10

Od strony północnej w wykopie (512) widoczna jest szara warstwa (513) i mur (n), zaś po stronie południowej nagromadzenie czterech warstw (514)-(517) wzajemnie przenikających się, z których druga od góry jest grubą na około 0,07 m warstwą białej murarskiej zaprawy (515), zaś najniższa (517) częściowo stanowi wypełnienie kolejnego wykopu (518).

Profesor Charles Wilford-Smith

Raport z wykopalisk pod Bet Hamesh


Kaun zbudził się, czuł się ciężki, nieskończenie ciężki, podobny bardziej do worka napełnionego gęstym, cuchnącym torfem, niż do człowieka. Czuł się tak każdego ranka. Poranki stały się dla niego najgorszą porą dnia, której obawiał się zawsze już poprzedniego wieczora. Każdego ranka czuł się jeszcze cięższy, jeszcze bardziej bezwładny, bardziej zmęczony niż poprzedniego. Pewnego dnia obudzi się i nie zdoła w ogóle wprawić się w ruch.

Winne temu są oczywiście te wszystkie tabletki, które łyka. Jak zażartował o tym w rozmowie ze swoim lekarzem? „To jednak dobrze, mieć tak wielką masę, taką bezwładność. Jeśli wtedy człowiek się ruszy, nic go już nie może powstrzymać. W tym tkwi tajemnica mojego sukcesu”. Oczywiście, dobry doktor Leuven tylko lekko skrzywił się w uśmiechu. Być może był zbyt dobrym lekarzem, by móc widzieć jedynie finansowe aspekty takich wycieczek swoich pacjentów. Kaun nie był w stanie tego ocenić. Dla niego liczyło się to, że Leuven przepisuje mu wszystko, czego mu trzeba, i że trzyma język za zębami. Przede wszystkim, że trzyma język za zębami.

O Boże. Cóż, zaczynajmy. Zdołał poruszyć dłonią, zawsze to jakiś początek, sięgnął do nocnej szafki, na niej leżało pudełeczko. Mała srebrna skrzyneczka, oprawiona macicą perłową. Musiała taka być, u kogoś z jego pozycją. Choćby pigułki w środku były irytująco tanie.

Pokonał pokusę, by wziąć więcej niż trzy przepisane mu przez doktora Leuvena, połknął je bez wody i czekał, aż dozna ich błogosławionego działania. Aż wprawią go w ruch. Tamte słowa o bezwładnej masie były tylko po części żartem. Energia kinetyczna, naprawdę w nią wierzył. W niej kryła się tajemnica efektywnego dowodzenia: trzeba być szybszym od pozostałych, szybszym i przede wszystkim bardziej nieomylnym. Trzeba mieć energię kinetyczną. W razie potrzeby trzeba wyprzedzić każdego i wszystko, i trzeba sprawiać wrażenie, że jest się w stanie w każdej chwili każdego i wszystko wyprzedzić. Tylko w ten sposób można zyskać respekt. Jednym słowem, efektywne dowodzenie ludźmi jest kwestią impetu…

