31

Oceniając po opisie Hunta, Juhle stwierdził, że najlepiej ze wszystkich głównych świadków powinno mu pójść z Caitlin Rosalier. Poza tym mieszkała w Bostonie, gdzie nie było tak wcześnie. Bogowie uśmiechnęli się do niego i nie tylko dlatego, że była w domu, ale wydawała się też chętna do rozmowy.

Rozmowa z poprzedniego wieczora wytrąciła ją z równowagi i nie spała przez większą część nocy. Tak, Juhle może przysłać jej faksem zdjęcie z autopsji. „Nie jest zbyt obrzydliwe, prawda?”. Swego czasu była blisko ze Staci i teraz zdawała się potrzebować jakiegoś zamknięcia, jeśli w istocie jej przyjaciółka była ofiarą. Punkt ksero na rogu zaopatrzony był w faks i mogła tam pójść i zadzwonić do Juhle’a z numerem, a on odparł, że będzie czekał.

Nim zadzwoniła, zgłosił się partner Juhle’a, by poinformować go, że nie pojawi się w poranek tego weekendu. Może Juhle o tym nie wiedział, ale sobota jest sabatem w Kościele Świętych Dnia Ostatniego i Shiu musi iść na nabożeństwo, a potem ma służbę u Manionów. Ale Juhle będzie go na bieżąco informował. Prawda? Dziękuję bardzo. W nagłym przypadku mógłby pojawić się wczesnym popołudniem, ale nic nie obiecuje, chyba że Juhle miałby coś naprawdę istotnego i, cytując Shiu, „Pamiętaj Dev, opartego na dowodach”.

– Dupek – powiedział Juhle, rozłączając się i wpatrywał się przez mgłę w autostradę, siedząc przy biurku w pustym wydziale zabójstw.

Przez niemal dwadzieścia minut przeglądał folder pod tytułem „Medycyna Sądowa”, męcząc się z oświadczeniem pod przysięgą, jakie zamierzał dołączyć do nakazu, który miał nadzieję otrzymać na oba domy Manionów i ich samochody. W miejscach tych szukałby konkretnie narzędzia zbrodni albo ubrań, na których mogły znajdować się ślady krwi lub prochu. W samochodach miał nadzieję znaleźć włosy lub może nawet ślady krwi Andrei Parisi.

Dowody nie byłyby takie przekonujące, ponieważ badanie odcisków palców było długotrwałe, a pani Manion mogła być w domu Palmera towarzysko, ale szukali będą jej odcisków w gabinecie sędziego. Również dywanik z miejsca zbrodni dostarczył włosów pochodzących od różnych osób i choć jakiekolwiek testy DNA czy inne skomplikowane badania są dość powolne, to ich pozytywne wyniki pomogłyby w śledztwie.

Gdy rozległ się dzwonek telefonu, Juhle rzucił się do aparatu. Caitlin, wreszcie z numerem faksu w punkcie ksero. Zapisał, podziękował i poprosił, by, jeśli może, nie rozłączała się. Złapał najlepsze zdjęcie twarzy Staci Rosalier z autopsji i wsunął do faksu. Kiedy wrócił do telefonu, Caitlin płakała i Juhle dostał identyfikację.


Nadal męcząc się nad oświadczeniem do nakazu, Juhle podniósł głowę i uśmiechnął się.

– Patrzcie państwo, kogo przywiało. Nie wiń mnie za cokolwiek, co ci się wczoraj w nocy przytrafiło. Powiedziałem ci, żebyś jechał do domu.

Hunt nie był w nastroju do uśmiechania.

– Ty ich na mnie nasłałeś?

– Daj spokój, Wyatt. Sam to sobie zrobiłeś. Ja cię nawet ostrzegłem. Dowiedziałeś się chociaż czegokolwiek?

– Tak. Pracujesz z socjopatami.

– Hej. To wymóg. Przyzwyczaj się.

Hunt nie przyjechał strofować Juhle’a i wskazując na folder, zmienił temat.

– Są w Napa – powiedział.

– Wiem.

– Skąd?

– Było w gazecie. Ucieszy cię, że mamy czterech raczej wiarygodnych świadków co do zdjęcia. To Todd Manion.

– Któremu obcięto dziś włosy. Na zero.

