– Nie ma jak w domu – powiedziała Parisi. – Jeśli chcesz, to możesz wejść na dziesięć minut i oddam ci od razu ubrania.
– Mogę je później odebrać. Albo możesz mi je podrzucić.
– Ale oboje już tu jesteśmy.
– Dobra wygrałaś.
Parisi mieszkała w wolno stojącym, jednopiętrowym domu przylegającym do małego parku niemal na samej północy Larkin, przecznicę od, jak się okazało, placu Ghirardelli. Dom był pokryty stiukiem w hiszpańskim stylu, z wąskim paskiem trawnika z przodu i zadaszonym gankiem prowadzącym do drzwi wejściowych. Pomiędzy podjazdem Parisi a jej sąsiadów było miejsce do parkowania. Miało rozmiar pudełka do butów, ale to z takiego właśnie powodu Hunt kupił coopera.
– Masz dom? – spytał, gdy wysiedli z samochodu. – W jaki sposób można w obecnych czasach dochrapać się domu w San Francisco?
– Powiedział człowiek, który mieszka w magazynie.
– Tak, ale ja wynajmuję. Co więcej, jest to wynajem objęty kontrolą czynszów.
– Zaraz zobaczysz – powiedziała. – To mały dom. Koleżanka mamy przeszła na emeryturę i dała mi okazyjną cenę – pogrzebała w torebce, po czym małe drzwi do garażu zaczęły się podnosić. – Nie pytaj czemu, ale nigdy nie używam drzwi wejściowych.
– Ciekawe, czemu nie używasz drzwi wejściowych – dumał na głos Hunt.
– Nie pytaj – odparła ze śmiechem. Po czym biorąc go za rękę: – Chodź za mną.
Przeszli przez garaż, mijając zaparkowaną tam czarną miatę cabrio. Przystając przy drzwiach, jak się okazało, do kuchni, Andrea nacisnęła guzik przy drzwiach, żeby zamknąć bramę garażową.
Hunt szedł blisko za nią, wystarczająco blisko, by czuć jej perfumy. Wciąż trzymała jego dłoń w ciemności, po czym puściła ją, aby otworzyć drzwi.
– Poczekaj chwilę – powiedziała. – Muszę coś sprawdzić. Dobrze, teraz możesz wejść.
Była to mała kuchnia, nowoczesna i funkcjonalna, ale nosiła ślady normalnego użytkowania. Na metalowym okapie przy ścianie obok lodówki wisiało kilka garnków i patelni, a na blacie obok kuchenki, przy pojemniku na przybory kuchenne – drewniane widelce i łyżki, łopatki i pędzelki – stał drewniany, pionowy stojak na, jak się zdawało, komplet porządnych noży.
– Co sprawdzałaś? – spytał Hunt.
– Czy zmyłam naczynia. Nie byłam pewna. Nie chciałam, żebyś wziął mnie za bałaganiarę.
– Nie wziąłbym. Ale skoro mogą tu być naczynia do zmywania, to znaczy, że tu jadasz.
– Pewnie, że jadam. A co ty myślałeś?
– Że jadasz co wieczór w restauracjach. Kończysz program, a potem do jakiegoś eleganckiego lokalu. Światowe życie. Jak wczoraj.
Wzdrygnęła się.
– Czasami. Ale nie. Większość wieczorów jestem tu sama, późno pracując. Spytaj Amy. Ma taki sam grafik. Ale żeby wszystko było jasne, powinieneś wiedzieć, że niezła ze mnie kucharka. Właściwie, to może i wybitna. Nie możesz być z Włoch i źle gotować. To przestępstwo.
– Jaka jest twoja specjalność?
– No cóż, mój sos pomidorowy jest, oczywiście, fantastyczny. I bakłażan z parmezanem. Miałam zamiar… nie.
– Co? – spytał Hunt.
– Nic.
– To nie fair. Jak zaczęłaś, to musisz skończyć.
– Masz rację. To było nie w porządku – na chwilę położyła mu dłoń na ramieniu. – Chciałam powiedzieć, że miałam zamiar przygotować moje sławne spaghetti carbonara po chłopsku i chciałam spytać, czy może zostałbyś i zjadł ze mną. Ale zajęłam ci już tyle czasu.
– Wiem – odparł Hunt – to okropne.
– Nie musisz pracować?
– Tak się złożyło, że wczoraj zamknąłem sprawę, na którą zaplanowałem co najmniej dwa dni, a zajęła jeden. Więc szczęśliwie dla ciebie, i tak mam dziś pusty grafik.
