ROZDZIAŁ SZESNASTY

Lillian Hobbs przeniosła stertę książek w miękkiej oprawie i ostrożnie położyła na ladzie wystawowej, gdzie Rosie zaczęła je układać. Rosie wpadła na kolejny wspaniały pomysł, tyle że myśli Lillian krążyły zupełnie gdzie indziej. Jak mogła się skupić, kiedy co pół godziny przed sklepem przejeżdżał samochód kolejnej stacji telewizyjnej czy radiowej. To było o wiele bardziej atrakcyjne niż codzienny widok szarych, smętnych kamieni nagrobnych, które wyglądały przez ceglany mur cmentarza.

Tego ranka obsłużyły z sześciu zamiejscowych dziennikarzy, oglądając równocześnie „Good Morning America” na nowym przenośnym odbiorniku telewizyjnym. Może niedługo odwiedzą ich małą kafejkę Diane Sawyer i Charlie Gibson? Lillian była przekonana, że rozpoznała dziennikarza, który zamawiał podwójne espresso. Widziała go w wiadomościach stacji Fox, tylko nazwisko wyleciało jej z głowy.

Układała książki, co i rusz zerkając przez okno wystawowe. Rosie zaproponowała, żeby zrobić wystawę z kryminałów, może nawet znajdą jedną czy dwie powieści o seryjnych mordercach. To byłoby zgodne z panującą w mieście atmosferą wywołaną przez makabryczne odkrycie w kamieniołomie. Rosie widziała w tym szansę na zarobek. Lillian zgadzała się z nią, choć zarazem bała się, by ktoś nie poczuł się urażony, aż dotarło do niej, że zyska okazję na wyeksponowanie swych ulubionych autorów powieści kryminalnych.

Wszystko, co zdarzało się w życiu, Lillian kojarzyła od razu z historiami przeczytanymi w książkach. Podobnie było z tragedią w kamieniołomie. To naprawdę przypominało pomysły zrodzone w twórczej wyobraźni Jeffery Deaver czy Patricii Cornwell. Z powieściowymi fabułami Lillian nie miała problemu, były niczym układanki, których części należy do siebie dopasować, i zazwyczaj poprzez pełen napięcia punkt kulminacyjny prowadziły do jasnych rozwiązań. A jeśli nawet zakończenie nie było oczywiste, to przynajmniej, tak czy owak, miało sens. Jednak w życiu jedno nie wynikało logicznie z drugiego i często brakowało sensu. Czyż nie byłoby miło, gdyby można podsumować rzeczywiste zdarzenia w kilkustronicowym epilogu?

Lillian zaczęła kartkować jedną z książek. Pamiętała wszystkie postaci z tej serii, ważniejsze wątki i sposób działania morderców, ale te morderstwa w kamieniołomie były niepojęte. Lillian potrząsnęła głową. Rzeczywistość jest dużo trudniejsza do pojęcia niż fikcja. Uświadomiła sobie, że traktuje to makabryczne znalezisko podobnie jak nowy kryminał, który wyszedł spod pióra nieznanego jej jeszcze autora. Czytała, zbierała poszlaki i układała fragmenty w całość. Zaczęła nawet tworzyć portret mordercy za pomocą detali, cech charakteru i dewiacji, o których dowiedziała się od swoich mistrzów. Myśląc o mistrzach, brała pod uwagę takich pisarzy, jak Cornwell, Deaver czy Patterson. Nie podzieliła się swoimi przemyśleniami nawet z Rosie, z obawy, że zostanie wyśmiana. Za to pozornie od niechcenia wyciągała od niej wszelkie możliwe informacje, każdy drobiazg, o którym wspomniał mąż Rosie, Henry.

Lillian poukładała książki w artystyczną piramidę, potem kolejnych dwanaście ustawiła na nowych podstawkach z plastiku, do których kupna przekonała Rosie. Wcisnęła biało-lodowo-błękitną „Rzekę tajemnic” Dennisa Lehane’a między czarno-czerwone „Kości” Iana Burke’a i czarno-białe, trudne do zdobycia „Cudowne piórko” autorstwa Johna Philpina i Patricii Sierry. Miała znakomitą sposobność udowodnić Rosie, że jej nałogowe zakupy to rozsądne posunięcia biznesowe.

Zadźwięczał dzwonek, drzwi wejściowych i Lillian obejrzała się przez ramię. Jej brat, Wally, pomachał do niej palcem. Lillian też mu pomachała

I zesztywniała, widząc za jego plecami Calvina Vargusa. W jednej chwili Calvin wypełnił przestrzeń sklepu szerokimi barami, grubym karkiem i tubalnym śmiechem. Poklepał Wally’ego po plecach dłonią wielką jak rakietka. Lillian zajęła się na powrót wystawą. Nie chciała i nie musiała wiedzieć, jakie żarty wymieniali między sobą mężczyźni. Zawsze znajdowali jakiś temat, a jej bardzo nie podobało się, że brat pokornie znosi zniewagi Calvina. Zresztą Wally nigdy nie nazwałby tego zniewagą.

