ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY

Tak bardzo go przestraszyła, że upuścił jedną z toreb, rozsypując zakupy po całym ganku.

– Nie spodziewałem się, że będziecie już spali. Nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak późno. Obudziłem was?

– Przeraził nas pan śmiertelnie. Co pana tu przygnało, do diabła?

Maggie patrzyła, jak profesor zbiera rozsypane puszki i kartony. Spojrzała do tyłu na Luca, zaniepokojona, czy znowu nie odpłynął w niepamięć.

Racine stał nadal z kijem w ręku i patrzył na Bonzado, niezdecydowany, czy zrobić z kija użytek.

– W porządku, Luc – uspokoiła go Maggie. – To tylko profesor Bonzado. Pamięta go pan? Spotkaliście się dzisiaj po południu.

– Po co wrócił? – dopytywał się Luc. – Dlaczego łazi tu po ciemku?

– Dobra uwaga. – O’Dell odwróciła się do profesora.

Bonzado podniósł na nią wzrok, zbierając na czworakach puszki, które poturlały się pod huśtawkę.

– Wcale nie łażę po ciemku. Szedłem do drzwi, ale nie zdążyłem zapukać, bo przystawiła mi pani lufę do twarzy.

– Co pan tu robi? – spytała ponownie.

– Zauważyłem, że pan Racine ma pustą lodówkę, więc pomyślałem, że przyniosę co nieco. Naprawdę do głowy mi nie przyszło, że już śpicie. Nie ma jeszcze dziesiątej. – Wstał, otworzył jedną z papierowych toreb i wyjął małe białe pudełko. – I chciałem przynieść pani deser, skoro nasza kolacja została, przynajmniej na razie, odwołana.

– Powinien pan najpierw zadzwonić. – Trudno było się na niego gniewać, bo sprawiał wrażenie, że szczerze pragnął sprawić im przyjemność.

– Próbowałem, ale chyba wyładowała się pani komórka, a nie znam numeru pana Racine’a.

– Podaliby panu w informacji. – Maggie nie zamierzała całkiem odpuścić. Nie podobało jej się też, że Luc stoi w milczeniu. W końcu jednak wyszedł na ganek, żeby pomóc Bonzado. Wziął jedną z toreb i zajrzał do środka.

– Ja niewiele gotuję.

– Tak myślałem, więc kupiłem trochę dobrej wędliny, sery, pieczywo, mleko i kilka rodzajów płatków. Aha, i bułeczki owocowe. Są całkiem dobre na zimno. Nawet nie trzeba ich wkładać do tostera, naprawdę, musi pan spróbować.

Mężczyźni minęli Maggie. Bonzado zerknął na rewolwer, którego jeszcze nie schowała do kabury, a potem podniósł na nią wzrok i posłał jej uśmiech.

– Jezu, ale pani jest niedobra dla faceta, który przyniósł pani kawałek sernika.

– Powiedział pan sernika? – Teraz Luc słuchał z uwagą i entuzjazmem.

– Owszem. Prosto ze Stone House. Z czekoladą i migdałami. – Bonzado poszedł za Lukiem do kuchni.

Maggie pokręciła głową. Na chwilę wyjrzała na ganek. Dlaczego nie słyszała, jak Bonzado przyjechał, ani nie widziała reflektorów samochodu? Zobaczyła pikap dosyć daleko od domu, na podjeździe. Dziwne, że nie zaparkował za jej escortem.

Kiedy się odwróciła, żeby wejść do środka, usłyszała szum innego silnika, gdzieś za drzewami, na Whippoorwill Drive. Lecz nie zobaczyła wozu. Zeszła z ganku w ciemność i wyciągnęła szyję, żeby dojrzeć cokolwiek przez gałęzie, skąd dochodził niski, łagodny szum.

Nie wypatrzyła jednak samochodu, ponieważ kierowca zapalił światła, dopiero gdy odjechał na bezpieczną odległość. Potem wyrwał do przodu, a tylne światła auta mignęły za pierwszym zakrętem.

Загрузка...