– Ciekawe. Trochę za późno, ale i tak ciekawe – Juhle przechylił głowę. – Ale chwileczkę. Skąd o tym wiesz?

– Mickey tam jest.

Juhle oparł się, pomasował bark, najwyraźniej odczuwając spory ból. Kiedy się odezwał, mówił oficjalnym tonem.

– Musisz się z tego wycofać, Wyatt. Mówię poważnie. Całkowicie się wycofać. I trzymać swoich ludzi również z daleka.

– Moment. Niech no znajdę właściwą odpowiedź – zajęło mu to sekundę. – Nie wydaje mi się.

– Przeszkadzasz mi w dochodzeniu na tym etapie…

– Hej! – Hunt wymierzył palcem w Juhle’a. – Tylko dzięki mnie masz w ogóle dochodzenie na tym etapie.

– Wyatt – Juhle zachował spokój – to już jest ponad tobą. Może chciałbyś wiedzieć, że pół godziny temu Caitlin Rosalier zidentyfikowała Staci.

– Wiedziałem to dwanaście godzin temu. Juhle pokręcił głową.

– Nie wiedziałeś. Domyślałeś się. Ja to udowodniłem.

– Tracąc po drodze pół dnia. I zatrzymując moje działania.

– Ponieważ tego wymaga procedura, przyjacielu. Właściwa procedura prawna. Coś kojarzysz? Czasami trzeba czasu, by zrobić coś prawidłowo.

– Czasami nie masz luksusu czasu. Co ty na to?

– To nie jest jeden z tych przypadków.

– No, chyba, że jest, Dev. No chyba, że jest.

Słowa Hunta wyprowadziły Juhle’a z równowagi. W jego głosie dało się słyszeć ogień.

– Nadal myślisz, że znajdziesz Parisi, prawda?

– Ujmijmy to może tak. Ja szukam Andrei. Ty szukasz mordercy. Możemy udawać, że nie ma wewnętrznego konfliktu.

– Może i nie. Ale tańczymy na tyle blisko siebie, że mamy spore szanse, aby się nawzajem poprzewracać. I musisz zejść mi z drogi, Wyatt. Zamierzam niebawem dokonać legalnego aresztowania, a cała ta procedura – procedura - jest naprawdę baletem synchronizowanym. Musisz to zrobić dobrze, albo nikt nie będzie bił brawa.

– Wydaje mi się, że zdaję sobie z tego sprawę, Dev. Ale twoje aresztowanie to naprawdę nie moja broszka.

– Ale nie obrazisz się, jeśli to moja, co? – niemniej Juhle świadom był całego wkładu Hunta w śledztwo. Zasadniczo zbudował sprawę, którą on usiłował teraz zweryfikować. A biorąc pod uwagę brak jakiegokolwiek użytecznego wkładu ze strony prawdziwego partnera z wydziału zabójstw, Juhle skłaniał się ku przyjęciu wszelkiej oferowanej pomocy, o ile nie stawała ona na drodze jego końcowej rozgrywki. Oparł się i spojrzał na przyjaciela.

– No więc po co przyjechałeś?

– Powiedzieć ci o Napa i o fryzjerze, upewnić się, że jesteś na bieżąco. Rozumiem, że zgodnie z całą swoją właściwą procedurą prawną pojedziesz tam, mam rację? Zdobędziesz nakazy, czy co tam normalnie robicie. Wyślesz zespół, żeby rozejrzał się u Manionów w domu.

– Coś w tym stylu, mam nadzieję. A w międzyczasie, co ty zamierzasz robić?

– W międzyczasie jestem w Napa.

– Po co?

– Pociągnę za parę sznurków i zobaczę, co się wydarzy. Juhle zwiesił na chwilę głowę, potem podniósł wzrok i odezwał się spokojnym tonem.

– Gdybym poprosił cię, żebyś nie rozmawiał z Carol Manion, mógłbyś się powstrzymać? Jeśli ją wystraszysz i obstawi się prawnikami, nim ja do niej dotrę, a stanie się to już niebawem, to najpierw będę cię torturował, a potem cię zabiję i mówię poważnie.

