Hunt nigdy nie używał kuli, którą dostał na pogotowiu. Pocisk drasnął kość udową. Miał teraz bliznę, którą będzie mógł się chwalić do końca życia w pewnym towarzystwie, ale faktyczna rana, choć bolesna i spektakularna, jeśli chodzi o utratę krwi, nawet przez chwilę nie zagrażała jego życiu, niemniej przez jakiś czas będzie utykał. Jego lekceważenie właściwego postępowania prawnego Juhle’a w czasie wykonywania planu, dostarczyło mu jednak wystarczająco dużo biurokratycznych migren na następne kilka tygodni, by nadrobić fizyczny ból, jaki mógł go ominąć przy okazji rany.
Prokurator okręgowy hrabstwa Napa uznał rolę Hunta w zamknięciu sprawy Palmera i ocaleniu życia Andrei Parisi. Niemniej nie był początkowo skłonny przymknąć oko na nielegalne działania przeciwko jednym z najbardziej znaczących obywateli okolicy – wandalizm, bezprawne wkroczenie na teren nieruchomości – do których uciekł się Hunt, by osiągnąć swoje cele. Prokuratorowi nie podobało się również niechlujstwo w związku z pozwoleniem na ukrytą broń, szczególnie że z broni tej zabity został Shiu.
W efekcie jednak zeznanie Juhle’a, opisujące rozwój wypadków tamtej nocy, w połączeniu z niechęcią Warda Maniona do wnoszenia oskarżenia – chciał tylko, by ten koszmar się skończył – przekonały prokuratora, że nie musi wnosić oskarżenia wobec tego, co, mimo wszystko, okazało się zadowalającym rozwiązaniem niezwykle nietypowej, trudnej, a nawet tragicznej sytuacji. Prokurator nie omieszkał jednak wyłożyć Huntowi, że gdy następnym razem przyjedzie do pracy w zagłębiu winiarskim, lepiej, żeby unikał wszystkich metod, których użył przeciwko Manionom. A gdyby jego legitymacja nie była aktualna, bez wahania wsadziłby go za to.
Ale pomiędzy rehabilitacją nogi, wizytami u Parisi, najpierw w szpitalu, potem w domu w czasie jej rekonwalescencji oraz rozwiązaniem wszystkich kwestii prawnych w związku z użyciem broni w Napa, w pierwszych tygodniach lata jego firma pracowała na najwyższych obrotach. Sława, jaką zdobył dzięki Palmerowi i Parisi, nie kompensowała bynajmniej braku czasu, jaki faktycznie mógł spędzić, pracując, zatem on sam, Craig, Tamara i Mickey spędzili niemal każdą wolną chwilę na początku lipca w terenie i w biurze, nadrabiając zaległości.
Znakiem tego, że jego życie wróciło do względnej normalności, było to, że znalazł czas, po miesiącu, aby spotkać się na lunchu z Juhle’em w Ploof, francuskiej restauracji specjalizującej się w muszlach. Był to akurat Dzień Bastylii, czwartek, i cała Belden Alley ozdobiona była francuskimi flagami. Nad ich głowami jaśniało letnie słońce, temperatura wahała się w okolicach siedemdziesięciu stopni.
Juhle siedział sam przy stole na zewnątrz, pod parasolem, trzymając w ręku przejrzysty, gazowany napój z lodem. Nie dał po sobie poznać, iż zauważył przyjście Hunta, aż powiedział:
– Nadal kulejesz?
Hunt wysunął sobie krzesło i usiadł.
– Chcesz, to cię postrzelę w nogę i też będziesz miał. Ale mogę spudłować i przestrzelę ci przypadkiem rzepkę.
– Nikt by nie uwierzył, że to był przypadek. Nie po tym strzale, którym położyłeś Shiu. Musiał być tak samo szczęśliwym zbiegiem okoliczności jak ten, przez który ja miałem kłopoty. Nadal nie mogę w to uwierzyć.
