XXXIX. Ostrożności

Opuściwszy Annę Austriaczkę Mazarini ruszył do Rueil, gdzie mieszkał. W tych niespokojnych czasach Mazarini jeździł w licznej asyście, a teraz nawet i w przebraniu. Jak już powiedzieliśmy, kardynał w stroju świeckim wyglądał na bardzo dorodnego szlachcica.

Na dziedzińcu starego zamku wsiadł do karety i w Chatou przejechał przez Sekwanę. Jego książęca wysokość przydał mu eskortę z pięćdziesięciu szwoleżerów, nie tyle po to, żeby go chronić, ile po to, żeby pokazać deputowanym, jak łatwo jest o wojsko generałom królowej i jak dowolnie mogą je w każdej chwili rozsyłać.

Atos, pod czujnym okiem Commingesa, konno i bez szpady, jechał w milczeniu za kardynałem. Milczek, którego pan jego zostawił przed zamkową bramą, usłyszał wiadomość o aresztowaniu, kiedy Atos krzyknął był do Aramisa, i na znak dany przez hrabiego stanął, nie odezwawszy się ani słowem, obok Aramisa, jakby nic się nie stało.

To prawda, że Milczek przez dwadzieścia dwa lata służby u swojego pana widział, jak wydobywał się on z tylu już opresji, że nic nie było w stanie zaniepokoić wiernego służącego.

Deputaci natychmiast po posłuchaniu wrócili do Paryża i jechali . przed kardynałem, w odległości pięciuset kroków. Atos mógł więc patrząc przed siebie oglądać plecy Aramisa, a złotolity pas i dumna postawa, które tak go wyróżniały spośród tego tłumu, przyciągały Atosowe spojrzenie w tej samej mierze co i nadzieja na uwolnienie, jaką w nim pokładał, i przyzwyczajenie, zażyłość i życzliwa ciekawość, jakie zawsze towarzyszą przyjaźni.

Aramis, przeciwnie, udawał, że wcale nie dba o to, że Atos jedzie za nim. Obejrzał się tylko raz; prawda, że wtedy, kiedy dojechali do zamku. Przypuszczał, że Mazarini może zostawić swego nowego więźnia w małym zameczku obronnym, który pilnował mostu, a który był w rękach królowej, dowodzony przez oddanego jej kapitana. Ale nie stało się tak. Atos minął Chatou jadąc za karetą kardynała.

Tam, gdzie droga do Rueil odchodzi w bok od paryskiego traktu, Aramis znów się obejrzał. Tym razem przewidywania nie omyliły go. Mazarini skręcił w prawo i Aramis mógł widzieć jak, więzień znika za drzewami na zakręcie. Atos w tejże chwili tą samą myślą tknięty też się obejrzał. Dwaj przyjaciele zamienili zwykłe skinienia głowy, a Aramis, jakby na pożegnanie, podniósł rękę do kapelusza. Tylko Atos mógł zrozumieć, iż przyjaciel daje mu znak, że już ma pomysł.

W dziesięć minut później Mazarini wjechał na dziedziniec zamku, który kardynał, jego poprzednik, kazał przebudować dla siebie w Rueil.

Kiedy wysiadłszy z karety stanął na pierwszym stopniu schodów, podszedł do niego Comminges.

— Eminencjo — zapytał — gdzie wasza eminencja każe umieścić hrabiego de La Fere?

— Gdzie? W pawilonie pomarańczarni, naprzeciwko budynku, w którym jest kordegarda. Chcę okazać względy hrabiemu de La Fere, ponieważ jest on więźniem jej królewskiej mości.

— Eminencjo — dorzucił nieśmiało Comminges — hrabia prosi, żeby go zaprowadzić do pana d’Artagnana, który jest osadzony z rozkazu jego eminencji w pawilonie myśliwskim, naprzeciwko pomarańczarni.

Mazarini zamyślił się.

Comminges zrozumiał, że się zastanawia.

— Stoi tam bardzo silny posterunek — dodał — czterdziestu pewnych ludzi, wypróbowanych żołnierzy, prawie sami Niemcy, zatem nie mający żadnych stosunków z frondystami i żadnych powiązań z Frondą.

