ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY

Minęło już sporo czasu, odkąd Maggie spała poza domem, nie mówiąc już o wyciu kojotów dochodzącym z oddali. Kiedy próbowała umościć się wygodnie na starej wysiedzianej sofie, miała wrażenie, że słyszy na górze Luca. Po tym, jak na chwilę utracił pamięć na tarasie, uznała, że nie pójdzie do niego. Obawiała się, że Luc właśnie buduje barykadę z mebli, niczym lunatyk nieświadomy swoich czynów.

Nie, to śmieszne, natychmiast udzieliła sobie reprymendy. Alzheimer nie objawia się kompletnie absurdalnym zachowaniem, a przynajmniej nic jej o tym nie wiadomo. Choć tak naprawdę – co wie o tej chorobie? Żałowała, że dała słowo staremu, iż nie zadzwoni do jego córki. Racine powinna wiedzieć, że życie jej ojca jest zagrożone. Zresztą może stary nie zapamięta obietnicy. Albo ona skłoni go, żeby sam zatelefonował do Julii.

Patrzyła na cienie gałęzi, które tańczyły na suficie. Luc miał w całym domu zapalone małe nocne lampki. W momencie słabości przyznał się do obawy, że któregoś dnia zapomni, jak się zapala światło, i będzie musiał siedzieć w ciemności. Cóż to musi być za okropne uczucie. Człowiek zdaje sobie sprawę, że jego pamięć, nawet dotycząca spraw podstawowych, zaczyna się kruszyć. Albo w ogóle zanika. Pomyślała znowu o Patricku, ciekawa, co brat wie o swoim ojcu, jeżeli w ogóle coś wie.

Jej wspomnienia, zwłaszcza te z dzieciństwa, strata ojca i dorastanie u boku matki alkoholiczki o skłonnościach samobójczych, te okropne wspomnienia były ciężarem, którego chętnie by się pozbyła. Jednak tego dnia, przypominając sobie dobre chwile, zrozumiała, że się oszukiwała. A gdyby tak była tym starym Lukiem Racine’em i nie potrafiła już oddzielić faktów od fikcji, nie wiedziała, co już minęło, a co jeszcze trwa… jakież to musi być przykre, jak bardzo bolesne. A przecież ona, mając wybór, zachowała tylko najgorsze wspomnienia.

Postanowiła, że następnego dnia pójdzie do sklepu i kupi wyłączniki czasowe do lamp oraz jakieś trwalsze, lepszej jakości żarówki. Może jedną lub dwie nowe lampki. Nie ma tyle władzy, żeby sprawić, by Luc nie zapomniał, jak się włącza światła, ale może przynajmniej zyskać pewność, że nigdy nie zostanie w ciemności.

Usłyszała jego kroki na schodach i usiadła. Zanim zszedł na sam dół, widziała jego wydłużony cień. Niósł coś na ramieniu, a tuż za panem biegł jego mały terier.

O Jezu! Czyżby Luc naprawdę był lunatykiem? Nie mogła sobie przypomnieć, czy lunatyka należy obudzić, czy lepiej zostawić go w spokoju.

Po chwili zobaczyła, że opiera na ramieniu kij bejsbolowy, jakby zaraz zamierzał kogoś nim uderzyć. Maggie instynktownie sięgnęła po smith amp; wessona, i wtedy spostrzegła, że Luc kładzie palec na wargach i szepcze:

– Ktoś jest na zewnątrz.

Maggie stwierdziła, że stary jednak jest lunatykiem albo coś sobie uroił na skutek stresu, jaki przeżył tego koszmarnego dnia. Myślała tak, dopóki nie ujrzała cienia, który przemknął za frontowym oknem.

Uniosła rękę, dając Lucowi znak, żeby nie podchodził do okna. Terier warczał, ale trzymał się blisko pana. Maggie zbliżyła się do drzwi wyjściowych z rewolwerem skierowanym lufą do dołu. Otworzyła zamki, powoli i cicho. Spojrzała przez ramię na Luca, żeby upewnić się, że stoi za linią ognia. Potem bez wahania szeroko otworzyła drzwi ze smith amp; wessonem wycelowanym w twarz cienia, który właśnie wszedł w światło ganku.

– Jezu, Bonzado, co pan tu robi, do diabła?

Загрузка...