– To nie było szczęście, Dev. Powinieneś wiedzieć lepiej niż ktokolwiek inny, że ręka-oko to moja rzecz. Cały czas wiedziałem, co robię. Co pijesz?
– Wodę mineralną.
– Żyjesz na krawędzi.
– Jestem na służbie – odparł Juhle, wzruszając ramionami – a na służbie nie piję. To jeden z bonusów tej pracy. Ale ty się śmiało napij.
– Chyba tak zrobię. Mam dla odmiany kilka wolnych godzin. Może pójdę po lunchu do domu i się zdrzemnę.
– Nadal wszędzie chodzisz?
– Głównie, albo Mickey po mnie przyjeżdża. Nie mogę jeszcze poradzić sobie z cholernym sprzęgłem w cooperze – pojawił się kelner i Hunt zamówił kieliszek beaujolais. Obaj poprosili na lunch różne wariacje przewodniego motywu muszli. Hunt patrzył za odchodzącym kelnerem. – No i – odwrócił się do przyjaciela – mówiłeś, że masz wieści.
– Zgadza się – Juhle napił się wody. – Pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, że dziś rano zamknęliśmy sprawę Palmera. Oficjalnie.
– Nie martwiłem się o to. W końcu musiało się to stać.
– Może, ale dobrze, że to skończone. To znaczy zamknięte, jakim by nie było, dopóki nie doszliśmy kilku faktów, których nie znaliśmy.
– Takich jak?
– Takich jak pistolet, narzędzie zbrodni. Ten kretyn nawet go nie wyrzucił.
– Gdzie go znaleźliście?
– W garażu, który wynajmował obok swego mieszkania, gdzie stał również jego beemer cabrio – kelner wrócił z winem Hunta i Juhle zamilkł, aż ten ponownie się oddalił. Oparł się o stół i ściszył głos – oraz gotówkę.
– Gotówkę?
– Całe pudło. W tym samym garażu. Dziewięćdziesiąt siedem tysięcy osiemset dolarów.
– Więc zapłaciła mu sto patyków. Zastanawiałem się, jakie są aktualne ceny.
– Tak, ale pamiętaj, że za dwie osoby. Można by trochę oszczędzić, gdyby jednym z celów nie był sędzia federalny.
Hunt spróbował wina, chłonąc jadalnię al fresco nakrapianą plamami słońca.
– Chcesz mi coś powiedzieć?
– Niby co? Że kiedyś byłeś przystojniejszy?
– A ty bystrzejszy. Powiedz mi coś innego.
– Dobra. Co?
– Andrea powiedziała mi, że pani Manion wyznała, że wszystko zaczęło się, gdy w poniedziałek po południu sędzia zadzwonił do niej umówić spotkanie. Moje pytanie zatem: Jak zatrudniasz kogoś do zabicia dwóch osób od ręki? Tak: „A przy okazji, panie Shiu, jak już pan odbierze rzeczy z pralni, mógłby pan wpaść do sędziego Palmera i zastrzelić jego oraz jego dziewczynę?”. No jakoś mi się nie widzi. Juhle podniósł jeden palec.
– Aha! To jest fajne. Nie mówiłem ci?
– No chyba nie.
– Już wcześniej go wyczuła. Ward nam to powiedział. W zeszłym roku mieli problem w domu, jakiś kopnięty koleś stwierdził, że są mu winni pieniądze, albo przynajmniej powinni mu trochę dać, bo mają tak dużo. Coś w tym stylu albo równie głupiego. Tak czy inaczej kilka razy dostał się na teren posiadłości w mieście, a jak sam się przekonałeś, ich ochrona potrafi być stanowcza.
– Co najmniej.
– No więc dorwali go i posłali do diabła, ale wrócił, więc ponownie to samo i tak w kółko. Koleś być generalnie nieszkodliwy, ale zaczynał naprawdę działać im na nerwy. No i raz, kiedy Warda nie ma, podróżuje, koleś pojawia się na podjeździe, gdy Carol wyprowadza samochód, żeby zawieźć Todda do szkoły. I ten startuje do dzieciaka. Dlaczego niby zasłużył na cokolwiek, co posiada? I tak dalej. Ale ewidentnie staje się to dość osobiste i groźne, a Carol decyduje, że chciałaby, żeby ktoś się nim zajął.
