33

Tamara i Craig podnieśli kieliszki na poziom oczu i ze skupieniem wpatrywali się w pół cala czerwonego płynu.

– Czego tu szukamy? – wyszeptał Craig.

– Nie jestem pewna – odparła Tamara. – Czerwieni?

– To widzę.

W sali degustacyjnej Piwnic Manionów, wino nalewały trzy osoby – dwóch mężczyzn i kobieta. Wszyscy byli młodzi, znający się na winie, entuzjastyczni. Osobą, która nalała im wino, był dwudziestoparoletni niedoszły matinee o imieniu Warren, który czekał w napięciu na reakcje kilkunastu ludzi przy barze przed nim, zanim mógł kontynuować swoją mowę.

– Po pierwsze, jestem pewien, że wszyscy zauważamy zadziwiającą przejrzystość, głęboki rubin o minimalnym odcieniu bursztynu, a nawet cegły, na brzegach. Jest to naturalne w przypadku starszego rocznika, szczególnie sangiovese. Widać to często w przypadku starych chianti, które, jestem pewien, że wszyscy wiemy, pochodzi z tego samego grona. Gdy zamieszamy, możemy wychwycić przebłyski głębszego rubinu, który charakteryzuje ten szczep w jego początkowych latach. Następnie, gdy wino ponownie uspokaja się na dnie czary, na pewno zauważymy niezwykle piękną podstawę…

Craig cofnął się o krok od baru, zerknął w dół.

– Ma rację, jeśli chodzi o twoje nogi – wyszeptał do Tamary. – Ale jak on może to stamtąd widzieć?

Dała mu kuksańca w żebra, wzięła mały łyk, po czym wypluła do wiaderka i odstawiła kieliszek. Warren paplał o lotności alkoholu, strukturze i czego należy szukać, jakie odczucia zmysłowe odnotowywać, kiedy wino przepływa przez wargi i rozpoczyna się faktyczny proces smakowania.

Tamara pochyliła się w stronę Craiga i wyszeptała:

– Bez obrazy, ale jeśli o mnie chodzi, to dajcie margaritę.

– Wiem, o czym mówisz. – Craig nawet nie fatygował się, by skosztować tego konkretnego wina. Spróbował już łyczków z trzech czy czterech innych butelek i edukacja ta nie miała zbytniego wpływu na jego początkową, negatywną reakcję. Ani on, ani Tamara nie interesowali się takimi rzeczami. Albo po prostu tego nie kumali. Kogo obchodziło, czy kolor był rubinowy, czy może bardziej w barwę owocu granatu? Jaką to robiło różnicę? Odkąd to kolor jest składnikiem smakowym? Jego zdaniem wszystkie smakowały jednakowo, pomimo tego całego gadania o dominującej nucie oraz wyraźnej podporze tanicznej, cassis (czymkolwiek były) oraz czarnej porzeczki, być może z nutami czekolady, tytoniu i skórzanych siodeł.

Tytoń? Skórzane siodła? Tak jak w skórzanych rękawicach baseballowych? Czy Warren naprawdę myślał, że ludzie chcieli, żeby ich napoje smakowały koniem i cygarami?

Nie Craig. Nie Tamara. Jak już pili, to coś zimnego z kopem. A jak Craig będzie miał ochotę na dominującą nutę cytrusową to possie limonkę, dziękuję bardzo.

Ale tego ranka odebrali naglący telefon od Wyatta Hunta i przyjechali tu z nim wykorzystać tę ostatnią szansę, zrealizować może niebezpieczny plan i wykonując polecenie, by nie zwracać na siebie uwagi, zdobywali się oboje na takie mniej więcej zainteresowanie, jakie widzieli u pozostałych gości.

– A teraz, proszę, zostawiamy tu kieliszki – ciągnął Warren – i przechodzimy do następnej części naszej wycieczki, mianowicie małej wspinaczki do naszych nowych jaskiń, ale na pewno zobaczymy, że warto. Jesteśmy niezwykle podekscytowani naszym potencjałem magazynowym, niemal piętnaście tysięcy beczek, mniej więcej pół na pół stary i nowy dąb, który dzięki skale wapiennej utrzymywany jest na stałym poziomie temperatury i wilgotności, co jest… – bla, bla, bla. – Więc proszę. Wszyscy za mną.