Czuł, że tabletki zaczynają działać. Ciepło przeniknęło całe jego ciało, odpędziło ociężałość, sprawiło, że wszystko stało się lekkie i ruchliwe, zdjęło zasłonę z oczu i zmieniło ucisk w głowie w poczucie przyjemności. Fantastyczne tabletki. Dlaczego doktor Leuven wciąż się im sprzeciwia? Gdy wreszcie usiadł na krawędzi łóżka, zauważył, jak zawsze, jak bardzo przelotne i zdradliwe jest to przyjemne uczucie. Potrwa jeszcze trochę, nim poczuje się naprawdę dobrze. Całe szczęście, że jest sam. Jego żona obrzuciłaby go teraz zrzędliwym potokiem słów, długą listą wiecznie tych samych zarzutów i pogardliwych wymówek, aż do punktu wrzenia, gdy ogarniało go uczucie, że jego głowa może w każdej chwili pęknąć i że za chwilę ją uderzy. Przeważnie odchodził, a ostatnio odkrył, jak przyjemnie jest podróżować po świecie bez niej. Złościło go jedynie to, że mógł winić tylko samego siebie — gdy się z nią żenił, zwracał uwagę właściwie tylko na to, jak wygląda obok niego na fotografiach, myślał wyłącznie w kategoriach „stosownie do pozycji” i „kobieta u boku zwycięzcy”. Co za stereotyp! Bullshit! Za każdym razem, gdy wracał do ogromnej willi, którą kupili na Coney Island, ze stajniami i mnóstwem garaży, niezliczonych pokojów i sal, czuł się w niej obcy, jak aktor odgrywający rolę męża. Tak długo upychała tam niezliczone, bezwstydnie drogie świecidełka, aż w końcu spełniło się jedyne prawdziwe, szczere marzenie jej płaskiego życia: czasopismo o urządzaniu mieszkań, podobno najbardziej liczące się w Ameryce, poświęciło ich domowi dwunastostronicowy reportaż. Dwanaście stron! Wszystkie w kolorze! Miesiącami potem mówiło się o tym na tych wszystkich głupawych przyjęciach, które wydawała, z tymi wszystkimi głupawymi ludźmi, których ściągała nie wiadomo skąd. Powlókł się do łazienki, odkręcił kurek i podstawił głowę pod strumień zimnej wody. Przelotnie pomyślał o wysokości kwot, jakie musiało kosztować zużywanie pośrodku pustyni takich ilości lodowato zimnej wody, lecz był to jedyny sposób na pozbycie się z czaszki nieznośnego kołatania, i tylko to się liczyło. Takie było jego życie. Nienawidził każdego jego szczegółu, z wyjątkiem swego biura i swej firmy. W ostatnich miesiącach często zadawał sobie pytanie, czy czasem prawdziwa tajemnica mężczyzn odnoszących sukcesy nie tkwi w tym, że wspomnienie czekającej na nich w domu nieznośnej kobiety pozwala im z czystym sumieniem zostawać dłużej w biurze i bez końca pracować, co wydaje im się lepsze od czegokolwiek innego w ich życiu.

Lecz wśród niepisanych praw obowiązujących w sferach mających się za wyższe, było i takie, by w każdej chwili sprawiać wrażenie człowieka żyjącego w doskonale dobranym związku i w ogóle w pełni szczęśliwego, naturalnie w każdym calu przekonanego o tym, że wszelkie szczęście zawdzięcza wyłącznie sobie, własnemu wysiłkowi i pracy. Nie było nikogo, kogo mógłby otwarcie spytać, czy i w jego przypadku potwierdza się owo przygnębiające podejrzenie.

Cóż, tymczasem jest tutaj, oddalony od domu o tysiące cudownych mil. Wziął do ręki maszynkę i przystąpił do golenia ciemnego, twardego zarostu, tak samo dokładnie, jak analizował zawierane przez siebie kontrakty. Podczas tej czynności znikły ciemne kręgi pod oczami, jakby były to tylko złudzenie. Zbliżał się prawdziwy początek dnia.

Następnie uczesał się, niezwykle starannie prowadząc grzebień, przystrzygł sterczące tu i ówdzie niesforne włoski i przyjrzał się swej twarzy szukając ewentualnych usterek. Czy mu się wydaje, czy rzeczywiście dostrzega już lekki odcień naturalnej opalenizny? Tym lepiej, to oszczędzi mu czasu w solarium. Sięgnął po leżącą w gotowości koszulę. W domu miał pokojowego, lecz był to tylko kolejny kaprys jego żony; nie potrzebował nikogo takiego, doskonale sam sobie radził. Bez trudu, szybko i pewnie pozapinał koszulę. Tak, stopniowo powracała sprawność, ruchliwość, był podobny do parowej lokomotywy, siedem ton stali na kołach, najpierw wydaje się, że ani drgnie, ale gdy raz ruszy jest niepowstrzymana. Czysta moc. Czysta energia kinetyczna.

Dobierając odpowiedni garnitur namyślał się długo. W kwestii garderoby, najdroższą uznawał za akurat w sam raz dla siebie. Był głęboko przekonany, że kosztowny strój bywa najważniejszym argumentem w interesach. Trzeba pokazać, że jest się właściwą osobą, że jest się jednym z tych na samym szczycie — obojętnie, czy już się tam jest, czy dopiero chce się tam dostać. Jeśli ktoś pragnie mieć dużo pieniędzy, musi wyglądać tak, jakby już je miał.

