28

Hunt był całkiem blisko boiska Małej Ligi na Presidio, więc podjechał tam, jednak tylko po to, by dowiedzieć się, iż wszystkie wieczorne mecze zakończyły się niemal godzinę wcześniej. Nigdzie nie widział Juhle’a ani nikogo z jego rodziny, wszyscy prawdopodobnie pojechali na posiłek do jednej z pięciu tysięcy restauracji w mieście. Najpierw jednak spróbował numeru domowego – nigdy nie wiadomo, może po raz pierwszy w historii, pojechali po meczu po prostu do domu.

Ale nie, tradycja to rzecz święta.

Następnie spróbował ponownie złapać Juhle’a na komórkę i ponownie odezwała się poczta głosowa. Tym razem nagrał bardziej konkretną wiadomość: „Todd Manion nie jest bratem Staci. To jej syn. Musisz natychmiast porozmawiać z Manionami, Dev. I weź ze sobą kajdanki. Zadzwoń”.

Ale cały podekscytowany, Hunt nie zamierzał pojechać do domu Juhle’a i czekać na powrót przyjaciela z rodziną.

Nadal nie dawał mu spokoju brak dowodu.

Nawet jeśli Todd był adoptowany, Staci była jego biologiczną matką, a Cameron ojcem, to co z tego? Jeśli nie istniały zapisy rozmów telefonicznych lub innego rodzaju kontaktów pomiędzy głównymi osobami – Carol Manion, Palmerem, Andreą i Staci – to Manionowie mogli zaprzeczyć, jakoby mieli do czynienia ze Staci od jej przyjazdu do San Francisco, blokując tym Juhle’a na zawsze. A mając zastępy najlepszych prawników, byli w stanie tego dokonać.

Aby posunąć się choć trochę do przodu, Juhle potrzebowałby przynajmniej dowodu, że Staci w istocie była matką Todda. Cameron zginął rok wcześniej w wieku dwudziestu czterech lat. Staci miała dwadzieścia dwa. Mieliby zatem, odpowiednio, szesnaście i czternaście. I poznali się na obozie sportowym.

Jedyne, co Hunt wiedział o Staci, to to, że cztery lata temu mieszkała w Pasadenie.

No ale przynajmniej było to w ogóle coś.

Praca w branży znajdowania ludzi nauczyła Hunta, że należy zaczynać od najprostszego, najbardziej oczywistego rozwiązania. Siedząc nadal w samochodzie zaparkowanym przy boisku Małej Ligi przy Presidio, wybrał numer informacji miasta ze stadionem Rose Bowl i nawet nie wkładając w to zbyt wielkiej nadziei, zapytał o numer Rosalier, imię nieznane. Nie jest to Smith, pomyślał. Ale wtedy operator powiedział:

– Mam jeden numer – i Hunt wcisnął gwiazdkę na klawiaturze, by uzyskać numer, który zapisał w notesie, słuchając sygnału łączenia go z aparatem jakieś czterysta mil na południe.

– Tak? – głos kulturalnej kobiety.

– Dobry wieczór. Czy rozmawiam z panią lub panną Rosalier?

– Mówi pani Rosalier, ale jeśli próbuje pan coś sprzedać, to pora kolacji w piątek naprawdę nie jest…

– Nic nie sprzedaję! Słowo. Nazywam się Wyatt Hunt i jestem prywatnym detektywem, pracuję w San Francisco. Próbuję znaleźć krewnych Staci Rosalier. To naprawdę bardzo pilne.

– Staci Rosalier? - kobieta umilkła. Gdy ponownie się odezwała, jej głos był ostry. – Czy to ma być zabawne? Jakiś chory żart? Odkładam słuchawkę.

– Nie! Proszę.

Ale było za późno. Rozłączyła się. Hunt natychmiast wcisnął klawisz ponownego wybierania, usłyszał sygnał zajętości, rozłączył się, spróbował jeszcze raz z tym samym efektem. Po kilku minutach uspokoił się, włączył silnik i spojrzał na zegar na desce rozdzielczej, dochodziła ósma wieczorem. Niebo ciemniało. Może powinien podjechać do Royal Thai, sprawdzić, czy Staci zostawiła jakieś referencje, a po drodze zobaczyć, czy Juhle już wrócił do domu. Albo może, czy jednak nie opłaciłoby się wstąpić do Manionów?

