16

Spencer Fairchild był producentem wykonawczym TV Proces w trakcie ponad dwudziestu pięciu procesów w całym kraju i w jego opinii proces Randy’ego Donolana oskarżonego o podwójne morderstwo, żony Chrissy i jej kochanka Josha Eberly’ego, był najlepszym ze wszystkich, przy których pracował.

Miał wszystko.

Randy miał trzydzieści jeden lat, Chrissa dwadzieścia sześć, Josh siedemnaście. Oboje dorośli byli atrakcyjni, choć nie dorównywali Eberly’emu pod względem czystego, rozdzierającego serce seksapilu. Chrissa uczyła w zastępstwie WF-u i historii w liceum Lincolna, gdzie poznała Josha i po kilku tygodniach nawiązali romans. Randy z kolei, aż do dnia aresztowania, ponad półtora roku wcześniej, był pastorem małej, lecz entuzjastycznej parafii fundamentalnych chrześcijan (oraz prowadził firmę projektującą strony www) w Sunset District.

Choć, jak na razie, nie odnaleziono ciał Josha i Chrissy, to w pojeździe, który Randy używał do wykonywania obowiązków pastora i webmastera, znaleziono ślady krwi oraz włosy z DNA odpowiadającym tym od obu zaginionych. Samochód okazał się własnością parafianina, Gerry’ego Coombsa. Kiedy policja odkryła krew i włosy, pan Coombs stworzył całkiem nową religię i został głównym świadkiem oskarżenia przeciwko Randy’emu, z którym łączył go homoseksualny romans.

Pośród dziesiątek domniemanych teorii, które pojawiły się przed i w trakcie procesu, były propozycje jakoby Gerry, Randy i Chrissa stanowili pewnego rodzaju trójkąt; Josh zdecydował się na Randy’ego i chciał zostawić Gerry’ego i Chrissę; Chrissa kochała Josha i chciała za niego wyjść; Gerry tak naprawdę zabił na polecenie Randy’ego oraz wszelkie inne wariacje tych wersji, które w środowisku San Francisco były niemal nieskończone.

Od początku sprawa była dla TV Proces żyłą złota.

A teraz, zupełnie jakby było jeszcze mało, to skrajnie opanowany, logiczny i znający się na rzeczy kociak, Andrea Parisi, która wyjaśniała znaczenie i niuanse każdej strategii i każdego posunięcia obrony począwszy od pierwszego dnia, najwyraźniej zniknęła.

Spencer Fairchild dowiedział się o tym z porannego telefonu Wu. Andrea była oczywiście bardzo zdenerwowana tamtej nocy – wcale jej nie winił – ale nigdy nie pomyślał, że jeśli nie pojedzie do Nowego Jorku, to zrobi wszystko, by zaryzykować pozycję, jaką wyrobiła sobie w San Francisco. Mimo wszystko była z pewnością na najlepszej drodze do wszystkich przyszłych procesów w tym mieście. Dawała czadu przed kamerą. A kwoty jakie jej płacili, nawet biorąc pod uwagę jej codzienną pracę wziętego prawnika, nie były zbyt małe. Już nie mówiąc o sławie i rozgłosie zarówno dla niej, jak i dla jej kancelarii.

Nawet jeśli jej pierwsza próba awansu do Nowego Jorku nie powiodła się, to Fairchild nie wątpił, iż uda jej się to, gdy będzie jeszcze młoda. Trochę więcej doświadczenia, pojawienie się tu i tam, i będzie gotowa. A nawet jeśli nie, to to, co tu miała, było bardziej niż dobre – telewizja to medium kariery, a ona już jest gwiazdą. Będzie musiała pogodzić się z afrontem na jej amour propre. To część tego biznesu.

Więc jego pierwszym pomysłem po rozmowie z Wu było to, że Andrea pewnie się dąsa i pojawi się najpóźniej na popołudniowe podsumowanie posiedzenia sądu, a już na pewno na podsumowanie wieczorne, kiedy to była naprawdę potrzebna. Był to program po zamknięciu obrad na dany dzień, zazwyczaj nie wcześniej niż o szesnastej, kiedy ona i Tombo nie tylko przytaczali najważniejsze wydarzenia dnia, ale również umieszczali je w kontekście odpowiednio obrony i oskarżenia. Świetna telewizja, szczególnie gdy wczuwali się w swoje role, jak im się czasami zdarzało.

