XXII. Przygoda Marii Michon

W tym samym czasie, kiedy książę de Beaufort snuł z Milczkiem plany ucieczki, dwaj jeźdźcy, którym towarzyszył z tyłu służący, wjeżdżali do Paryża ulicą od strony przedmieścia Saint-Marcel. Byli to hrabia de La Fere i wicehrabia de Bragelonne.

Młody człowiek przybył tutaj po raz pierwszy i Atos nie wykazał zbytniej kokieterii w stosunku do Paryża, swej dawnej miłości, wprowadzając doń młodzieńca przez tę dzielnicę. Ostatnia wioska w Turenii miała zapewne o wiele milszy wygląd aniżeli Paryż oglądany od strony, z jakiej się patrzy na Blois. Dlatego też musimy powiedzieć ku wstydowi tyle chwalonego miasta, że na młodym człowieku wywarło ono nieszczególne wrażenie.

Atos zaś wyglądał jak zawsze beztrosko i pogodnie.

Dotarłszy do Saint-Medard, hrabia, który w tym wielkim labiryncie służył swemu towarzyszowi podróży za przewodnika, skręcił w ulicę des Postes, następnie w l’Estrapade, później w Fosses-Saint-Michel, a dalej w Vaugirard. Dotarłszy do ulicy Ferou podróżni skierowali się nią. Gdy znaleźli się w jej połowie, Atos podniósł z uśmiechem wzrok i wskazując młodzieńcowi dom o mieszczańskim wyglądzie, wyrzekł:

— Spojrzyj, Raulu, oto dom, gdzie spędziłem siedem najsłodszych i najokrutniejszych lat mego życia.

Z kolei młody człowiek się uśmiechnął i pozdrowił ów dom. Synowskie oddanie Raula dla opiekuna przejawiało się w każdej okoliczności jego życia.

Jak już powiedzieliśmy, Raul był dla Atosa nie tylko głównym, ale i jedynym przedmiotem uczuć, wyjąwszy dawne wspomnienia z pułku, zrozumiałe więc będzie, jak czułe i głębokie sentymenta napełniały tym razem serce dawnego muszkietera.

Dwaj podróżni zatrzymali się przed wywieszką “Zielony Lis” przy ulicy du Vieux-Colombier. Atos znal tę oberżę od wielu lat; przychodził tu z przyjaciółmi po sto razy. Lecz w ciągu dwudziestu lat w zajeździe zaszło wiele zmian, poczynając od właścicieli.

Podróżni oddali konie w ręce stajennych, a ponieważ były to rumaki rasy szlachetnej, zalecili, aby miano o nie jak największe staranie, żeby dano im słomy i owsa oraz obmyto piersi i nogi ciepłym winem. Zrobiły tego dnia dwadzieścia mil. Tak więc zająwszy się najpierw końmi, jak przystało na prawdziwych kawalerów, zażądali następnie dwóch izb dla siebie.

— Przystrój się, Raulu — rzekł Atos. — Mam zamiar przedstawić cię komuś.

— Jeszcze dzisiaj, panie? — zapytał młodzieniec.

— Za pół godziny.

Młody człowiek skłonił się.

Nie tak wytrzymały jak Atos, który zdawał się być z żelaza, Raul wolałby prawdopodobnie wziąć kąpiel w Sekwanie; wiele o niej słyszał i obiecywał sobie, że daleko jej do Loary. Może wolałby też po kąpieli pójść do łóżka, lecz skoro hrabia de La Fere coś zdecydował, pozostawało tylko być mu posłusznym.

— Ale, ale, Raulu, ubierz się starannie, pragnąłbym, abyś pięknie wyglądał.

— Mam nadzieję, panie — odparł młody człowiek uśmiechając się — że nie wchodzi tu w grę małżeństwo. Wszak znacie, panie, moje uczucia dla Luizy.

Teraz znów uśmiechnął się Atos.

— O nie, bądź spokojny, jakkolwiek mam cię przedstawić pewnej kobiecie.

— Kobiecie?

— Tak, a nawet pragnę, abyś ją pokochał.

Młodzieniec spojrzał na hrabiego nieco spłoszony, ale uśmiech Atosa szybko go uspokoił.