— Jeśli osadzimy tych trzech ludzi razem, panie de Comminges — odparł Mazarini — musielibyśmy podwoić straże, a nie jesteśmy tak zasobni w obrońców, by sobie pozwalać na takie zbytki.

Comminges uśmiechnął się. Mazarini spostrzegł to i zrozumiał ten uśmiech.

— Pan ich nie zna, panie Comminges, ale ja ich znam, i z własnego doświadczenia, i z opowiadań. Poleciłem im, żeby pomogli królowi Karolowi i istnych cudów dokazywali, żeby go ocalić; toteż gdyby się w to nie wmieszał ślepy los, drogi król Karol byłby teraz z nami, cały i bezpieczny.

— Lecz jeśli tak dobrze służyli waszej eminencji, dlaczego wasza eminencja trzyma ich w więzieniu?

— W więzieniu! — rzekł Mazarini — a od kiedyż to Rueil jest więzieniem?

— Odkąd są w Rueil więźniowie.

— Ci panowie nie są moimi więźniami, Comminges — rzekł Mazarini uśmiechając się swym szyderczym uśmiechem — są to moi goście, goście tak cenni, żem kazał wstawić kraty w okna i założyć zasuwy na drzwiach zajmowanych przez nich pokoi z obawy, by im się nie sprzykrzyło dotrzymywanie mi towarzystwa. Ale choć na pozór wydają się więźniami, bardzo wysoko ich cenię, a na dowód tego chcę odwiedzić hrabiego de La Fere i porozmawiać z nim w cztery oczy. Więc żeby nam nikt nie przeszkodził w tej rozmowie, zaprowadź go, jak ci już poleciłem, panie Comminges, do pomarańczarni. Wiesz przecież, że tam się zwykle udaję na przechadzkę, więc podczas przechadzki wstąpię do niego i porozmawiamy. Choć uważają go za mego wroga, ja mam wiele sympatii dla hrabiego i jeśli będzie rozsądny, może dogadamy się z nim.

Comminges skłonił się i wrócił do Atosa, który czekał, pozornie obojętny, a w rzeczywistości bardzo niespokojny, na wynik tej rozmowy.

— I co? — zapytał porucznika gwardii.

— Panie hrabio — odparł Comminges — jest to podobno niemożliwe.

— Panie de Comminges — rzekł Atos — przez całe życie byłem żołnierzem, więc wiem, co to rozkaz. Lecz nie przekraczając rozkazu mógłbyś mi wyświadczyć pewną przysługę.

— Chcę, i z całego serca, panie hrabio — odpowiedział Comminges. — Odkąd wiem, kim jesteś i jakie usługi oddałeś niegdyś jej królewskiej mości, odkąd wiem, jak bliski ci jest młodzieniec, który tak dzielnie przyszedł mi z pomocą w dniu aresztowania tego starego hultaja Broussela, jestem na twoje usługi, z wyjątkiem tego, co się tyczy służby.

— Dziękuję, panie Comminges, niczego więcej nie pragnę i chcę cię prosić o coś, co cię na żadne służbowe przykrości nie narazi.

— A jeśliby nawet i naraziło trochę, panie hrabio — odparł z uśmiechem Comminges — mów, czego ci trzeba. Niewiele bardziej niż ty kocham pana Mazariniego; służę królowej, co zmusza mnie do służby zarazem i kardynałowi, ale jej służę z radością, a jemu niechętnie. Mów więc, proszę; czekam i słucham.

— Ponieważ uważano za stosowne powiedzieć mi, że pan d’Artagnan jest tutaj — rzekł Atos — sądzę, że nic nie stoi na przeszkodzie, by i on się dowiedział, że ja tu jestem.

— W tym względzie, panie hrabio, nie otrzymałem żadnego rozkazu.

— A zatem bądź tak uprzejmy i zechciej przekazać mu pozdrowienia ode mnie i powiedzieć, że jestem jego sąsiadem. Powiedz mu też i to, coś mi przed chwilą powiedział, a więc że pan Mazarini umieścił mnie w pawilonie pomarańczarni, by mnie móc odwiedzić, i to także, że skorzystam z tego zaszczytu, jaki kardynał zechce mi łaskawie wyświadczyć, by uzyskać odeń pewne ulgi w naszej niewoli.