W taki właśnie sposób zaczęła się kiedyś jego kariera w mediach: czasopismo, podające się za prasę ekonomiczną, obwołało go „najlepiej ubranym menadżerem roku”. Oczywiście nie informując go o tym. W rzeczywistości gazeta ta tylko sprzedawała kolorowe bajeczki ze świata bogatych i możnych, lubiącym mrzonki mężczyznom, zaś dużą ilość powierzchni reklamowej producentom zbyt drogich koszul i okropnych męskich perfum (o nazwach w rodzaju „Wall Street” lub „Success”). Lecz w następstwie zwróciły na niego uwagę inne magazyny, doniesienia stały się dłuższe i coraz bardziej entuzjastyczne, a od jakiegoś czasu wzbierało w nim uczucie, że wciąż musi starać się sprostać idealnemu wizerunkowi, jaki wytworzyły mu media. I nabierał coraz większej pewności, że te starania są gonitwą, której nigdy nie wygra.

Przykra prawda, która w niepojęty sposób do tej pory wciąż umykała reporterom, polegała na tym, że paradny koń jego koncernu, firma N.E.W. News and Entertainment Worldwide Corporation nie przynosiła wartych wzmianki zysków. Nieraz już prześliznęła się zaledwie o włos od czerwonych cyfr i każdego roku poświęcał znaczną część swego cennego czasu na formułowanie raportów w tak zawiły i pomysłowy sposób, by ukryć w nich malejące kwoty bilansu bez narażania się na oskarżenie o oszustwo. Do tej pory udawało mu się, nikt nic nie zauważył. Wciąż jeszcze więcej było ciągnących ku niemu oślepionych blaskiem jego image’u inwestorów, niż tych opuszczających go z rozczarowaniem. Pracował, walczył i drżał z obawy — wszystko podporządkowane jednemu celowi: dokonać przełomu, osiągnąć punkt zwrotny i przetworzyć zaufanie inwestorów w żywą gotówkę.

A to oznaczało: przetrwać. Jego imperium stało wciąż na glinianych nogach. Niczym przestrogę miał wciąż przed oczyma — tak bardzo, że całkiem poważnie zastanawiał się, czy nie postawić na biurku fotografii tego człowieka — los dawno zapomnianego magnata nieruchomości z lat osiemdziesiątych, nazwiskiem Donald Trump, przez długie lata fetowanego przez media jako cudowne dziecko gospodarki i człowiek sukcesu, tak długo, aż sam w to uwierzył i stał się lekkomyślny. Niektórzy potem nazywali to „manią wielkości”, a wielu z tych, którzy to mówili, należało do świty oklaskującej go, gdy zdawał się być jeszcze na szczycie. Jego upadek był gwałtowny i przerażający — banki cofnęły kredyty, inwestorzy wycofali się, projekty upadły — spadł nisko, bardzo nisko, niemal zupełnie zniknął z powierzchni. John Kaun za wszelką cenę chciał uniknąć takiego losu. A każdego ranka z lustra krzywiła się do niego w szyderczym grymasie kompletna plajta. Żył na wysokiej stopie, życiem milionera, musiał tak żyć, jeżeli chciał prowadzić interesy, które prowadzić musiał. Lecz żyjąc w ten sposób czerpał z zysków, które dopiero miał nadzieję osiągnąć. Gdyby zdarzyło się coś, co wytrąciłoby go z torów, zmieniłby się w człowieka z milionowymi długami i resztę życia strawiłby na ucieczce przed bezwzględnymi wierzycielami. Oto, jakie to wszystko proste. Tak naprawdę, jeśli zbilansować, niczego jeszcze w życiu nie osiągnął. Jego nowojorski szofer, który dwa miesiące temu skończył spłacać hipotekę domku na Staten Island, jest lepiej sytuowany od niego.

Górującym nad wszystkim wzorcem, wielkim przeciwnikiem, niezwyciężonym numerem jeden, była oczywiście CNN, Cable Network News należąca do równie prominentnego Teda Turnera. Tego, który, co John Kaun obserwował zgrzytając zębami, poślubił aktorkę Jane Fondę i wyglądał na naprawdę szczęśliwego. Przełomem dla CNN’u była wojna w Kuwejcie wielka godzina dla uzbrojonych w telefony satelitarne reporterów, donoszących na żywo ze stolicy wroga, a wszystkie pozostałe stacje informacyjne zmuszone były do korzystania z ich obrazów, doniesień i komentarzy. Tak, wtedy wybiła godzina chwały Teda Turnera, a on ją wykorzystał, na Boga naprawdę wykorzystał. Uczynił z CNN hasło bardziej dziś popularne niż skrót BBC, dawniej ceniony tak wysoko, zaś jego nadawany okrągłą dobę program informacyjny jak wystrzelony z katapulty wskoczył do wszystkich sieci telewizji kablowej na świecie i, cokolwiek by się jeszcze zdarzyło, trudno dziś wyobrazić sobie, by tego człowieka mogło zabraknąć na panteonie wielkich przedsiębiorców.