– Nie zamierzałem z nią rozmawiać, Dev. Nawet jeśli powiedziałaby mi prawdę, czego i tak nie zrobi, nie powiedziałaby mi nic, czego jeszcze nie wiem.

– Poza może tym, co zrobiła z Parisi.

– Tego nie powie mi w rozmowie, Dev. Po tym wszystkim, niczego dobrowolnie nie zdradzi.

– Więc jak?

– Pracuję nad tym – odparł Hunt. – Jak będę wiedział, dam ci znać.


Do południa było jeszcze daleko, gdy skończywszy kompletowanie dokumentów, Juhle stanął przed sędzią Oscarem Thomasino, który cały tydzień pełnił funkcję sędziego pokoju i nie był zbyt zadowolony z najścia w domu w sobotnie przedpołudnie. Sędzia, w ubraniu wyjściowym, siedział za biurkiem w gabinecie. Powieść, którą czytał, spoczywała okładką do góry, na suszce.

– Niech pan odświeży moją pamięć, inspektorze – powiedział.

– Ale czy nie był pan u mnie niedawno z partnerem, prosząc o podobny nakaz?

– Tak, Wysoki Sądzie, kilka dni temu.

– Ale nie w tej samej sprawie?

– Tak, w tej samej.

Łagodna twarz Thomasino zachmurzyła się pod rzadkimi siwymi włosami. Zdjął okulary w stylu Bena Franklina i z nieobecnym wzrokiem zaczął wycierać je szmatką, którą wyjął z szuflady biurka.

– Mogę wiedzieć, jakie były rezultaty tamtej rewizji?

– W domu kobiety znaleźliśmy dwa pistolety kalibru.22. Wysoki Sądzie, które zostały poddane testom balistycznym. I ubrania, które sprawdziliśmy na ślady prochu.

– I jakie były wyniki tych testów?

– Negatywne.

– Rozumiem – Thomasino spojrzał na szkła okularów, chuchnął na nie, po czym kontynuował polerowanie. – I rozumiem, że jeśli podpiszę ten nakaz, będziecie szukać pozytywnych wyników na tych samych przedmiotach – pistolet, ubrania i tak dalej?

– Tak, Wysoki Sądzie.

Thomasino założył okulary, rzucił Juhle’owi czujne spojrzenie.

– Gdzie jest dziś pański partner, inspektorze?

– W kościele. Na nabożeństwie. Jest Mormonem.

– Ach – sędzia zrobił pauzę. – Ale jak do tej pory pracowaliście nad tą sprawą razem? Pan i inspektor…

– Shiu.

– Tak, Shiu – pochylił się nieco, opierając łokcie na stole.

– Zmierzam do tego, inspektorze Juhle, czy – to tylko pytanie, proszę nie żywić urazy – czy pańskie pojawienie się tu bez partnera, może wskazywać na pewien brak zgodności między panem a Shiu, co do tego, czy nakaz ten poparty jest dowodami.

– Nie, Wysoki Sądzie. Nie sądzę, że chodzi tu o brak zgodności. Inspektor Shiu jest człowiekiem o bardzo głębokich przekonaniach religijnych i…

Thomasino podniósł rękę.

– Tak jak wielu z nas, inspektorze, jak wielu z nas. A jednak jestem całkiem pewien, że większość pana kolegów z wydziału zabójstw, pracując nad niesamowicie znaczącą sprawą morderstwa sędziego federalnego, mogłaby uznać to za swój obowiązek, by, powiedzmy, skrócić trochę obecność na mszy lub zupełnie ją opuścić, gdyby nagle w niedzielny poranek pojawił się decydujący dowód. Nie sądzi pan, że można to uznać za regułę?

– Tak, Wysoki Sądzie.

– Pozwolę sobie pójść nieco dalej. Czy myśli pan, że pana własny partner, inspektor Shiu, opuściłby dobrowolnie okazję wzięcia czynnego udziału w bez wątpienia najważniejszym, najbardziej znaczącym aresztowaniu w jego całej karierze, gdyby uważał, że zbliżacie się do przełomu w tej sprawie?

– Zazwyczaj, nie, myślę, że nie, Wysoki Sądzie. Na pewno nie. Ale w tym przypadku…

– Proszę mówić dalej.