— A w jakim wieku jest ta pani? — zapytał wicehrabia de Bragelonne.

— Mój drogi Raulu, naucz się raz na zawsze, że nie należy nigdy stawiać takiego pytania. Jeżeli jesteś w stanie odczytać wiek z oblicza kobiety, po cóż ją o to zapytywać, a jeśli nie możesz tego uczynić, to jesteś niedyskretny.

— A czy piękna?

— Szesnaście lat temu uchodziła nie tylko za najpiękniejszą, ale i za najpowabniejszą kobietę Francji.

Odpowiedź ta całkowicie uspokoiła wicehrabiego. Atos nie mógł mieć żadnego zamiaru zarówno wobec niego, jak i kobiety, która uchodziła za najpiękniejszą i najpowabniejszą we Francji na rok przed jego urodzeniem.

Udał się więc do swej izby i z zalotnością tak właściwą młodości jął się przykładać do wypełnienia wskazań Atosa, to znaczy starał się zrobić wszystko, by stać się chłopcem możliwie najpiękniejszym. Było to rzeczą nietrudną dla kogoś, kogo sama natura do tego przysposobiła.

Kiedy się znów pojawił, Atos przyjął go z owym ojcowskim uśmiechem, z jakim niegdyś przyjmował d’Artagnana; tylko o ileż więcej czułości kryło się teraz w tym uśmiechu dla Raula.

Atos obrzucił bystrym spojrzeniem jego stopy, jego dłonie, jego włosy — te trzy znamiona dobrego urodzenia. Czarne włosy, wytwornie rozdzielone, jak to było w modzie owej epoki, spadały puklami, obramiając twarz o matowej cerze. Rękawiczki z szarawej danielej skóry, harmonizujące pięknie z kapeluszem, opinały dłoń delikatną i elegancką, buty zaś, w tym samym kolorze co rękawiczki i kapelusz, obciskały stopę przypominającą stopę dziesięcioletniego dziecka.

— Hm — mruknął Atos — jeśli nie będzie się nim chlubiła, to okaże się po prostu nazbyt wybredna.

Była trzecia po południu, to znaczy godzina odpowiednia do składania wizyt. Dwaj podróżni udali się ulicą de Grenelle, skręcili w ulicę des Rosiers, weszli na Saint-Dominique i zatrzymali się na wprost klasztoru Świętego Jakuba przed wspaniałym pałacem zdobnym w tarcze herbowe de Luynes.

— To tutaj — rzekł Atos.

I wszedł do pałacu krokiem stanowczym i pewnym, który wskazuje odźwiernemu, iż wchodzący ma do tego wszelkie prawo. Wstąpił do podcienia i zwracając się do oczekującego lokaja, odzianego w paradną liberię, zapytał, czy może się widzieć z księżną de Chevreuse i czy przyjmie ona pana hrabiego de La Fere.

W chwilę później lokaj powrócił i oświadczył, że jakkolwiek jej książęca wysokość pani de Chevreuse nie ma zaszczytu znać pana hrabiego de La Fere, to jednak prosi go do siebie.

Atos udał się za lokajem, który poprowadził go przez długi rząd komnat, by wreszcie zatrzymać się przed zamkniętymi drzwiami. Znajdowali się w salonie. Atos dał znak wicehrabiemu de Bragelonne, aby pozostał na miejscu.

Lokaj otworzył drzwi i zaanonsował pana hrabiego de La Fere.

Księżna de Chevreuse, o której tak często była mowa bez okazji wprowadzenia jej osoby na scenę w naszym opowiadaniu “Trzej Muszkieterowie”, uchodziła jeszcze za kobietę bardzo piękną. Istotnie, chociaż liczyła sobie w tym czasie lat czterdzieści cztery do czterdziestu pięciu, wyglądała na jakieś lat trzydzieści osiem, trzydzieści dziewięć zaledwie. Wciąż miała te same piękne blond włosy, wielkie oczy, żywe i inteligentne, którym tylekroć przydawała bystrości intryga, a zaślepiała je miłość; jej kibić nimfy sprawiała, że patrząc na nią z tyłu miało się wrażenie, iż jest to jeszcze wciąż ta sama młoda dziewczyna, która przeskakiwała z Anną Austriaczką fosę Tuileries, co w roku 1623 pozbawiło koronę francuską dziedzica.

