2

Pierwszy etap wykopalisk zaplanowano na okres pięciu miesięcy, począwszy od maja. Kierownictwo powierzono autorowi niniejszego raportu, zaś dra SHIMONA BAR-LEV uczyniono odpowiedzialnym za dokumentację. Brygadzistą został RAFI BANYAMANI. Ze względu na duży obszar terenu wykopalisk, okresowo zatrudniano do stu dziewiętnastu ochotniczych kopaczy.

Profesor Charles Wilford-Smith

Raport z wykopalisk pod Bet Hamesh


Telefon zadzwonił krótko przed kolacją. Przy drugim dzwonku Lydia Eisenhardt wyszła z kuchni i, nim odebrała, otarła dłonie o fartuch. Aparat miał staromodną tarczę i ciężką, masywną słuchawkę, wisiał na ścianie w ciemnej sieni, zmuszając do prowadzenia wszystkich rozmów telefonicznych na stojąco, między wiszącymi w garderobie płaszczami a regałem na buty, na którym piętrzyły się kolorowe dziecinne kalosze. Odziedziczyli ten telefon po poprzednim właścicielu domu, mieszkającym tu przez czterdzieści lat, i postanowili go zachować.

— Eisenhardt, słucham?

Usłyszała dźwięczny głos, mówiący płynną niemczyzną z wyraźnym amerykańskim akcentem.

— Tu biuro Johna Kauna, przy aparacie Susan Miller. Czy mogę mówić z panem Peterem Eisenhardtem?

— Chwileczkę, już go wołam. Pani pewnie dzwoni z zagranicy?

— New York, tak.

Lydia z wrażenia skinęła głową w kierunku swego odbicia w garderobianym lustrze. Do jej męża dzwoniło wiele osób, — coś takiego jednak jeszcze się nie zdarzyło.

— Momencik.

Odłożyła na bok słuchawkę, pośpiesznie podeszła do schodów, prowadzących na pierwsze piętro i wspięła się kilka stopni.

— Peter?

— Tak? — rozległo się zza drzwi gabinetu.

— Telefon do ciebie! — i, z naciskiem: — Z Nowego Jorku!

Są słowa, które zdają się posiadać tajemną moc. Nowy Jork to właśnie takie słowo. Dla pisarza Nowy Jork jest tym, czym dla aktora Hollywood — centrum świata, artystycznym Olimpem, miastem budzącym pożądanie, podziw, obawę, pogardę — tam i tylko tam, kariera pisarza może sięgnąć szczytu. Nowy Jork! To może oznaczać tylko jedno: Doubleday. Albo Random House. Albo Simon Schuster. Albo Alfred Knopf. Albo Time Warner… To może oznaczać tylko, że nareszcie powiodły się długotrwałe starania sprzedaży licencji na wydanie jego książek w USA…

Teraz tylko spokojnie. Peter Eisenhardt spojrzał na wielki arkusz papieru pakowego, wiszący przed nim na ścianie za biurkiem, zapełniony cienkimi i grubymi strzałkami, dziwacznymi symbolami, nazwami, naskrobanymi bez ładu i składu notatkami, oklejony karteczkami i zdjęciami wyciętymi z czasopism. Projekt nowej powieści, nad którą właśnie pracował. Czasem myślał, że przynajmniej ten projekt, wielkości trzech na półtora metra, jest dziełem sztuki. Teraz jednak myślał tylko o jednym: Nowy Jork!

— Idę!

Gdy dotarł do telefonu, brakowało mu tchu, nie miał pojęcia, czy to dobrze, czy źle. Lydia, nasłuchując w napięciu, stała w drzwiach kuchni, z której dobiegał zapach octu, bazylii i świeżo tartych ogórków.

— Peter Eisenhardt — powiedział do słuchawki, przyglądając się swemu odbiciu w lustrze. Wciąż jeszcze był raczej szczupły, mimo przeważnie siedzącego trybu życia, jedynie włosy zaczęły się niepokojąco przerzedzać. Jak to będzie wyglądało na okładce amerykańskiej książki?

— Dzień dobry, mister Eisenhardt — usłyszał głos Amerykanki, mówiącej zdumiewająco dobrze po niemiecku. — Nazywam się Susan Miller, jestem sekretarką Johna Kauna.

— Czy zna pan to nazwisko?

— Kaun? John Kaun? Zastanawiał się zaskoczony. Miał nadzieję, że brak znajomości z tym człowiekiem nie okaże się zgubnym nokautem.

— Prawdę mówiąc, nie. Powinienem je znać?

— Pan Kaun jest przewodniczącym zarządu firmy Kaun Enterprises, holdingu należącego do koncernu telewizyjnego N.E.W., News and Entertainment Worldwide…

— Konkurencja CNN? — o moment za późno ugryzł się w język.