– No to mam faktycznie szczęście – Parisi rzuciła okiem na zegar ścienny. – Cóż, pomimo zaleceń lekarza i tak muszę iść później do pracy. Mam spotkanie o trzeciej. Ale i tak mamy dużo czasu. Jeśli masz ochotę.
– Zostać?
– Na lunch.
– Będziesz musiała wykręcić mi ramię, żeby mnie przekonać
– Hunt wyciągnął rękę. Podziałało, bo znowu ją chwyciła.
– Wystarczy – powiedział, nim nawet na niby zaczęła.
W czasie, gdy bekon się piekł, a woda gotowała, Andrea oprowadziła go po domu. Reszta domu dorosła do zapowiedzi – mały. Ale, podobnie jak kuchnia, nowoczesny, wydajny, ciepły. Parisi utrzymywała dom w czystości większej niż sterylna. Przez chwilę Hunt stał jak zahipnotyzowany zawartością szklanej gablotki w jadalni – kolekcja krótkiej broni – pistolety i rewolwery, kilka pistolecików kieszonkowych w stylu derring, parę staroświeckich pasów na broń ze skórzanymi kaburami, przedmioty wyglądające na tabakierki.
– Lubisz broń? – spytał.
– Teraz już nie tak bardzo.
– Wygląda na całkiem niezły zbiorek.
– Wiem. Gdy byłem młodsza, przeszłam przez okres Dzikiego Zachodu. Ale teraz już ich nie ruszam.
– Ale działają? Można z nich strzelać?
– O tak. Wszystkie strzelają. Nie ma sensu trzymać pistoletu, który nie strzela, nie? Ale nie martw się, wszystkie są zarejestrowane.
– Nie martwiłem się.
– Powinnam się ich pewnie pozbyć, ale… Hunt rzucił na nią spojrzenie.
– Richie?
Potakując, westchnęła i powiedziała:- Może po części. Chodź – wzięła go pod rękę i zaprowadziła do przylegającego salonu. – W porównaniu z twoim mieszkaniem trochę tu ciasno, co?
– Raczej przytulnie. Kominek działa?
– Doskonale. To chyba najlepsza część domu.
– Choć jest tu nieco ciemno.
Ścisnęła jego dłoń, po czym podeszła do podwójnych okien, by otworzyć okiennice. Światło wydobyło z pomieszczenia brakujące wcześniej wrażenie życia. Oprawione druki jaskrawiły się radosnymi żółcieniami, czerwieniami i zieleniami. Odwracając się, wyjaśniła:
– Nieczęsto otwieram żaluzje, a powinnam, prawda? Widać różnicę, nie?
– Pięknie tu – powiedział Hunt. – Serio. Naprawdę chciałaś się wyprowadzić?
Rozejrzała się.
– Wiesz, Wyatt, jakoś przestałam to zauważać – uśmiechnęła się smutno. Nagle – Bekon!
Podczas gdy w kuchni gotowała się woda, Andrea stwierdziła, że jest bardzo ciepło i zdjęła pożyczony od Hunta sweter, wieszając go na oparciu krzesła.
– Tylko go nie zapomnij, powtarzam, nie zapomnij – powiedziała. Pod wciśniętą głęboko w jeansy koszulką bez rękawów nie miała stanika. Hunt siedział przy stole i obserwował, jak poruszała się między szufladą ze sztućcami a stołem, stołem a kuchenką, lodówką a stołem. Jak stawia butelkę Pellegrino i dwa kieliszki. Jak kładzie upieczony bekon do odsączenia na papierowym ręczniku. Kilka sporych szczypt soli wylądowało w garnku z wodą. Na stole położyła podkładki pod talerze, ułożyła serwetki w czerwono-białą kratkę. Po jednym widelcu i łyżce stołowej dla każdego. Kawałek parmezanu i metalową tarkę, następnie młynek do pieprzu na środku stołu.
Patrzył, jak miesza spaghetti, ujmujący wyraz skupienia na jej twarzy, łokieć wysoko, koszulka falująca przy każdym ruchu. Wyciągnęła jedną nitkę z wody.
– Znasz to? – po czym rzuciła ją na ścianę, gdzie ta się przykleiła. – To jest test. Jak jest al dente, to się klei do ściany – podkręciła płomień pod tłuszczem z bekonu.