Brata Lillian i jego wspólnika łączyła osobliwa więź. Calvin z wiekiem stał się potężniejszą i gorszą wersją zabijaki i despoty, którym był, kiedy wszyscy troje chodzili jeszcze do szkoły. Wally, wieczna ofiara, sprawiał wrażenie, że jest zadowolony, iż ma brutala po swojej stronie, niezależnie od kosztów i konsekwencji. Lillian nerwowo poprawiła okulary na nosie i pokręciła głową. Nie była jedyną osobą, która dostrzegała ten dziwny układ. W końcu mówiono o nich Calvin i Hobbs, biorąc owe przydomki z komediowego komiksu o pełnym wyobraźni chłopcu oraz jego tygrysie. Tygrysie, który odzywał się wyłącznie w obecności swojego pana Calvina.

Lillian Hobbs obserwowała zachowanie tyrana i jego dobrowolnego kozła ofiarnego. Tego dnia nie patrzyła na nich z niesmakiem. Patrzyła z zażenowaniem. Zawstydzała ją słabość brata, to, że jest mu wszystko jedno. A nawet, że znajduje w tym przyjemność. Czyż znosiłby tę sytuację, gdyby było inaczej? A jeśli to tylko lata doświadczenia? Te wszystkie lata dorastania u boku matki, która go znieważała i chwaliła często w tym samym zdaniu.

A może Lillian nie czuła wcale wstydu, lecz żal? Żal, że jako starsza siostra nie potrafiła obronić brata. Ale jak miała to uczynić? Matka nie szczędziła jej podobnego rytuału, choć Lillian znalazła ucieczkę w książkach. Nauczyła się chronić we własnym świecie wymyślonych przyjaciół i wspaniałych miejsc. Wally nie miał tyle szczęścia. Zabawne, że zbrodnia wygrzebała z dna jej pamięci te wszystkie wspomnienia. Wygrzebała! O Boże, co za niezamierzona, wielce niestosowna gra słów. A jednak Lillian rozciągnęła wargi w uśmiechu.

Calvin przechwalał się, jak znalazł pierwsze zwłoki. Który to już raz, i to w przeciągu dwudziestu czterech godzin? A za każdym razem jego opowieść puchła od nowych szczegółów, zapomnianych w pierwszej relacji.

– Od razu wiedziałem, że kobieta nie żyje – oznajmił tubalnym głosem kolejnej grupie słuchaczy spragnionych upiornych detali. – Widziałem, że ma rozwaloną czaszkę. Wszędzie była krew. Wylewała się z beczki. Wiadra krwi. Dobrze, że staruszek Wally nie był wtedy ze mną, taki z niego palant, że wyrzygałby śniadania z całego tygodnia. Dobrze mówię, Wally? – Potężnym łapskiem zmierzwił kumplowi włosy jak dziecku.

Lillian zauważyła, że brat na nią patrzy, i przewróciła oczami. Wally siedział na stołku przy ladzie z głupim krzywym uśmiechem, jakby wcale nie został obrażony.

– Nasza stała rozrywka – rzekła Rosie. Stanęła obok Lillian i zdjęła z półki kilka książek w miękkiej oprawie.

– Mam ich wyprosić? – Lillian poczuła, jak ściska ją w dołku na myśl, że Rosie może sobie tego zażyczyć.

– Daj spokój. Ludzie chcą tego słuchać. Popatrz tylko. – Wskazała na rosnący tłumek wokół Calvina i Wally’ego. – To nic strasznego, że można wpaść do naszej księgarenki i usłyszeć najnowsze wiadomości. Chyba ci to nie przeszkadza, co?

– Nie, oczywiście że nie. Ale co na to Henry?

– To nie jego sklep – rzuciła Rosie, a Lillian uświadomiła sobie, że powinna była ugryźć się w język. – Poza tym przestaną nieustannie nagabywać Henry’ego, skoro gdzie indziej mogą zdobyć informacje.

Lillian postanowiła przemilczeć, że Calvin Vargus prawdopodobnie kłamie albo zmyśla. Twarz Rosie pojaśniała od uśmiechu. Minione dwadzieścia cztery godziny odcisnęły już swój ślad wokół jej ust i na czole. Za każdym razem, kiedy Lillian patrzyła na twarz wspólniczki, natychmiast przypominała sobie, jaka urodziwa była z niej niegdyś kobieta. Miała przed sobą dawną królową piękności z liceum, choć i teraz Rosie pozostała atrakcyjną kobietą. Zmarszczki nie oszpeciły jej twarzy, sprawiły, że stała się bardziej interesująca.

Wtem Lillian zobaczyła, co tak rozpogodziło Rosie. W drzwiach stanął jej zwalisty, przystojny John Wayne. Jej mąż. Zebrani natychmiast przenieśli na niego uwagę, a on odpowiadał na pytania i torował sobie drogę do barku kawowego.

– Lepiej pospieszę mu na ratunek – rzekła Rosie z uśmiechem.

Patrząc na nią, jak witała męża, Lillian spostrzegła kątem oka, że jej brat, Wally, cichaczem wymknął się z księgarni tylnym wyjściem. A nawet nie dostał swojej codziennej porcji bear claw i szklanki mleka.

Загрузка...