Ogromne szylkretowe oprawki okularów Betsy Sobo nie nabrały Hunta. Nosząc te głupkowate szkła, zmierzwione popielate włosy, nieznaczny jedynie makijaż oczu i żadnej szminki, młoda pracownica działu prawa rodzinnego u Piersalla wyraźnie starała się uchodzić w życiu zawodowym za pospolitą, nawet za mola książkowego. Tego dnia nawet ubrana była w typowy mundurek szkoły katolickiej: spódnicę w szkocką kratę i białą bluzkę, czarne legginsy i czarne, proste buty. Niezła próba, ale Hunt pomyślał, że nawet jeśli miałaby na sobie włosiennicę i głowę posypaną popiołem, to przyciągałaby pełne uwielbienia spojrzenia.
Wstała, by go przywitać i uścisnąć mu rękę, po czym wróciła za swoje biurko. Hunt usiadł naprzeciw niej na składanym krześle, które było jedynym przedmiotem, jaki zmieścił się jeszcze w jej biurze, po tym jak upchnęła tam swój regał i dokumenty. Miała za sobą sześć stóp okna, które wychodziło na centrum miasta i dalej na wschód. Zgodziła się, aby Hunt nagrywał ich rozmowę.
– Rozmawiałam na ten temat wczoraj wieczorem – powiedziała – z kobietą. Też prawnikiem.
– Amy Wu?
– Tak sądzę. Chyba nie pomogłam jej za bardzo. Powiedziałam jej, że nie wiem, o czym Andrea chciała ze mną rozmawiać.
– Ale osobiście zadzwoniła, prosząc o spotkanie? Rozmawiałem właśnie z jej sekretarką i powiedziała, że ona was nie umawiała.
– Tak. Sama do mnie zadzwoniła.
– Żeby zapytać, czy mogłabyś poświęcić jej pół godziny swojego czasu?
– Zgadza się. Ale to byłoby na tyle. Powiedziałam, że pewnie. Hunt pochylił się do przodu.
– Carla twierdzi, że Andrea zadzwoniła do ciebie, tuż po lunchu z sędzią Palmerem, prawda? Więc tak myślę, że może nadmieniła o czymś, o czym jeszcze nie wiemy.
– Nie wiem, co mogłoby to być. I nie powiedziałaby tego Gary’emu – panu Piersallowi – w czasie ich spotkania?
– Może – zgodził się Hunt. – Ale nie wydaje mi się. Myślę, że chciała porozmawiać z tobą o czymś innym. Rozmawiałem wczoraj wieczorem z panem Piersallem i najwyraźnej tym ważnym tematem, o którym rozmawiali, był nakaz, którego podpisaniem groził sędzia. Zupełnie nie rozmawiali o zasiłkach związkowych.
– Ale ja nawet nie wiem, czy to o tym chciała ze mną rozmawiać. Tylko przypuszczam.
– Czy powiedziała coś konkretnego, co skłoniło cię do takiego przypuszczenia?
– Nie wiem – wciągając powietrze, Sobo położyła łokieć na biurku i oparła czoło na palcach lewej dłoni. Na chwilę zamknęła oczy. – OK – odezwała się, otwierając je. – Powiedziała, że Mike Eubanks – zwierzchnik naszego działu – kazał jej do mnie zadzwonić. A skoro Mike, to musiało chodzić o zasiłki.
– No i proszę.
– Dodała „Ta osoba, którą poznałam w czasie lunchu”. I potem zamilkła i powiedziała, że nie ma czasu, ale chodzi o grube ryby i nie chce nic zaczynać, dopóki nie będzie wszystkiego pewna od strony prawnej.
Przez dłuższą chwilę Hunt siedział bez ruchu.
– I chodzi tu o prawo rodzinne, tak? Powiedziała ‘Osoba, którą poznałam w czasie lunchu’. Te słowa?
– Tak myślę. Tak. Albo coś bardzo podobnego.
– „Poznałam”? Nie, „spotkałam się na lunchu”.
– Nie, powiedziałabym, że nie.
– A więc nie sędzia – to nie było pytanie. – Pozwól, że spytam: Biorąc pod uwagę całą pracę, jaką firma wykonuje dla związku, miałaś kiedyś do czynienia z takimi zasiłkami?
