Wtorek, 16 września
Z taśmociągu bagażowego na lotnisku Maggie zabrała klucze, odznakę służbową i telefon komórkowy, odsunęła na bok plastikowy pojemnik i wzięła laptop, który właśnie się do niej zbliżał. Wystukała numer, ramieniem przytrzymała telefon przy uchu i równocześnie schowała laptop do torby. Powinna już osiągnąć w tym mistrzostwo, a jednak w dalszym ciągu walczyła z pasami, które zabezpieczały komputer.
– Słucham? – powiedział kobiecy głos do jej ucha.
– Gwen, to ja, Maggie. Dobrze, że cię złapałam.
– A gdzie ty się podziewasz? Słychać, jakbyś dzwoniła z dna Potomacu.
– Nie, nie. Nie jestem na dnie Potomacu. Gorzej, jestem na lotnisku National. – Rozciągnęła wargi w uśmiechu, kiedy jedna z pracownic ochrony lotniska skrzywiła się na te słowa. Wyraźnie nie rozbawiła jej ta uszczypliwa uwaga. Machnęła na Maggie, że ma przejść na bok. – Och, niech to szlag, moment, Gwen.
– Rozłożyć ręce – wyszczekała funkcjonariuszka. Maggie położyła torbę z laptopem na pobliskim krześle, na wierzchu telefon komórkowy, i dalej postępowała zgodnie z instrukcjami, które znała na pamięć. Nigdy nie zawodziły. Za każdym razem brano ją na bok. I zwykle ochrona natychmiast zaczynała szczebiotać. Wyjęła z kieszeni klucze i odznakę FBI, i także rzuciła je na torbę.
– Proszę usiąść i zdjąć buty.
Maggie zsunęła skórzane buty na płaskim obcasie i uniosła stopy. Przez cały czas uśmiechała się do pracownicy ochrony, która jednak nie odwzajemniała uprzejmości. Ledwie skinęła głową, puściła Maggie i wróciła do swoich okopów, żeby schwytać kolejnego potencjalnego terrorystę albo kolejnego przemądrzałego dupka.
Maggie sięgnęła po komórkę.
– Gwen, jesteś tam jeszcze?
– Nigdy się nie nauczysz, co? – Przyjaciółka zaczęła wykład. – Jesteś agentką FBI, i to ty przede wszystkim powinnaś mieć świadomość, jak ważna jest ochrona na lotniskach. A ty ich naumyślnie podpuszczasz.
– Nikogo nie podpuszczam. Nie rozumiem tylko, dlaczego muszę sprawdzać swoje poczucie humoru przy okazji sprawdzania bagaży i biletów.
– Myślałam, że wzięłaś sobie wolne. Dokąd znowu wysyła cię Cunningham?
– Jadę do Connecticut.
Cisza. Taka długa cisza, że Maggie pomyślała, czy przypadkiem nie straciła łączności.
– Gwen?
– Zdobyłaś jakieś informacje na temat Joan?
– Nie, jeszcze nie. – Maggie szukała wyjścia numer jedenaście. No i oczywiście okazało się, że pasażerowie już wchodzą na pokład. – Uznałam, że najlepiej zrobię to osobiście. Kto wie, może znajdę ją nad basenem w Ramada Plaza Hotel, ze szklaneczką pinacolady.
– Zaskoczyłaś mnie. Chodziło mi tylko o to, żebyś wykonała parę telefonów. Nie prosiłam, żebyś leciała do Connecticut, zwłaszcza w czasie urlopu.
– A dlaczego nie? Wciąż mi powtarzasz, że powinnam gdzieś wyjechać. – Gdzież ona podziała bilet? Zwykle wkłada go do kieszeni kurtki.
– Tak, bo powinnaś pojechać na prawdziwe wakacje. Kiedy ostatnio zrobiłaś sobie prawdziwe wakacje, Maggie?
– Nie wiem. W zeszłym roku byłam w Kansas City. – Zaczęła szukać biletu w kieszonkach torby laptopa. Gdzieś w końcu ma ten bilet. Może zaraziła się bałaganiarstwem od Tully’ego.
– W Kansas City? To było dwa lata temu i pojechałaś tam na konferencję. To nie były wakacje. Wiesz w ogóle, co znaczy to słowo?
– Jasne, wiem. Siedzisz sobie na plaży, popijasz pinacoladę z tymi małymi różowymi parasolkami, a potem masz spaloną skórę i piasek w miejscach, gdzie wcale nie chcesz go mieć. To akurat wcale mnie nie interesuje.
– A interesuje cię poszukiwanie zaginionej osoby w czasie wakacji? Skoro lecisz do Connecticut, może wreszcie poszukasz pewnego mężczyzny, który tam mieszka?
– Mam. – Maggie z ulgą stwierdziła, że bilet wsunął się pod laptop, kiedy go przypinała paskami.