Ale nie chciał stracić tego „talentu” z oka i, tak dla pewności, wykonał kilka telefonów – najpierw na całkiem prywatny, niedostępny dla nikogo innego, używany tylko na wypadek nagłych wydarzeń w TV Proces, numer Andrei, potem do Richarda Tombo do domu. Wiedząc, że Wyatt Hunt wybiegł za Andreą tamtej nocy, przeprowadził krótką rozmowę z Tamarą w Klubie Detektywów, która sama starała się zlokalizować Andreę. U Piersalla rozmawiał z Carla, którą znał i, która, był pewien, uwielbiała go jak diabli, ale naprawdę nie miała wiadomości od swojej szefowej. Martwiła się.

Teraz Fairchild siedział naprzeciwko Richarda Tombo i zamierzał zamówić coś, co mogło uchodzić za lunch w „U Lou Greka”, półpodziemnym, ciemnym i minimalnie higienicznym barze/restauracji po drugiej stronie ulicy od schodów Pałacu Sprawiedliwości, skąd transmitowali większość relacji. Dziś sędzia Villars odwołał poranną sesję w sprawie Donolana o jedenastej trzydzieści, zatem pod małymi i brudnymi oknami ciągnącymi się wzdłuż ściany od alejki, było jeszcze kilka wolnych stolików. Pomimo wad Lou, których zdaniem Fairchilda była masa – jedzenie, atmosfera, oświetlenie, jedzenie, zapach, jedzenie, a w szczególności danie dnia, które było jedyną pozycją w menu – miejsce to było popularne w środowisku prawników i funkcjonariuszy ochrony porządku publicznego i to już od ponad dwudziestu pięciu lat. Miejsca stojące dostępne były od południa do około pierwszej trzydzieści, drugiej i trzeciej dla rezydujących w głębi, przy barze.

Tombo zbliżał się lub dopiero co skończył czterdziestkę. Szerokie ramiona, masywna, ale nie gruba sylwetka, wzrost ponad przeciętną. Jego skóra była bardzo ciemna, włosy mocno skręcone, ciemne garnitury zawsze nieskazitelne. Dokładnie przyciętą kozią bródkę znaczyły ślady siwizny. Szeroki, nieco przypłaszczony nos dzielił twarz na dwie prawie idealne części, co nadawało jej regularny i przyjemny wyraz – całkiem normalny, a jednocześnie nieco niezwykły. Jego głębokie czekoladowe oczy, potencjalnie skłonne do smutku, często mrugały wesoło spomiędzy kurzych łapek. Na swój sposób Tombo był tak atrakcyjny jak Parisi, co odegrało oczywiście sporą rolę przy ich wyborze przez Fairchilda do programu.

Fairchild zabierał się w końcu do powiedzenia Tombo o reakcji Parisi sprzed dwóch nocy.

– Jestem pewien, że to o to chodzi w tym zniknięciu. Ale pozwól, że się spytam, Rich, czy ja kiedykolwiek udawałem, że mam tego typu wejścia? Czy nie powtarzałem wam cały czas, żebyście cieszyli się z tej przejażdżki, bo nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się szansa na następną?

Tombo wyjął z miski na środku stołu zielony strączek edamame, otworzył go i wysypał znajdujące się wewnątrz groszki na dłoń.

– Najwyraźniej nie przyjęła tego do wiadomości.

– Nigdy jej nie okłamywałem.

– Nie mówię, że to robiłeś – włożył jeden groszek do ust – ale mogła odnieść inne wrażenie, to wszystko. Byliście całkiem blisko.

– Ani trochę bliżej zawodowo niż ty i ja. To od samego początku miał być zespół, nasza trójka.

Na twarzy Tombo pokazały się kurze łapki.

– Ta, cóż, mnie chodzi nie tylko o sprawy zawodowe.

– Okay, rozumiem. Ale pierwszy raz zorientowałem się, że jej naprawdę chodzi o Nowy Jork we wtorek wieczorem. Nie ściemniam. To był pierwszy raz. Chodzi mi o to, że naprawdę liczyła na to, jako na kolejną fazę, że to naprawdę nastąpi. Gdy tylko to powiedziała… no cóż, musiałem ją poprawić. I wtedy zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Co to w ogóle jest?

Otwierając kolejny strączek, Tombo opuścił wzrok.

– Edamame. Soja. Świetna rzecz – rozejrzał się po zatłoczonym pomieszczeniu. – Lou podnosi poziom, zamienia się w smakosza.

– Zauważyłeś dzisiejsze danie dnia? – spytał. – Tempura dolmas? Co to jest?

– Tak jak powiedziałeś, specjalność. Sui generis – Tombo przerwał na moment, przełożył z grubsza. – Twór własny.