Poprowadził grupę z sali degustacyjnej na wiodącą w górę ścieżkę, która dochodziła do częściowo brukowanej drogi, która z kolei skręcała w prawo za rogiem wzniesienia i znikała z pola widzenia.

Ich własna ścieżka prowadziła jeszcze trochę w górę, wiodąc ich, jak zostało obiecane, do nowych jaskiń, które, nawet Craig musiał to przyznać, robiły wrażenie. Rozciągając się pozornie setki stóp w głąb litej, białej skały i wypełnione po obu stronach szeregami beczek wina, jedna na drugiej, aż pod sufit, jaskinie stanowiły skomplikowany labirynt wycięty w samym wnętrzu wapiennego wzgórza.

I najwyraźniej prace nadal trwały. W regularnych odstępach, niedokończone skrzydła biegły w ciemność. Cztery główne arterie – każda wiodąca od drzwi do środka – kończyły się w olbrzymiej, słabo oświetlonej komorze głównej, która w ciągu kilku następnych lat mieścić miała obszerne muzeum wina o nazwie Sztuka Wina

– Manionowie mieli nadzieję, iż samo w sobie stanie się ono celem wycieczek. Znajdowała się tutaj również prywatna sala restauracyjna oraz scena dla przedstawień teatralnych i muzycznych – akustyka, zapewnił ich przewodnik, była doskonała.

Warren oraz czternastu z szesnastki gości z tury porannej zgromadzili się dokoła modelu architektonicznego w centrum pomieszczenia, który przedstawiał, jak wyglądać będzie komora po zakończeniu wszystkich prac.

Dwoje gości zniknęło w ciemności.


– Piwnice Manionów. Jak mogę pomóc?

– Cześć. Mówi Andy ze sklepu spożywczego w Oakville. Czy rozmawiam z kuchnią?

– Nie. Przykro mi, to sala degustacyjna i mamy tłum.

– Okay. Przepraszam, że przeszkadzam. Mogłabyś przełączyć mnie do kuchni, proszę?

– Nie mogę. To linia publiczna. Nie przełączamy do domu.

– Świetnie. A mogłabyś podać mi numer?

– Ponownie mi przykro, ale nie wolno mi tego robić.

– Jeeezu. Z kim rozmawiam?

– Natasha.

– Dobra, Natasha, posłuchaj, mam następujący problem. Carol Manion zadzwoniła tu powiedzieć, że jakieś sześćdziesiąt osób pojawi się w domu po aukcji, więc zgromadziliśmy jej bardzo drogie i raczej wyrafinowane zamówienie, ale muszę pomówić z kuchnią, żeby wiedzieć, co mam tu w całości przygotować, a czym wy możecie się zająć. Ale ta linia, na której rozmawiamy: ten numer dostałem od Carol.

– Wierzę. Jest ostatnio dość rozkojarzona.

– A któż nie jest? Tu też mamy wariacki tydzień. Tak czy inaczej, jeśli nie będziemy tam na czas i ze wszystkim przygotowanym, to promieniowanie po wybuchu uczyni naszą piękną dolinę niezdatną do zamieszkania przez kolejne dwieście lat, a co wtedy będzie z tobą i ze mną? Więc, czy mogłabyś, proszę, ten jeden raz, podać mi numer domowy? Obiecuję, że spalę go i dwa razy zjem prochy, gdy tylko skończę.

– Raz powinno wystarczyć, Andy – zaśmiała się Natasha. – Poczekaj chwilę. Dobra, gotów? – i podyktowała mu numer.


– To było zbyt proste – powiedział Mickey. – To nie może być takie proste.

– Czasami jest – Hunt nie był w nastroju do żartów. Miał numer Manionów i tego potrzebował, a teraz znowu miał komórkę przy uchu, rozmawiając z Juhle’em.

– Co to za miejsce? – spytał Devin. – Disneyland? Epcot Center? Nie wiedziałem, że w całej historii wyprodukowano tyle samochodów, a teraz wszystkie są tutaj. Przez ostatni kwadrans nie ujechałem nawet mili.

– Gdzie teraz jesteś?

– W korku.

– Tego się domyśliłem. Musisz się stamtąd wydostać. Rozmawiałem właśnie z Amy i Jasonem. Carol Manion prawie przyznała, że dzwoniła z Saint Francis.

– Co to ma niby znaczyć? Prawie przyznała.

