ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DRUGI

Maggie nie mogła dłużej czekać na Watermeiera. Gdziekolwiek był, nie odpowiadał na jej telefony, a bateria w komórce była na wykończeniu.

Jennifer Carpenter została z pewnością zamordowana w ciągu ostatnich dwunastu godzin, co oznacza, że paranoja mordercy pogłębia się z każdą chwilą. Jeżeli ten szaleniec nadal przetrzymuje żywą Joan Begley, sytuacja wkrótce ulegnie zmianie.

Maggie wjechała powoli na Whippoorwill Drive. Luc siedział obok w milczeniu. Miała nadzieję, że nie przytrafi mu się znowu luka w pamięci. Byle nie teraz, kiedy miał jej pokazać, gdzie mieszka Simon Shelby.

– Proszę tu skręcić. W tę stronę. – Szerokim gestem machnął ręką. – Z drogi nie widać budynków. Skrzynka na listy Shelby’ego to jedna z tych dużych ocynkowanych skrzynek na beczce. Wie pani, na jednej z tych dużych drewnianych beczek.

Maggie zerknęła na niego. Chyba sobie żartuje. Beczka? Ale Luc nie dostrzegł okrutnej ironii.

Urzędniczka, która pomagała Maggie przejrzeć dokumenty sprzedaży dobytku Steve’a Earlmana, poinformowała ją, że Simon Shelby to bardzo miły młody człowiek.

– Biedny chłopak – rzekła – stracił ojca w tak młodym wieku. Kochał bardzo tatusia. Jak chodziłam w soboty do rzeźnika, widywałam go, jak pomagał Ralphowi. Ralph nazywał Silona takim ślicznym zdrobnieniem, ale niestety nie pamiętam. Chłopak był zrozpaczony, po prostu zrozpaczony po śmierci Ralpha. Sophie chyba nie umiała sobie z nim poradzić. I pewnie wtedy zaczął tak często chorować. Wszyscy współczuliśmy Sophie. Te zmartwienia przedwcześnie ją zabiły. A to taki miły młody człowiek. – Kobieta jeszcze trajkotała, a Maggie, która zwykle nienawidziła podobnej gadaniny, kiwała głową i pilnie słuchała, wyłapując wszystkie zbiegi okoliczności.

Kiedy jednak urzędniczka oznajmiła:

– Studiuje teraz w college’u, na uniwersytecie New Haven – to już było coś więcej niż zwykły przypadek.

– Naprawdę? – powiedziała Maggie, wciąż bardziej zainteresowana dokumentami sprzedaży.

– Coś tam z kośćmi, niech sobie pani wyobrazi – ciągnęła urzędniczka. Maggie o mały włos nie upuściła archiwalnej księgi. – Chociaż może to ma sens. To znaczy w końcu jest synem rzeźnika. – Zaśmiała się. – Powiem prawdę, moim zdaniem to trochę przerażające. Ale widać on to lubi. Bo jeszcze pracuje dorywczo w zakładzie pogrzebowym Marley amp; Marley. Taki z niego pracuś.

– A to zdrobnienie, którym nazywał go ojciec?

– spytała Maggie, mimo że była już niemal pewna, iż zna odpowiedź. – Czy to może Sonny?

– Tak, właśnie tak. Skąd pani wie? Ralph nazywał go Sonny, Sonny Boy.

Maggie zobaczyła skrzynkę pocztową na dużej drewnianej beczce, jeszcze zanim Luc dał jej znak, i pojechała dalej prosto.

– Nie, to tam – rzekł. – Minęliśmy to miejsce.

– Zaparkujemy tutaj. – Wjechała na miedzę.

– I chcę, żeby pan tu został.

– Dobrze.

– Mówię poważnie, Luc. Pan tu zostaje. – Po chwili wyjęła telefon komórkowy i dała mu do ręki.

– Jeżeli nie wrócę w ciągu piętnastu minut, proszę zadzwonić na 911.

Wziął telefon z zadowoloną miną, że pozwoliła, by choć w taki sposób jej pomagał. A to z kolei upewniło Maggie, że Luc nie ruszy się z miejsca. I nie miało absolutnie żadnego znaczenia, że bateria w jej telefonie już dawno wysiadła.

Загрузка...