– Ja, osobiście? Rzadko. Zajmuję się raczej sporami o przyznanie praw do opieki albo sądowym ograniczeniem dostępu, takimi rzeczami. Wśród rodzin tych biednych strażników strasznie dużo jest rozwodów. Aż się wierzyć nie chce.
– Więc, jak sądziłaś? O co mogło chodzić Andrei? Sobo zastanawiała się przez chwilę.
– Może o jakąś rekompensatę z tytułu rozwodu w uposażeniu członków. Może wynagrodzenie prawników albo koszty doradztwa, żeby nie pochodziło z kieszeni tych ludzi i ich rodzin. Zakładamy sprawę, że prawdopodobną przyczyną rozkładu pożycia małżeńskiego jest stres związany z pracą – wzdrygnęła się. – Wygraliśmy takie sprawy już kilkakrotnie – stres w tej pracy jest morderczy. I to niemal dosłownie.
– Jestem tego pewien – powiedział Hunt. – Więc Andrea mówiła o grubych rybach?
– Myślę, że jakieś towarzystwa ubezpieczeniowe. Ale mogło chodzić o polityków dużego kalibru, może i gubernatora, jeśli chcielibyśmy spróbować zmienić przepisy.
– Więc nie było to nic dziwnego? Że Andrea chciała się z tobą spotkać?
– Absolutnie. To normalna procedura. Zdecydowanie.
Sędzia Oscar Thomasino był sędzią pokoju tego dnia na służbie i łatwiej dał się przekonać niż Marcel Lanier. Juhle’owi zajęło około czterdziestu pięciu sekund wyjaśnienie Wysokiemu Sądowi, czego będą z Shiu szukać u Parisi w domu i dlaczego niezbędny jest nakaz i sędzia podpisał, nim Shiu skończył wypełnianie oficjalnego oświadczenia pod przysięgą.
Dwadzieścia minut później byli już w jej domu i stali nad kolekcją pistoletów. Szafka nie była zamknięta i Juhle zaczął jeden po drugim wyjmować, wąchał je, po czym kładł na stole obok. Wszystkie były sprawne, iglice nienaruszone; większość wyglądała, jakby całkiem niedawno je czyszczono, choć w osłoniętej szafce mogły nie zebrać kurzu przez miesiące, nawet lata. Ale nadal pachniały smarem. Wszystkich było dziewięć. Siedem w stylu Dzikiego Zachodu. Jednak, gdy Juhle zajrzał do luf obu pozostałych derringerów, od razu wiedział, iż nie były czyszczone od ostatniego wystrzału. I oba miały kaliber.22. Kazał Shiu zapakować malutkie pistolety i zabrać je do laboratorium balistycznego, aby porównali je z kulami z gabinetu Palmera.
Przekonany, że znalazł wreszcie dowód, pozwolił sobie na nieco tupetu.
– Shiu, no chyba się cieszymy, że tu przyjechaliśmy, co? Aż mam ochotę zawieźć te maleństwa od razu do laboratorium i mieć wyniki dla Marcela jeszcze przed południem.
– Mogą nie być identyczne.
– Cóż, to się okaże. Ale powiem ci – czuję, że mamy szczęście.
Juhle zamknął szafkę, powoli przeszedł przez kuchnię, następnie przez salon i na korytarz, który prowadził do sypialni i łazienki, do której wszedł, włączając światło.
– Czego tu szukamy?
– Pamiętasz te taśmy, których nie chciałeś oglądać? – odparł Juhle znad kosza na brudną bieliznę. – TV Proces z poniedziałku?
– Przez chwilę grzebał, po czym wyciągnął charakterystyczną, purpurową bluzkę. – Poznajesz? Sądzę, że nie przebrała się po programie. Najpierw wróciła do biura, tak. A potem pojechała do sędziego i zabiła go mając na sobie tę bluzkę. No więc do wora z tym i do badania na obecność prochu i krwi. Założę się, że w szafie znajdziemy garsonkę, którą na sobie miała. A jak nam się poszczęści, to i buty.
Jim Pine pracował w West Sacramento.