– Może i tak, ale co by to nie było, to dość dziwne na wyrafinowaną kuchnię.

Tombo wzruszył ramionami.

– Zależy od definicji. W Sudanie takie coś wywołałoby paradę radości – wrzucił kilka ziarenek soi do ust. – No więc, jak myślisz, gdzie ona jest?

– Ukrywa się. Przekazuje wiadomość. Próbuje mi dopiec. Tombo cmoknął ze współczuciem.

– Myśli, że to sprawa osobista.

Fairchild przechylił głowę, zastanawiając się, czy Tombo z niego kpi.

– Dokładnie – powiedział. – Wróci na czas, żeby zrobić podsumowanie, jestem pewien.

– Miejmy nadzieję.

– Cóż, a jeśli nie, to sam sobie świetnie poradzisz. – Kelnerka podeszła z tacą pełną szklanek wody, postawiła dwie na ich stole, niepotrzebnie zapisała zamówienie – specjalność: dolmas. Kiedy odeszła, Fairchild podniósł swoją szklankę. – Powiedz szczerze, Rich, zastanawiałeś się nad tym, co będziesz robił po tym procesie?

Tombo wzdrygnął się.

– Wrócę do normalnej pracy. Boże, to brzmi strasznie teraz, gdy siebie słyszę – oczy mu się rozjaśniły. – Hej, może pociągniemy za parę sznurków i zorganizujemy zabójcy George’a Palmera proces w ciągu następnych dziesięciu dni. Nie byłoby świetnie?

– Rewelacja. Ale czy nie powinni go najpierw złapać?

– Jeśli to on. Skoro już o tym mowa, popatrz na to – spojrzenie Tombo powędrowało do tłumu przy drzwiach, gdzie dwie znajome postaci przebijały się do przodu. – Juhle i Shiu – powiedział. – I wygląda na to, że idą w naszą stronę.

Tombo przez dziewięć lat pracował jako zastępca prokuratora okręgowego, nim przeszedł do sektora prywatnego. Znał Juhle’a i Shiu i wiedział o ich przydziale do sprawy Palmera. Kiedy dotarli do ich stolika, wszystkich sobie przedstawił. Razem z Fairchildem zrobili miejsce dla inspektorów, przesuwając się na swych ławkach, przez co przy stoliku zrobiło się nieco ciasno. Shiu od razu zaczął:

– Jesteśmy właśnie w drodze do firmy Andrei Parisi i Devin pomyślał, że wy tu będziecie, więc moglibyśmy najpierw pogadać z wami. Właściwie to mieliśmy cichą nadzieję, że Parisi będzie z wami.

– Nie – powiedział Fairchild. – Jak na razie jesteśmy tylko my. Jak widać.

– Rozmawiał z nią dzisiaj któryś z was? – spytał Shiu.

– Jeszcze nie. Zazwyczaj pojawia się po zakończeniu popołudniowego posiedzenia, ale czasami ma inne zajęcia i nie może przyjechać – Fairchild wzruszył ramionami, zupełnie jakby nic się nie stało. – Spodziewamy się jej jednak w porze podsumowania, może wtedy spróbujcie.

– O co chodzi? – spytał Tombo.

– Cóż, skoro już tu jesteśmy, na początek – powiedział Shiu – mógłby nam któryś z was powiedzieć trochę o zakresie jej zaangażowania w sprawy związku zawodowego strażników więziennych?

– Znaczy poza tym, że są jej klientem? – spytał Fairchild.

– Masz na myśli klientami Piersalla – poprawił go Shiu. Producent wzruszył ramionami.

– Dobra, jasne, ale to ona cały czas się zajmowała ich sprawami.

– Chyba czegoś tu nie rozumiem – powiedział Tombo. – Wy dwaj pracujecie nad sprawą Palmera, zgadza się? Co Andrea ma z tym wspólnego? Albo strażnicy więzienni, jeśli już o tym mowa?

Juhle musiał interweniować. Jego partner i tak już za dużo powiedział.

– Nie wiemy – powiedział. – Mamy kilka punktów i sądziliśmy, że może Parisi stanowi między nimi jakiś łącznik.

– W sprawie Palmera? – spytał Tombo.

– Niby jak? – dodał Fairchild.

Juhle nie lubił dzielić się informacjami z ludźmi z telewizji. Posłał im bezbarwny uśmiech i w miejsce odpowiedzi zadał swoje pytanie.

– Czy wspomniała któremuś z was kiedykolwiek o młodej kobiecie, Staci Rosalier?

Tombo pokręcił głową. Farchild zmarszczył brwi.