Patrzył, jak bierze duży gar wrzątku z makaronem i odlewa nieco wody do wielkiej szklanej misy, po czym wlewa resztę zawartości garnka do durszlaka w zlewie. Patrzył, jak podnosi miskę i wylewa z niej wodę na spaghetti w durszlaku. A potem – tak szybko, iż nie mógł uwierzyć, że nie parzy sobie dłoni – wlewa odsączone spaghetti z powrotem do podgrzanej misy. Wszystko było takie płynne, ani jednego zbędnego ruchu.
A jednocześnie szybkie. Z chrzęstem rzuciła bekon na makaron. Siedział jak w transie, a gdy wracała do kuchenki, zatrzymała się tylko na chwilę, chwytając patelnię po bekonie, by się do niego uśmiechnąć.
– Jeszcze dwadzieścia sekund – powiedziała. – Będziesz wniebowzięty.
Następnie patrzył, jak wbija dwa jajka na spaghetti w wielkiej misie, po czym wlewa na nie rozgrzany tłuszcz z bekonu. W końcu, łapiąc przez rękawice, przyniosła misę do stołu, gdzie w pierwszym rzędzie siedział Hunt. Trzymając drewniany widelec w jednym, a drewnianą łyżkę w drugim ręku, zaczęła przerzucać jajka, tłuszcz i bekon z makaronem, aż wszystko było dobrze wymieszane. Łapiąc za parmezan, ścierała energicznie, ponownie marszcząc brwi z głębokim skupieniem, aż ser pokrył spaghetti niczym świeży opad śniegu.
Patrzył, jak obraca młynkiem do pieprzu jakieś dziesięć razy nad potrawą. Odgarnęła niesforny kosmyk z czoła. Po raz ostatni wymieszała makaron drewnianymi sztućcami, aż wreszcie uniosła doskonale odmierzoną porcję i umieściła ją na środku białego, głębokiego talerza stojącego przed Huntem. Następnie nałożyła sobie i usiadła.
– Zawsze możesz dodać parmezan i pieprz. Tych nigdy nie za dużo – powiedziała. – I jak?
Pod wpływem zapachów unoszących się z miski oraz prostego, lecz olśniewającego baletu, jaki właśnie obejrzał, Hunt niemal mdlał z zachwytu. Nawinąwszy na widelec kilka nitek, trzymając poniżej łyżkę, włożył kęs do ust.
– To najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek jadłem – oznajmił.
Byli w połowie posiłku.
– No dobra, a więc co z tobą? – spytała Andrea.
– Niewiele – odparł. – Czego jeszcze nie wiesz?
– Cóż, wiem, że nie byłeś gliną, nim zostałeś prywatnym detektywem, a to dość niezwykłe. Pracowałeś z dziećmi, zgadza się?
– Tak. SOD. Ale najpierw byłem gliną.
– Jak to możliwe, skoro Amy o tym nie wie?
– No wiem. Niech to będzie nasza tajemnica. Chyba nie lubię o tym zbyt dużo mówić. To nie było tu.
– Chcesz, żebym zgadywała, tak?
– Nie – zaśmiał się zadowolony z siebie. – Oto i ta podniecająca historia. Byłem w Dywizji Dochodzenia Kryminalnego w czasie wojny w Zatoce. Ale, kiedy odesłali mnie z powrotem do Stanów, miałem jeszcze około roku do odsłużenia i zacząłem zajmować się domami patologicznymi w rodzinach wojskowych. Gdy skończyłem i przeprowadziłem się tutaj, miałem dość wojska i policji, obu. Ale te dzieci… Sam nie wiem. To wydawało się mieć sens – uśmiechnął się do niej. – I mamy jeszcze czas na kilka tylko pytań.
– W porządku. Gdzie dostałeś?
– Jestem z Półwyspu. San Mateo.
– Naprawdę? A ja cały czas miałam cię za chłopca z miasta. To znaczy po tym, jak się tu rozeznajesz. Jestem tu od sześciu lat, ale zabierz mnie poza centrum albo na zachód od Van Ness, a się zgubię. Po prostu myślałam, że jak ktoś zna miasto tak dobrze jak ty, to musiał się tu urodzić.
– Nie. Przeprowadziłem się tu jako dwudziestopięciolatek.
– Tak jak ja.
– Ale w moim przypadku – powiedział Hunt – to nie było sześć lat temu, tylko piętnaście.
Zmarszczyła brew.
– Jakoś mi z obliczeń nie wychodzi. Ukłonił się, przyjmując komplement.
– Jesteś nazbyt miła, ale owszem, zgadza się.
– Dobra, wierzę ci. Jeszcze jedno pytanie.
– Jedno.
– Jak zaprzyjaźniłeś się z gliniarzem z wydziału zabójstw?