– Nie zaprzeczyła. Amy konkretnie o to ją spytała.

– Jeśli to prawda – powiedział Juhle – to możemy mieć pierwszy przełom.

– Możliwe – przyznał Hunt – ale musisz się pospieszyć. Carol i Ward są w drodze do domu.

– Więc będą na parkingu.

– Tak, ale z drugiej strony i może będą szybsi. Gdzie jesteś?

– Na jakiejś autostradzie. Dwadzieścia dziewięć.

– Minąłeś miasto Napa?

– Tak sądzę.

– Okay. Uda ci się. Skręć w pierwszą w prawo.

– Którąkolwiek? Nawet nie wiesz, gdzie jestem.

– Jesteś na północ od Napa, reszta nieważna. Skręć w pierwszą w prawo i za wszelką cenę kontynuuj w tym kierunku, w stronę wzgórz, które widzisz przez okno od strony pasażera. Tak? Następna duża droga to Silverado Trail, gdzie skręcisz w lewo. Jestem na niej teraz i ruch jest płynny w obu kierunkach. Po lewo zobaczysz Winnice Quintessa – są wielkie, nie możesz przegapić i tam zwolnisz. Piwnice Manionów są tuż obok, ale Mick zaparkował swoje zielone camaro trochę dalej, po prawej stronie, i tam będziemy. Nie zajmie ci to więcej niż dziesięć, piętnaście minut, a to powinno wystarczyć.

– Na co?

– Żebyś tu dotarł, zanim pojadą do domu.

– A dlaczego to takie istotne?

– Może nieistotne. Ale ponieważ i tak chciałeś z nią porozmawiać, to możesz jednocześnie spełnić też mój kaprys, w porządku? Daję ci ją na tacy. Może roztrzęsioną i może gotową pęknąć.

– Pomimo twej obietnicy, że nie będziesz z nią rozmawiał.

– Nigdy tego nie zrobiłem.

– Ale jest roztrzęsiona? Jak do tego doszło?

– Magia. Później zdradzę ci ten sekret, a na razie masz jechać, okay? Wiem, że jesteś gliną i stoi to w opozycji do wszystkiego, w co wierzysz, ale przekrocz prędkość, jeśli musisz.

– Marne szanse – powiedział Juhle.


* * *

Juhle wjechał po wijącym się podjeździe, minął „Otwarte dla Gości” sale degustacyjne i przylegający do nich parking, w górę, aż zatrzymał się, by nacisnąć guzik na skrzynce przymocowanej do bramy z kutego żelaza, która rozciągała się przez szerokość prywatnej drogi. Przedstawił się jako inspektor wydziału zabójstw policji San Francisco, po czym musiał czekać około pięciu minut, aż młody człowiek w ciemnym garniturze opuścił kompleks przez kolejną bramę w ogrodzeniu i podszedł do Juhle’a, by sprawdzić jego tożsamość.

– Ale obawiam się, że fatygował się pan tu na marne. Nie ma ich obecnie w domu.

– Nic nie szkodzi. Zaczekam, jeśli pan pozwoli.

– To może trochę potrwać. Są na aukcji.

– Na jakiej aukcji?

– Aukcji doliny Napa.

– Przykro mi. Nie znam.

Mężczyzna nie był przekonany, czy może wierzyć Juhle’owi, ale wyjaśnił:

– No cóż, to spore wydarzenie i znane jest z tego, że trwa do późna, ze wszystkimi przyjęciami po aukcji.

– Czy chce pan powiedzieć, że mnie nie wpuści?

– Może pan wjechać przed dom, sir – odparł ochroniarz po długiej przerwie – ale bez wyraźnego pozwolenia państwa Manionów nie mogę pana wpuścić do domu.

Uśmiechając się, Juhle przytaknął.

– Dobra, dzięki. Zaryzykuję.

Strażnik wbił kod, brama otworzyła się i Juhle wjechał do środka. Droga wznosiła się pod ostrym kątem przez pięćdziesiąt stóp, po czym rozgałęziała się, stając się bardziej pozioma, a jedna z alejek odbijała w prawo, wiła się między winoroślami, aż znikała za bokiem wzniesienia. Juhle zatrzymał się przy rozwidleniu i poczekał aż mężczyzna, który go wpuścił, dotrze na wysokość samochodu.

– Podwieźć pana na górę?

– Pewnie, dzięki. To dalej niż się z zewnątrz wydaje.