– Coś się kojarzy? – Juhle próbował wyczytać coś z miny Fairchilda.

– Nie. Nie od Andrei. Ale nazwisko brzmi znajomo.

– Była drugą ofiarą – powiedział Shiu. – Kobietą zabitą z Palmerem.

– Właśnie – potwierdził Fairchild. – Stąd je znam. Co ją łączy z Andreą?

Juhle poczęstował się edamame.

– Tego się chcemy dowiedzieć. Tombo i Fairchild spojrzeli na siebie.

– Okay. Wróćmy na chwilę do strażników więziennych – odezwał się Shiu, odwracając się do Fairchilda. – Powiedziałeś, że cały czas pracowała nad ich sprawami. Musiała zatem zdawać sobie sprawę z, mmmm, problemów Palmera z nimi.

– Pewnie – powiedział Fairchild. – Ale, kto nie wiedział? Co kilka tygodni pojawia się artykuł w jakiejś gazecie, prawda? Więźniowie przypadkowo zabici przez strażnika w Folsom. Meksykańska mafia zbija fortunę, handlując narkotykami z Pelican Bay. W Corcoran odbywają się walki na śmierć gladiatorów-więźniów. Połowa więziennych lekarzy jest notowanych, nie mają ważnych licencji, wypisują lewe recepty. I za każdym razem Palmer groził, że tym razem zamknie związek. Strażnicy wymykają się spod kontroli. Jeśli związek nie jest w stanie utrzymać w ryzach swoich członków, to umieści ich pod jurysdykcją federalną. No i zgadnijcie, kto przekazuje te wszystkie informacje pomiędzy nim a związkiem? Albo raczej przekazywał.

– Moment – Tombo pochylił się, wszelkie ślady rozbawienia zniknęły z jego oczu. – Myślicie, że CCPOA ma coś wspólnego ze śmiercią Palmera?

– Nie wiemy – powiedział Shiu. – Wiemy, że związki mają bojówki i nie boją się ich używać. Wiemy też, że osoby, które kandydowały przeciwko popieranym przez nich ludziom, szczególnie na terenach wiejskich, spotkały różne nieszczęścia, albo ich sztaby wyborcze, ot, tak.

Juhle miał już dość nieodpowiedzialnej paplaniny Shiu. Zaraz powie im, że sprawdzają możliwość, że Jeannette kogoś wynajęła, może kogoś spośród wrogów Palmera ze związku, do zabicia męża. Omówili to już w gabinecie Laniera, wcześniej tego dnia. Ale od tego czasu doszli na tyle daleko, że Shiu mógł powiedzieć im, że zrozumieli, iż związek nie potrzebował wcale Jeannette jako prowodyra. Mógł to być ich samodzielny pachołek. Już wkrótce, jeśli Shiu nie zwolni, to usłyszą wszystkie swoje teorie w telewizji.

– Tak czy inaczej, chcielibyśmy zobaczyć się z Parisi w sprawach, które leżą w tym kontekście.

– Ale powiązaliście ją w jakiś sposób z drugą ofiarą – powiedział Tombo. – Zgadza się?

Juhle uchylił się od odpowiedzi.

– Ponownie kontekst – zaczął podnosić się z ławki, językiem ciała dając Shiu znak do pójścia za jego przykładem. – Jak się z nią zobaczycie – powiedział swym najbardziej przyjacielskim tonem – to możecie jej powtórzyć, że chcielibyśmy z nią porozmawiać, żeby poczekała na nas, pojawimy się w porze podsumowania, dobrze?


– Miała ujawnić jakąś niewiarygodną historię – Fairchild zdawał się nie mieć najmniejszych problemów ze swoimi dolmas. – To dlatego Nowy Jork miał być nią zainteresowany. Miała być tą wspaniałą reporterką śledczą. W każdym razie od tego się zaczęło.

– Powiedziałeś jej, że to nie ma znaczenia.

– Musiałem – wzdrygnął się Fairchild. – Nie miało znaczenia. Nadal nie ma.

– Powiedziała ci, co to? – spytał Tombo. – Ta historia.

– Częściowo. Ale po rozmowie z tymi facetami mam lepsze pojęcie, o co chodzi.

– Co?

Fairchild pochylił się nad stołem i zniżył głos.

– To, że związek ma jakichś oprychów do brudnej roboty, to jedno, prawda? Ale co, jeśli faktycznie wyciągasz więźniów na dobę czy dwie, by popełniali dla ciebie przestępstwa? To nad tym pracowała.

