ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

Jacob Marley wprowadził Maggie do swojego biura w końcu korytarza na tyłach domu pogrzebowego. Ilekroć próbował położyć rękę na jej plecach, znajdowała sposób, żeby to udaremnić, odwracała się do niego przodem albo po prostu nagle przystawała. Znała tę taktykę, ten zabieg, który ustalał relacje i pozwalał zyskać przewagę. Nie mogła pozbyć się myśli, że to nawyk zawodowy, zapewne sprawdzony w kontaktach z klientami, oczywiście nie zmarłymi, ale tymi, którzy są słabi, bezbronni i podejmują ważne decyzje finansowe.

Wskazał jej krzesło dla gości, sam zaś przysiadł na rogu biurka, by nad nią dominować. Wtedy właśnie Maggie stwierdziła, że coś jej się nie podoba w tym mężczyźnie. Miał w sobie coś takiego, że nie wzbudzał jej zaufania.

Nie usiadła zatem, udając, że zainteresowały ją czarno-białe fotografie, które zajmowały jedną ze ścian, zdjęcia chłopca, zapewne małego Jacoba, jedynaka, z matką i ojcem.

– Czym mogę pani służyć, Maggie? Nie ma pani nic przeciw temu, żebym mówił pani po imieniu, prawda?

– Szczerze mówiąc, kiedy załatwiam sprawy służbowe, wolę formę: agentko O’Dell.

– Sprawy służbowe. – Próbował się zaśmiać, ale wyszło to jak nerwowe pokasływanie. – To brzmi poważnie. Czy chodzi o Steve’a Earlmana?

Zapomniała już o rzeźniku i dopiero teraz uświadomiła sobie, że to właśnie zakład pogrzebowy Marley amp; Marley nie zdołał go skutecznie pochować. W każdym razie nie dopilnował, żeby zmarły pozostał w ziemi. Oparła się plecami o ścianę i przyglądała Jacobowi Marleyowi. Prawdopodobnie niedawno przekroczył trzydziestkę, był dość pospolitej urody, o twarzy z cofniętym podbródkiem i wąskimi oczami. Jednak w kosztownym czarnym garniturze, wsparty o róg biurka, sprawiał wrażenie pewnego siebie i opanowanego. Lecz niepokoiła go sprawa Steve’a Earlmana.

– Wiem, że to nie zostało upublicznione – ciągnął – ale krążą plotki, że ciało Steve’a znaleziono w jednej z beczek. To prawda, tak? Dlatego pani tu przyszła?

Wiercił się, machał nogą. Nie wyglądał na kogoś, kto oblewa się potem, a jednak, jeśli Maggie wzrok nie mylił, kropelki potu nabrzmiały nad jego górną wargą. To podsyciło jej zainteresowanie. Co tak naprawdę zdenerwowało Jacoba Marleya?

– Nie wolno mi wchodzić w szczegóły – oznajmiła. – Ale jeśli to prawda, jak to wyjaśnić?

W dalszym ciągu stała na stanowisku, że zabójca miał dostęp do ciała, zanim dotarło na cmentarz. Być może wśliznął się w nocy do domu pogrzebowego. Czyżby doszło do włamania, którego Marley nie zgłosił na policję? Czy to go niepokoi?

– Pochowaliśmy go w krypcie – oświadczył, po czym szybko dorzucił: – Zgodnie z życzeniem rodziny. Może pani sprawdzić. – Podał Maggie teczkę z dokumentami.

Dotyczyły one pochówku Steve’a Earlmana, oczywiście był też szczegółowy rachunek. Marley wcześniej położył tę teczkę na biurku. Spodziewał się wizyty agentki O’Dell. Miał jakiś problem, lecz wcale nie chodziło o ciało nieszczęsnego Steve’a Earlmana.

Maggie przejrzała dokumenty, nie wiedząc, czego ma szukać. Opłaty nie odbiegały od normy, żadnych ekstrawagancji. Znalazła również rachunek na osiemset pięćdziesiąt dolarów za kryptę, nie jakąś zwyczajną, lecz występującą pod nazwą „krypta monticello”.