W porównaniu z nim N.E.W. to tylko małe światełko, nawet nie numer dwa, lecz środek peletonu. Ściśle tajne ankiety wykazały, że wprawdzie około jedna trzecia Amerykanów zna skrót N.E.W., wie, że chodzi o stację telewizyjną — niektórzy wiedzą nawet, że N.E.W. można przez satelitę odbierać na całym świecie — jednak gdy pokazywano im logo firmy, rozpoznawało je zaledwie niespełna dwa procent. Znaczyło to, że większość słyszała o N.E.W., lecz go jeszcze nigdy nie widziała, ponieważ logo jest widoczne na ekranie niemal nieustannie. A to znaczyło dalej, że większość zna N.E.W. tylko z doniesień o nim, Johnie Kaunie. N.E.W. i John Kaun, zawsze kojarzeni razem. Co zresztą nie było nawet takie złe. Zawsze to lepiej, niż gdyby raptownie wyszło na jaw — czego Kaunowi udawało się do tej pory zawsze uniknąć za pomocą rozmaitych sprytnych tricków — że jedyną firmą koncernu, która naprawdę zarabia pieniądze jest fabryka chipsów ziemniaczanych w Oklahomie.

W całej tej historii z kamerą wideo, mimo że wydawała się tak niespodziewana, zaskakująca i zagmatwana, z rosnącą nadzieją dopatrywał się swojej szansy przejęcia sterów. Taki jego prywatny ekwiwalent wojny w Zatoce Teda Turnera. Jeżeli zdoła zrobić odpowiedni użytek z tego znaleziska, może w przyszłym roku to jego ogłoszą numerem jeden.

Cóż za łańcuch cudownych zrządzeń losu i przypadków! Prośba o finansowanie wykopalisk brytyjskiego profesora dotarła do niego okrężną drogą i dało się w niej dosłyszeć wyraźny podtekst, że niektórzy jego inwestorzy żydowskiego pochodzenia z zadowoleniem przyjęliby do wiadomości tego rodzaju zaangażowanie firmy w Ziemi Świętej. Już to stanowiło wystarczająco mocny argument, poza tym uznał taką możliwość za względnie mało kosztowną sposobność postawienia nogi w Izraelu — pod pozorem robienia dokumentacji wykopalisk mógłby wysłać tam reporterów, a jeśli potem „przypadkiem” uda im się zrobić zdjęcia powstania Palestyńczyków, cóż, takie jest życie, prawda? A teraz to.

Kompletnie ubrany, buty błyszczące, z butonierki dyskretnie wystaje rąbek perfekcyjnie złożonej chusteczki — spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Tak. Taki może pojawić się na ekranach telewizyjnych na całym świecie, przy oglądalności wyższej niż uzyskało ją lądowanie człowieka na Księżycu, walka bokserska Cassiusa Claya z Joe Frazierem czy uroczystości pogrzebowe tragicznie zmarłej Lady Diany, księżnej Walii (jeszcze jedno nieudane małżeństwo, przemknęło mu przez myśl). Szanowne Panie i Panowie, oczyma wyobraźni widział jak mówi z wystudiowaną skromnością, N.E.W. ma zaszczyt zaprezentować Państwu, posiadany wyłącznie przez nas, niezwykły filmowy dokument. Za chwilę zobaczą Państwo, po raz pierwszy w historii telewizji, autentyczne nagranie wideo, na którym zarejestrowano kazanie na górze Jezusa Chrystusa. Albo wjazd do Jerozolimy. Albo ukrzyżowanie. Obojętnie co, wszystko zapewni stuprocentową oglądalność. W chwili, gdy pojawi się na ekranie mówiąc te słowa, wszystkie pozostałe stacje telewizyjne na świecie mogą praktycznie wyłączyć nadajniki. Ponieważ Jezus Chrystus mówi po aramejsku, opatrzyliśmy materiał angielskimi napisami. Wielki Boże — to dopiero sensacja! Dość marzeń. Kamery wideo jeszcze nie ma.

A znaleźć ją będzie może trudniej, niż ktokolwiek jest w stanie przewidzieć.