– Powiedz, że Shiu go zabił.
– Nie mogę, bo nie zrobił tego. Ale za to zbił go na kwaśne jabłko i porzucił na śmietniku w śródmieściu. W cywilu, przypadkowe pobicie bezdomnego, nie? Żadnych zapisów pewnie, ale Ward zauważył, że koleś się już nie plącze koło domu, więc spytał Carol. A ona mu powiedziała. Więc, gdy Ward poradził sobie z najcięższym szokiem po wydarzeniach minionego miesiąca, przypomniał sobie o tym i nam powiedział.
– Zapłaciła mu?
– Dziesięć tysięcy. Ward sam mu wypłacił jako bonus gwiazdkowy. Ale najistotniejsze jest to, że zadziałało. Koleś nigdy nie wrócił.
– Nie dziwię mu się. Przy takim niegrzecznym potraktowaniu też bym nie wrócił.
Kelner wrócił z jedzeniem i przez kilka minut zajadali się soczystymi małżami – czosnek, śmietana, wino, pietruszka. Cudo.
Po kilku zachwycających minutach Hunt przerwał jedzenie.
– A jak się ma Todd?
– Trzyma się, jak sądzę. Jest z Wardem i nianią.
– Ile lat ma Ward?
– Nie wiem. Siedemdziesiąt? Siedemdziesiąt jeden?
– Chryste. Biedny dzieciak.
– Biedny, bogaty dzieciak, Wyatt. Nie zamartwiałbym się tym. Będą się nim dobrze opiekować. Nie bój się.
Hunt odłożył widelec.
– Nie chcę moralizować czy coś, Dev, ale nie będzie kochany, a to, wiesz, jest najważniejsze.
Juhle wyjmował właśnie mięso, używając jednej z pustych muszli. Wyciągnął kawałek i żuł przez chwilę.
– Tak, ale tak niewielu z nas ma to szczęście – powiedział
– wyłączając tu obecnych, rzecz jasna – po minucie wzdrygnął się. – Przejdzie mu, Wyatt. Większości ludzi przechodzi.
– Za wyjątkiem tych, którym nie przechodzi.
– Zgadza się – powiedział Juhle. – Za wyjątkiem tych.
– Podałbyś mi chleb? Ten sos jest boski, prawda?
Wes Farrell miał T-shirt „Tak wygląda feministka”, a jego dziewczyna Sam Duncan „Picie melisy doprowadza mnie do szału”. Żadne z nich nie zakryło ich ubraniem do pracy, ale prezentowali je otwarcie i dumnie. Taki dzień – kolejna, jedna z nielicznych ciepłych sobót pod koniec lipca.
I to było tego typu przyjęcie w magazynie Hunta.
Świętowali przyznanie De vino wi Juhle’owi tytułu Oficera Roku Policji San Francisco. Miał za sobą oficjalny obiad z elitą policji, rodziną i masą kolegów po fachu u Gino &Carlosa w North Beach, w miniony weekend, ale ta impreza była inna.
W alejce za magazynem Hunt rozstawił grill, a w zlewie w kuchni stała w lodzie beczka piwa Gordon Biersch. Drzwi do garażu z przodu były całkiem otwarte. Sam magazyn od ponad godziny bujał w rytm wszystkiego od Beatlesów i Rolling Stonesów do Toma Petty’ego, Toby’ego Keitha, Jimmy’ego Buffetta, Raya Charlesa. Juhle i jego synowie, Erie i Brendan, grali w kosza razem z Mickeyem, Jasonem i Craigiem. Stawili się ludzie, z którymi Hunt na co dzień pracował, a także ex officio członkowie Klubu Detektywów – Sam, Wes, Jason i Amy – jak również żona Juhle’a, Connie, i ich córka Alexa.
Hunt obracał kiełbaski i przewracał burgery, gdy Connie
– zuchwała i ładna w żółtym letnim wdzianku – podeszła do niego.
