Henry jechał do kamieniołomu i już prawie tam dotarł, kiedy postanowił zawrócić do centrum Wallingford. Nabrał nieodpartej ochoty na filiżankę mocnej kawy, ale najbardziej zależało mu na tym, żeby wpaść do księgarni i zobaczyć się z żoną. Kiedy media dowiedzą się o rozwoju wypadków, będzie gorąco, zwłaszcza że ostatnia ofiara pochodzi z ich środowiska. Czyżby mieli z Rosie pożegnać się ze spokojną emeryturą w tej okolicy?
Jechał bocznymi drogami, przez obrzeża miasta. Jechał powoli, wdychał świeże powietrze przez otwarte okno, żeby zlikwidować ten bolesny ucisk w klatce piersiowej. To za karę. Ma za swoje, skoro nie bierze regularnie tabletek na nadciśnienie. Czyżby jedenastego września uniknął losu kolegów tylko po to, żeby paść na zawał podczas jazdy przez Connecticut?
Mijając cmentarz św. Franciszka położony wokół wzgórza, spostrzegł mężczyznę, który szybko czmychnął za wysoką płytę nagrobną. Początkowo pomyślał, że mu się zdawało. Może jednak ma atak serca. Ale przecież atak serca raczej nie wywołuje halucynacji.
Podjechał do bramy cmentarnej i zatrzymał wóz. Żeby widzieć płytę nagrobną z tego miejsca, musiałby wysiąść. Siedział i dumał, i znowu nie był pewien, czy sobie czegoś nie uroił. W końcu co w tym złego, że ktoś jest na cmentarzu. Ludziom wolno tam chodzić, kiedy chcą, przynosić kwiaty na groby. Ano właśnie, zatem nie ma powodu, żeby się ukrywać.
Cofnął trochę wóz i wyjechał na drogę. Rosie go wyśmieje, to znaczy wyśmieje te duchy, które mu się zwidziały, bo na pewno nie to, że zapomniał połknąć lekarstwo na nadciśnienie. Podniósł wzrok i spojrzał we wsteczne lusterko. Wjechał na kolejny zakręt. Gdy cmentarz zaczął znikać z oczu, znowu zobaczył tego człowieka. Tym razem Henry przystanął na poboczu, ponieważ był tu niewidoczny z cmentarza.
Zostawił samochód i poszedł rowem, żeby nikt go nie zobaczył. Cmentarz był tyłem zwrócony ku lasowi. Henry dostrzegł półciężarówkę zaparkowaną między drzewami, gdzie, jak wiedział, nie było żadnej drogi.
Wspiął się po stromej pochyłości, licząc na to, że go zasłoni, aż dotrze do lasu. Błoto i kamienie wyślizgiwały się spod butów, bał się, że mężczyzna go usłyszy. Parawan drzew iglastych pozwolił mu dokładniej przyjrzeć się nieznajomemu.
Stał plecami do Henry’ego, trzymał w ręce łopatę i kopał. Aha, więc to grabarz. To dlaczego chowa się przed przejeżdżającym samochodem? No i czy nadal kopią groby ręcznie? Widział już na cmentarzu specjalistyczny sprzęt, taką miniaturową koparkę ze szczękami. Taa, teraz z całą pewnością tak to właśnie robią. Zresztą, zdaje się, Vargus i Hobbs mają umowy z kilkoma zakładami pogrzebowymi.
Podszedł bliżej, żeby lepiej widzieć. Wówczas zdał sobie sprawę, że nieznajomy wcale nie kopie nowego grobu, tylko rozkopuje stary. I wtedy mężczyzna odwrócił głowę na tyle, że Henry go poznał. To był Wally Hobbs, który skulił się za wysokim kamieniem nagrobnym, bo właśnie drogą przejeżdżał kolejny samochód.