XXXVII. Wdzięczność Anny Austriaczki

Atos dostał się do Anny Austriaczki o wiele łatwiej, niż się był spodziewał. Po pierwszej próbie wszystko poszło nad podziw gładko i posłuchanie zostało mu wyznaczone na następny dzień po wstaniu królowej z łóżka, przy której to ceremonii urodzenie dawało mu prawo być obecnym.

W apartamentach pałacu Saint-Germain było bardzo tłoczno. Anna Austriaczka jeszcze nigdy, ani w Luwrze, ani w Palais-Royal, nie była otoczona taką liczbą dworzan; tyle tylko, że dobór się zmienił, bo tłum ten składał się z pośledniejszej szlachty, najpierwsi zaś panowie Francji byli przy księciu de Conti, przy księciu de Beaufort i przy koadiutorze.

Na dworze było zresztą bardzo wesoło. Osobliwość tej całej wojny polegała na tym, że więcej w niej było kupletów niż armatnich strzałów.

Dwór śpiewał złośliwe piosenki o paryżanach, paryżanie śpiewali złośliwe piosenki o dworze, a rany, choć nie śmiertelne, niemniej jednak były bolesne, bo zadane bronią szyderstwa.

(audio 27 b)

Lecz wśród powszechnej wesołości i pozornej płochości wszystkie umysły zaprzątnięte były jednym wielkim zagadnieniem: czy Mazarini nadal zostanie ministrem i faworytem? Czy Mazarini, co jak chmura przyszedł z południa, pójdzie precz, przegnany wiatrem, który go sprowadził? Wszyscy na to czekali, wszyscy tego pragnęli i minister wiedział, że hołdy i pochlebstwa pokrywają nienawiść, kiepsko schowaną pod strachem i zabieganiem o korzyści. Czuł się niepewnie, nie wiedząc, na co może liczyć i na kim się może oprzeć.

Sam jego książęca wysokość, który dla niego się bił, nigdy nie przepuścił okazji, żeby go wykpić albo poniżyć, a parokrotnie nawet, kiedy zdarzyło się Mazariniemu objawić swą wolę zwycięzcy spod Rocroi, książę spojrzał nań w sposób, który wyraźnie dawał do zrozumienia, że choć go broni, nie czyni tego ani z przekonania, ani z zapału.

Wtedy kardynał szukał pomocy u królowej, będącej jedynym jego oparciem, lecz już niejednokrotnie wydawało mu się, że i ono zaczyna się chwiać pod jego ręką.

Kiedy nadeszła pora posłuchania, dano znać hrabiemu de La Fere, że dostanie je wprawdzie, ale będzie musiał chwilę zaczekać, bo królowa ma właśnie naradę z ministrem.

Była to prawda. Paryż przysłał nową deputację, która miała skuteczniej poprowadzić rokowania i królowa naradzała się z Mazarinim, w jaki sposób ma przyjąć tych wysłanników.

Najwyższe osoby w państwie były rzeczywiście ogromnie zajęte i Atos nie mógł wybrać gorszej chwili do wstawienia się za swymi przyjaciółmi, marnymi atomami zagubionymi wśród zawieruchy.

Ale Atos był człowiekiem nieugiętym, który nie cofał raz powziętego postanowienia, jeśli postanowienie to, w jego mniemaniu, wypływało z sumienia i nakazane było przez obowiązek. Domagał się, żeby go wprowadzono, mówiąc, że choć nie jest wysłannikiem ani pana de Conti, ani pana de Beaufort, ani pana de Bouillon, ani pana d’Elboeuf, ani koadiutora, ani pani de Longueville, ani Broussela, ani parlamentu i przychodzi w swoim własnym imieniu, to jednak ma rzeczy wielkiej wagi do powiedzenia jej królewskiej mości.

Po skończonej naradzie królowa wezwała go do gabinetu.

Atos wszedł i wymienił swoje nazwisko. Nazwisko to zbyt często brzmiało w uszach jej królewskiej mości i zbyt często drgało w jej sercu, by Anna Austriaczka mogła go nie pamiętać; jednakże ani drgnęła i tylko patrzyła na szlachcica z uporczywością, na jaką mogą sobie pozwolić tylko kobiety królowe, czy z urody, czy z urodzenia.

— Chcesz więc ofiarować nam swoje usługi, hrabio? — zapytała po chwili milczenia Anna Austriaczka.

— Tak, najjaśniejsza pani, chcę jeszcze raz ofiarować ci moje usługi — odparł Atos niemile zaskoczony tym, że królowa zdawała się zgoła go nie poznawać.