– No i gdzie jest sławna Andrea Parisi? – spytała. – Myślałam, że wreszcie ją poznam.
– Nie wiem. Myślałem, że już zdąży do tej pory dojechać, szczerze mówiąc. Pewnie pracuje.
– W sobotę?
Hunt uśmiechnął się, kręcąc głową.
– Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, Con, ale prawnicy nie rozróżniają dni tygodnia. Po prostu ciągle pracują. Sobota, wtorek wieczorem, czwarta rano, podaj jakąkolwiek porę, oni pracują – wskazał gestem do wnętrza magazynu.
– Nawet Wes, Amy, Jason, oni tam. Wszyscy pracują, gwarantuję.
– Cieszę się, że nie wybrałam sobie takiej pracy.
– Ja też. Ale Andrea wybrała. Connie zawahała się.
– I lubisz ją? Ona lubi ciebie?
– No cóż, mimo wszystko uratowałem jej życie, więc jest w pewnym stopniu zobowiązana być dla mnie przynajmniej miła. Ale, hej, proszę. Możesz sama ją spytać.
Andrea Parisi pojawiła się na początku alejki w towarzystwie Richarda Tombo. W espadrylach, spódnico-spodniach i mandarynkowej bluzce bez rękawów, nawet z daleka wyglądała niesamowicie ponętnie. Gdy podeszli bliżej, Hunt uświadomił sobie, że nawet z bliska nie widać było po niej wielu lub nawet żadnych oznak osiemdziesięciu godzin bez jedzenia i płynów. Jej włosy lśniły w słońcu, twarz odzyskała kolor.
Connie odwróciła się do Hunta i skinęła z zadowoleniem.
– Nieźle – powiedziała.
Przedstawili się, po czym Hunt poszedł przynieść piwo w plastikowym kubeczku dla Tombo i kieliszek białego wina dla Andrei. Wymienili kilka towarzyskich uwag, podczas gdy Hunt doglądał grilla. Kiedy pierwsza partia była gotowa, Connie poszła poinformować o tym resztę gości.
Hunt rozdzielał jedzenie, uśmiechając się do nowo przybyłych.
– Burger, kiełbaska, napoje, sałatka z ziemniaków i przyprawy w środku. Mamy wszystko. Co sobie życzycie?
Tombo, jakby to był znak, powiedział:
– Ja sobie życzę pobiec do toalety. Zaraz wracam. Zostawił go samego z Andreą, której wyrazu twarzy nie mógł odczytać.
– Jak się szybko zdecydujesz, możesz jeszcze dostać krwisty
– powiedział, ale widząc jej zbolały wyraz twarzy, zostawił zajmowanie się grillem. – Dobrze się czujesz? – spytał.
– Świetnie – odparła. Napiła się wina. – Kiedy tu skończysz, moglibyśmy porozmawiać?
– Pewnie.
– To trochę krępujące – powiedziała.
Dostarczył do środka półmisek jedzenia i teraz ponownie stał z nią w alejce. W połowie drogi do ulicy, z dala od tylnych drzwi i przyjaciół.
– Poradzę sobie. O co chodzi?
– No więc – wzięła głęboki wdech. – Prawda jest taka, Wyatt, że dostałam propozycję.
– Propozycje są dobre.
– Czasami tak. To jeden z tych przypadków – mówiła szybciej, chcąc wyznać wszystko w pośpiechu, kontynuowała. – Wiesz, jak wszystko było, znaczy z ludźmi z TV Proces, zanim zostałam… zanim zniknęłam? To znaczy Spencer nie był w stanie mi pomóc. Nie miałam szans.
– Tak.
– No więc, to jest… To znaczy nie można czegoś takiego zaplanować, ale gdy mnie nie było… no wiesz, stałam się dość interesująca.
– Żadnego „dość”. Byłaś najgorętszym tematem w kraju.