Zresztą była to zawsze ta sama szalona istota, która na swych przygodach miłosnych wycisnęła takie piętno oryginalności, że stały się one nieomal przyczyną świetności jej rodu.

Księżna znajdowała się w małym buduarze, którego okno wychodziło na ogród. Buduar ów, wedle mody zaprowadzonej przez księżnę de Rambouillet, kiedy wznosiła swój pałac, obity był czymś w rodzaju błękitnego adamaszku w różowe kwiaty i złote liście. Przebywanie w takim buduarze, zwłaszcza w pozycji jak w tej chwili, to znaczy leżąc na szezlongu, z głową wspartą o obicie ściany, świadczyło o wielkiej zalotności kobiety w wieku księżnej de Chevreuse.

W ręku trzymała na wpół otwartą książkę, pod ramieniem zaś miała podłożoną poduszkę.

Na zapowiedź lokaja uniosła nieco głowę i zaciekawiona wysunęła ją.

W drzwiach pojawił się Atos.

Miał na sobie strój z fioletowego aksamitu z takimiż szmuklerskimi detalami, akselbanty koloru polerowanego srebra, płaszcz pozbawiony jakichkolwiek złotych haftów, a czarny kapelusz opasywało proste, fioletowe pióro.

Na nogach miał buty z czarnej skóry, a na lakierowanym pasie zwisała szpada o wspaniałej rękojeści, tylekroć podziwiana niegdyś przy ulicy Ferou przez Portosa, szpada, której mu Atos nigdy nie chciał pożyczyć.

Wykładany kołnierz koszuli był ze wspaniałych koronek; na sztylpy butów opadały również koronki.

Cała postać zaanonsowanego księżnej de Chevreuse nie znanym jej zupełnie nazwiskiem sprawiała wrażenie szlachcica tak wysokiego rodu, że pani domu na wpół uniosła się i wdzięcznym ruchem wskazała przybyłemu miejsce obok siebie.

Atos skłonił się i usiadł. Lokaj zamierzał się oddalić, lecz Atos dał mu znak, by zaczekał.

— Pani — zwrócił się do księżnej — ośmieliłem się przedstawić pani w jej pałacu, nie będąc jej znanym; śmiałość moja odniosła sukces, ponieważ raczyłaś mnie przyjąć. Teraz z kolei odważam się prosić o półgodzinną rozmowę.

— Przyzwalam na nią, panie — odpowiedziała księżna ze swym najwdzięczniejszym uśmiechem.

— Ale to jeszcze nie wszystko, pani. Jestem wielki zarozumialec i wiem o tym! Proszę o rozmowę w cztery oczy i pragnąłbym gorąco, aby nam jej nie przerywano.

— Nie przyjmuję nikogo — księżna zwróciła się do lokaja. — Możesz odejść.

Lokaj wyszedł.

Nastała chwila ciszy, w czasie której obie strony, oceniwszy od pierwszego wejrzenia swą przynależność do wysokich rodów, badały się wzajemnie, nie odczuwając z tego powodu żadnego zakłopotania.

Pierwsza przerwała milczenie księżna de Chevreuse, mówiąc z uśmiechem:

— Czy waszmość pan nie widzisz, że czekam z niecierpliwością?

— Ja zaś — odparował Atos — patrzę i podziwiam.

— Wybacz mi waszmość, ponieważ spieszno mi wiedzieć, z kim rozmawiam. Przynależysz pan bezspornie do dworu, a jednak nie widziałam pana nigdy na dworze. Czyżbyś pan przypadkiem wyszedł z Bastylii?

— Nie, pani — odpowiedział Atos z uśmiechem — ale być może, znajduję się na drodze, która tam prowadzi.

— W takim razie, proszę mi powiedzieć, kim pan jesteś, i zaraz stąd odejść — odparła księżna tym swoim krotochwilnym tonem, który miał tyle wdzięku — jestem już bowiem wystarczająco skompromitowana, aby się kompromitować jeszcze bardziej.

— Kim jestem, pani? Powiedziano tu już moje nazwisko: hrabia de La Fere. Nigdy się pani z nim nie zetknęła. Niegdyś nosiłem inne, które zapewne pani znała, lecz z pewnością zdążyła je już zapomnieć.