Tombo odsunął talerz, pozostawiając większość lunchu. Napełniał się wodą.

– Jakie przestępstwa?

– Cokolwiek jest do zrobienia. Zdemolowanie sztabu wyborczego. Zastraszenie jakiegoś członka zgromadzenia ustawodawczego, który ma błędne podejście w sprawie funduszy dla więzień. Nie wiem, może i zabójstwa. A w międzyczasie mają doskonałe alibi, jeśli ktoś miałby sprawdzać – siedzieli za kratkami.

Tombo podniósł wzrok, kręcąc głową.

– Nie.

– Co „nie”?

– Wszystko nie. To nie mogłoby się wydarzyć.

– Czemu nie?

– Ponieważ, Spencer, oto, co się dzieje, jeśli wypuszczasz skazańca – ucieka. Nie ma zamiaru wykonać roboty, o jaką go grzecznie prosisz. Opuszcza stan. A co najmniej nie powraca do swego przyjemnego, miejscowego więzienia, po tym jak kogoś dla ciebie zabił, aby spokojnie odsiedzieć resztę wyroku. Fairchild żuł chwilę, zastanawiając się.

– Owszem, jeśli, powiedzmy, siedzi z nim brat, któremu mógłby przytrafić się tragiczny wypadek, jeśli nie wróci.

– A tak, znana sztuczka dwóch braci w tym samym pudle.

– Może nie być dosłownie brat. Może być inny związek. Albo

– wczuwając się w dyskusję, Fairchild mówił nieco głośniej.

– Albo, co jeśli masz co noc możliwość widzeń osobistych, plus prochy, plus alkohol, papierosy, różne kombinacje wymienionych? Wszystko dla ciebie wniosą.

– Kto?

– Strażnicy.

– Strażnicy, którzy cię pilnują?

– Tak, ci sami.

– A gdzie jest w tym czasie naczelnik?

– Bierze w tym udział. Zajmuje się sprawami związku. A związek jest wdzięczny. Pod stołem dostaje tygodniowy bonus. Nie ma się co dziwić, że to jest biznes uznaniowy.

Tombo uśmiechał się teraz szeroko ubawiony idiotycznością.

– A może tak dają mu harleya, żeby sobie nim jeździł po spacerniaku, co? Zgadzam się wyjść i kogoś zabić, ale domagam się harleya.

– Może nie harleya – powiedział Fairchild. – Zbyt widoczny. Mógłby wkurzać współwięźniów.

– A niby prawa do widzeń osobistych ich nie wkurzają?

– To mogą ukrywać.

– Takie rzeczy się nie dzieją, mój drogi. Nie mogę uwierzyć, że Andrea naprawdę się tym zajmowała.

– Myślę, że tak. Wciąż się może jeszcze zajmować. I mam na myśli chwilę obecną.

– Mimo że powiedziałeś jej, iż nie trafi dzięki temu do Nowego Jorku?

– Może to miała być sprawa Palmera. Jeśli myślała, że mogło mu się coś takiego przytrafić. Znaczy, zabójca z więzienia. Mogłaby ujawnić sprawę, zdobyć sławę, przenieść się do Nowego Jorku i bez mojej pomocy.Nagle spoważniały Tombo zamilkł i obracał pustą szklankę na stoliku.

– Myślisz tak intensywnie, że niemal słyszę, jak trybiki się poruszają – powiedział Fairchild.

– Nie wyciągają więźniów – odparł Tombo niemal niesłyszalnym szeptem. – Wykorzystują tych na zwolnieniach warunkowych.

– O czym ty mówisz?

– Spencer, o czym właśnie rozmawialiśmy? O bojówkach związku. Andréa coś sprawdzała, ale nie chodziło o więźniów za kratkami. Ale o tych na zwolnieniach. Jeśli nie wykonają zadań, to zgłaszane jest złamanie warunków i wracają do więzienia. A jeśli robią, co im się mówi, może nawet i zabójstwo, to kryją ich kuratorzy sądowi.

– To teoria, Rich. Nie wierzę, nie sądzę, że znalazłoby się wielu gliniarzy, którzy chcieliby brać w tym udział.

– Nie, ja też nie sądzę, by gliniarze byli zainteresowani. Ale kuratorzy nie są gliniarzami.

– Pewnie, że są.

– Nie, nie są.

– No to kim są.

– Technicznie są strażnikami więziennymi. CCPOA.


