ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Henry, przedstawiając agentkę specjalną O’Dell grupie współpracowników, bacznie obserwował wymianę pozdrowień.

Oczywiście spojrzenie O’Dell najdłużej spoczęło na Bonzado, ale też w tej swojej hawajskiej koszuli wyglądał jak surfer z Kalifornii, a nie poważny profesor. Poza tym był skromny i pozbawiony arogancji, i niezależnie od oryginalnego stroju, w magiczny sposób potrafił zidentyfikować stertę kości. Henry z miejsca wiedział, co myśli o nim doktor Stolz, koroner. Kiedy pierwszy raz zobaczył Bonzado, rzucił szeryfowi jedno z tych spojrzeń pod tytułem: „Co u licha?”. Teraz, pomimo iż koroner milczał, Henry słyszał jego niezadowolone: „Federalsi? Sprowadziłeś tu pieprzonych federalsów?”.

Stolz był zapewne wkurzony, że Henry tym samym podważa jego kompetencje. A on, prawdę mówiąc, nie brał sobie do serca, co myślą inni. Dawno temu nauczył się żyć zgodnie z prostą zasadą: PST – czyli Pilnuj Swojego Tyłka.

Przy jednej z beczek, która popękała od wstrząsów koparki Vargusa, położono plastikowy worek na zwłoki. Henry najchętniej załadowałby biednego frajera i odesłał do kostnicy, gdzie przewieziono już kobietę wyjętą z beczki poprzedniego dnia. Ale to działka Stolza, który chciał załatwić popękane beczki na miejscu z obawy, że podróż narazi na szwank delikatne szczątki. Henry z kolei uważał takie rozwiązanie za złe, lecz to Stolz podejmował ryzyko. Innymi słowy, koroner narażał swój tyłek. A on, Henry, był w stanie martwić się tylko jednym tyłkiem, i póki co był to jego własny tyłek.

Jedynie głowa i ramiona ofiary były widoczne w beczce, kępka przyprószonych siwizną włosów i coś, co wyglądało na klapy granatowej marynarki. Stolz i Bonzado, obaj w lateksowych rękawiczkach, ostrożnie obmacali zwłoki w poszukiwaniu solidnej części ciała, za którą mogliby pociągnąć, nie ryzykując, że coś się podrze, złamie albo urwie. Dwaj zastępcy szeryfa trzymali mocno sznur, którym obwiązano beczkę w miejscu pęknięcia. Byli przygotowani do ewentualnych makabrycznych zawodów w przeciąganiu liny.

Henry podał agentce O’Dell słoiczek VapoRub Vicksa. Kiedy wyciągną nieszczęśnika, smród będzie nie do zniesienia. Tymczasem agentka grzecznie podziękowała. Coś mu powiedziało, że nie ma to nic wspólnego z udawaniem twardziela. Nie, ona naprawdę tego nie potrzebowała. Była przyzwyczajona do zapachu śmierci, choć tak naprawdę nie sposób przywyknąć do tego kwaśnego, gryzącego smrodu. Ludzkie zwłoki mają swoistą woń, zupełnie inną od zwłok zwierząt. Henry nienawidził tego zapachu. Nie oswoił go i nie zamierzał tego robić. A jednak schował słoiczek Vicksa do kieszeni, nie skorzystawszy z niego. Nie było sensu proponować go Stolzowi czy Bonzado. Studenci trzymali się w pewnej odległości, zapewne na polecenie profesora, zgodnie z zapewnieniem, które złożył Henry’emu, że nie będą wchodzić nikomu w drogę.

Powoli zaczęli wyjmować ciało z beczki i natychmiast rozległ się niski, cichy, odrażający dźwięk, nasuwający na myśl ssanie. Henry wzdrygnął się z obrzydzenia. To były całkiem świeże zwłoki. Zerknął na O’Dell. Może miał nadzieję zobaczyć, że i ona czuje obrzydzenie, a przynajmniej cień dyskomfortu. Nic podobnego. Patrzyła z zaciekawieniem, bez zmieszania czy niepokoju. Do diabła, pewnie widziała dużo gorsze gówno.

O’Dell była drobnej, a równocześnie mocnej budowy ciała, i na tyle urodziwa, że nie pasowała szeryfowi do stereotypowego wizerunku agentki FBI. Za to jej pewność siebie działała na niego kojąco. Zauważył to już podczas rozmowy telefonicznej. Pewna siebie, ale nie zadufana. Nie nagadałby jej tyle, gdyby była zuchwała i z tupetem, tak powszechnym u federalsów.

Może stracił rozum, że do tego stopnia zawierzył nieznanej osobie, ale wykorzysta agentkę specjalną Margaret O’Dell, gdyby coś poszło nie tak. Nie przeputa trzydziestu lat kariery przez jakiegoś psychola, koniec kropka. O’Dell to dosyć miła babka, ale kiedy gubernator będzie się domagał odpowiedzi, Henry musi być gotowy. Do diabła, to wcale nie taki zły pomysł, żeby mieć na kogo zwalić winę, jeżeli odpowiedzi nie przyjdą wystarczająco szybko.

– Hej, uważaj! – krzyknął Stolz na Bonzado.

