Luc Racine poczuł mdłości. A do tego zażenowanie, ponieważ kamera telewizyjna przyprawiła go o większe mdłości niż zwłoki. Wszystko było w porządku, póki nie skierowali na niego obiektywu i ta młoda dziennikarka nie zaczęła zadawać mu pytań. Bardziej fascynowały go jej powiększone oczy za grubymi szkłami. Takie wyłupiaste i niebieskie, przypominały oczy jakiejś egzotycznej ryby w akwarium. Potem zdjęła okulary, włączyli kamerę i skierowali ją na niego, prosto na niego, jak celownik broni o dużym zasięgu.
Dziennikarka rzucała pytania coraz szybciej. Nie pamiętał już jej imienia, chociaż przedstawiła się przed obiektywem kamery. Jennifer… albo Jessica… nie, Jennifer. Prawdopodobnie. Musi słuchać uważniej. Nie potrafił myśleć i odpowiadać w takim tempie, w jakim ona zadawała pytania. A jeśli nie odpowie wystarczająco szybko, czy ona znowu zwróci się do Calvina?
– Mieszkam tam – oznajmił Luc i pomachał ręką. – Nie, nie czułem żadnego niezwykłego zapachu – dodał, mało jej nie opluwając. – Nic takiego.
Patrzyła na niego w milczeniu. A niech to! Opluł ją. Teraz to widział, małą błyszczącą kroplę na jej czole.
– Drzewa zagradzają teren. – Ponownie pomachał, tyle że w inną stronę. Może nie zauważyła, że ją opluł. Po co tak wysoko podnosi rękę? – To bardzo odludne miejsce.
– Bardzo odludne – wtrącił Calvin.
Luc zerknął na Vargusa i zobaczył przeznaczony tylko dla niego grymas ukryty za plecami reporterki.
Komentarz Calvina zwrócił jednak jej uwagę i teraz to jemu podsunęła mikrofon. Calvin Vargus miał dobrze ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Kiedy siedział w swojej ogromnej maszynie, Luc pomyślał, że wygląda, jakby stanowił jej część: gruby, ciężki, silny, niczym olbrzym ze stali. Taa, żelazny kloc, tyle że z lekko zaznaczoną talią i karkiem.
Reporterka wyglądała przy Calvinie jak karzeł, stała na palcach, żeby sięgnąć mikrofonem bliżej jego mięsistych warg i mimo kwiecistości opisu porannego znaleziska, z zadowoleniem oddała mu głos. Oczywiście, że wolała wersję Calvina, tym bardziej że nie pluł, tylko gadał.
Luc ograniczył się do patrzenia. Cóż innego miał począć? Cóż mu pozostało? Dostał swoje pięć minut i wszystko schrzanił. Nie pierwszy raz, swoją drogą. Pokazywali go już kiedyś w telewizji podczas paniki spowodowanej wąglikiem. Zachorowała kobieta z jego trasy, po tym, jak Luc dostarczył jej list. Na tydzień zamknęli pocztę w Wallingford, sprawdzali wszystkie urządzenia i pouczali doręczycieli o koniecznych zabezpieczeniach. Luc udzielił wywiadu dla telewizji, chociaż niewiele pozwolono mu powiedzieć. Kobieta zmarła. Jak ona się nazywała? Kiedy to było? W zeszłym roku czy jeszcze rok wcześniej? W każdym razie na pewno nie tak dawno, żeby zapomniał jej nazwiska.
A teraz znowu pokażą go w telewizji w związku ze śmiercią kolejnej kobiety. Jej nazwiska także nie zna. Obejrzał się za siebie. Stali w bezpiecznej odległości od żółtej taśmy i zastępcy szeryfa, który jak opętany wrzeszczał na nich za każdym razem, kiedy podchodzili kilka centymetrów bliżej. Wciąż widział przewróconą, wgniecioną z boku beczkę. Podpierał ją spory kawał piaskowca, żeby się nie stoczyła. Beczkę przykrywała niebieska plandeka, mimo to Luc w dalszym ciągu miał przed oczami siną rękę, jakby zmarła próbowała wydostać się na zewnątrz. Tyle zdołał zobaczyć, tyle mu wystarczyło, ta ręka i kosmyk zmierzwionych włosów.
Wtem poczuł lekkie szturchnięcie w łydkę i nie patrząc, schylił się do psa i dał mu dłoń do polizania. Nie było żadnego lizania. Spojrzał na Scrapple’a, który w jednej chwili przyjął postawę obronną i mocniej ścisnął w zębach zdobycz, którą chciał najpierw pokazać panu, a potem zająć się nią po swojemu. Kolejna kość. Luc wrócił spojrzeniem do zamieszania po drugiej stronie drzew.
Nagle coś mu wpadło do głowy. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? Obejrzał się na Scrapple’a, który trzymał łapami swój łup i szarpał zębami za koniec, gdzie zostało mięso. Pod Lukiem ugięły się kolana.
– Dobry Boże, Scrapple. Skąd on to wytrzasnął? – rzekł do psa, a stojący wokół niego ludzie odwrócili się i patrzyli w milczeniu. Luc zerknął na młodą dziennikarkę i zapytał: – Myśli pani, że to jest to?
Zamiast odpowiedzi – albo też wyrażając potwierdzenie w inny sposób – dziewczyna zaczęła wymiotować na wielkie buty Calvina Vargusa. Uniosła rękę, żeby zatrzymać kamerę, i między atakami nudności wrzasnęła:
– Wyłącz to. Na Boga, wyłącz kamerę!