Zdaniem Devina Juhle’a, Gary Piersall miał za dużo włosów jak na faceta po pięćdziesiątce, a do tego wszystkie doskonałej, siwej barwy i ani jeden nie potargany. Mierzący co najmniej sześć stóp cztery cale mężczyzna, ważył prawdopodobniej poniżej dwustu funtów, a jego doskonale skrojony jasnoszary garnitur przetykany był niemal niewidocznymi nitkami w kolorze jaskrawego błękitu. Wydatny orli nos i szerokie czoło nadawały mu wygląd arystokraty, podkreślany jeszcze przez przeszywające mętnoniebieskie oczy.

Siedzieli w jego biurze, siedemnaście pięter ponad San Francisco. Firma zajmowała cztery piętra w budynku na Montgomery Street, a biuro Piersalla było na bodajże trzecim od góry piętrze, w północno-wschodnim narożniku, skąd rozciągał się widok na Zatokę, Alcatraz, Golden Gate. Piersall przywitał Juhle’a i Shiu w drzwiach i zaproponował im zajęcie foteli stojących naprzeciw jego biurka, podczas gdy on przeszedł za nie, tak, żeby misternie zdobiony mebel znalazł się pomiędzy nimi.

– Obawiam się, iż nadal nie rozumiem, czemu chcieli się panowie ze mną zobaczyć. Jaki związek ma morderstwo George’a Palmera z CCPOA?

Juhle, spokojny, rozparł się wygodnie w olbrzymim fotelu, zakładając nogę na nogę.

– Otóż, proszę pana, nie było tajemnicą, że sędzia groził zamrożeniem funduszy związku i wzięciem ich w sekwestr sądowy.

Piersall spróbował się lekko uśmiechnąć.

– Słowem kluczowym, inspektorze, jest tu groził. Musi pan zrozumieć, że jest to gra, w którą lubił grać, choć podnosił to larum już tyle niepotrzebnych razy, iż cała rozgrywka stała się bardziej nudna niż niepokojąca.

Shiu, w przeciwieństwie do Juhle’a, zajął jedynie sześć cali na brzegu fotela, stopy trzymając płasko na dywanie.

– Twierdzi pan zatem, iż nie miał wrogów w związkach?

– Nie. Z pewnością miał kilku. Był nieobiektywny i obojętny wobec sytuacji strażników i uwielbiał skupiać na sobie uwagę. Uwierzył we wszystkie brednie skazańców, a ponadto był głośnym, świętoszkowatym skurczybykiem. Więc pewnie miał kilku wrogów, Jim Pine może być najbardziej z nich widoczny.

Pine był przewodniczącym związków i z uwagi na kontrolowane przez niego ogromne sumy pieniędzy jedną z najbardziej wpływowych politycznych osobistości w stanie. Osobiście stał na czele kampanii na rzecz Prawa Trzech Wykroczeń, które znacznie podniosło populację więzienia stanowego, co z kolei stworzyło potrzebę zatrudnienia większej ilości strażników i stąd wyższych składek. Pine był również motorem Koalicji na rzecz Edukacji Ofiar, która nieprzerwanie walczyła o zaostrzenie kar, by utrzymać więźniów w zamknięciu na dłuższy czas. Każdy z opowiadających się za bezpardonową walką z przestępczością oskarżycieli i legislatorów w stanie Kalifornia, zyskiwał na tych wysiłkach i politycznych wkładach Pine’a i CCPOA.

– Lecz muszę panom powiedzieć – kontynuował Piersall – że pan Pine nie musi uciekać się do rozwiązań siłowych, co jak wnoszę, sugerujecie tu panowie. George Palmer nie byłby w stanie go usunąć i nawet George Palmer był tego świadom. Chciał po prostu utrzymać nacisk na wysiłki związku w samodyscyplinie, które – będę szczery – czasami w przeszłości się nie powodziły. Niemniej cała interakcja pomiędzy George’em i Jimem toczyła się w duchu mechanizmów mających na celu zachowanie równowagi politycznej funkcji sądowej i wykonawczej, i nic ponadto.

Juhle uśmiechnął się nieznacznie.

– Dobrze to słyszeć i wszystko pięknie, wyjąwszy taki fakt, że przed przyjściem tutaj, byliśmy w biurze sędziego Palmera. Rozmawialiśmy z jego sekretarką oraz asystentem, który otrzymał już wstępne polecenie wzięcia związku w sekwestr. Ciężko uwierzyć, że nic pan o tym nie wiedział.

Piersall ostentacyjnie przewrócił oczami.