– Nasze krypty są szczelnie zamykane – kontynuował Marley. – Posiadają gwarancję przeciw pękaniu i przeciekaniu.

– Naprawdę? Nikt nie wnosił skargi?

– Słucham?

– Czy nikt nie żądał zwrotu pieniędzy?

Popatrzył na nią i w końcu się roześmiał, tym razem głośno, z całego serca, śmiechem, który miał już świetnie wypróbowany.

– O mój Boże, nie, Maggie.

– Agentko O’Dell.

– Słucham?

– Wolę, żeby zwracał się pan do mnie: agentko O’Dell, panie Marley.

– Och tak, oczywiście.

Przerzuciła pozostałe dokumenty w teczce Steve’a Earlmana.

– Prawdę mówiąc, chodzi mi o innego klienta pańskiej firmy. Jak rozumiem, to pański zakład zajmował się pogrzebem babci pani Joan Begley. Czy tak?

– Joan Begley? – Pytanie kompletnie go zaskoczyło. – Tak, oczywiście, w zeszłym tygodniu. W sobotę podpisaliśmy ostatni dokument. Czy jest jakiś problem? – Jacob Marley był teraz raczej zdziwiony niż zdenerwowany.

Maggie zamierzała zapytać o kolację w Pizzerii Felliniego, a także czy Marley wie, że Joan Begley zaginęła. Wyraz jego twarzy wystarczył jej za wszystkie odpowiedzi. Jeżeli miała nadzieję, że Jacob Marley przyłożył rękę do zniknięcia Joan Begley, nadzieja owa została zmiażdżona przez zupełnie skonfundowaną i osłupiałą minę Jacoba Marleya. Coś ukrywał, ale nie miało to nic wspólnego z Joan. Prawdopodobnie tajemnica kryła się w teczce, którą trzymała w ręku Maggie.

Zadzwonił telefon, Marley chwycił za słuchawkę.

– Tak?

Czego powinna szukać? Czego się obawia?

– Mam kogoś u siebie w tej chwili – rzekł Marley do słuchawki z irytacją, której nie zdołał ukryć. – Nie, nie będę mógł odebrać ciała co najmniej przez godzinę. Czy Simon dziś pracuje? Dobra. Poślij go, jak przyjdzie.

Odłożył słuchawkę i podniósł wzrok na Maggie.

– Trzeba być na okrągło pod telefonem i pracować zawsze, kiedy jest taka konieczność. To najgorsza strona tego zawodu.

– Tak, faktycznie, to są rzeczy nie do przewidzenia. – Maggie znów kartkowała dokumenty. Nagle coś przyciągnęło jej uwagę. Jeżeli dobrze zapamiętała, Calvin Vargus był jedną z osób, które odkryły zwłoki w kamieniołomie.

– Zatrudnia pan Calvina Vargusa i Waltera Hobbsa do kopania grobów?

– Tak, zgadza się. – Marley przeniósł ciężar ciała na lewą nogę, i teraz prawa zaczęła nerwowo podskakiwać. – Mają odpowiedni sprzęt.

– Jak długo się tym zajmują?

– Mój Boże! – Marley skrzyżował ramiona na piersi. – Chyba od czasów, kiedy firmę Hobbsów prowadził jeszcze ojciec Wally’ego, który zawarł stałą umowę z moim ojcem. Mój ojciec był bardzo lojalny, całe lata pracował z tymi samymi ludźmi. – Wskazał na zdjęcie na ścianie, portret starego Marleya z poważną miną, jakby szykował się na pogrzeb. – Ludzie też tak go traktowali, niech spoczywa w pokoju. Teraz, kiedy próbuję wprowadzić jakieś zmiany, zaraz ktoś mówi mi: „Jacob Marley by tak nie zrobił”.

Jeden fakt uderzył Maggie w tej wypowiedzi, chociaż nie była pewna, czy dobrze zrozumiała.

– Pański ojciec także miał na imię Jacob?

– Tak, zgadza się.

– Więc pan jest Jacob Junior?

– Tak, ale bardzo proszę, nie znoszę, jak nazywa się mnie Juniorem. Wszystko, byle nie Junior.

Загрузка...