27

Hunt wiedział, że Juhle jest na meczu Małej Ligi, więc zadzwonił na komórkę, gdzie nagrał wiadomość: „Dev, zdjęcie brata Staci Rosalier zostało zrobione przed domem Carol Manion w Seacliff. Nie wiem, co dokładnie to oznacza, ale jak dla mnie jest cholernie prowokujące. Mógłbyś sprawdzić, czy jest jakiś zapis połączeń telefonicznych pomiędzy Palmerem i Manion, biuro-biuro, dom-dom, jakichkolwiek. W każdym razie, zadzwoń, jak odbierzesz tę wiadomość. Do boju, Szerszenie!”.

Następnie rozważył telefon do domu Manionów, nawet podniósł słuchawkę, ale powstrzymał się. Co by powiedział? Mimo wszystko była to szalenie bogata i znacząca rodzina, o wyjątkowej wrażliwości na punkcie prywatności. Zatrudniali na pełen etat rzecznika prasowego, który dbał o to, by ich nazwisko nie pojawiało się w prasie, za wyjątkiem zatwierdzanych każdorazowo rubryk o modzie lub biznesie. Nie można było do nich po prostu zadzwonić w piątkowy wieczór, przedstawić się jako prywatny detektyw i wypytywać ich o syna, ich związki – jeśli istnieją – z zamordowanym sędzią federalnym, jego kochanką i zaginioną adwokat. Juhle jako inspektor wydziału zabójstw mógłby może wykonać taki telefon, ale również on byłby ponownie sparaliżowany przez trwałe ograniczenie w całej tej sprawie: brak jakiegokolwiek fizycznego dowodu. Na czym miałby oprzeć swe pytania?

I co takiego Hunt dokładnie miał? Całkowicie uzasadniony telefon na temat umówionego spotkania od bogatej kobiety do jej potencjalnego adwokata. Zdjęcie chłopca zrobione prawdopodobnie przed domem Carol Manion. Czarne cabrio.

Prostak.

Sześć godzin wcześniej Hunt czuł, że ma więcej na Arthura Mowery’ego, Jima Pine’a i nawet Gary’ego Piersalla i gonienie za tymi chimerami doprowadziło go, dokładnie rzecz ujmując, donikąd. Potrzebował czegoś prawdziwego, czegoś namacalnego i przekonywującego, co zapewniłoby Juhle’owi przynajmniej jakiś punkt zaczepienia, od którego mógłby rozpocząć jakiekolwiek dochodzenie.

Ponieważ siedział przy komputerze, ponownie przywołał w Google’u olbrzymią listę wyników wyszukiwania na temat Manionów. Kiedy połączył hasła ‘sędzia federalny George Palmer’ z ‘Ward i Carol Manion’, dowiedział się, że rodziny musiały znać się przynajmniej towarzysko, albowiem obecni byli na masie tych samych przyjęć charytatywnych. Spróbował ‘Staci Rosalier’ i ‘Manion’ – nic, potem skonkretyzował Todd Manion’ też nic, niemniej sam Todd miał już niemal tysiąc własnych wyników, jednak wszystkie, za wyjątkiem czterech, wymieniały również jedno lub oboje jego rodziców. Cztery pozostałe były, najwyraźniej, podpisami pod zdjęciami, na których pojawił się bez rodziców, a zamieszczone zostały na jakiejś stronie o wyższych sferach.

Po kwadransie pracy i braku nowych poszlak, Hunt zaniechał wyszukiwania w sieci. Coś mogło znajdować się pomiędzy tymi wszystkimi informacjami o Manionach, jednak jeżeli nie miał bardziej sprecyzowanego pojęcia, czego szuka – a nie miał – znalezienie tego zajęłoby całą wieczność. Tak, jak zrobił to Mickey w przypadku zdjęć, Hunt musiał spojrzeć na to pod innym kątem.


Nim wyszedł, przebrał się z dresów w normalne, miejskie ubranie, buty, gruby czarny sweter.