– Byłam najgorętszym tematem – przyznała ze smutnym spojrzeniem. – A potem, gdy się okazało, że zostałam porwana i gdy uratowano mnie tak… tak, jak ty mnie uratowałeś… to wszystko, no wiesz. Potem wszystkie te wywiady i artykuły.
Hunt coś pamiętał. Time, Newsweek, CNN. Generalnie, wszędzie – sam był małą częścią tego szaleństwa. Zdecydował, że ułatwi jej to.
– I teraz cię chcą.
Nie mogła ukryć dumnego uśmiechu, gdy skinęła.
– Tak. Tak, chcą. Dzieje się to, a ja nic dla tego nie zrobiłam, wygląda, że mam znane nazwisko.
Hunt zmusił się do odważnego uśmiechu. Dotknął jej policzka.
– I znana jesteś z urody.
– Może nawet – powiedziała. – Jeśli dałbyś wiarę.
– Och, bez problemu. Powiedziałaś już swojemu szefowi?
– Gary’emu? Cóż, to kolejna sprawa. W pracy, u Piersalla, zrobiło się… no cóż, już ci trochę o tym mówiłam. Wygląda na to, że Gary zaczął wierzyć, że byłam w związku z sędzią Palmerem…
– Andrea, w porządku. Nie muszę…
– Nie – wpatrywała mu się w oczy, sygnalizując absolutną szczerość, błaganie, by uwierzył, ponieważ ona jest taka poważna. – Muszę ci powiedzieć, że nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego. To byłoby całkowicie nieetyczne. Pracowaliśmy razem nad wielką sprawą, sędzia Palmer i ja, miliony dolarów i cokolwiek osobistego pomiędzy nami zagrażałoby wszystkiemu, czego byśmy dotknęli.
– Okay – powiedział Hunt, czując, jak jego serce się zaciska. Przez chwilę zamierzał powiedzieć jej, że to nie ma znaczenia. Ludzie nie są doskonali, wszyscy popełniamy błędy. Nie jemu jest ją sądzić. Ale zabolało go, że czuła, iż musi go okłamywać, że to było okay, może nawet szlachetnie okłamywać go, jeśli tylko jego wizja jej osoby pozostanie nienaruszona.
Tak jakby kiedykolwiek pragnął wizji. Pragnął osoby.
A teraz osoba ta była nieodwoływalnie kimś, kto mógł nie mówić prawdy, patrząc mu w oczy. Ponieważ, choć może nigdy nie byłby w stanie dowieść jej rzekomego romansu z sędzią Palmerem, wiedział, że jej zaprzeczenie, że wytrenowane słowa, były kłamstwem. I nagle to, co mogło być, stało się tym, co nigdy nie miałoby szansy.
Mówiła dalej.
– Gary powiedział, że nawet cień takiego podejrzenia, jakikolwiek ślad i Jim Pine zwolniłby całą kancelarię. Cała nasza praca dla nich byłaby podejrzana, stanowiłaby podstawę apelacji lub procesu, bezwartościowa – zaczerpnęła powietrza. – Tak czy inaczej nie wiem, czy w tym mieście jest jeszcze dla mnie praca. Cokolwiek to znaczy, to Gary zdawał się mieć tego świadomość. Odprawa była całkiem porządna.
– Więc wszystko załatwione? – spytał Hunt, wymuszając kolejny uśmiech.
– Tak, ale… – przerwała. – Cóż, to, że ty i ja, nigdy nie mieliśmy okazji…
Łagodnie podniósł dłoń i położył dwa palce na jej ustach.
– Nie martw się o siebie i o mnie. Jesteś gwiazdą, Andrea. Idź i bądź gwiazdą.
Skinęła, westchnęła i uśmiechnęła się do niego.
– Wiedziałam, że zrozumiesz, Wyatt.
– Rozumiem. Całkowicie – po raz ostatni spróbował się uśmiechnąć. – No więc kiedy wyjeżdżasz?
– Uwierzyłbyś? Chcą mnie od poniedziałku. Wylatuję jutro.
Hunt siedział na chłodziarce w alejce, trzymając w obu dłoniach kubek pełen piwa, gdy w drzwiach pojawiła się Connie.