Wyjeżdżając z Presidio, jeszcze raz wcisnął ponowne wybieranie. Tym razem, ku jego zadowoleniu, linia nie była zajęta. Szybko zaparkował, wyłączył silnik i czekał.

Kiedy po drugiej stronie usłyszał męski głos, odparł:- To nie jest żart. Proszę się nie rozłączać – przedstawił się ponownie, podał numer telefonu, mówiąc, że może do niego oddzwonić, jeśli woli. Powtórzył, że sprawa była pilna.

Mężczyzna wysłuchał go i powiedział:

– Wiemy, kim jest Staci Rosalier. To ta dziewczyna, którą zabito z sędzią w San Francisco.

– Zgadza się – odparł Hunt. – Jak powiedziałem pani, która odebrała poprzednio, staramy się zlokalizować krewnych. Nie chciałem jej zdenerwować.

– Gdy nosi się takie nazwisko jak ofiara morderstwa, ludzie mają zwyczaj człowiekowi o tym opowiadać. Moja żona stała się przez to nieco spięta. Pomyślała, że jest pan jakimś wariatem. Nie znamy osobiście żadnej Staci Rosalier.

Teoretycznie powinno to zakończyć rozmowę, lecz coś w tej odpowiedzi uderzyło Hunta.

– Nie chcę sprawiać trudności, ale czy jest pan pewien?

– Oczywiście, że tak. Co to za pytanie?

– Miała dwadzieścia dwa lata. Tym razem pauza była dłuższa.

– Czytaliśmy.

Hunt przerwał – tylko na chwilę. Nie chciał stracić kontaktu.

– Powiedział pan, że nie znacie żadnej Staci Rosalier osobiście. Ale wydaje mi się, że to imię coś panu mówi.

Hunt usłyszał, jak mężczyzna mówi nie do słuchawki. – Nie, w porządku. Wydaje się być okay – po czym wrócił do niego. – No więc, oczywiście nasze nazwisko brzmi Rosalier. I mamy córkę, Caitlin, która dopiero co skończyła dwadzieścia trzy lata.

Hunt nie miał pojęcia do czego zmierza pan Rosalier, ale chciał, by mówił dalej.

– I?

– I jej najlepsza przyjaciółka w szkole średniej miała na imię Staci. Staci Keilly. W czasie ostatniej klasy, właściwie mieszkała tu z nami. Żartowaliśmy, że powinna należeć do rodziny – jego głos ucichł nieznacznie. – To dlatego, gdy usłyszeliśmy, że kobieta zabita razem z sędzią nazywa się Staci Rosalier…

– Zadzwoniliście państwo na policję?

– Nie. Rozmawialiśmy o tym, oczywiście, ale Staci Keilly, to nie Staci Rosalier. W końcu zdecydowaliśmy, że to musiał być zbieg okoliczności.

Pomijając fakt, pomyślał Hunt, że Juhle miał rację, w przypadku zabójstw nie ma zbiegów okoliczności. Poza tym, naturalnym było, że Rosalier nie chcieli angażować się w cokolwiek związanego z zamordowanym sędzią federalnym.

– Gdybym mógł zająć panu jeszcze chwilę, czy ma pan jakiekolwiek pojęcie, gdzie Staci Keilly może być obecnie? Miał pan ostatnio jakieś wieści od niej?

– Już od kilku lat nie. Caitlin pojechała na Wschód studiować. Middlebury. Zawsze była dobrą uczennicą, a Staci raczej… Staci wiodła inne życie. Była bardzo ładna i popularna, jak to bywają uczennice w szkole średniej. Tak czy inaczej, gdy Caitlin wyjechała, przestaliśmy widywać Staci.

– A jej rodzice? Mieszkają w Pasadenie?

– Sądzę, że tak. Ale nigdy ich nie poznaliśmy. Sądzę, że ich dom nie był… nie przypominał naszego. Nie interesowało ich, jak często Staci u nas nocowała, ani do jak późna zostawała. Nie byli raczej chodzącą reklamą rodziny zastępczej.

