłam Spencera, nawet jeśli jest tylko kupą gówna. Myślałam, że nauczyłam się, by nigdy tego nie zrobić.

– Myślisz, że upiłaś się i dostrzegłaś w Spencerze coś z Richie’go?

– Nie chcę tak myśleć. Nie chcę w kimkolwiek widzieć Richie’go.

– Ale jakoś wciąż gdzieś tu jest?

– We wspomnieniach. Gdzieś, tak. I wiem, co teraz powiesz.

– Jeśli faktycznie wiesz, to jesteś krok przede mną.

– Wątpię.

– Dobra. No to, co chciałem powiedzieć?

– Że wiesz dlaczego pragnę tego powszechnego uwielbienia, tej pracy prezentera w Nowym Jorku.

– Serio? Znaczy, pragniesz tego?

– Muszę. Głęboko w środku, nie sądzę, iż jestem godna czyichkolwiek uczuć. Jestem wybrakowana. Więc może wystarczająca ilość miłości tłumów wynagradza brak miłości jednej, konkretnej osoby. No i jak ci się widzi ta teoria?

– Bolesna – Hunt zaczął przesuwać rękę po stole, by nakryć jej dłoń, pocieszyć ją tym pełnym współczucia gestem. Ale nie pozwolił sobie na to.

– Nie wiem, jak inaczej… – mówiła dalej. – Dlaczego inaczej… w każdym razie, przepraszam.

– Ta – powiedział Hunt. – Miłość. Nie dobrze chcieć czegoś takiego – skończył kawę, postawił filiżankę. – Wystarczy przeprosin, okay? Jak głowa?

– Głowa pulsuje. Głowa próbuje ustanowić nowy rekord.

– No przynajmniej będziesz miała z tego coś pozytywnego. Słaby uśmiech, ale po chwili struktura jej twarz zdawała się pękać. Ponownie pojawił się cień łez.

– Wiesz, najzabawniejsze jest to, że Spencer był kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Wiesz, dlaczego w ogóle zaczęłam się z nim zadawać?

– Chciałaś być gwiazdą.

– Okay, to. Ale głównie po to, by wydostać się z San Francisco. Do Nowego Jorku albo gdziekolwiek. I zrobić to jako VIP. Pokazałoby to… – ponownie zaczęła bawić się filiżanką.

– Co by pokazało?

– Nie. Komu – wzięła wdech i wymamrotała. – Innemu facetowi. Rozstaliśmy się pół roku temu, kiedy Donolan się zaczynał. Powiedział, że biorę to zbyt poważnie. A on nie chciał nic poważnego. Poza tym miał już nową dziewczynę. Byliśmy razem dwa lata, a on nie chciał, żeby było na poważnie. Byliśmy dorośli, koledzy po fachu. Po stronie zawodowej, nic by się nie zmieniło.

– I tak było?

– To jest najlepsze. Było – spojrzała Huntowi w oczy. – Wtedy pojawił się Spencer. I nowa szansa. Nagle wszystko stało się możliwością ucieczki.

– Ucieczki od tamtego faceta? Skinęła.

– Nie mogłam znieść jego towarzystwa, ale cały czas musieliśmy się spotykać. Praca. Sprawy strażników więziennych, CCPOA. Chleb powszedni u Piersalla, jak sam wiesz.

Ale tego Hunt akurat nie wiedział.

– Myślałem, że są po prostu jednym z klientów.

– Niezupełnie. Są naszym numerem jeden. Osiem milionów, same honoraria.

– Każdego roku? Nie wiesz, czy szukają prywatnego detektywa?

– Nie sądzę, żebyś chciał dla nich pracować.

– Dla każdej dziesiątki procent od ośmiu milionów spróbowałbym. Bardzo bym się starał – Hunt wrócił do sedna. – Więc musiałaś spotykać się z tym facetem zawodowo? Nie mogłaś się po prostu wycofać?

– Nie wycofujesz się z tego typu spraw, utrzymując posadę. Nie u Piersalla.

– Więc Nowy Jork stanowił wyjście?

– Cóż, było to jakieś wyjście – obróciła filiżankę, jednocześnie zmuszając się do słabego uśmiechu. – Myślę, że czas wezwać taksówkę.

– Nie potrzebujesz taksówki. Zawiozę cię do domu.

– Nie. I tak zrobiłeś już za dużo. Wezwę taksówkę.

– Nie ma dyskusji – powiedział Hunt. – Weź swoje rzeczy. I tak czas, żebym się ruszył. Mogę cię podrzucić.

Загрузка...