Na małym półokrągłym podjeździe przed domem sędziego Palmera na Clay Street oraz na ulicy bezpośrednio przed nim stało jakieś dziesięć samochodów. Hunt zaparkował siedem czy osiem domów dalej, wysiadł ze swojego coopera i przeszedł zamglonym chodnikiem, wciąż nie wiedząc dokładnie, co zamierza zrobić. Musiał działać, coś zrobić, odwracać kamienie, z kimś porozmawiać, wyjść z domu i być z dala od pokusy zajęcia się rutynową pracą na komputerze. Jeśli nic innego, to teraz miał przynajmniej punkt zaczepienia, ogólne pojęcie tego, co chciał odkryć.

Jeśli Manionowie znali sędziego Palmera z imprez charytatywnych na tyle, by czuć się w obowiązku uczestniczenia w jego pogrzebie, to żona sędziego mogła być źródłem informacji, faktów, może nawet dowodów. Jeannette tego dnia rano pochowała męża. Zgodnie z oczekiwaniem Hunta, ludzie po wyjściu z cmentarza zgromadzili się u nich w domu. Była to najlepsza okazja, jaka będzie mu dana.

Przeciął trawnik otoczony niskim murkiem, rzucił pełne zachwytu spojrzenie na łagodnie szemrającą fontannę, wszedł po schodach i nacisnął dzwonek.

W środku nikt bynajmniej nie urządzał hulanek, ale sądząc z natężenia dźwięku, zebrani próbowali miło spędzić czas.

Drzwi otworzyła kobieta w wieku Hunta, uśmiechając się lekko, jakby ze zmęczenia.

– Mogę w czymś pomóc?

– Mam nadzieję. Ciekaw jestem, czy mógłbym zamienić kilka słów z Jeannette Palmer?

Wszelki ślad uśmiechu zniknął natychmiast z jej twarzy.

– Jest pan dziennikarzem?

– Nie – Hunt sięgnął po legitymację. – Jestem prywatnym detektywem…

– Przykro mi – przerwała mu – ale to naprawdę nie jest najlepsza chwila, jak pan może wie. Dziś rano odbył się pogrzeb mojego ojca i moja matka nie jest obecnie w stanie z kimkolwiek rozmawiać. Jeśli zechciałby pan zadzwonić i umówić się na spotkanie… – cofnęła się o krok i zaczęła zamykać drzwi.

Hunt zareagował bez zastanowienia, wyciągnął rękę, przeniósł stopę nad progiem.

Kobieta spojrzała na jego nogę na podłodze, na rękę trzymającą drzwi.

– Zamykam drzwi. Radzę się panu odsunąć.

– Proszę – Hunt nie poruszył się. – Nie chcę sprawiać kłopotów, naprawdę. Ale sprawa jest pilna i może być dosłownie kwestią życia i śmierci.

– Nie widzi pan? – spytała kiwając głową. – Już pan sprawił kłopot. To jest kłopot.

– Wszystko w porządku, Kathy? – zza jej pleców dobiegł głęboki, męski głos.

Odwróciła się w stronę głosu, uchylając drzwi o kilka cali.

– Ten pan twierdzi, że jest prywatnym detektywem i musi porozmawiać z mamą.

– O czym?

– Nie wiem. Powiedziałam mu, że to nieodpowiednia pora, ale nie chce sobie pójść. Teraz zablokował drzwi. Mówi, że to kwestia życia i śmierci.

– Ta? No to się jeszcze okaże – nagle drzwi otworzyły się. Hunt stanął twarzą w twarz z rozgniewanym osiłkiem w ciemnym garniturze i z bursztynowym napojem w dłoni. – Zabieraj nogę, koleś. Ale to już. A teraz masz dziesięć sekund, żeby powiedzieć mi, co jest niby takie ważne.

– Próbuję znaleźć Andreę Parisi.

– Tak jak policja.

– Z różnych powodów.

– Tak? Jak ostatnio słyszałem, to ich zdaniem zabiła mojego tatę. Więc jestem po ich stronie.

– Mylą się. Nie zrobiła tego. Możliwe, że sama została zabita.

– Przez kogo?