– No cóż, inspektor Shiu dorabia sobie u Manionów. Z tego, co wiem, pracuje dla nich od kilku lat. Często zastanawiałem się, iż nie jest wykluczone, że tak szybko dotarł do wydziału zabójstw dzięki, że tak powiem, wpływom politycznym.

– Przyjaciół Manionów?

– To tylko teoryjka.

– Mało przyjemna.

– Mało, Wysoki Sądzie. Ale jestem szczery.

– Więc pana zdaniem, uważa on ten nakaz za pewnego rodzaju konflikt interesów?

– Nie poszedłbym aż tak daleko. Ale powiedzmy, że mógłby czuć się nieswojo, tłumacząc Manionom, czemu wziął w tym udział.

– A nie sądzi pan, podążając tym samym tokiem, że woli zdystansować się od przedsięwzięcia, które uważa za nieprzemyślane, które jego zdaniem mogłoby rozwścieczyć wpływowych i potężnych ludzi, nie gwarantując sprawie sukcesu? Inspektorze, ludzie w pańskiej branży mogliby nazwać to wskazówką.

Juhle milczał.

Thomasino pokiwał głową i westchnął, zasmucona mina przemknęła po jego twarzy.

– Inspektorze – powiedział – skoro jesteśmy szczerzy i mówimy nieoficjalnie, to pozwolę sobie zapytać pana o coś innego, tylko między nami. Czy uważa pan, pomijając naturalną wagę sprawy, że w tym budynku i w całym mieście są ludzie, którzy widzą tę sprawę jako pana osobisty sprawdzian?

Powaga pytania zachwiała Juhle’em, ale nie ustąpił pola.

– Tak, Wysoki Sądzie, myślę, że tak. Ale staram się, by nie wpływało to na moje decyzje – mówił dalej mimo sceptycznego spojrzenia Thomasino. – W przeciągu kilku minionych godzin dowiedziałem się bezspornie, że adoptowany syn Carol Manion jest biologicznym synem Staci Rosalier, kobiety zabitej z sędzią Palmerem. Pani Manion zadała sobie dużo trudu przez minione osiem lat, by utrzymać ten fakt w tajemnicy. Łącznie z tym, że gdy rozmawiałem z nią w zeszłym tygodniu, nie wspomniała o niczym.

– Spytał ją pan o to?

– Nie, Wysoki Sądzie, ale…

– Ale pana zdaniem powinna dobrowolnie podać tę informację?

– Nie może mi się w głowie pomieścić, że tego nie zrobiła, Wysoki Sądzie. Nie może. Choćby tylko… „Wiem, że to niesamowity zbieg okoliczności, ale sądzę, że powinniście o tym wiedzieć”. Nie mogła być tego nieświadoma.

Thomasino zastanawiał się, palcami zakrywając górną wargę. Popatrzył na notatki, które robił, gdy Juhle wykładał mu całość dość złożonego scenariusza.

– Może źle zrozumiałem niektóre szczegóły, inspektorze, a jeśli tak, to proszę mnie poprawić. Lecz jeżeli dobrze pojąłem pana objaśnienia, pani Manion adoptowała dziecko Staci Keilly, czyż nie? A skoro tak, to czemu nazwisko Rosalier miałoby sprowokować ją do wspomnienia panom o jej synu? Jeśli we wtorek po południu, gdy z nią rozmawialiście, również panowie znali tylko to nazwisko.

Juhle’owi zrzedła mina. Poczuł, jak z głowy odpływa mu krew. Zasadniczy fakt o rodzicach Todda nie był kwestionowany – albo tak mu się wydawało – ale Carol Manion niekoniecznie wiedziała o Staci we wtorek, gdy razem z Shiu przepytywali ją na temat umówionego spotkania z Parisi.

Carol mogła wiedzieć o prawdziwym związku Staci z jej synem jedynie w przypadku, jeśli została z tym skonfrontowana i zabiła ją. Ale to było odwracanie kota ogonem. Jeśli tego nie zrobiła, a nie było dowodu na to, że zrobiła, to wszystkie jej działania – niewspomnienie o Toddzie jemu i Shiu, ogolenie włosów syna, ponieważ, mimo wszystko, lato było coraz bliżej

– były niewinne.