Nie mają nawet niepodważalnego dowodu na to, że takie nagranie w ogóle istnieje. Lub że nadal istnieje. A nawet Jeśli tak, może być zakopane dosłownie wszędzie w całym Izraelu. Na znalezienie go trzeba będzie może lat lub dziesięcioleci. A jeżeli jakakolwiek informacja o znalezisku przeniknie na zewnątrz — jeśli to potrwa dłużej, nie da się tego uniknąć — wówczas może się jeszcze zdarzyć, że szukana kasetę znajdzie w końcu jakiś murarz albo pastuch.

Kaun ciągle patrzył na swoje lustrzane odbicie, prosto we własną twarz, skrzywioną w ponurym grymasie. Każdy dzień spędzany tu na pustyni kosztował go niebotyczne sumy Nie mówiąc o kłopotach, jakie pojawiły się we wszystkich zakamarkach jego kruchego imperium z powodu nieobecności szefa, jego braku uwagi. Jeśli poszukiwania będą się przeciągać, będzie musiał co najmniej raz albo dwa razy na tydzień lecieć do Nowego Jorku i pokazać się w biurze. Ryzykowne, ogromnie ryzykowne. Pewne nadzieje wiązał z niemieckim pisarzem. Do tej pory wprawdzie jeszcze wiele nie powiedział, ale może przesadą byłoby oczekiwać czegoś po nim od razu w dniu przybycia. Powieści Eisenhardta, jak mu powiedziano, uważane są za przemyślane i oryginalne, niektóre zdobyły nawet jakieś nagrody, a przede wszystkim często obierały za temat podróże w czasie. Tak, przeczuwał, że pisarz dostarczy im cennych punktów wyjścia do poszukiwań.

Mimo to sprowadzi kolejnych specjalistów. Oczywiście jak najmniej, by nie prowokować nieszczęścia, lecz wystarczająco wielu, by jak najszybciej skończyć z obecnym amatorstwem i rozpocząć profesjonalne poszukiwania. Musi o tym porozmawiać z profesorem, najlepiej zaraz przy śniadaniu.

Prawdę mówiąc, w tej chwili nie miał jeszcze pomysłu, w jaki sposób może naprawdę optymalnie spożytkować tę taśmę wideo, gdy ją wkrótce będzie trzymał w dłoni. W porządku, może ją nadać, z wyłącznością dla własnej stacji, wcześniej inwestując ogromne kwoty w reklamę. Ale oczywiście natychmiast pojawią się potężne kontrowersje, czy kaseta jest prawdziwa, czy możliwe, by była prawdziwa, a to odpowiednio pomniejszy wartość audycji. W najlepszym wypadku rzucą się na nią zastępy uczonych, by latami dyskutować wszystkie za i przeciw, i nigdy nie dojść do jednoznacznego wniosku, jak w przypadku całunu turyńskiego, uważanego przez niektórych za całun pogrzebowy Chrystusa. Badają go od pięćdziesięciu lat i każdy mówi co innego: dla jednych jest autentyczny bez cienia wątpliwości, dla innych to wyrafinowane fałszerstwo z niezbyt odległego stulecia. A w najgorszym wypadku, pomyślał Kaun, sensacja okaże się poprostu ślepym nabojem, wybuchnie bez huku, jak niegdyś film, pokazujący jakoby sekcję zwłok istoty pozaziemskiej, przeprowadzoną i zarejestrowaną na taśmie na początku lat pięćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych. Wyznawcy istnienia UFO widzieli w tym filmie potwierdzenie swych poglądów, sceptycy znajdowali najróżniejsze dowody na to, że jest sfałszowany — nikt nie zmienił swoich przekonań ani na jotę. Jak w takim razie zostanie potraktowane nagranie, nakręcone jakoby przed dwoma tysiącami lat? Kaun przeszedł do małej, funkcjonalnie urządzonej kuchenki i napełnił filiżankę swą pierwszą kawą, pierwszą z co najmniej dwudziestu.

Podczas wczorajszej narady blefował. Starał się robić wrażenie, że przemyślał już w najdrobniejszych szczegółach swe plany co do kasety wideo. Pomysł, żeby sprzedać ją Watykanowi, pojawił się spontanicznie, mniej więcej w tym właśnie momencie, gdy go głośno sformułował. To było w jego pracy niesłychanie ważne: nigdy nie dać poznać po sobie niepewności, pojawiające się spontanicznie idee wypowiadać tak, by pozostali odnieśli wrażenie, iż on przemyślał je już dawno i w ogóle jest już o wiele dalej niż ktokolwiek inny — a przy tym przedstawić je w taki sposób, by nikt potem nie mógł go nimi zniszczyć, gdyby okazały się nietrafne. W tej dyscyplinie, wciąż musiał sam się o tym zapewniać, z biegiem lat osiągnął mistrzostwo.

