1992
Duży, czteropiętrowy blok mieszkalny na Dwudziestej Drugiej Alei San Francisco, w pobliżu Balboa, w dzielnicy Richmond, wyglądał z zewnątrz na dobrze utrzymany, ale wiedziałem z doświadczenia, że samo w sobie nic to nie oznaczało. Budynek ten mieścił prawdopodobnie czterdzieści mieszkań, a każde stanowiło niezależny i wyraźnie oddzielony wszechświat zamieszkany przez osoby samotne, pary, studentów, ludzi starszych, pary szczęśliwe i nieszczęśliwe, małżeństwa i nie, homo i hetero, z dziećmi lub bez.
Tego zimnego i ponurego ranka wezwanie pochodziło ze szkoły podstawowej Cabrillo i dotyczyło dwójki dzieci z szóstej i czwartej klasy. Oboje byli nieobecni cały miniony tydzień, a do dyrektora nie zadzwoniło z usprawiedliwieniem żadne z rodziców. Inspektorka szkolna skontaktowała się z Dade’ami po raz pierwszy w ubiegłą środę, ale na pozostawioną przez nią wiadomość nikt nie odpowiedział. W piątek zadzwoniła ponownie i rozmawiała z Tammy, szóstoklasistką, która powiedziała, że wszyscy mają grypę, to wszystko. Nie, mama też była chora i spała, i nie mogła podejść do aparatu. Tammy uważała, że do poniedziałku jej i bratu pewnie się poprawi i przyniosą usprawiedliwienie od mamy albo od lekarza. Od kogoś, w każdym razie. Kiedy jednak dzieci nie pojawiły się w poniedziałek, inspektorka zawiadomiła Służbę Ochrony Dzieci, by sprawdzili, co się naprawdę dzieje. Na zgłoszeniu dopisała, że dzieci wyglądają na niedożywione i są nędznie ubrane.
Teraz był wtorek rano, dochodziła godzina dziesiąta. Moja partnerka do tego wezwania, moja ulubiona partnerka w SOD, jeśli już o tym mowa, Bettina Keck, stała ze mną – Wyattem Huntem – przed drzwiami bloku. Pierwsze kilka dzwonków domofonu pozostało bez odpowiedzi.
– Czemu nie wierzę, że nikogo nie ma w domu? – powiedziała Bettina.
Zamarzałem stojąc tak i już miałem dość czekania. Zacząłem naciskać, jeden po drugim, guziki przy nazwiskach wszystkich lokatorów.
– Nienawidzę, gdy muszę to robić. Jak ktoś się odezwie, masz ochotę mówić?
– Czemu ja?
– Bo jesteś mądrzejsza? Moment, nie, to nie to.
– I zabawniejsza – dodała. Jakby to był sygnał, z głośnika dobiegł skrzekliwy głos starszej kobiety.
– Kto tam?
– Przesyłka. FedEx – odparła Bettina, pochylając się w stronę mikrofonu.
– Widzisz? – powiedziałem. – Znakomicie. Bettina uciszyła mnie i dobiegło nas:
– Nic nie zamawiałam.
– Pod którym numerem pani mieszka?
– Ósmym.
Wskazałem Bettinie palcem wizytówkę z nazwiskiem. Przeczytała bez zająknięcia.
– Pani Craft?
– To ja.
– Cóż, musi pani podpisać przyjęcie przesyłki.
– A co to?
– W chwili obecnej, proszę pani, jest to mała brązowa paczka. Jeśli pani nie chce przyjąć, to odeślemy.
– Dokąd?
– Niech no spojrzę. Wygląda na sklep jubilerski. Może wygrała pani nagrodę.
– Hm, no dobrze.
I drzwi zabzyczały, pozwalając nam na wejście do budynku.
– Może i jesteś w tym lepsza – przyznałem, przytrzymując jej drzwi.
– Żadnego może – odparła z uśmiechem. – Najlepsza część pracy.
Schodami weszliśmy na trzecie piętro. Mieszkanie Dade’ów miało numer 22 i znajdowało się w korytarzu po lewej stronie.
Stanęliśmy przed drzwiami, zza których dobiegał odgłos telewizji. Bettina skinęła, a ja zastukałem do drzwi. Telewizja ucichła natychmiast. Zastukałem ponownie. I jeszcze raz.
– Ktokolwiek właśnie wyłączył telewizor – odezwałem się głośno autorytatywnym tonem – proszę otworzyć drzwi.
W końcu usłyszeliśmy wysoki i nieśmiały głos dziewczynki.
– Kto tam?
– Służba Ochrony Dzieci – odparła Bettina łagodnie. – Otwórz, proszę.
– Nie wolno mi.
– Nie wolno ci nie otworzyć, słoneczko. Ty jesteś Tammy? Po chwili zawahania usłyszeliśmy pytanie:
– Skąd pani wie?
– Zadzwoniono do nas z twojej szkoły, żebyśmy sprawdzili, jak się czujecie. Martwią się o ciebie i twojego brata. Opuściliście wiele dni.