Atos był człowiekiem wielkiego serca, a więc bardzo kiepskim dworzaninem.

Anna ściągnęła brwi. Mazarini, który siedząc przy stole przeglądał jakieś papiery, jakby był zwykłym sekretarzem królowej, podniósł głowę.

— Mów, hrabio — rzekła królowa.

Mazarini znów się zabrał do czytania.

— Najjaśniejsza pani — rzekł Atos — dwaj przyjaciele moi, dwaj najbardziej nieustraszeni słudzy waszej królewskiej mości, pan d’Artagnan i pan du Vallon, wysłani do Anglii przez pana kardynała, znikli nagle, natychmiast po wylądowaniu na ziemi francuskiej, i nikt nie wie, co się z nimi stało.

— Co dalej? — zapytała królowa.

— Apeluję więc do twej wielkoduszności, najjaśniejsza pani, żeby się dowiedzieć, co się stało z tymi dwoma szlachcicami, rezerwując sobie na później, jeśli trzeba będzie, odwołanie się do twej sprawiedliwości.

— Panie hrabio — odparła Anna Austriaczka z wyniosłością, która wobec pewnych ludzi stawała się impertynencją — więc tylko po to przerywasz nam ważne zajęcia, którymi jesteśmy pochłonięci? To jest sprawa policji. A chyba wiesz, mój panie, a przynajmniej powinieneś wiedzieć, że nie mamy policji, odkąd nie jesteśmy w Paryżu.

— Sądzę, że wasza królewska mość — odparł Atos kłaniając się z chłodnym szacunkiem — nie potrzebuje pytać policji, żeby się dowiedzieć, co się stało z panami d’Artagnan i du Vallon, i że gdyby zechciała zapytać pana kardynała o tych dwóch szlachciców, pan kardynał mógłby jej odpowiedzieć, nie pytając nikogo z wyjątkiem własnej pamięci.

— Ależ, niech mi Bóg wybaczy! — rzekła Anna Austriaczka, we właściwy sobie sposób pogardliwie wysuwając dolną wargę — ale zdaje mi się, że sam go, hrabio, o to pytasz.

— Tak, najjaśniejsza pani, i mam niemal prawo pytać, bo chodzi o pana d’Artagnana, o pana d’Artagnana, czy słyszysz mnie, najjaśniejsza pani? — rzekł Atos z intonacją, która miała pochylić czoło królowej pod ciężarem wspomnień kobiety.

Mazarini zrozumiał, że czas już przyjść Annie Austriaczce z pomocą.

— Panie hrabio — rzekł — chętnie powiem ci to, czego jej królewska mość nie wie, czyli, co się stało z tymi dwoma szlachcicami. Złamali rozkazy i są w więzieniu.

— Błagam więc waszą królewską mość — rzekł z niezłomnym spokojem Atos, w ogóle nie odpowiadając Mazariniemu — by kazała wrócić wolność panom d’Artagnan i du Vallon.

— To, o co mnie, hrabio, prosisz, jest sprawą dyscypliny wojskowej i nie do mnie należy — odpowiedziała królowa.

— Pan d’Artagnan nigdy tak nie odpowiedział, kiedy szło o usłużenie waszej królewskiej mości — odparł Atos kłaniając się z godnością.

I cofnął się o dwa kroki ku drzwiom, ale zatrzymał go Mazarini.

— Też wracasz z Anglii, panie hrabio? — zapytał dając znak królowej, która wyraźnie zbladła i szykowała się wydać jakiś ostry rozkaz.

— Tak i byłem obecny przy ostatnich chwilach króla Karola I — odparł Atos. — Biedny król, który jedynie słabością zawinił, a którego poddani ukarali tak surowo; bo trony w tej chwili chwieją się i wiernym sercom nie na dobre wychodzi służenie interesom panujących. Pan d’Artagnan już drugi raz jeździł do Anglii; za pierwszym razem szło o ocalenie honoru wielkiej królowej; za drugim razem o ocalenie życia wielkiemu królowi.

— Panie kardynale — odezwała się Anna Austriaczka do Mazariniego głosem, którego prawdziwego brzmienia, choć tak nawykła do udawania, nie umiała ukryć — zobacz, czy da się coś zrobić dla tych szlachciców.

— Najjaśniejsza pani — odparł Mazarini — zrobię wszystko, co wasza królewska mość zechce.

— Zrób to, o co prosi pan hrabia de La Fere. Wszak takie jest pańskie nazwisko, prawda?