— Proszę je powiedzieć.

— Niegdyś — rzekł hrabia de La Fere — nazywałem się Atos.

Księżna de Chevreuse zrobiła wielkie oczy. Było oczywiste, że jak powiedział hrabia, nazwisko owo nie zostało zupełnie wymazane z jej pamięci, chociaż zatarło się mocno wśród innych wspomnień.

— Atos, chwileczkę!...

I złożyła obie dłonie na czole, jakby chcąc zmusić tysiące rozbieganych myśli do zatrzymania się choć na chwilę celem rozeznania się w ich świetnej i różnobarwnej ciżbie.

— Czy mam dopomóc waszej książęcej mości? — uśmiechnął się Atos.

— Ależ tak — odrzekła księżna znużona już poszukiwaniami — sprawi mi pan prawdziwą przyjemność.

— Atos ów związany był z trzema młodymi muszkieterami, którzy nazywali się d’Artagnan, Portos i...

Tu Atos się zatrzymał.

— I Aramis — żywo dorzuciła księżna.

— O właśnie, i Aramis. Więc pani nie zapomniała tak zupełnie tego nazwiska?

— Nie — odparła — o, nie. Biedny Aramis! Był to uroczy szlachcic, elegancki, dyskretny i pisał ładne wiersze. Sądzę, że się źle pokierował — dorzuciła.

— Jak najgorzej, został księdzem.

— Ach, cóż za nieszczęście! — rzekła księżna de Chevreuse, bawiąc się niedbale wachlarzem. — Doprawdy, bardzo panu dziękuję.

— Za co, pani?

— Za odnowienie tego wspomnienia, które jest jednym z przyjemniejszych wspomnień mej młodości.

— Czy pozwoli mi więc pani przypomnieć sobie inne?

— Stojące w związku z tamtym?

— I tak, i nie.

— Dalibóg, proszę mówić; z człowiekiem takim jak pan jestem gotowa na wszystko.

Atos skłonił się.

— Aramis — ciągnął — związany był z pewną młodą bieliźniarką z Tours.

— Z pewną młodą bieliźniarką z Tours? — powtórzyła księżna de Chevreuse.

— Tak, jego kuzynką, która się nazywała Maria Michon.

— Ach, tak, znam ją! — wykrzyknęła księżna — to ta, do której pisywał o oblężeniu La Rochelle, by uprzedzić o spisku knutym przeciwko temu biednemu Buckinghamowi.

— O właśnie. Czy wasza wysokość zezwoli mi mówić o niej?

Księżna de Chevreuse popatrzyła na Atosa.

— Tak, byleby tylko niezbyt źle.

— Byłbym niewdzięcznikiem — powiedział Atos — a niewdzięczność uważam nie za przywarę czy przestępstwo, ale za ułomność, co jest o wiele gorsze.

— Pan niewdzięcznikiem w stosunku do Marii Michon? — rzekła księżna de Chevreuse próbując czytać w oczach Atosa. — Jakże by to mogło być. Pan jej nigdy nie znał osobiście.

— Kto wie, pani — odparł Atos. — Istnieje ludowe przysłowie, które powiada, że tylko góry się ze sobą nie spotykają, a ludowe przysłowia bywają niekiedy niewiarygodnie trafne.

— O, niech pan mówi dalej, proszę mówić — rzekła księżna z ożywieniem. — Nie wyobraża pan sobie, jak mnie ta rozmowa bawi.

— Pani mnie ośmielasz, będę więc dalej rzecz prowadził. Otóż owa kuzynka Aramisa, ta Maria Michon, no, ta młoda bieliźniarka, mimo swego niskiego stanu posiadała znajomości w najwyższych sferach. Damy dworu, te postawione najwyżej, zwała swymi przyjaciółkami, a królowa, tak pełna dumy z racji, że jest zarazem Austriaczką i Hiszpanką, nazywała ją swoją siostrą.

— Niestety — wyrzekła księżna de Chevreuse z lekkim westchnieniem i nieznacznym ruchem brwi, jej tylko właściwym — wiele się od tego czasu zmieniło.