Lecz może, zastanowił się biorąc łyk czarnego, mocnego wrzątku, to wcale nie taki zły pomysł. Z pewnością więcej pieniędzy przydałoby mu się równie bardzo jak więcej popularności, głównie dlatego, że tym razem nie byłyby to, jak zawsze, pieniądze inwestorów, które kiedyś trzeba będzie spłacić, lecz prawdziwe, dobre, własne pieniądze. Decyzja zależeć więc będzie w przeważającej mierze od wysokości możliwej do osiągnięcia ceny, a to jest coś, co musi kazać sprawdzić, najlepiej zaraz: co właściwe kościół katolicki posiada takiego, co miałoby jakąś wartość?

Odchylił zasłonkę w jednym z okien biura i trzymając w dłoni kubek z kawą wyjrzał na pustynię, nad którą nawet o tak wczesnej porze powietrze drgało od upału. Może zlecić zbadanie tego jakiemuś reporterowi? Albo lepiej prawnikowi. W jego wyobraźni pojawiły się spontanicznie obrazy skarbów sztuki znajdujących się w posiadaniu Stolicy Apostolskiej które na zupełnie ateistycznym rynku z pewnością także uzyskałyby niewyobrażalnie wysokie ceny. Dzieła sztuki, tak i nieruchomości. Kościół katolicki musi dysponować niezmiernie wielkimi zasobami nieruchomości — te wszystkie kościoły, klasztory, kaplice i probostwa, na całym świecie. I przeważnie z najlepszą lokalizacją, najczęściej w centrum miast.

Przez jego twarz przemknął przelotny uśmieszek. Wymiana. Wideo za działki, na których stoją kościelne budynki. A on, John Kaun, będzie od tej chwili kasował czynsz albo dzierżawę, jak zwał tak zwał, i to do końca świata.

To dopiero interes! Na myśl przyszło mu mnóstwo osób spośród jego znajomych, które, jak się spodziewał, padłyby trupem na wieść o jego zamiarach. Jedni, ponieważ deklarował się jako dobry katolik, inni z zazdrości.

I wtedy, jak grom z jasnego nieba, jak boskie natchnienie, pojawiła się ta myśl. Rozwiała niedorzeczne mrzonki. Pojawiła się, rozprzestrzeniła i od pierwszej chwili wydała mu się niezła. Prawdziwa. John Kaun zaciągnął znów zasłonkę i skoncentrował się na tej myśli. Korzystniej będzie prowadzić rokowania nim kaseta zostanie znaleziona. W myślach obracał pomysł, oglądając go z każdej strony i miał to elektryzujące uczucie, pojawiające się zawsze, gdy trafiał na trop naprawdę intratnego przedsięwzięcia. Dopóki taśma nie zostanie znaleziona, może na niej być dosłownie „wszystko”. Do tego momentu wyobraźnia potencjalnego kupca będzie podsuwać mu najbardziej szalone fantazje. Ludzie Kościoła mogliby na przykład nabrać obaw, że nagranie na kasecie pokaże Jezusa, który nie był martwy, gdy go zdejmowano z krzyża. Albo, że zmartwychwstały był w rzeczywistości sobowtórem. Wszystko jest możliwe — dopóki kaseta nie zostanie znaleziona.

Nagranie może zawierać dosłownie wszystko. A może całkiem nic. Albo coś zupełnie nieistotnego. Może jakieś nieznane kazanie Jezusa, niepotwierdzone nawet przez Biblie. Krótko mówiąc, prawdziwe nagranie na kasecie może okazać się kompletnie banalne i niemożliwe do sprzedania. Kaun uśmiechnął się — tym razem był to ów uśmiech rekina, z którego słynął. To właśnie zrobi: jak najszybciej rozpocznie rokowania, rozbudzi pożądliwość, wznieci obawy I dzięki temu umocni się na swojej pozycji. W tej chwili ma worek i instrukcję obsługi kamery oraz dowolną liczbę niezłych argumentów. Chce zmienić je w pieniądze. Jego prawnicy będą mieli mnóstwo pracy. Uśmiechnął się i ruszył w kierunku biurka. Nadszedł czas. Dzień się rozpoczął.

Загрузка...