— Która nie potrwa długo — dodał Comminges. — Pan kardynał sam mi powiedział, że w Rueil nie ma więzienia.

— Ale są sekretne cele — odparł uśmiechając się Atos.

— O, to całkiem inna sprawa — rzekł Comminges. — Tak, wiem, że tradycja o nich wspomina, ale człowiek niskiego urodzenia, jakim jest kardynał, Włoch, który przybył szukać szczęścia do Francji, nigdy nie ośmieli się na użycie takiego bezprawia w stosunku do takich jak my ludzi; toż by to był jawny gwałt! To się mogło zdarzyć za czasów tamtego kardynała, który był wielkim panem, ale monsignore Mazarini! Wolne żarty! Sekretne cele to królewskie sposoby zemsty, których nie będzie się chwytał taki łajdak jak on. Wiadomo, żeś został aresztowany, panie hrabio, wkrótce będzie wiadomo, że i twoi przyjaciele są uwięzieni, a cała francuska szlachta zażądałaby od niego wyjaśnienia, gdybyście znikli. Nie, nie, uspokój się, sekretnymi celami w Rueil już od dziesięciu lat można straszyć chyba tylko dzieci. Niczego się nie obawiaj w tym względzie. Ja, ze swej strony, zawiadomię pana d’Artagnana o twoim przybyciu. Kto wie, czy za dwa tygodnie ty, hrabio, nie wyświadczysz mi wzajemnie takiej przysługi.

— Ja, panie Comminges?

— A bez wątpienia; czyż nie mogę ja z kolei zostać więźniem pana koadiutora?

— Wierzaj mi, że w takim wypadku — rzekł Atos kłaniając się — zrobię, co będę mógł, żeby ci uprzyjemnić niewolę.

— Czy zechcesz, hrabio, spożyć razem ze mną kolację? — zapytał Comminges.

— Dziękuję, panie Comminges, jestem w nie najlepszym humorze i spędziłbyś ze mną straszny wieczór. Dziękuję.

Comminges odprowadził więc hrabiego do pokoju położonego na parterze pawilonu, który przytykał do pomarańczarni stanowiąc niejako jej dalszy ciąg. Do pomarańczarni szło się przez obszerny dziedziniec, pełen żołnierzy i dworzan. Dziedziniec ten miał kształt podkowy. Budynek, w którym znajdowały się apartamenty Mazariniego, stał pośrodku; do jednego skrzydła dziedzińca przylegał pawilon myśliwski, w którym był d’Artagnan, do drugiego zaś — pomarańczarnia, do której zaprowadzono Atosa. Dalej zaczynał się park.

Atos wchodząc do pokoju, w którym miał zamieszkać, zobaczył przez starannie zakratowane okno mury i dachy.

(audio 28 a)

— Co to za budynek? — zapytał.

— To tył pawilonu myśliwskiego, w którym są zamknięci pańscy przyjaciele — odparł Comminges. — Na nieszczęście okna wychodzące na tę stronę zostały zamurowane jeszcze za czasów tamtego kardynała. Budynki te nieraz służyły za więzienie i pan Mazarini zamykając was w nich tylko przywrócił im ich dawne przeznaczenie. Gdyby okna nie były zamurowane, mógłbyś się, hrabio, pocieszać rozmową na migi ze swymi przyjaciółmi.

— Czy jesteś pewny, panie de Comminges — rzekł Atos — że kardynał zaszczyci mnie swymi odwiedzinami?

— Tak przynajmniej powiedział, panie hrabio.

Atos westchnął patrząc na kraty w oknach.