Zignorowała uwagę Gwen o „pewnym mężczyźnie”. Doskonale wiedziała, że przyjaciółce chodzi o kogoś bardzo konkretnego, o zastępcę prokuratora z Bostonu.
– Gwen, jeśli nie powiedziałaś mi czegoś ważnego o Joan Begley, masz teraz szansę.
W telefonie zapadło milczenie.
– Gwen?
– Wszystko, co mogłam, przesłałam ci faksem.
Maggie zauważyła, że przyjaciółka starannie dobiera słowa.
– Gwen, powiem ci coś, zanim usłyszysz to w wiadomościach. Powinnaś wiedzieć, że wczoraj rano w kamieniołomie w okolicy Wallingford znaleziono zwłoki kobiety.
– O mój Boże! To Joan, tak?
Maggie uważała, że przyjaciółka ma silny charakter, i tej siły często u niej szukała. Nie spodobało jej się, że teraz słyszy panikę w jej głosie.
– Tego nie wiem. Zresztą zataiłabym to przed tobą, gdyby media już o tym nie trąbiły. Zwłoki nie zostały zidentyfikowane. Usiłuję złapać kontakt z szeryfem, który prowadzi śledztwo. Ma do mnie oddzwonić, ale z całą pewnością jestem na końcu jego długiej listy petentów. – Znowu ramieniem przycisnęła telefon do ucha, przygotowując dowód tożsamości i bilet. – Słuchaj, wchodzę na pokład. Zadzwonię, jak tylko czegoś się dowiem.
– Wielkie dzięki. Mam nadzieję, że to nie Joan, ale muszę ci coś wyznać. Mam złe przeczucia.
– Nie martw się na zapas. Odezwę się później.
W samolocie Maggie otworzyła wszystkie zamykane na suwaki kieszenie torby i szukała – co się stało z jej doskonałą organizacją? – książki, którą kupiła w księgarni na lotnisku. Ostatni thriller prawniczy Lisy Scottoline. Poprzednie powieści tej autorki skutecznie blokowały jej świadomość, że leci jedenaście i pół tysiąca metrów nad ziemią. Znalazła książkę, a przy okazji z bocznej kieszeni wypadła koperta, którą tam włożyła w ostatniej chwili, kiedy postanowiła, że nie zabierze ze sobą teczek z dokumentami.
Włożyła torbę do przegrody na bagaż podręczny i wcisnęła się w siedzenie przy oknie. Drobna siwowłosa kobieta wierciła się na sąsiednim fotelu. Maggie otworzyła książkę, ale zamiast czytać, wlepiła wzrok w kopertę.
Wspominając o pewnym mężczyźnie, Gwen sugerowała, żeby Maggie skontaktowała się z Nickiem Morrellim. To nie był wcale zły pomysł. Nick mieszkał w Bostonie, to pewnie jakaś godzina drogi samochodem z serca Connecticut. Kilka lat wstecz coś się między nimi zaczęło, kiedy wspólnie rozpracowywali pewną sprawę w Nebrasce. Jakkolwiek nazwać ów związek, uległ osłabieniu podczas przeciągającej się sprawy rozwodowej Maggie, która nie chciała wiązać się na serio, póki rozwód nie zostanie sfinalizowany. Nie powodowała nią bynajmniej wierność prawu czy zasadom. Po prostu nie chciała ryzykować uczuć. Mówiąc szczerze, nigdy nie wierzyła, że łączy ją z Nickiem coś poważnego, gdyż za dużo było w tym gorączki i podniecenia. W ten sposób nadrabiali braki we wspólnych zainteresowaniach. Była to całkowita odwrotność związku z Gregiem. Może to właśnie tak bardzo przyciągało ją do Nicka.
Potem, przed rokiem, w okolicy Święta Dziękczynienia, Maggie zadzwoniła do mieszkania Nicka.
Słuchawkę podniosła jakaś kobieta i poinformowała ją, że Nick bierze prysznic. Od tamtej pory Maggie nie ponawiała prób kontaktu. Dystans rósł za jej sprawą, coraz bardziej skracała rozmowy, nie podnosiła słuchawki i nie odpowiadała na wiadomości nagrane na sekretarce. Nie liczyła na to, że Nick będzie czekał, aż ona dostanie rozwód. I chociaż ją to zdziwiło – i trochę zraniło – że się przeprowadził, poczuła niespodziewaną ulgę, która umocniła jej decyzję. Postanowiła, że lepiej jej będzie samej. Przynajmniej przez jakiś czas.
Stewardessa przerwała jej refleksje instruktażem na temat zachowania w czasie lotu. Maggie zignorowała ją grzecznie. Jej sąsiadka nerwowo szukała laminowanego informatora w tylnej kieszeni fotela. Maggie wyjęła swój i podała go starszej pani, która szybko podziękowała i natychmiast zaczęła przewracać kartki, by odnaleźć właściwą stronę.
Maggie otworzyła książkę i zatonęła w lekturze, używając koperty jako zakładki.