— I królowa miała słuszność — ciągnął Atos — ponieważ Maria była jej bardzo oddana jako pośredniczka między nią a jej bratem królem Hiszpanii.

— Co dziś — wtrąciła księżna — zarzuca się jej jako wielką zbrodnię.

— Tak że kardynał, prawdziwy kardynał, tamten, postanowił pewnego pięknego dnia aresztować biedną Marię Michon i osadzić ją w zamku Loches. Na szczęście sprawa nie mogła być załatwiona tak tajemnie, by rzecz nie wyszła na jaw. Przypadek tego rodzaju został przewidziany: gdyby Marii Michon groziło jakiekolwiek niebezpieczeństwo, królowa miała jej przesłać modlitewnik oprawny w zielony aksamit.

— O to, to. Ależ waszmość jesteś doskonale poinformowany.

— Pewnego ranka książę de Marsillac przyniósł zieloną książeczkę. Nie było czasu do stracenia. Na szczęście Maria Michon, podobnie jak jej subretka Ketty, wyglądały wspaniale w męskim stroju. Książę dostarczył Marii Michon strój kawalera, Ketty zaś strój lokaja, dał im dwa wyśmienite wierzchowce, po czym obie uciekające opuściły natychmiast Tours kierując się ku Hiszpanii. Drżąc za najmniejszym odgłosem, jechały bocznymi drogami, ponieważ bały się wielkich traktów. Gdy po drodze nie było zajazdu, prosiły gdzie bądź o gościnę.

— Ależ tak, dokładnie tak! — wykrzyknęła księżna plasnąwszy w dłonie. — Byłoby doprawdy ciekawe...

I zatrzymała się.

— Czy mam iść w ślad za uciekającymi aż do kresu ich podróży? — podjął Atos. — Nie, pani, nie będę tu w ten sposób zabierał czasu. Będziemy im towarzyszyć tylko do małej wioski w Limousin, położonej między Tulle i Angouleme, do małej wioski zwanej Roche-l’Abeille.

Księżna de Chevreuse krzyknęła zaskoczona i spojrzała na Atosa z wyrazem takiego zdumienia, że stary muszkieter aż się uśmiechnął.

— Chwileczkę, pani — ciągnął Atos — to, co pozostało mi do powiedzenia, jest jeszcze bardziej dziwne od tego, co już opowiedziałem.

— Panie — odrzekła księżna de Chevreuse — mam pana za czarnoksiężnika, spodziewam się wszystkiego; ale w istocie... mniejsza o to, niech pan opowiada dalej.

— Dzień był wówczas długi i męczący; dokuczało zimno: jedenasty października. W wiosce nie było ani zajazdu, ani zamku, chaty wieśniaków ubogie i brudne, a Maria Michon miała bardzo arystokratyczne nawyki. Podobnie jak jej siostra królowa nawykła do przyjemnych pachnideł i cienkiej bielizny. Zdecydowała więc poprosić o gościnę na probostwie.

Atos zatrzymał się.

— Och, mów pan dalej, przecież uprzedziłam pana, że jestem przygotowana na wszystko.

— Dwie podróżniczki zastukały do drzwi. Godzina była późna, ksiądz, leżąc już w łóżku, krzyknął, by weszły. Weszły, gdyż drzwi nie były wcale zamknięte. Na wsiach panuje ogromne wzajemne zaufanie. W pokoju księdza paliła się lampa. Maria Michon, która doskonale udawała najbardziej uroczego pod słońcem kawalera, pchnęła drzwi, wetknęła głowę i poprosiła o gościnę.

— Chętnie, mój młody kawalerze — odrzekł ksiądz — jeśli się zadowolicie resztkami mej kolacji i połową mej izby.

Podróżniczki naradzały się przez chwilę. Ksiądz usłyszał, jak wybuchnęły śmiechem, po czym pan, a raczej pani odpowiedziała:

— Dziękuję, księże proboszczu, przyjmujemy zaproszenie.

— A więc jedzcie i zachowujcie się możliwie najciszej — odrzekł ksiądz — gdyż ja również biegałem cały dzień i nie byłoby mi przykro przespać tę nockę.