– Już kilka razy posunął się tak daleko. To po prostu kolejna faza jego gróźb – pokazując nagle zniecierpliwienie, potarł dłońmi o siebie i położył je płasko na blacie. – Ale pozwolę sobie zadać panom następujące pytanie: Czy obecność młodej kobiety, drugiej ofiary, nie dostarcza bardziej przekonującej teorii śmierci George’a niż jakieś pogmatwane i szczerze mówiąc dość niepokojące interpretacje na temat krętactw związku? Zakładam, iż ustaliliście intymny związek pomiędzy nią i sędzią? A w takim przypadku sądziłem, że będziecie szukać, że tak powiem, bliżej domu.

Instynktownie Juhle nie ufał ludziom, którzy nadużywali słowa szczerze, wiedząc z doświadczenia, że jest to niezmiennie wskaźnik kłamliwości:

– Pani Palmer ma dobre alibi. I ma pan rację, wróciliśmy tym samym mniej więcej do punktu wyjścia. Więc szczerze mówiąc – powtórzył celowo – przyszliśmy prosić o pomoc i współpracę. Badamy innych podejrzanych, ale również sposoby, jakie osoba o jej pozycji społecznej mogła znać i może nawet skontaktować się z kimś z bojówek takiej organizacji jak CCPOA.

Na twarzy Piersalla wywołało to prawdziwy szok, który zamienił się we współczujący uśmiech.

– Jeśli to jest wasza obecna pozycja – powiedział – to znajduje się ona w autentycznej nicości. Twierdzicie, że pani Palmer mogła nawiązać kontakt z kimś ze związku, aby pomógł jej zabić męża?

– Powiedzmy, że chcielibyśmy wykluczyć taką możliwość

– Shiu skinął głową.

– Pomijając przy tym fakt, że CCPOA nie ma bojówek

– dodał Piersall.

– Nie? – spytał Juhle, pochylając się. – Więc te małe incydenty w zeszłym roku, jakie przytrafiły się przeciwnikom waszych kandydatów w czasie wyborów, w ilu? Siedmiu hrabstwach? To czym były? Dziełami Boga?

Piersall wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Spora ich część to pogłoski i słyszałem teorie, iż za niektórymi aktami wandalizmu stali sami kandydaci, chcąc sprawić wrażenie, że to związek ponosi winę. Ale jeśli to do panów nie przemawia, proponuję przypadkową iskrę, może zwykłą nieostrożność, nie wiem. Miejscowi chuligani, żarty dzieciaków. I pozwolę sobie zauważyć, że, szczerze, jeśli pamięć mnie nie zawodzi, żaden członek związku nie został aresztowany w powiązaniu z tymi szkodami.

– Czynnik zbiegu okoliczności nie robi na panu wrażenia, prawda?

– Zbiegu okoliczności?

– Siedem różnych akcji wyborczych, a wypadki przytrafiają się wyłącznie waszym oponentom?

– Wypadki? Ktoś łapie gumę i to dowód na spisek? Właściwie to niektórzy z kandydatów związku również byli nękani, choć nie zostało to tak nagłośnione. Więc nie, zbieg okoliczności nie przemawia do mnie. I żeby wnioskować z tego i myśleć, że pani Palmer w jakiś sposób… – przerwał kręcąc głową. – Przykro mi, ale to jest po prostu niedorzeczne.

– Prawdę mówiąc, byłoby to niedorzeczne, gdyby nie jeden fakt.

– A jakiż to?

– Andrea Parisi.

Piersall opuścił swe lodowato błękitne oczy.

– Co z Andreą?

– Z tego co rozumiem, była ona waszym reprezentantem wobec sędziego.

– Jednym z wielu, jeśli o to chodzi, i rzadziej odkąd zaczęła zajmować się sprawą Donolana w TV. Połowa naszych pracowników poświęca regularnie połowę czasu sprawom związku. Ale, owszem, miała dobry kontakt z sędzią Palmerem. On szanował ją, a ona jego – pochylając głowę na bok, mówił dalej. – Ale obawiam się, że nadal nie rozumiem tego toku rozumowania.

– Staci Rosalier, druga ofiara, miała w portfelu wizytówkę Parisi – młody inspektor zdawał się niezdolny do rozmowy bez ujawniania każdego skrawka informacji, jakie odkryli w czasie dochodzenia. – Jest zatem jedyną osobą, która łączy obie ofiary. A połączeniem z Palmerem jest CCPOA.

– No to klops – oznajmił Piersall.

– Tak – zgodził się Shiu. – Ale teraz, gdy najwyraźniej zniknęła, nie ma…

Cierpliwość Juhle’a była na wyczerpaniu. Postawił obie stopy na podłodze i podniósł dłoń w stronę partnera z nadzieją na powstrzymanie potoku jego wyznań.