— Tak, racja — rzekł Comminges — to niemal więzienie; niczego nie brak, nawet krat. Bo też i cóż za dziwaczny pomysł wpadł ci do głowy, tobie, który należysz do samego kwiatu szlachty, żeby zajaśnieć prawością i męstwem wśród tych wszystkich łyków z Frondy! Doprawdy, hrabio, gdybym chciał szukać przyjaciół w szeregach wojsk królewskich, pomyślałbym najpierw o tobie... Frondysta, ty, hrabia de La Fere, stronnik jakiegoś Broussela, jakiegoś Blancmesnila, jakiegoś Viole’a. Aż wymawiać przykro! Można by pomyśleć, że twoja pani matka była córką jakiegoś sądowego skryby. Ty jesteś frondysta!

— Na honor, drogi panie de Comminges — rzekł Atos — trzeba było wybierać między Mazarinim i Frondą. Długom się wsłuchiwał w dźwięk tych dwu słów i wreszcie wybrałem to drugie; jest ono przynajmniej francuskie. A jestem frondysta nie z panami Brousselem, Blancmesnilem i Viole’em, ale z panami de Beaufort, de Bouillon i d’Elboeuf, z książętami, nie z sędziami, radcami i skrybami. Zresztą służba u pana kardynała daje, owszem, miłe wyniki. Spójrz na tę ścianę bez okien, panie de Comminges, ona ci coś opowie o wdzięczności Mazariniego.

— O, tak — potwierdził śmiejąc się Comminges — a zwłaszcza jeśli powtórzy wszystkie przekleństwa, jakimi w nią ciska od tygodnia pan d’Artagnan.

— Biedny d’Artagnan! — rzekł Atos z tą szlachetną melancholią, jaka była jedną z głównych cech jego charakteru — człowiek taki dzielny, taki dobry, taki straszny dla wrogów tych, których kocha! Masz tam dwóch niepotulnych więźniów, panie de Comminges, i współczuję ci, że cię obarczono odpowiedzialnością za tych dwóch ludzi nie do poskromienia.

— Nie do poskromienia! — powtórzył, też się uśmiechając z kolei, Comminges. — Widzę, że chcesz mnie nastraszyć, panie hrabio. Pierwszego dnia po uwięzieniu pan d’Artagnan szukał zwady ze wszystkimi żołnierzami i niższymi oficerami, chcąc zapewne, żeby mu dano szpadę. Trwało tak przez dwa dni i część trzeciego, ale potem zrobił się spokojny i potulny jak baranek. Teraz wciąż śpiewa gaskońskie piosenki, od których mało nie poumieramy ze śmiechu.

— A pan du Vallon? — zapytał Atos.

— O, z nim inna sprawa. Przyznam, że to przerażający szlachcic. Pierwszego dnia powyważał wszystkie drzwi jednym naciśnięciem ramienia i już spodziewałem się, że zobaczę, jak wychodzi z Rueil tak, jak Samson wyszedł z Gazy[80]. Ale i jemu odmienił się humor na wzór pana d’Artagnan. Teraz nie tylko że się przyzwyczaił do zamknięcia, ale nawet żartuje sobie.

— Tym lepiej — rzekł Atos — tym lepiej.

— A czyżbyś się spodziewał, hrabio, że będzie inaczej? — zapytał Comminges, który zestawiwszy to, co Mazarini powiedział o swych więźniach, z tym, co o nich mówił hrabia de La Fere, zaczynał doznawać pewnego niepokoju.

Ze swej strony Atos zrozumiał, że ta poprawa w samopoczuciu jego przyjaciół wynika bez wątpienia z planu, jaki ułożył d’Artagnan. Nie chciał więc im zaszkodzić, zbytnio ich wychwalając.

— Oni? — rzekł — to paliwody. Jeden jest Gaskończyk, drugi jest Pikardyjczyk. Obaj łatwo się zapalają, ale prędko gasną. Sam się o tym przekonałeś, panie de Comminges, a to, coś mi przed chwilą powiedział, potwierdza moje słowa.

Comminges był tegoż zdania, wyszedł więc uspokojony i Atos został sam w wielkim pokoju, gdzie stosownie do rozkazu kardynała traktowano go ze wszystkimi względami, jakie się należą szlachcicowi.

Z dokładniejszą oceną położenia czekał zresztą na owe słynne odwiedziny, przez samego Mazariniego obiecane.


Загрузка...