– Właściwe – odparł Hunt – to jak się ponownie spotkaliśmy po latach, jest fajną historią. Dev i ja byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Graliśmy razem w baseball w ogólniaku. A potem, wiesz, college, i jeszcze wojsko w moim przypadku. Tak czy inaczej, nie widzieliśmy się przez jakieś dziesięć lat… – po czym opisał jej skróconą wersję swojego spotkania z Juhle’em – osiedle Holly Park, Keeshiana przywiązana do kuchennego krzesła.
Kiedy skończył, Andrea siedziała pochylona w jego stronę, z jedną stopą na podłodze, a drugą podwiniętą pod siebie.
– Ale niesamowita historia, Wyatt – powiedziała. – Cały czas robiłeś takie rzeczy?
– Nie. Czasami. Nie ciągle. Dzięki Bogu. Tak czy siak, po tym, Dev i ja kontynuowaliśmy z miejsca, gdzie przerwaliśmy w szkole. Wyjąwszy, oczywiście, takie szczegóły, jak to, że ma żonę i troje dzieci.
– A ty?
– Co ja?
– Byłeś żonaty?
– Nie.
– Dzieci.
– Nigdy nie żonaty, bezdzietny – nie chciał okłamywać Andrei, a to formalnie była prawda. Nigdy nie był żonaty, był bezdzietny. Zaręczony, owszem, jedyne sześć tygodni. Sophie miała dwadzieścia sześć lat, była w drugim miesiącu ciąży, w doskonałym stanie zdrowia, gdy zabił ją tętniak.
Wybrał chyba jednak odpowiednio beztroski ton, ponieważ Andrea kontynuowała.
– A chciałbyś? To znaczy, po tylu latach pracy z dziećmi… Wzruszył ramionami, udzielając odpowiedzi, którą już dawno doprowadził do perfekcji.
– Chyba zbyt często widziałem, co dzieje się z wieloma rodzinami.
– Ale nie ze wszystkimi.
– Nie, nie ze wszystkimi. To prawda. Twarz Parisi posmutniała nagle.
– Co? – spytał Hunt.
– Właśnie myślałam o tym, co tyle robiłam ze Spencerem i… innym facetem, aż on i nieustająca pogoń za karierą i… – westchnęła głęboko. – Nagle wszystko to wydaje się takie puste.
– Po napchaniu się taką ilością jedzenia, nie możesz być teraz pusta.Poczuł, że zrozumiała, co chciał osiągnąć, by odpuściła na chwilę swoim demonom. Jej ostatnia doba była wystarczająco bolesna, upokarzająca, ciężka. Nie powinna się już więcej katować. Nie dziś.
Spojrzała mu w oczy, po czym wstała i podeszła, zatrzymując się naprzeciwko niego. Kładąc mu dłonie na karku, pociągnęła go do sobie, przytulając jego głowę do swego brzucha. Puściła go po chwili, a on wstał, objął dłońmi jej twarz i pocałował ją.
Po jakimś czasie odsunęła się na tyle, by powiedzieć:
– I tak muszę zdjąć te ubrania, by ci je oddać.
Hunt zostałby w jej łóżku całe popołudnie, może cały tydzień, ale powiedziała, że naprawdę musi kilka godzin popracować. Ale chciałaby się z nim spotkać tego wieczora.
– W jakiejś miłej restauracyjce. Ty wybierasz, ja płacę.
– Co pobiłoby to, co właśnie jedliśmy?
– Nic – odparła. – Niemniej, niektórzy ludzie jadają częściej niż raz dziennie.
– Wezmę to pod uwagę – powiedział. – Ale, że zaryzykuję drażliwy temat, co ze sprawą Donolana?
Pokręciła głową.
– Dziś nie ma rozprawy. Jutro dowiem się, jaki jest stan rzeczy i pewnie będę kontynuować, aż ten cholerny proces się skończy.
– W porządku – Hunt trzymał ubrania, które od niego pożyczyła. Stał w otwartych, sporadycznie używanych drzwiach wejściowych. – Jeśli nadal będziesz miała ochotę po pracy. Ale jeśli będziesz wolała się wyspać, to zrozumiem.
– Taki dobry z ciebie facet – powiedziała. – Poważnie – ponownie dostrzegł w jej oczach wdzięczność. – Co powiesz, jeśli zostawimy kwestię otwartą? – spytała. – W każdym razie, zadzwonię do ciebie. Powiedzmy, do siódmej.
– Brzmi fair. W każdym razie. Przytaknęła.
– Zadzwonię.