Piersall zareagował, jakby ktoś go uderzył.

– Jak to najwyraźniej zniknęła? Ona… przepraszam na chwilę – podniósł słuchawkę. – Carla? Gary Piersall. Chciałbym mówić z Andreą. Rozumiem, jak długo? W porządku, dziękuję. Niech zadzwoni do mnie, gdy tylko się pojawi, dobrze? Dzięki – odłożył słuchawkę, jego dotąd pewna siebie twarz, nagle zwiotczała.

Juhle wstał, nim Shiu wyrządzi jeszcze więcej szkód. Zdołał jeszcze położyć swoją wizytówkę na biurku Piersalla.

– Naprawdę nie chcemy zabierać panu czasu. Gdy się do pana odezwie, będziemy wdzięczni, jeśliby do nas zadzwoniła. Najszybciej jak się da.


Jakiś czas później i trzy piętra niżej, Juhle i Shiu usiedli z Carla Shapiro w salonie pracowniczym, który był większy niż cały wydział zabójstw – sześć stołów otoczonych czterema krzesłami każdy, automaty z kawą, herbatą, napojami, słodyczami, przekąskami. Chuda sekretarka Andrei nosiła okulary, miała kręcone włosy, była poważna i, jak im powiedziała, śmiertelnie bała się o swą szefową. Śmiertelnie.

– Zadzwoniła około kwadrans przed trzecią – mówiła bardzo zdenerwowana, podczas gdy zajmowali miejsca przy jednym ze stołów. – Powiedziała, że czuje się już lepiej, więc przyjedzie i podgoni trochę z pracą, ale najpierw musiała pojechać do klienta do domu, ale zostanie pewnie, jak ja już pójdę do domu, bez wątpienia do późna. Miałam nie czekać – zostawiłaby mi papiery na rano na biurku.

– Ale tego nie zrobiła? – spytał Shiu.

– Nie. Wcale nie przyjechała. A przynajmniej nie wpisała się na dole. Po godzinach musimy wpisywać się na listę – po czym dodała, zupełnie jakby dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. – Większość dnia wczoraj też opuściła. A ona nigdy nie opuszcza dnia pracy. I mam na myśli dosłownie nigdy.

– No więc, co wczoraj robiła? – spytał Juhle. – Że nie było jej tu.

– Powiedzieli, że zatrucie pokarmowe.

– Kto taki?

– Jej lekarz, jak sądzę. Zadzwonił, ale rozmawiał z recepcją, a nie ze mną.

– Ale około kwadrans przed trzecią miała się lepiej? – spytał Shiu.

– Tak myślę.

– Rozmawiała z nią pani osobiście – pytał dalej – i jechała do klienta do domu? Często to robiła? Spotykała się z klientami w ich domach?

– Tak sądzę. Czasami. To zależy.

– Mówi pani coś nazwisko Staci Rosalier? – wtrącił się nagle Juhle. – Była jedną z klientek Andrei?

– Nie – Carla kręciła głową. – Nazwisko nie jest znajome. Przykro mi.

– Nic nie szkodzi, proszę pani – powiedział Shiu. – Czy Andrea powiedziała do kogo jedzie?

– Tak. Carol Manion. Zna pan Manionów? Ale nigdy tam nie dotarła.

– Skąd pani wie? – spytał Shiu. – Dzwoniła pani do niej? Carla była tak zdenerwowana, że pytanie przestraszyło ją.

– Do kogo?

– Pani Manion.

W ciemnych oczach Carli pojawiło się prześladujące ją poczucie winy.

– No, nie. To znaczy wczoraj, zanim wyszłam, nie było powodu, a potem… ona tu zadzwoniła. To znaczy do biura. Późnym wieczorem, wczoraj. Kiedy przyszłam dziś rano, na linii Andrei była wiadomość.

– Od pani Manion? Skinęła i opuściła głowę.

– Pytała, czy Andrea zapomniała albo zapisała złą datę spotkania. Co, oczywiście, nigdy by się jej nie przytrafiło.

– Nie – Juhle rysował palcem wskazującym okręgi na stole. – Więc nigdy nie dojechała do Manionów? Jeśli to tam się wybierała.

– Myślę, że tak. Tak mi powiedziała. I że potem tu wraca.

– I wtedy – spytał Juhle – rozmawiała z nią pani po raz ostatni? Sięgnęła pod szkło okularów, by wytrzeć łzę.

– Z tego, co wiem – powiedziała – to ostatni raz, gdy ktokolwiek z nią rozmawiał.

Загрузка...