– Tę samą osobę, która zabiła twojego ojca – Hunt ściszył głos, choć nie zmniejszył intensywności. – Mam trop w tej sprawie. Muszę to sprawdzić. Chcesz złapać tego, kto zabił twojego ojca, czy nie?

Hunt widział, że mu się udało. Wielki mężczyzna zachwiał się. Zrobił długi, drżący wydech. Postawił szklankę z napojem obok drzwi, powiedział siostrze, że zajmie to tylko chwilę, po czym wyszedł na ganek, zamykając za sobą drzwi.

– Jestem Dave Palmer. Co pan wie?

– Próbuję uzyskać informacje o Manionach. Byli dziś rano na pogrzebie twojego ojca. Myślę, że jedno z twoich rodziców musi ich znać.

– Manionów? – Hunt miał wrażenie, że nazwisko zadziałało, jakby było nie z tej planety. – Mówi pan o Manionach od Piwnic Manionów?

– Zgadza się. – Jeśli Hunt chciał utrzymać zainteresowanie Dave’a, musiał mówić szybko. Przedstawił mu to, co wiedział. – Staci Rosalier miała w mieszkaniu oprawione zdjęcie ośmioletniego syna Manionów, Todda. Pokazywali je dziś w telewizji, a jutro będzie w gazetach. Przyjaciołom mówiła, że to jej brat.

Temat Staci Rosalier budził niechybnie niesmak w tym otoczeniu, lecz odpowiedź mogła rozwinąć sytuację na tyle, że pokonało to jego skrupuły.

– Kłamała.

– Myślę, że to możliwe. Ale dlaczego miałaby to robić?

– Nie wiem. Może oprócz tego, że była zdzirą, była też kłamczucha. Może chciała, by ludzie, może nawet mój tata, wierzyli, że pochodzi z bogatej rodziny? Że ma wpływowe powiązania? Nie wiem.

– Na moim świadku nie próbowała robić wrażenia. Nie w ten sposób, w każdym razie.

Ale Dave opierał się dopuszczeniu do siebie nawet takiej możliwości.

– Więc, jeśli jest siostrą Todda, to pochodzi z Manionów? Nie wydaje mi się.

– Tego też nie jestem pewien, szczerze mówiąc, czy byli rodzeństwem. Może był jej bratem przyrodnim. Dlatego muszę porozmawiać z kimś, kto zna ich dłużej. Manionów. Przyjaźnili się z twoimi rodzicami?

– Jak sam pan powiedział, znali się. Nie wiem jak blisko.

– Pomogłoby, gdybym mógł się tego dowiedzieć.

– Mama nie będzie chciała rozmawiać o Staci Rosalier – Dave nadal się nie poddawał. – Gwarantuję. Nie będzie chciała o niczym rozmawiać.

– Postaram się jej w to nie mieszać. Chcę tylko dowiedzieć się o Toddzie.

– Po co pokazywali go w TV?

– Policja stara się znaleźć krewnych Staci.

– No to już wszystko jest jawne, albo wkrótce będzie. O Manionach.

– Niekoniecznie. To niezbyt dobre zdjęcie. I może mieć kilka lat.

Dave chwycił się kolejnej wymówki, by zaprzeczyć, jego gniew buzował tuż pod powierzchnią, gotów eksplodować.

– Więc do jutra ktoś go dla glin zidentyfikuje, zgadza się?

– Możliwe.

– I wtedy będą mogli porozmawiać z Manionami, uzyskać od nich cokolwiek chcą i nie mieszać w to mojej matki.

– Tak. Mogliby. Jeśli identyfikacja okaże się wystarczająco przekonująca. Ale jeśli Manionowie mają coś do ukrycia, to do tego czasu zostaną ostrzeżeni. Mogą zwyczajnie zaprzeczyć, że na zdjęciu jest Todd. A jeśli potrzeba czegoś więcej, to będą mieli wystarczająco dużo czasu, żeby coś wymyślić. Możliwe, że już o wszystkim wiedzą.

– Ale pan mówi o sławnych Manionach. Co mieliby mieć do ukrycia?