Lubił przebywać blisko stolicy, by móc utrzymywać kontakt z lobbystami i legislatorami oraz kierować działaniami komitetów wyborczych, które były na jego skinienie. Mając pod kontrolą dochód ponad dwudziestu milionów dolarów w rocznych składkach, był największym współautorem politycznej sceny Kalifornii – większym niż numery dwa i trzy, odpowiednio Kalifornijski Związek Nauczycieli oraz Philip Morris. W każdych wyborach CCPOA popierał od dwudziestu do czterdziestu prawodawców stanowych, dziesiątki kandydatów do władz lokalnych, nie wspominając o gubernatorze, wicegubernatorze, sekretarzu stanu oraz stanowym prokuratorze generalnym, niezależnie od przynależności partyjnej. Pine zjednoczył również politycznie zaangażowaną część związku strażników więziennych z trzema najpotężniejszymi szczepami Indian w Kalifornii i utworzył Niezależny Komitet Rdzennych Amerykanów i Strażników Więziennych, kolejny superpotężny komitet wyborczy, który miał swą siedzibę również w West Sacramento.
Przez lata CCPOA i popierający go ludzie, pod rządami i przewodnictwem Pine’a, występowali o coraz surowsze prawa, a wraz z nimi o coraz większe więzienia do pomieszczenia łamiących te prawa kryminalistów. Równocześnie Kalifornijski Departament Więziennictwa zwiększył się z trzynastu do trzydziestu jeden zakładów karnych, z całkowitą populacją stu sześćdziesięciu tysięcy więźniów i rocznym budżetem operacyjnym pięciu miliardów dolarów. I podczas gdy każdy z dwudziestu pięciu tysięcy strażników więziennych zarabiał przeciętnie pięćdziesiąt cztery tysiące rocznie, nie należało do rzadkości, by strażnik był w stanie zarobić ponad sto tysięcy dolarów, z nadgodzinami i zasiłkami chorobowymi.
Teraz jednak Pine nie był w West Sacramento, ale w gabinecie zarządzającego wspólnika jego kancelarii prawnej, u Piersalla w San Francisco. Po poniedziałkowym zabójstwie sędziego Palmera, uważał, że musi trzymać rękę na pulsie dochodzenia, jeśli ktokolwiek z władz chciałby się z nim skontaktować lub go przesłuchać. Wiedział, iż czasami dochodziło do widocznych animozji między sędzią i związkiem, i był tu, by nikt nie miał wątpliwości, co do prawdziwej natury ich kontaktów. Przez kilka ostatnich dni udzielił kilkunastu wywiadów starannie dobranym przedstawicielom mediów, zawsze przekazując tę samą wersję: George Palmer i Jim Pine byli, od czasu do czasu, przeciwnikami w życiu zawodowym, niemniej prywatnie się dogadywali. Chodzili na te same przyjęcia charytatywne i uroczystości i popierali często tych samych kandydatów politycznych. I dziś Pine weźmie udział w pogrzebie Palmera, ubrany w głęboką czerń.
Głównie po to, aby upewnić się, że stary skurczybyk naprawdę nie żyje.
Gary Piersall był również w czerni. Minionej nocy nie zaznał nawet czterech godzin spokojnego snu i siedział teraz naprzeciwko swojego klienta, popijając trzecią filiżankę espresso.
Za kilka minut mieli udać się wspólnie do Katedry Najświętszej Marii Panny. Pine miał sześćdziesiąt trzy lata, ale w garniturze wyglądał, jak zawsze, na dziesięć lat mniej. Ważąc dwieście dwadzieścia funtów, przy sześciu stopach wzrostu, miał porządne czterdzieści funtów nadwagi, włosy ścięte na jeża i rumiane policzki chórzysty albo pijaka.
Ale jak na wesołą, optymistyczną osobę publiczną, Pine nie był szczęśliwy. Gdy wchodził do budynku, został niemal zaatakowany przez dziennikarzy – wszyscy zebrali się na ulicy, a nawet w holu, chcąc jakichś wieści na temat nowej teorii zniknięcia Andrei Parisi. Ponownie zaczęły krążyć plotki – że jej zniknięcie powiązane jest z zabójstwem Palmera i w jakiś tajemniczy sposób ze związkiem.
Pine chciał wiedzieć, skąd się biorą takie historie i jak można je powstrzymać.
– To znaczy, Gary, co oni myślą? Że organizuję morderstwa? Najpierw George, a potem Andrea? Chryste! Lubiłem starego skurczybyka. I uwielbiałem Andreę. Naprawdę – spojrzał przez pokój. – Strasznie wyglądasz, Gary. Dobrze się czujesz?