Hunt poczuł dreszcz, który wywołał gęsią skórkę na jego ramionach.

– Mówi pan, że Staci wychowała się w rodzinie zastępczej?

– Tak. Wiemy to wszystko z drugiej ręki, od Caitlin, ale sytuacja ewidentnie nie była dobra. Pewnie dlatego przesiadywała u nas – na sekundę umilkł. – Nie sądzi pan chyba, że ta kobieta u was…?

– Że to wasza Staci Keilly? Nie mam pojęcia. Zależy to od tego, czy państwa zdaniem możliwe jest, że Staci tak bardzo nie cierpiała swoich przybranych rodziców, że wyrzekła się ich nazwiska i przyjęła wasze.

– Brzmi to dość skrajnie. Ale sam nie wiem. Nigdy nie słyszałem o czymś podobnym. Możliwe – odkaszlnął – ale to oznaczałoby, że ona nie żyje, prawda?


Tak, jak powiedział ojciec, Caitlin Rosalier była kujonem. Piątkowy, wiosenny wieczór, a ona siedziała sama w swym mieszkaniu w Bostonie, czytając.

– Moi rodzice dali panu ten numer? Naprawdę?

– Caitlin, możesz zadzwonić do domu i ich spytać. Zadzwonię jeszcze raz za trzy minuty.

– Tak właśnie zrobię, jeśli pan pozwoli. Jeśli zechcę z panem mówić, to ja zadzwonię – wykapana córka. Rozłączyła się.

Po trzech długich minutach zadzwoniła, a jej głos brzmiał, jakby jedno z rodziców nie tylko zaręczyło za Hunta, ale również przekazało jej złe wieści. Jej głos był drżący, przygaszony.

– Powiedzieli, że chce pan wiedzieć trochę więcej o Staci? Nie mogę uwierzyć, że ktoś ją zabił. Kto mógł zrobić coś takiego?

– Tego właśnie staram się dowiedzieć, Caitlin. Twój tata powiedział mi, że rodzina Keillych… Może ty mogłabyś powiedzieć mi, co wiesz?

– Po pierwsze, to nie znałam ich zbyt dobrze. Głównie z tego, co Staci mi mówiła.

– To znaczy?

– Nie lubiła ich za bardzo, ale też nie przeszkadzali jej zbytnio. Chyba się przyzwyczaiła. To nie był prawdziwy dom.

Hunt miał całkiem wyrobione zdanie o niektórych domach zastępczych, ale każdy taki dom jest wyjątkowy i musiał wiedzieć o konkretnych doświadczeniach Staci.

– Czym się różnił?

– Prawie wszystkim. Za wyjątkiem tego, że została adoptowana – Hunt wiedział, iż istotnie, jest to niezwykłe. Z zasady opieka zastępcza jest krótkotrwała, kończąc się umieszczeniem z powrotem z biologicznymi lub adopcyjnymi rodzicami. Bardzo rzadko rodzice zastępczy adoptują którekolwiek z dzieci, którymi się opiekują.

– Była chyba jednym z pierwszych dzieci, które do siebie wzięli, kiedy miała około trzech, czterech lat.

– Wiesz może, czemu nie wychowywali jej biologiczni rodzice?

– Chyba – wiem, że zabrzmi to melodramatycznie, ale sądzę, że to prawda – została porzucona po urodzeniu. Jako dziecko cały czas przerzucali ją z miejsca na miejsce. Najwyraźniej była nerwowa i często miała kolki i dużo płakała. Właściwie, to sama mówiła o sobie, trudne dziecko. Choć wcale taka nie była, trudna, nie wtedy, gdy ją znałam. W każdym razie w końcu trafiła do Keillych i ją zatrzymali.

– Ale w domu były też inne dzieci?

– Cóż, w tym tkwił problem. Kiedy zaprzyjaźniłam się ze Staci, jej rodzice zaczęli traktować opiekę zastępczą jak interes. Żadne z nich nie miało pracy, a płacono im za każdy dzień i za każde dziecko. No więc agencje zwoziły im dzieci do domu na dzień, kilka tygodni, czasami miesiąc…

– Tak, wiem, jak to działa – powiedział Hunt.