– Byliśmy chorzy.
– Tak nam powiedzieli.
– Chcielibyśmy się tylko upewnić, że wszystko u was w porządku – wtrąciłem.
– Możemy jeszcze zarażać.
– Zaryzykujemy, Tammy – powiedziała Bettina. – Nie wolno nam odejść, dopóki was nie obejrzymy.
– Jeśli nas nie wpuścisz – dodałem – będziemy musieli wrócić z policją. A tego nie chcesz, prawda?
– Nie musicie wzywać policji – powiedziała Tammy. – Nie zrobiliśmy nic złego.
Bettina bez wysiłku przejęła pałeczkę:
– Nikt tak nie twierdzi, słoneczko. Chcemy się tylko upewnić, że wszystko jest w porządku. Czy twój brat jest z tobą?
– Ma się dobrze, tylko jest jeszcze chory.
– A twoja mama? Ona też tam jest? Albo tata?
– Nie mamy taty.
– OK, no to twoja mama.
– Śpi. Nie czuje się dobrze. Też ma grypę.
– Tammy – odezwałem się, usiłując nie zdradzać rosnącego niepokoju – musimy wejść do środka. Otwórz drzwi, proszę.
Po kilku sekunda usłyszeliśmy przekręcanie zamka i oto ją ujrzeliśmy. Imponująco opanowana i względnie porządnie ubrana, pomyślałem natychmiast, jak na dziewczynkę, która najwyraźniej umiera z głodu.
Bettina uklękła na jedno kolano i dobiegło mnie jej pytanie:
– Tammy, słoneczko, jadłaś coś ostatnio? – Ja w tym czasie otworzyłem drzwi szerzej, a mijając je usłyszałem odpowiedź dziewczynki:
– Trochę chleba.
W salonie, przed telewizorem, pod warstwą koców, siedział wychudły chłopiec, wpatrując się pustym wzrokiem w milczący ekran.
– Hej, kolego – powiedziałem łagodnie. – Ty jesteś Mickey? Spojrzał na mnie przelotnie i przytaknął.
– Jak się czujesz?
– OK – odparł dźwięcznym głosem. – Tylko jestem trochę głodny.
– Zatem zaraz dam ci coś do jedzenia. Co ty na to?
– Dobrze. Jeśli pan chce.
– Tak. Chcę. Gdzie jest twoja mama, Mickey?
Bettina, trzymając Tammy za rękę, usłyszała pytanie wchodząc do pokoju.
– W sypialni – odparła. – Może ja tu zostanę z dziećmi, a ty sprawdź, jak ona się czuje?
– Robi się.
Pani Dade była w łóżku i, owszem, spała. Ale takim snem, z którego nikt się już nie budzi.
Sekcja zwłok wykazała później, że zmarła w wyniku przedawkowania heroiny, prawdopodobnie meksykańskiej czarnej smoły, trzeciego lub czwartego dnia nieobecności dzieci w szkole. Podczas gdy czekaliśmy na niepotrzebną karetkę, Tammy powiedziała nam, że kilka tygodni wcześniej jej mama straciła pracę w supermarkecie Safeway z powodu problemu z narkotykami, który tak naprawdę był chorobą, na którą nic nie mogła poradzić. Wyjaśniła dzieciom, że wie, iż nie powinna zażywać narkotyków, że są złe i próbowała przestać, ale to naprawdę bardzo, bardzo, bardzo trudne. Najważniejsze było jednak, że nie wolno im nigdy, przenigdy, komukolwiek o tym powiedzieć, ponieważ, jeśli policja się dowie, to przyjedzie i albo zabierze mamę, albo ich.
Tammy miała w szkole zajęcia na temat uzależnienia od narkotyków i wiedziała, że to prawda. Wszyscy zgodnie twierdzili, że nie można mieszkać z narkomanami.
I dlatego Tammy nikomu nie powiedziała.
To nie był pierwszy raz. Czasami mama znikała w sypialni na kilka dni. Tym razem trwało to dłużej niż zazwyczaj. Tammy nie chciała zaglądać, bo czasami mama gniewała się na nią, gdy sprawdzała, jak się czuje. Nie chciała, żeby jej dzieci widziały jak zażywa narkotyki. Wstydziła się. Tammy myślała, że za dzień czy dwa mama wyjdzie z sypialni, albo sprawdzi, czy mają jeszcze coś do jedzenia, a wtedy oni wrócą do szkoły, a mama pójdzie na zakupy i kupi coś do jedzenia. W międzyczasie Tammy karmiła siebie i Mickeya tym, co znalazła w kuchni. Podzieliła jedzenie na takie porcje, żeby im nie zabrakło. Tak jak mamę, musiała też chronić swojego brata.
Poszedłem sprawdzić. Zostały im trzy kromki spleśniałego białego chleba, trochę krakersów ryżowych i, mniej więcej, łyżka stołowa masła orzechowego.