– W porządku, Jim. Po prostu jestem trochę zmęczony tym wszystkim.
– Powiem ci tylko – nie pozwól, by ci na dole to zobaczyli. Chcesz sobie chlusnąć wodą w twarz, śmiało. Jak tylko okażesz słabość, to już po tobie.
– Nie martw się o mnie.
– Za późno – wpatrywał się beznamiętnie w prawnika. – I martwię się o Andreę. Masz jakieś pojęcie, co mogło się z nią stać?
– Żadnego.
– Jesteś pewien? Żadnych pomysłów? Przypuszczeń? Piersall zmusił się, aby zachować niezachwiany spokój. Co Pine wyprawiał? Chciał wybadać, ile wie? Sprawdzić jego lojalność?
– Myślę, że mogła się zabić, Jim. Chciała na fali tej TV Proces dojechać do Nowego Jorku, ale gdy się to nie udało…
– Więc nie sądzisz, że to prowadzi do nas?
– Do nas?
– Do mnie, ciebie, do związku?
– Nie – odparł Piersall. – Jak miałoby prowadzić? Jakim tropem? Pine oparł się, wzór spokoju, ale jego oczy były ostrzami o niemal kociej intensywności.
– Gary, moi ludzie słyszeli różne rzeczy.
W tym momencie Piersall postanowił, że regularne przeszukiwanie jego biura na obecność urządzeń podsłuchowych musi rozszerzyć na hol przed gabinetem. Jeśli Pine słyszał, co wyznał wczoraj Huntowi…
– Dziś rano było to już w sieci, na stronie TV Proces. Skąd oni biorą to całe gówno? Tak czy inaczej, chodzi mi o to, że do wieczora będzie już wszędzie. Wiesz o czym mówię?
Piersall odkaszlnął, spróbował przełknąć trochę kawy.
– Próbowałem przebrnąć przez to bez szwanku, Jim. Ale ci przeklęci, nieodpowiedzialni dziennikarze, prześcigający się wzajemnie… Pojawia się w sieci i wiesz, że to niepowiązany stek bzdur.
– Pewnie, ale rychło poważne stacje też to podejmują. Mam na myśli to, że musimy traktować tę historię jako wartą najgłębszej pogardy.
– Co za historię…?
– Że Andrea coś wiedziała, a my musieliśmy ją uciszyć. To czysta histeria i nie chcemy jej przecież napędzać. Nie powinniśmy tego omawiać na żadnym poziomie.
– Nie mam zamiaru, Jim. To w istocie zasługuje na najgłębszą pogardę.
– Nigdy nie rozmawiała z tobą o czymś takim?
– Nie, o niczym nawet podobnym. Była całą sobą po stronie firmy, Jim.
– A ty jesteś po stronie firmy?
Piersall odstawił kawę, zdobył się na najspokojniejszy ton.
– Jestem po stronie firmy od piętnastu lat, Jim. Trochę boli, że musiałeś spytać.
Pine przyglądał mu się uważnie przez dłuższą chwilę.
– Okay. Tak tylko pytam, żeby się upewnić.
Gdy Hunt pojawił się niezapowiedziany u Carli, od razu zadzwoniła do Piersalla. Lubiła Wyatta, a szef powiedział jej, by współpracowała z detektywem na wszelki sposób. Poza tym wiedziała, że jest on po stronie Andrei, a więc również po stronie firmy. Uważali ją za ofiarę porwania i Piersall wyraził zgodę, aby Hunt miał wstęp wszędzie, gdzie chciał. Wszędzie.
I gdy tylko wrócił od Betsy Sobo, wahał się, próbując zdecydować, co robić dalej, aż powiedział jej, że chciałby rozejrzeć się w gabinecie Andrei. Coś mogło być w jej aktach, notatkach, na taśmach albo na sekretarce, niemal wszędzie, co stanowiłoby wskazówkę, co się z nią stało.
Pozwolić Huntowi na dostęp do osobistych rzeczy Andrei – Carla czuła, że wychodziło to poza granice. Zadzwoniła do pana Piersalla, żeby uzyskać na to zgodę, ale powiedziano jej, że jest w gabinecie z panem Pine’em i w żadnym wypadku nie wolno mu przeszkadzać. Zatem grała na zwłokę, najpierw mając problemy ze znalezieniem klucza, potem udając się do toalety, ale kiedy Piersall nadal był nieosiągalny, zajęty Pine’em, nie miała wyjścia.