Pani de Chevreuse przechodziła w sposób widoczny od zaskoczenia do zdumienia, a ód zdumienia do osłupienia. Twarz jej, wpatrzona w Atosa, przybrała wyraz trudny do oddania; widać było, że chce mówić, a jednak milczała bojąc się utracić choćby jedno słówko z tego, co opowiadał jej rozmówca.

— A potem? — spytała.

— Potem? O, to doprawdy najtrudniejsze.

— Mów pan! Mów! Mów! Można mi o mnie mówić wszystko. Zresztą to nie dotyczy mnie, to sprawa panny Marii Michon.

— Słusznie — odparł Atos. — A więc Maria Michon zjadła wieczerzę ze swą subretką, po czym zgodnie z otrzymanym przyzwoleniem weszła do izby, gdzie spoczywał gospodarz. Tymczasem Ketty ułożyła się w fotelu w pierwszej izbie, to znaczy tam, gdzie wieczerzały.

— Po prawdzie — rzekła księżna — jeśli nie jesteś pan co najmniej diabłem we własnej osobie, to zupełnie nie wiem, w jaki sposób możesz znać te wszystkie szczegóły.

— Była to czarująca kobieta ta Maria Michon — podjął Atos — jedno z tych szalonych stworzeń, którym bezustannie snują się po głowie najdziwaczniejsze pomysły, jedna z tych istot urodzonych po to, aby dręczyć nas wszystkich, ilu nas jest. Otóż biorąc gospodarza za księdza, zalotnica owa umyśliła sobie, że byłoby wesołym wspomnieniem na starość, pośród tylu już innych posiadanych wspomnień, podręczyć jeszcze i księdza.

— Hrabio — rzekła księżna — klnę się na moją cześć, pan mnie przeraża.

— Niestety — podjął Atos — poczciwy proboszcz nie był świętym Ambrożym, a, powtarzam, Maria Michon była istotą godną uwielbienia.

— Panie — wykrzyknęła księżna chwytając Atosa za ręce — powiedz mi pan natychmiast, skąd pan znasz te wszystkie szczegóły, w przeciwnym razie każę sprowadzić tu mnicha z klasztoru Vieux-Augustins i odprawię egzorcyzmy.

Atos począł się śmiać.

— Nic łatwiejszego, pani. Pewien kawaler, jadący również w ważnej misji, przybył na godzinę przedtem prosić księdza o gościnę, i to właśnie w chwili, gdy proboszcz wezwany do umierającego opuszczał na całą noc nie tylko dom, ale i wioskę. Otóż ten boży człowiek, z całym zaufaniem do swego gościa, który zresztą był szlachcicem, pozostawił mu dom, wieczerzę i łóżko. Maria Michon prosiła więc o gościnę gościa, a nie poczciwego księdza.

— A ten kawaler, ten gość, ten szlachcic, który przybył przed nią?...

— To ja, hrabia de La Fere — rzekł Atos podnosząc się i z szacunkiem składając ukłon przed księżną de Chevreuse.

Księżna przez chwilę trwała w osłupieniu, po czym nagle wybuchnęła śmiechem.

— Na honor, a to śmieszne! Tę szaloną Marię Michon spotkało wręcz coś więcej, niż się spodziewała. Niechże pan siada, drogi hrabio, i opowiada dalej.

— Teraz, pani, pozostało mi tylko oskarżyć się. Jak to już rzekłem, podróżowałem w pilnej misji. O świcie bezgłośnie opuściłem pokój pozostawiając moją uroczą towarzyszkę noclegu uśpioną. W pierwszej izbie również spała z głową odrzuconą na fotel służebna, godna w każdym calu swej pani. Jej piękna twarz zwróciła moją uwagę; zbliżyłem się i rozpoznałem tę małą Ketty, którą nasz przyjaciel Aramis ulokował u boku mojej towarzyszki. W ten sposób dowiedziałem się, że owa urocza podróżniczka jest to...

— Maria Michon — dorzuciła żywo księżna de Chevreuse.

— Maria Michon — podjął Atos. — Wyszedłem więc z domu, udałem się do stajni, odnalazłem służącego w gotowości, a konia już osiodłanego. Odjechaliśmy.

— I nie przejeżdżałeś pan już nigdy przez tę wioskę? — dopytywała księżna de Chevreuse.