– Okay, ale ta zmiana odbiła się na Staci. Nagle, z całymi tymi przyjazdami i wyjazdami, nie czuła, że ją jeszcze kochają albo że w ogóle chcą ją jako córkę. Sprawiała same kłopoty, a w efekcie i tak nie była tego warta. Nie przynosiła im żadnych dochodów. Jeśli chodzi o ścisłość, to musieli na nią łożyć.

– W jaki sposób sprawiała im kłopoty?

– Tego nie wiem. Nie chciała o tym rozmawiać. Tylko, że była trudnym dzieckiem. Ale domyśliłam się, że musiało to być, nim przenieśli się do Pasadeny. Coś się wydarzyło, co zmieniło ich relacje, że nagle przestali już o nią dbać. Tak jakby dali sobie spokój, bo sprawiała za dużo problemów.

– Kiedy to było?

– Myślę, że początek pierwszego roku. To znaczy pierwszej klasy szkoły średniej.

– A gdzie mieszkali wcześniej?

– Chyba Fairfield. To w Północnej Kalifornii.

– Wiem. Dzwonię z San Francisco – przerwał na moment. – Caitlin, nie wiesz przypadkiem, czy to nie dlatego, że zaszła w ciążę?

Zawahała się.

– Kiedyś zaczęłyśmy rozmawiać o tym, jak powychodzimy za mąż i będziemy mieć dzieci. Wie pan, jak to się rozmawia w szkole średniej. A ona zaczęła płakać. Ale naprawdę płakać. Kiedy się uspokoiła, zapytałam, o co chodzi, a ona odparła, że nie chce rozmawiać o dzieciach. Nigdy, przenigdy. Dzieci były dla niej zbyt bolesne.

– Dlaczego?

– Miała kiedyś synka. Ale jej go zabrali.


Hunt nadal siedział w Cooperze zaparkowanym na ulicy w obrębie Presidio. Potrzebował jeszcze jednego przystanku na tej ponurej drodze, musiał bowiem mieć niepodważalną pewność. Pocieszył się, że znajdując rodzinę Staci Rosalier oddaje również przysługę Juhle’owi. Informacja podała mu numer jedynych Keillych w Pasadenie i dwie minuty po tym, jak skończył rozmowę z Caitlin Rosalier, rozmawiał poprzez kakofonię w tle – telewizja, muzyka, krzyczące dzieci – z Kitty Keilly.

– Przepraszam, kto mówi?

Hunt powtórzył, po czym musiał zaczekać, gdy ona starała się dotrzeć do jakiegoś cichszego miejsca. Słuchając jej przeprawy przez dom – „Wyłącz to!”, „Jason odłóż to!”, „Przestań jeść. Mówię poważnie!”, „Cholera, cholera, cholera” – Hunt zyskał doskonałe wyobrażenie środowiska, z jakiego uciekła Staci i nigdy nie oglądała się za siebie. Trzasnęły drzwi i kobieta odezwała się:

– No. Nie słyszałam samej siebie. Dobrze, panie Hunt, zgadza się? Jest pan prywatnym detektywem i chodzi panu o Staci?

– Tak sądzę. Choć wydaje mi się, że zmieniła nazwisko.

– Znowu ma problemy? Od początku same problemy. Nie wiem, jak mogę pomóc. Nie widzieliśmy jej na oczy od kilku lat, odkąd jakimś cudem skończyła szkołę. Nie żebyśmy się tego nie spodziewali, oczywiście, mając nasze doświadczenie. Znaczy, mają swoje życia, a dla ludzi, którzy ich wychowali, nie istnieje coś takiego, jak wdzięczność. Bóg świadkiem, że dobrze o tym wiemy. Jak potrzebuje pieniędzy, to niech jej pan powie, że źle kombinuje. No, ale dobrze, co tym razem zrobiła?

– Nim do tego dojdziemy – a bólu tego, co miał jej do przekazania, naprawdę wolałby jej oszczędzić – czy mogłaby mi pani powiedzieć o jej dziecku?

Wahanie zdradziło prawdę.