– Lewo czy prawo.

– Lewo.

W ciszy pokonali kolejne wzniesienie, zjechali w dół, w prawą stronę przed nowymi jaskiniami z ich imponująco zdobionymi dębowymi drzwiami, podjechali po raz ostatni i znaleźli się na płaskim, dużym, okrągłym parkingu pokrytym żwirem, z działającą fontanną pośrodku i otoczonym drzewkami oliwnymi, przed bogato zdobioną strukturą samego chateau. Juhle minął dwa ciemne SUV i starą hondę civic i jechał dalej po okręgu, aż znalazł cień i tam zaparkował, mówiąc pasażerowi, że zaczeka w samochodzie.

– To naprawdę może potrwać.

– Jeśli zmęczy mnie siedzenie, to się przespaceruję. Może być?

– Jak pan chce, ale proszę nie opuszczać terenu przed domem – obszedł samochód i zatrzymał się przy oknie Juhle’a. – Przepraszam, ale właśnie do mnie dotarło. Pan jest z wydziału zabójstw? Czy stało się coś złego? To znaczy w rodzinie? Mam numer do nich, ale tylko na wyjątkowe wypadki.

– To tylko rutynowa wizyta – Juhle nie udzielił żadnych dalszych wyjaśnień.

Po sekundzie czy dwóch młody człowiek wzruszył ramionami i oddalił się.

Przez jakiś czas Juhle siedział w samochodzie, przy opuszczonej szybie, upajając się ciepłem i słońcem. Ze swego dogodnego miejsca miał widok rozciągający się całe mile w górę i w dół doliny. Zieleń pączkujących winorośli na rdzawej glebie, postrzępione wzgórza znaczone granitem, modre, bezchmurne niebo z jednym szybującym sępem. Olśniewająca panorama.

Przyglądając się, zauważył, że choć ruch na Silverado Trail w dole nie był mały, to samochody poruszały się w obu kierunkach. Jeśli Hunt nie pomylił się w swych założeniach – a jak na razie nie – na Carol i Warda nie trzeba będzie długo czekać.

W końcu na fotelu zrobiło się gorąco, zatem otworzył drzwi, wysiadł i poszedł na krawędź parkingu z przodu, gdzie wzniesienie opadało stromo przed nim. Zmagając się z niejakim wysiłkiem spowodowanym wspaniałością otoczenia, upomniał się, iż winnice są jedynie polami uprawnymi, których plon stanowią winogrona.

Istotnie, w małym zagłębieniu obok nowych jaskiń, Juhle dostrzegł niewiarygodnie zniszczoną, starą stodołę z sekwoi, otoczoną dużą ilością rdzewiejących narzędzi rolniczych, a także kilkoma nowszymi ciężkimi maszynami, których użyto w niedawnych pracach wyrobiskowych oraz w wyrównywaniu i obsadzaniu

– kilka traktorów, spulchniacze i koparki, olbrzymie części wymienne i wiertła, łopaty i szpadle, motyki i widły. Niektóre lśniły w słońcu, ale większość była wręcz w opłakanym stanie. Teren dokoła wejść do jaskiń był nadal poharatany i pozbawiony gleby, nagi wapień jaśniał w słońcu niby zwierzęce kości.

Przyjechał tu jednak w konkretnym celu i ku swej satysfakcji zobaczył, iż nie będzie miał czasu na żadne dalsze obserwacje samego chateau, ani też otaczających go terenów. Tuż pod nim, czarne BMW Z4 cabrio pokonywało wzniesienie przed bramą.

Juhle cofnął się o kilka kroków, aż zniknął z pola widzenia pasażerów samochodu. Gdy minęli wniesienie i wjechali na płaski teren w cieniu drzewek oliwnych, gdzie czekał, założył okulary i ruszył w ich kierunku, trzymając w wyciągniętej ręce odznakę, z beznamiętnym wyrazem twarzy.

Jego kroki chrzęściły głośno na pokrytej żwirem powierzchni parkingu, gdy podszedł prosto do samochodu od strony Carol i odezwał się, zanim samochód całkowicie się zatrzymał.

– Pani Manion? Inspektor Juhle z wydziału zabójstw San Francisco. Może mnie pani pamięta? Gdyby mogła mi pani poświęcić chwilę, chciałbym zamienić z panią kilka zdań.

Загрузка...