— W rok później, pani.

— I co?

— I... chciałem jeszcze raz zobaczyć poczciwego proboszcza. Zastałem go bardzo zaaferowanego pewnym wydarzeniem, z którego nic nie mógł zrozumieć. Właśnie przed ośmiu dniami otrzymał w wiszącej kołysce uroczego chłopczyka w wieku trzech miesięcy wraz z kiesą pełną złota i biletem zawierającym te proste słowa: “11 października 1633 roku”.

— To data owej dziwnej przygody — rzekła księżna.

— Tak, ale proboszcz nie rozumiał nic poza tym, że spędził tę noc przy umierającym, gdyż Maria Michon również opuściła probostwo, zanim on tam powrócił.

— Czy panu wiadome jest, że Maria Michon natychmiast po powrocie do Francji, w roku 1643, zasięgała języka o tym dziecku, którego nie mogła zatrzymać przy sobie, kiedy była zbiegiem. Lecz po powrocie do Paryża pragnęła je sama wychować.

— I co powiedział jej ksiądz? — zapytał z kolei Atos.

— Że pewien szlachcic, którego wcale nie znał, zgodził się chętnie zająć dzieckiem i jego przyszłością i zabrał je ze sobą.

— To prawda.

— Ach, teraz rozumiem! Ten szlachcic to pan, jego ojciec!

— Tss, proszę nie tak głośno, on tam jest.

— Jest tam! — wykrzyknęła księżna de Chevreuse, żywo powstając — on tam jest, mój syn, syn Marii Michon tam jest! Ależ chcę go natychmiast widzieć.

— Proszę wziąć pod uwagę, pani, że nie zna on ani swego ojca, ani swojej matki — przerwał Atos.

— Zachowałeś pan sekret i oto przyprowadziłeś go do mnie w przekonaniu, że uczynisz mnie szczęśliwą. O, dzięki, dzięki ci, panie! — wykrzyknęła księżna chwytając jego dłoń i usiłując ją podnieść do swych warg. — Dzięki ci, masz pan serce pełne szlachetności!

— Przyprowadzam go, pani — rzekł Atos cofając rękę — abyś ty z kolei dlań coś uczyniła. Do tej pory ja czuwałem nad jego edukacją i jak sądzę, uczyniłem zeń szlachcica w całym tego słowa znaczeniu. Lecz nadszedł moment, kiedy zmuszony jestem znowu rozpocząć życie koczownicze i pełne niebezpieczeństw, życie człowieka zaangażowanego w politykę. Od jutra rzucam się w przygodę, w której mogę zostać zabity; nie pozostaje więc nikt inny poza panią, aby wprowadzić chłopca w świat, gdzie powołany jest do zajęcia odpowiedniego dla siebie miejsca.

— O, proszę być spokojnym! — wykrzyknęła księżna. — Na nieszczęście mało czym rozporządzam obecnie, ale wszystko, co mi pozostało, to dla niego; co się zaś tyczy jego majątku i tytułu...

— O to, pani, proszę się wcale nie troszczyć; substytuowałem go na włościach Bragelonne, które posiadam tytułem spadku. Daje mu to tytuł wicehrabiego i dziesięć tysięcy liwrów renty.

— Na mą duszę, panie, ależ z waści prawdziwy szlachcic! Teraz spieszno mi ujrzeć naszego młodego wicehrabiego. Gdzież on jest?

(audio 08 b)

— Tam, w salonie. Przywołam go tutaj, jeśli pani sobie tego życzysz.

Atos uczynił krok ku drzwiom. Księżna de Chevreuse zatrzymała go.

— A czy piękny?

Atos uśmiechnął się.

— Podobny do matki.

Jednocześnie otworzył drzwi i skinął na młodzieńca, który stanął w progu. Księżna de Chevreuse nie była w stanie stłumić krzyku radości ujrzawszy tak uroczego kawalera; przechodził on wszelkie oczekiwania, jakie duma jej mogła sobie wymarzyć.

— Wicehrabio, proszę się zbliżyć — rzekł Atos. — Jej wysokość, księżna de Chevreuse, dozwala, byś ucałował jej dłoń.