– Jeśli pomiędzy nimi a Staci Rosalier istnieje jakiś związek, stanie się on częścią dochodzenia w sprawie śmierci twojego ojca. Nie rozumiesz? Teraz nie jest. W ogóle nie biorą w tym udziału. Jak do tej pory, jedyne, co mamy, to umówione spotkanie Carol Manion z Andrea Parisi…

– Moment. Co?

Hunt zdał sobie sprawę, że w tym pośpiechu nie wspomniał o zasadniczym połączeniu. Teraz ustawił je w odpowiednim miejscu.

– Zatem, jeśli istnieje związek – jakikolwiek – pomiędzy nimi a Staci, to jak dotąd świadomie go ukrywali. Nie sądzisz, że powinni byli zrozumieć, jakie to ważne? Nie uważasz, że to całkiem przekonujące? – Hunt wiedział, że zrobił wszystko, co mógł. Nie wiedział tylko, czy to wystarczy. – Proszę – dodał. – To niezwykle ważne. Nie wspomnę o Staci. Nie zajmę twojej matce nawet pięciu minut.

Mężczyzna walczył ze sobą. Ulicą przejechał samochód z włączonymi światłami, choć nie było jeszcze ciemno. Fontanna pluskała do stawu. Wewnątrz domu, za zamkniętymi drzwiami, ponad szmerem rozmów rozległ się kobiecy śmiech.

– Może. Zapytam – powiedział w końcu syn sędziego.


Nikt nie zamierzał zostawić Hunta samego z Jeannette Palmer.

Siedząc na kanapie w salonie, po jej obu stronach stały jej siostra Vanessa i córka Kathy, która na początku otworzyła drzwi. Reszta, około dwudziestu osób, rodziny i, prawdopodobnie, koteria bliskich przyjaciół, zebrała się w salonie oraz kuchni i jadalni, ale pierwsze pytanie, które Hunt postawił pani Palmer uciszyło szmer otoczenia wyciszeniem przetaczającym się przez cały dom, jakby ktoś przekręcił wyłącznik.

– Carol Manion? Oczywiście – odparła Jeannette. – Znamy Warda i Carol przynajmniej piętnaście lat. Byli dziś rano na pogrzebie.

– Tak, wiem – Hunt usiadł na otomanie naprzeciwko stolika. – Ja też tam byłem, pani Palmer. Ale zauważyłem, że przyszli bez syna.

– Ma pan na myśli Todda. Nie, to prawda. Myślę, że był w szkole. Pogrzeby to i tak nie miejsce dla dzieci.

– Ma około ośmiu lat, prawda? Przerwała, zastanawiając się przez chwilę.

– Tak. Tak myślę.

– Jest więc adoptowany?

Pytanie bynajmniej nie zbiło jej z tropu.

– Tak, to chyba oczywiste, prawda? Carol musi być z rok lub dwa lata starsza ode mnie, a ja skończyłam sześćdziesiąt dwa.

– Pani Palmer – powiedział Hunt – czy pamięta pani, żeby ktoś zwrócił uwagę, że to dość dziwne, gdy Manionowie, po adopcji Todda, przywieźli go do domu? Carol miała pięćdziesiąt sześć czy siedem lat, miała już szesnastoletniego syna, Camerona, zgadza się?

– Tak. Cameron.

– Więc po co było jej kolejne dziecko? Gdy przywiozła Todda, był noworodkiem, prawda?

– Tak, jak najbardziej. Hunt postawił pytanie wprost:

– Pani Palmer, czy myślała pani wtedy lub myśli teraz, że Todd może być naprawdę synem Camerona?

Jeannette Palmer zacisnęła wargi, ale po chwili rozluźniła je i skinęła.

– Cameron pojechał latem na obóz sportowy. Oni przywieźli Todda pod koniec kwietnia następnego roku. Nie chcę być nieżyczliwa, ale trochę trudno było nie wyciągnąć takiego wniosku. Choć nikt, oczywiście, nigdy nic bezpośrednio im nie powiedział, Wardowi i Carol. A oni zawsze traktowali Todda jak własnego syna.

Загрузка...