– Dev. Tu Wyatt.
– Mów. Gdzie jesteś?
– Znowu u Piersalla. W gabinecie Parisi.
– Chyba żartujesz? Właśnie jestem w drodze, ale tkwimy z Shiu w korku. Jak to jest, że ja prowadzę tę sprawę jako glina, a ty już tam jesteś?
– Może to mój urok osobisty?
– Niemożliwe. Nie dotykai nic.
Za późno. Ale musisz to zobaczyć.
– Myślałem, że nie uważasz Parisi za podejrzaną?
– Nie uważam. Bo nią nie jest.
– A to klops, bo my akurat zakończyliśmy sprawę pozytywnie tym, co znaleźliśmy w jej domu.
– Tym lepiej dla was, ale nikomu bym się nie chwalił, dopóki nie zobaczysz tego, na co ja właśnie patrzę.
– W skażonym środowisku.
– Co to niby znaczy?
– To, że ty tam jesteś. Więc cokolwiek masz, nie może służyć jako dowód. Kto będzie w stanie stwierdzić, że tego nie podłożyłeś?
– Ja. Ale nawet, jeśli to zrobiłem, to i tak powinieneś to zobaczyć.
Hunt był w pomieszczeniu – naprawdę niewiele większym niż klitka – od niemal kwadransa, zaniknąwszy za sobą drzwi, a oto przed biurkiem Carli stał właśnie mężczyzna legitymujący się jako Devin Juhle, inspektor wydziału zabójstw, w towarzystwie szefa ochrony, i pytał o Wyatta Hunta.
Carla Shapiro pomyślała, że chyba umrze. To nie mogło się dziać naprawdę. Samodzielnie podjęła decyzję, by wpuścić Wyatta do gabinetu Andrei, a teraz policja przyszła po nią. Przez chwilę walczyła, żeby zaczerpnąć powietrza, po czym zdołała wybąkać:
– Nasz detektyw jest w biurze panny Parisi.
Wyraz twarzy inspektora bynajmniej nie zmniejszał jej przerażenia.
– To wiem – odparł. – Gdzie jest to biuro?
Carla stała, choć nie pamiętała, by się podnosiła. Zrobiła kilka kroków, chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi. Inspektor był tuż za nią.
Siedząc w fotelu Andrei, za jej biurkiem, Hunt zamknął dolną szufladę po lewej stronie i podniósł wzrok.
– Gdzie Shiu?
– W drodze do laboratorium. Rozwiążemy tę sprawę raz na zawsze. Co mam obejrzeć?
Hunt podał mu przygotowany folder z szarego papieru. Inspektor położył go na biurku i otworzył. Wewnątrz znajdował się gruby na pół cala plik wycinków z gazet różnych rozmiarów oraz kilka wydruków wyglądających na strony internetowe. Carla zaryzykowała krok do środka, by zobaczyć nagłówki. Ten na samym wierzchu brzmiał: „Wypadek w czasie polowania – prokurator okręgowy nie żyje”.
Podczas gdy inspektor przekładał strony, Hunt mówił:
– Zauważ, że nie ma etykietki. Znajdował się pod wiszącymi folderami, z tyłu tej szuflady na akta. Pierwszy jest o Porterze Andertonie – był prokuratorem okręgowym, który prowadził sprawę przeciwko strażnikom w Avenal. Potem jest siedem opisów przypadków wandalizmu na siedziby komitetów wyborczych w całym stanie. Razem szesnaście artykułów. Cztery wypadki śmierci – wypadek Andertona, dwie ucieczki z miejsca wypadku, jedno samobójstwo. Każda z ofiar miała na pieńku z tym czy innym więzieniem. Prokurator, dwóch informatorów, lekarz – Hunt postukał w wydruki. – Jeśli nadal nie wierzysz w zbiegi okoliczności, to wpadła na coś.
– Zbierała materiały.
Hunt przytaknął. Jego oczy były tak lodowate, że niemal biło od niego zimnem.
– Może więcej niż tylko zbierała, Dev. Może tworzyła akt oskarżenia. Nawet już go stworzyła. I powiedziała niewłaściwej osobie.