– Mogę spędzić minutkę z panem Huntem? – spytała.
– Możesz nawet godzinę, jeśli chcesz, ale Devin mógłby być niezadowolony.
– Nie. Lubi, gdy spędzam czas z innymi mężczyznami. Mówi, że zawsze wypada lepiej w porównaniu.
Hunt musiał się uśmiechnąć.
– Jest jedyny w swoim rodzaju, to fakt.
– Nie jest zły, nie cały czas, w każdym razie. Hunt objął ją ramieniem.
– Jeśli to flirt, to masz pół godziny, żeby przestać.
– Wyrobię się – powiedziała. Spojrzała przez ramię, żeby upewnić się, że nikt ich nie słyszy. – Chciałam ci powiedzieć, poważnie, jak jestem – wszyscy jesteśmy – ci wdzięczni. I jestem dumna.
Hunt odwrócił się, żeby na nią spojrzeć.
– Za co?
– Cóż, może umknęło to twojej uwadze w natłoku wydarzeń, Wyatt, ale gdy zbierałeś całą sławę i chwałę za odnalezienie Andrei Parisi, dla mnie ważne jest, że ocaliłeś przy tym życie mojego męża. On też o tym pamięta.
– Nie.
– Nie zaczynaj ze mną i tą skromnością, Wyatt. To nie na miejscu. Uratowałeś mu życie. Uratowałeś ich wszystkich. Nigdy nie będę w stanie odwdzięczyć ci się za to, ani dzieci, a one nie mają jeszcze o tym, co naprawdę zaszło, pojęcia.
– Nie jestem skromny, Con, ale takie były okoliczności. Mogło potoczyć się inaczej i to on ocaliłby mnie. Wiesz, nie jest gliną roku za nic.
– Nie. Wiem o tym. Ale nie byłby gliną roku, gdyby coś nie zrobiło z niego z powrotem tego, kim jest.
– Myślę, że to trochę też twoja zasługa. Przytaknęła.
– Przyjęłam, ale to ty rozpaliłeś w nim ogień. To dzięki tobie. Myślę, że ocaliłeś więcej niż jego życie, Wyatt. Dzięki tobie wrócił do tego, kim jest.
– Cóż, to wspaniały facet.
– Tak i zawsze nim był, choć czasami o tym zapomina. Ale, gdy to się dzieje, ja jestem przy nim, by mu przypominać. Ty. I sądzę, że tobie też niezbyt często przypomina się, że również jesteś naprawdę wyjątkowy. Więc pomyślałam, że przyjdę i ci to powiem – położyła mu rękę na ramieniu. – Słyszysz mnie?
Hunt wypuścił powietrze.
– Tak. Dziękuję.
– Proszę – Connie na chwilę przytuliła się do niego, po czym wstała i spojrzała za siebie. – Okay. Gdzie ona jest? Nie zamieniłam z nią nawet dziesięciu słów.
– Kto?
– On pyta „Kto?”. Sławna Andrea Parisi. Może twoja dziewczyna, nie żebym pytała.
Hunt starał się nadać swoim słowom lekki ton.
– Musiała iść. Dostała nową pracę w Nowym Jorku i zaczyna w poniedziałek.
– W Nowym Jorku. Ale co z tobą?
– Co ze mną? Mam się dobrze.
– Wcale nie. Lubiłeś ją. I to bardzo. Ale pokręcił głową.
– Nigdy jej naprawdę nie znałem, Con. Tylko tyle, że była piękna i mądra, i zabawna, i miła.
– No cóż, mój drogi, to brzmi całkiem nieźle. Wiesz, niektórzy szukają takich cech u potencjalnych partnerów.
– To pozytywne cechy, o ile pasują.
– Ale nie pasują wystarczająco dokładnie? O to chodzi?
– Ładnie powiedziane – odparł po chwili namysłu. – Gdy odwrócił się do Connie, tym razem jego uśmiech był autentyczny. – Tak jest lepiej, Con. Naprawdę uważam, że tak jest lepiej.