Zwłoki wysunęły się z beczki. Ciało wyśliznęło się z rąk koronera i upadło na plastikowy worek z głuchym łoskotem twarzą do dołu. Tors uderzył mocno o kamienie, pękła czaszka.

– Boże wszechmogący! – krzyknął znowu Stolz.

– Musimy to robić inaczej. Mogliśmy całkiem rozwalić tę głowę. Jak mam potem odróżnić ciosy mordercy i efekty naszej niezdarności?

Henry już miał rzucić: „To był twój pomysł”, ale ugryzł się w język. To dopiero druga beczka, a Stolz, miotając się w rażących sprzecznościach, już udowodnił swój brak profesjonalizmu. Ten fakt upewnił szeryfa, że słusznie postąpił, sprowadzając Bonzado i O’Dell, dwoje niezależnych świadków, którzy w razie czego potwierdzą ewentualne nieprawidłowości.

Kiedy inni odeszli na bok, żeby obmyślić nową metodę działania, O’Dell zbliżyła się i przyklękła na kamieniach. Oprócz złamanej, a teraz otwartej czaszki na ciele nie widać było żadnych ran. Granatowy garnitur miał ledwie kilka zagnieceń.

– Ten facet jest w świetnym stanie – rzekł Henry.

– Zbyt dobrym. W ogóle nie widzę tu krwi – zauważył Bonzado. Zrobił miejsce Carlowi, by mógł zrobić zdjęcia.

Studenci wreszcie odważyli się podejść, najśmielsza była dziewczyna, która zerkała zza ramienia profesora, natomiast obaj młodzi mężczyźni sprawiali wrażenie, że za chwilę zwymiotują. Jeden z nich bezwładnie trzymał aparat, nie próbował nawet fotografować. Może czekał, aż Carl skończy swoje? Henry ciekaw był, czy chłopcy żałują w tej chwili, że nie wybrali innych studiów.

– Ładny garnitur – stwierdził Carl. Odłożył aparat i szczypcami zdjął nitkę z marynarki denata.

Stolz przykucnął naprzeciw O’Dell.

– Myślę, że czaszka została otwarta – powiedziała.

– Pękła na kamieniach.

– Nie, raczej nie. Proszę spojrzeć. – Odsunęła się, żeby koroner miał lepszy widok, i podniosła wzrok na Henry’ego. Po raz pierwszy zauważył to coś w jej oczach. Może właśnie ślad dyskomfortu, którego wcześniej szukał. – Wygląda, jakby ktoś użył piły. Może takiej do kości albo piły Strykera.

– Piły Strykera? – Stolz wyraził w końcu zainteresowanie.

O’Dell wstała, obeszła kamienie i spojrzała z góry. Czubek czaszki zwisał jak pokrywka albo przesunięty tupecik. Prawie przykleiła doń nos i oznajmiła:

– Narzędzie, którego użył morderca, cokolwiek to było, zostawiło bardzo delikatne ślady. Linia cięcia jest niemal gładka.

Bonzado patrzył na O’Dell z podziwem.

– No właśnie, a po cienkim ostrzu, które trochę ślizga się podczas cięcia, linia byłaby lekko poszarpana. Na przykład po pile do metalu, zwłaszcza z początku.

Zawsze musi być profesorem, pomyślał z przekąsem Henry, chociaż smarkaczowi szczerze zależało na tym, żeby podzielić się wiedzą. Nie odgrywał gwiazdy ani nie traktował nikogo protekcjonalnie, co z kolei lubił Stolz.

– Z tego co widzę – ciągnęła O’Dell – czaszka jest pusta.

– Pusta czaszka? O czym pani mówi, do diabła? Chce pani powiedzieć, że nie ma tam mózgu? – krzyczał Stolz, przestępując przez ciało, żeby stanąć obok O’Dell.

Niepokaźny człowieczek tak rzadko bywał czymś poruszony, że Henry mało nie wybuchnął śmiechem. Koroner zwykle wyrażał emocje przez swoje słynne miny. Szeryf wiedział, że nie powinien skupiać uwagi na Stolzu, ale obserwowanie jego niekompetencji i postępującej histerii było o wiele łatwiejsze niż zapanowanie nad własną paniką. To gówno z każdą minutą stawało się bardziej gówniane.

– Jeżeli napstrykałeś już dosyć zdjęć, spróbujmy go przewrócić i przesunąć w całości na worek – polecił Stolz Carlowi.

Henry stał nieco dalej. Nie przyznałby się do tego głośno, ale zaczęło go bawić, jak mały człowieczek traci parę. Szczęśliwie koronerowi pomagał Bonzado i jego dwaj studenci. Nawet O’Dell podwinęła rękawy i chwyciła zwłoki za ramię. Tym razem nie ryzykowali i nie upuścili ciała. Ledwie je obrócili, żołądek podszedł Henry’emu do gardła.

– Jezu Chryste – mruknął.

Wszyscy stanęli jak wryci, patrząc na niego, a potem na ciało.

– To Steve Earlman.

– Zna go pan? – spytała O’Dell.

Henry oparł się na najbliższym głazie, czując, że nogi uginają mu się w kolanach.

– Czy znam? W maju zeszłego roku był jego pogrzeb. Niosłem trumnę ze zwłokami Steve’a.

Загрузка...