– Nie miała nigdy żadnego dziecka. Dla kogo pan pracuje?

– W tym momencie, dla Staci.

– To jak chce o tym rozmawiać, to czemu sama nie powiedziała panu o dziecku?

– Wydawało mi się, że pani stwierdziła, że nie miała dziecka. Cisza.

– Osiem lat temu urodziła chłopca, prawda? Ojcem był Cameron Manion.

– Nie wolno mi o tym rozmawiać.

– Manionowie zapłacili, by pani o tym nie mówiła? Nie odpowiedziała.

– Pani Keilly?

– Nigdy nie miała dziecka.

– Myślę, że właśnie pani przyznała, że miała.

– Nie chcę już tego słuchać – ale nie rozłączyła się. Hunt czekał. W końcu odezwała się innym, przygaszonym głosem. – O Boże, co się stało?

– Nic dobrego. Lepiej, jeśli pani usiądzie – najdelikatniej jak potrafił, przekazał jej wieści. Choć wyobrażał ją sobie jako humorzastą, użalającą się nad sobą i prymitywną, łączył się z nią w bólu, gdy usłyszał pustkę w jej głosie. – Och.

Gdy skończył, połączenie zatonęło w ciszy. Kiedy pani Keilly w końcu się odezwała, jej głos był cichszy niż szept.

– Dla tej staruchy synalek był taki cudowny, taki doskonały. A oni wszyscy byli od nas tacy lepsi. I że moja mała to śmieć. Ze my wszyscy to śmieci. Uważała, że Staci celowo zaszła, żeby położyć łapę na nich i ich pieniądzach.

– I co zrobili?

– Najpierw, oczywiście, zaprzeczyli, że Cameron jest ojcem. Powiedzieli, że wszyscy wiedzą, że Staci to zdzira i że spała z każdym na obozie.

– Była na obozie sportowym Camerona? Zaśmiała się sucho.

– Żartuje pan? Nie stać nas na coś takiego. Była ratownikiem w Berryessie. To była jej praca na lato. Może nie powinniśmy jej pozwolić, żeby jechała tam sama, ale to miał być świetny obóz dla bogatych dzieciaków, a my jej ufaliśmy. Nie sądziliśmy… cóż, to nie ma znaczenia, co myśleliśmy.

– Co dalej?

– No więc, jeśli chodzi o chłopca, to się postawił. Nie chciał słyszeć, że Staci była z kimś innym. Że to było ich dziecko, owoc miłości i on zachowa się jak mężczyzna i będzie się nimi opiekował i że ją poślubi. Kochał ją. Szesnaście lat. Dureń.

– Więc państwo…

– Moment. My nic nie zrobiliśmy. Nic złego, w każdym razie. Jeśli to było dziecko ich cudownego synka, to było jej wnukiem.

– Ma pani na myśli Carol Manion?

– No a o kim rozmawiamy? Carol bogata pieprzona suka Manion. Jej synek nie będzie brał za żonę żadnej białej biedoty. A ona nie pozwoliłaby, żeby jej wnuk wychowywał się w przyczepie campingowej. Och, no i skandal. Niech pan nie zapomina o skandalu. Wie pan, że nawet nigdy do nas nie przyjechali, nigdy nie rozmawiali. Przysłali swoich lekarzy i prawników. Żeby załatwili sprawę.

– Z kim? Ze Staci?

Pani Keilly znów mówiła swoim napastliwym, jazgotliwym głosem.

– Staci nie miała wyboru. Na litość boską, miała czternaście lat. Kiedy nie chciała podpisać papierów, my je za nią podpisaliśmy. To była nasza decyzja i najlepsze wyjście dla dziecka, dla wszystkich. Nie było w tym nic złego.

– Ile wam zapłacili? – spytał Hunt. Żebyście oddali im dziecko waszej córki, aby wychowali je jak swoje? A potem przenieśli się z czternastoletnią Staci – bez wątpienia bez żadnej zapowiedzi i być może z kłamstwami, które równały czyn z porwaniem – do najbardziej oddalonej części stanu.

– Nie chodziło o pieniądze – odparła.

Ale Hunt wiedział, że to właśnie dokładnie o nie chodziło.

Загрузка...