Młodzieniec podszedł z odkrytą głową, czarująco się uśmiechając, po czym przyklęknął na jedno kolano i ucałował dłoń księżnej.

— Panie hrabio — zwrócił się do Atosa — czy aby nie w celu przełamania mej nieśmiałości rzekłeś, iż pani jest księżną de Chevreuse? Może to raczej królowa?

— Nie, wicehrabio — odrzekła księżna, ujmując z kolei jego dłoń i każąc mu usiąść przy sobie. Kiedy nań patrzała, oczy jej błyszczały od rozkoszy. — Nie, na nieszczęście nie jestem wcale królową, gdybym bowiem nią była, zrobiłabym od razu wszystko, na co pan zasługuje. Ale w mojej sytuacji... no zobaczymy — dorzuciła, ledwie się powściągnąwszy, żeby nie dotknąć wargami tego tak niewinnego czoła — no, zobaczymy. A czemu zamierzasz się poświęcić?

Atos stojąc spoglądał na nich oboje z wyrazem niewypowiedzianego szczęścia.

— Wydaje mi się, pani — odezwał się młodzieniec swym miłym i dźwięcznym głosem — że dla szlachcica jest tylko jedna droga życiowa: służba z bronią w ręku. Pan hrabia, jak mniemam, wychował mnie w intencji zrobienia ze mnie żołnierza, każąc żywić nadzieję, że przedstawi mnie w Paryżu komuś, kto mógłby moją osobę polecić jego książęcej wysokości.

— Tak, rozumiem. To słusznie, jeśli młody żołnierz jak pan służy pod młodym generałem jak on; no, zobaczymy, chwileczkę... Osobiście nie jestem z nim zbyt dobrze z powodu nieporozumień mojej macochy, pani de Montbazon, z panią de Longueville. Ale przez księcia de Marcillac... Oczywiście, hrabio, a więc tak! Książę de Marcillac jest moim starym przyjacielem; poleci on naszego młodego przyjaciela pani de Longueville, ona z kolei da mu list do jego książęcej wysokości, swego brata, który kocha ją zbyt czule, by nie spełnić wszystkiego, czego odeń zażąda.

— A więc wszystko składa się cudownie — rzekł hrabia. — Czy wolno mi jeszcze prosić panią, księżno, o jak największy pośpiech? Mam powody życzyć sobie gorąco, by wicehrabia jutro wieczorem znajdował się już poza Paryżem.

— Życzysz sobie, hrabio, aby wiedziano, że się nim interesujesz?

— Dla jego przyszłości byłoby może lepiej, żeby nie wiedziano, iż mnie znał kiedykolwiek.

— Och, panie! — wykrzyknął młody człowiek.

— Wiesz dobrze, Bragelonne, że nigdy nie czynię nic bez powodu.

— Tak, panie — odpowiedział młody człowiek — wiem dobrze, że jesteś pan człowiekiem najwyższej mądrości, i będę wam posłuszny, jak to zawsze miałem we zwyczaju.

— Panie hrabio, proszę pozostawić wicehrabiego mojej pieczy — rzekła księżna. — Poślę do księcia de Marcillac, który na szczęście bawi w tej chwili w Paryżu, i nie puszczę go, póki sprawa nie będzie doprowadzona do końca.

— Doskonale, wasza, książęca mość, tysiąckrotne dzięki. Mam jeszcze dzisiaj kilka spraw do załatwienia. Po moim powrocie, to znaczy gdzieś około szóstej wieczorem, oczekuję wicehrabiego w gospodzie.

— Jakie plany macie na dzisiejszy wieczór?

— Idziemy do księdza Scarron, mam do niego list. Winienem tam spotkać jednego z moich przyjaciół.

— To doskonale — odparła księżna. — Ja też spędzę tam chwilkę, nie wychodźcie zatem, zanim się nie zobaczymy.

Atos złożył księżnie ukłon i gotował się do wyjścia.

— Panie hrabio — rzekła śmiejąc się księżna — czy godzi się w tak poważnym nastroju opuszczać swoich dawnych przyjaciół?

— Ach — wyszeptał Atos całując jej dłoń — gdybym był wiedział wcześniej, że Maria Michon jest tak czarującym stworzeniem!...

I westchnąwszy opuścił buduar.


Загрузка...