— Mhm, cóż. Pracujemy nad tym, żeby stać się numerem jeden.

Naprawdę głupio.

— Życzę powodzenia — odpowiedź Eisenhardta zabrzmiała nieporadnie.

— Do Kaun Enterprises — kontynuował głos — należy między innymi także niemieckie wydawnictwo, publikujące pańskie powieści…

— Ach — wyrwało się Eisenhardtowi. Nie wiedział o tym. Zadziwiające.

— Pan Kaun prosił mnie, by przekazać panu, że jest dumny, mogąc publikować pańskie dzieła. Polecił mi spytać, czy mógłby pana zatrudnić na kilka dni.

— Zatrudnić? — powtórzył Peter Eisenhardt. — Ma pani na myśli spotkania autorskie? Cykl spotkań? — To było równie dobre jak sprzedaż licencji. Naprawdę miałby wielką ochotę spędzić kilka dni podróżując przez USA, zawitać w charakterze otoczonego względami gościa na posiadłości multimilionera, albo jako atrakcja jednego z legendarnych, ekskluzywnych nowojorskich klubów, pozwolić się fetować członkom starej finansjery, szczycącym się kilkoma zachowanymi w pamięci niemieckimi zwrotami…

— Niezupełnie spotkania autorskie — ostrożnie sprostował głos na drugim końcu linii. — Mister Kaun chciałby wykorzystać pańskie wyczucie w gatunku science fiction. Pańską Pisarską wyobraźnię.

— Moją pisarską wyobraźnię? A na co mu ona potrzebna?

— Tego nie wiem. Upoważniono mnie do zaproponowania panu honorarium w wysokości dwóch tysięcy dolarów dziennie, oraz, oczywiście, pokrycie wszystkich kosztów.

Peter Eisenhardt szeroko otworzył oczy i spojrzał na żonę, patrzącą na niego z równie szeroko otwartymi oczami.

— Dwa tysiące dolarów na dzień? — Jaki właściwie jest teraz kurs dolara? — A o ilu dniach myśli mister Kaun?

— Co najmniej tydzień, może dłużej. Musiałby pan przyjechać jutro.

— Już jutro?

— Tak. To warunek.

Lydia z trudem przełknęła ślinę, ale zaraz podniosła obie dłonie z kciukami wzniesionymi w geście zwycięstwa. Akurat teraz bardzo przydadzą im się te pieniądze. Dawno oczekiwana zaliczka wciąż nie przychodziła, a jedno z czasopism, do których Eisenhardt pisał od czasu do czasu dla pieniędzy, odrzuciło artykuł, na który poświęcił diabelnie dużo czasu.

— I nie wie pani, co mam za to zrobić, za te dwa tysiące dolarów na dzień? — jeszcze raz nieufnie upewnił się Peter Eisenhardt.

— Nie, niestety nie. Ale umowa, którą mam panu przefaksować, jeśli się pan zgodzi, to nasz typowy formularz kontraktu dla ekspertów. Sądzę więc, że chciałby skonsultować się z panem w jakiejś sprawie.

Peter Eisenhardt głęboko odetchnął, wymienił jeszcze spojrzenie z żoną, która zachęcająco kiwała głową. Cóż, oczywiście, kusiła go przygoda. Czemu nie? Znów wyjechać w świat, na jakiś czas zostawić w domu żonę i dzieci…

— Więc dobrze — powiedział.

— Okay — odpowiedziała kobieta głosem, w którym dało się słyszeć ulgę. Zapewne, Eisenhardtowi przyszła do głowy okrutna myśl, telefonowała już do całej listy autorów, ale żaden nie miał czasu ani ochoty, bo pisaniem zarabiają więcej, niż mogła im zaproponować jako honorarium konsultanta.

— Na lotnisku we Frankfurcie będzie czekał na pana bilet — głos kontynuował rzeczowo. — Potrzebny będzie tylko paszport. Proszę się zgłosić na terminalu jutro, najpóźniej o ósmej trzydzieści. Od razu przy okienku El Al. To bardzo ważne, żeby był pan punktualnie.

— El Al?

— Z powodu kontroli bezpieczeństwa. Samolot wylatuje o dziesiątej, jeśli zgłosi się pan do okienka po ósmej trzydzieści, nie będzie pan mógł polecieć.

Eisenhardt wciąż się dziwił.

— Powiedziała pani El Al?

— Och! — krzyknęła. Tym razem wydawała się naprawdę zakłopotana. — I’m very sorry. Zapomniałam powiedzieć, że mister Kaun jest w tej chwili w Izraelu. Chciałby, żeby przyjechał pan do Izraela.

Загрузка...