— Mam jeszcze jedno, najjaśniejsza pani; nazywam się Atos.

— Najjaśniejsza pani — rzekł Mazarini z uśmiechem, który wskazywał, że z łatwością rozumie królową w pół słowa — możesz być spokojna, twoje życzenie zostanie spełnione.

— Słyszałeś, panie hrabio? — rzekła królowa.

— Tak, najjaśniejsza pani, i tegom się właśnie spodziewał po sprawiedliwości waszej królewskiej mości. A zobaczę moich przyjaciół, prawda, najjaśniejsza pani? Chyba wasza królewska mość właśnie to rzec chciałaś?

— Tak, zobaczysz ich, panie hrabio. Ale, ale, jesteś we Frondzie, prawda?

— Służę królowi, najjaśniejsza pani.

— Tak, na swój sposób.

— W sposób, jaki przystoi prawdziwemu szlachcicowi; a znam tylko jeden — odpowiedział dumnie Atos.

— Idź już, panie hrabio — rzekła królowa żegnając Atosa skinieniem ręki. — Otrzymałeś to, co pragnąłeś otrzymać, a my wiemy wszystko, co pragnęliśmy wiedzieć.

Po czym, kiedy kotara na drzwiach spadła za Atosem, odezwała się do Mazariniego.

— Kardynale — rzekła — każ aresztować tego zuchwałego szlachcica, zanim wyjdzie z dziedzińca.

— Myślałem o tym — odparł Mazarini — i jestem szczęśliwy, że wasza królewska mość daje mi rozkaz, o który właśnie chciałem ją prosić. Te zabijaki, którzy do naszych czasów przenieśli obyczaje poprzedniego panowania, są dla nas bardzo uciążliwi; a skoro dwaj już siedzą pod kluczem, zamknijmy i trzeciego.

Atos nie ze wszystkim dał się oszukać królowej. W jej głosie było coś, co uderzyło go, a co wydawało się grozić obiecując. Lecz nie był on człowiekiem, którego byle podejrzenie mogło spłoszyć, a szczególnie wtedy, kiedy przecież powiedziano mu wyraźnie, że wkrótce swych przyjaciół zobaczy. Czekał więc w jednym z pokoi przylegających do gabinetu, w którym odbyła się audiencja, wierząc, że albo tu do niego przyprowadzą d’Artagnana i Portosa, albo że ktoś po niego przyjdzie, żeby go do nich zaprowadzić.

Czekając tak podszedł do okna i bezmyślnie wyglądał na dziedziniec. Zobaczył, że wchodzi deputacja paryżan, która przybywała, aby ostatecznie ustalić miejsce konferencji i złożyć wyrazy szacunku królowej. Byli tam radcy parlamentarni, urzędnicy, sędziowie, adwokaci i kilku panów ze szlachty wmieszanych między nich. Okazała eskorta czekała na nich za bramą.

Atos zaczął patrzyć uważniej, gdyż wydało mu się, że poznaje kogoś w tym tłumie, lecz nagle uczuł, że czyjaś ręka lekko dotyka jego ramienia.

Odwrócił się.

— O, pan de Comminges! — rzekł.

— Tak, panie hrabio, to ja właśnie i z poleceniem, za które najmocniej cię z góry przepraszam.

— Cóż to za polecenie? — zapytał Atos.

— Zechciej mi oddać swoją szpadę, hrabio.

Atos uśmiechnął się i otworzył okno.

— Aramisie! — krzyknął.

Jakiś szlachcic odwrócił się: ten, którego Atos poznał, jak mu się zdawało. Szlachcic ów był Aramisem. Przyjaźnie pozdrowił hrabiego.

— Aramisie — rzekł Atos — aresztują mnie.

— Dobrze — odpowiedział z flegmą Aramis.

— Panie Comminges — rzekł Atos, odwracając się do Commingesa i podając mu dwornym ruchem rękojeść szpady — oto moja szpada. Zechciej mi ją przechować starannie, by mi ją zwrócić, kiedy wyjdę z więzienia. Zależy mi na niej; król Franciszek I dał ją memu dziadkowi. W tamtych czasach dawano broń szlachcicom, a nie odbierano im broni. Dokąd mnie zaprowadzisz?

— Ależ... do mego pokoju tymczasem — rzekł Comminges. — Królowa oznaczy miejsce twego późniejszego mieszkania.

Atos, nie odezwawszy się więcej ani słowem, poszedł za Commingesem.


Загрузка...