Nagle uświadomił sobie również, że nawet on i Shiu nie byli w stanie zidentyfikować Staci jako Rosalier czy Keilly, aż do wtorkowej nocy, kiedy to spotkali się z Mary Mahoney w kostnicy. I co zatem oznaczało to wobec czterech identyfikacji Todda dziś rano?

Sędzia nadal spoglądał znad zaciśniętej dłoni.

– Wszystko w porządku, inspektorze? Nie wygląda pan zbyt dobrze.

– Nie. Dobrze, Wysoki Sądzie. Zażywam leki przeciwbólowe. Przez chwilę poczułem lekkie zawroty głowy.

Thomasino ewidentnie nie był co do tego przekonany, ale nie zamierzał tego dyskutować i mówił dalej.

– A więc, summa summarum, inspektorze, jestem nieco niechętny, żeby podpisać to, co wygląda na niepewną wyprawę na jedną z najbardziej prominentnych rodzin w mieście. Szczególnie, iż byłby to drugi niemal identyczny nakaz, jaki wydałem na dwoje podejrzanych w odstępie ledwie dwóch dni. Rozumie pan, że mogłoby to wzbudzić pewne kontrowersje, hę? Ja i pan moglibyśmy zostać oskarżeni o nadinterpretację? Bezpodstawne naruszenie prywatności? A w pana przypadku, nawet desperacką vendette, by odwrócić uwagę od stojącego w miejscu dochodzenia?

– Tak, Wysoki Sądzie, niemniej to nie jest…

– Naturalnie, inspektorze, oczywiście. Nie musi pan wyjaśniać

– ponownie się przesuwając, poprawiwszy okulary, sędzia opuścił wzrok na papiery, które Juhle położył przed nim i przejrzał je.

– Oto, co mógłbym zasugerować, jeśli mi wolno, to rozumie pan ryzyko tego nakazu i nie ma pan prawdopodobnego motywu. Pisze pan tu, że posiada niezidentyfikowane odciski palców, włosy i włókna. Jeśli może pan powiązać część z nich z panią Manion, to okay, ma pan chociaż dobry powód, by udać się do jej domu i spytać, w jaki sposób się tam znalazły. Gdy pojawi się dowód na miarę możliwego motywu, wtedy wezmę pod uwagę kolejne podanie o nakaz rewizji domu. Ale w międzyczasie – podniósł wzrok, uśmiechając się dobrodusznie – może pojedzie pan do domu i odeśpi te leki. Jest sobota, inspektorze. Nikt nie będzie miał panu za złe wolnego dnia.


Ale Juhle, roztrzęsiony, nie zamierzał robić sobie wolnego dnia. Pod wielkim dachem właściwej procedury prawnej istniały inne drogi, którymi mógł bezkarnie ruszyć, a teraz został właśnie zmuszony, by wybrać jedną z nich. Być może sędzia Thomasino miał rację, że nakaz przeszukania domu Carol Manion jest trochę przedwczesny. Niemniej jako inspektor wydziału zabójstw, Juhle miał prawo przesłuchiwać ludzi, kiedy tylko i w jaki tylko sposób mu się podobało, zakładając, że był w stanie przekonać ich do mówienia.

Pani Manion mogła w miniony wtorek nie wiedzieć, iż Staci Rosalier to Staci Keilly, ale pouczającym, być może nawet rozstrzygającym, byłoby zobaczyć jej reakcję, gdy skonfrontowana zostanie z tą fundamentalną prawdą. Juhle miał dobrego nosa do świadków – jeśli kłamali, to zdradzało ich milion rzeczy i umiał zauważyć większość z nich. Wtedy przynajmniej tylko dla samego siebie znałby prawdę. Od tego zacząłby śledztwo i prowadził je powoli, ostrożnie, przez miesiące, jeśliby trzeba było, budując sprawę, którą prokurator okręgowy wygrałby przeciwko jakkolwiek licznej armii wysoko płatnych adwokatów.

Jeśli Carol Manion, w całym swym bogactwie i aroganckiej dumie, odważyła się zabić sędziego federalnego, to Juhle ją dopadnie. A żeby to osiągnąć – a teraz wszystkie pytania, które by jej zadał, były takie oczywiste! – musiał najpierw przekonać ją do rozmowy.

Загрузка...